cytaty z książki "Katedra"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Człowiek może umrzeć wszędzie. Miejsce nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, jak żyje.
Bliźniacze siostry, Pycha i Ambicja, są jak dwa lśniące, czarne ogiery galopujące w tym samym zaprzęgu. Mają jednak odmienne temperamenty i każdy ciągnie w swoją stronę, a rozpędzony rydwan stacza się w otchłań.
Jeśli zależy ci na tym, żeby w tym mieście coś zostało zrobione, jeżeli chcesz, żeby traktowano cię poważnie, to nie bądź kobietą, tym bardziej kobietą bez męża. Musisz być mężczyzną. Jeżeli jednak nie możesz nim być, ponieważ Bóg cię nim nie stworzył, to musisz się zadowolić innym nie najgorszym rozwiązaniem, to znaczy musisz mieć przy sobie mężczyznę.
Na wszystko potrzeba tak wiele czasu, mnóstwa pracy, wysiłku. I pieniędzy. Szkoda, że nie da się żyć tylko w myślach...
Przed życiowymi, ważnymi rozmowami stoi pod ołtarzem w apsydzie katedry, ściskając mocno dłoń Emmlego. Złocone sklepienie, zdobienia, malowidła. Kamienie tak doskonale przycięte i dopasowane, że wydają się tworzyć jednolity mur. Warstwy różnokolorowego piaskowca, ich harmonijne zmieniające się odcienie. A w oknie powyżej czerwień, jakiej nigdy nie widział, błękit bardziej lazurowy niż niebo o zmierzchu, złocista żółcień przechwytująca promienie słońca, dzięki niej Światłość jest wewnątrz widoczna.
Życie niewidomego nie jest pozbawione zalet. Pierwszym na długiej liście niespodziewanych dobrodziejstw jest znaczne ograniczenie kontaktów z osobami z mojego otoczenia.
Myślenie o przeszłości ma gorzki smak. Zwłaszcza wspominanie nadziei młodego pasterza, który wysiada z barki i trzymając za rękę brata, po raz pierwszy zagłębia się w ruchliwe ulice. Teraz cechuje go melancholijny spokój człowieka w podeszłym wieku, świadomego, że nadzieja i niewinność nie mogą trwać wiecznie.
Cała ta walka hagenburczyków i konflikt między biskupem a miastem wydają się Rettichowi równie odległe jak jego marzenia z młodości. Tutaj najprawdziwszy blask słońca rozprasza wszelki mrok.
Rankiem w dniu Świętego Walentego w 1349 roku tabun uzbrojonych ludzi pod wodzą członków cechu rzeźników i garbarzy wtargnął do żydowskiej dzielnicy naszego miasta Hagenburga. Mieli ze sobą narzędzia typowe dla swego rzemiosła: tasaki do mięsa i noże do trybowania, młotki do kości i skrobaki do skór. Atak był brutalny i zaciekły.
Żydzi próbowali bronić siebie i swoich rodzin nożami kuchennymi i siekierami. Niektóre Żydówki wolały poderżnąć gardła własnym dzieciom, niż zostawić je na pastwę prześladowców.
Kilka miesięcy wcześniej Żyd z Genewy wyznał na torturach, że spiskował ze współbraćmi z Toledo, żeby sprowadzić zarazę i wielkie tragedie pleniące się teraz na świecie. To wymuszone zeznanie wystarczyło, by mistrzowie cechów z Nadrenii doszli do wniosku, że jeśli wymordują Żydów, uchronią się przed plagą.
Tymczasem wkrótce po złożeniu Żydów w ofierze zaraza zbiera w Hagenburgu swoje żniwo.
Jeżeli to na mnie ciąży obowiązek odpokutowania grzechów moich ojców, musze działać niezwłocznie. Wisi nad nami nieszczęście. Apokalipsa. Czasu pozostało niewiele.
W samym mieście Kaliszu czystość i porządek takie, o jakich tutaj, w smrodliwym i zatłoczonym Hagenburgu, możecie tylko pomarzyć.
Myśli o kwiaciarce, która szarym świtem zrywa na kolanach kwiaty w podgórskich lasach, a potem brnie przez grząskie, brunatne drogi do bram miasta. Jest jedną z tysięcy osób gromadzących się na targowiskach. Tacy jak ona żyją z resztek spadających z głównego stołu Hagenburga.
Przypuszczał, że katedra jest ogromna, niewiarygodnie strzelista, rozłożysta i potężna. Doskonała, cudowna i okazała.
A to jest zaledwie jej początek.
Rettich sypia teraz z innymi uczniami na siennikach w szopie, rzut kamieniem od katedry. Gdy nie może spać, a wszyscy inni chrapią, leży z otwartymi oczami, wpatruje się w ciemny słomiany sufit i wyobraża sobie, że ponad nim jest nieboskłon i gwiazdy, a jeszcze wyżej dusza jego ojca.
Wszystkiemu winne przekleństwo, które ciąży na nie od urodzenia. Czasami spotykam takich jak ja. Nie dalej jak w zeszłym miesiącu miałem w biurze pasterza z Lenzenbachu, który biegle liczy. Kamieniarze i murarze, którzy nieustannie hałasują na placu budowy i są zmorą mojego życia, też umieją mierzyć dzielić, liczyć. A Żydzi, Żydzi... Pan Bóg wie, że oni potrafią liczyć jak sam szatan.
Moje przekleństwo polega na tym, że wiem, jak ten świat jest zbudowany: on stoi na liczbach. Jeśli już ma się tę świadomość, to niezależnie od tego, czy jest się pasterzem, murarzem, Żydem czy kanonikiem, nie sposób przestać się nimi zajmować, układać je w różne kombinacje, dopatrywać się w nich wzajemnych powiązań, odkrywać nieprawidłowości i tajemnice w ich ciągach, poruszać się w tym liczbowym bezmiarze.
Życie rolnika i pasterza w ich sielankowej krainie toczy się w cyklach sezonowych, również moje, piekielne i przeklęte, biegnie takim samym trybem.
Jego Ekscelencja ma całe zastępy dłużników. Należą do nich chłopi, pasterze, hodowcy kóz, gręplarze konopi, oberżyści, właściciele posiadłości miejskich, klasztory i ziemianie, winiarze, rolnicy, potępieni i ocaleni, wszyscy muszą płacić podatki biskupowi.
Tam, gdzie zazwyczaj swoje miejsce mają rejestry, księgi rachunkowe i zaśniedziałe monety, teraz rozpościera się szkic katedry w pełnej krasie, przedstawiający ją od zachodniej strony. Katedra jest w nowym stylu, o którym sporo słyszałem: majestatyczna, harmonijna i wznosi się na taką wysokość, że zdaje się rzucać wyzwanie niebiosom. Katedra, niech będzie jasne, zapiera dech w piersiach.
I bez wątpienia zapierają dech w piersiach również jej koszty.
Wbijają kliny najgłębiej jak się da i wtedy kamień pęka. Potem śledzi dwóch kamieniarzy, którzy dwuręczną piłą, zwilżaną wodą, tną głazy na bloki. Wydaje się nieprawdopodobne, że można przecinać tak twardy materiał! Gdy się patrzy, odnosi się wrażenie, że nic się nie dzieje. Wcale nie widać, że piła wcina się w kamień, ale pod koniec dnia okazuje się, że wryła się w niego na głębokość dłoni.
Niedokończone mury katedry są teraz przykryte warstwą obornika i słomy, która będzie je chronić przed zaborczym mrozem. Zima chce wcisnąć swoje lodowate szpony w szczeliny i zniweczyć pracę wykonaną ciepłymi palcami lata.
- Skarbnik jeszcze nie wrócił ze swoich podróży?
Brat Alenard chichocze.
- Jeszcze nie. Ale od tego kruka nie dostaniesz ani grosza. Traktuje nas jak truciznę.
- Trucizna w małych dawkach przeczyszcza żołądek. - Achim pstryka palcami. - Wybiorę się do niego i spróbuję przyprawić go o mdłości. Morze wyrzyga trochę srebra.
- Spróbuj. Tylko uważaj, żeby nie poszło z drugiej strony.
- Ciągle budują Najświętszą Marię Pannę w Paryżu.
- A kiedy zaczęli?
- Nie wiem. Sześćdziesiąt lat temu.
Znów cisza. Rettich wyciera narzędzia szmatką.
- Czyli jest dość czasu, żeby posadzić nowe drzewa na wieżę. I zaczekać, aż urosną.
Papież Grzegorz IX, cesarz Fryderyk II, król Henryk VII walczą jak koty w worku na oczach możnych, a ci obserwują i obstawiają który z nich wygra. A gdy władcy tego świata walczą między sobą, w mrocznych zakamarkach narastają niepokoje, pleni się herezja i złe rządy jak pleśń na wilgotnym i rozgrzanym sianie.
Jemy rosół i twardy chleb. Na zewnątrz śnieg pada miarowo, a my, duchowni, milkniemy. Dwaj najemnicy, Anglik i Duńczyk, zaprzyjaźnili się i rozmawiają cicho w jakimś mieszanym pół na pół języku, który obaj zdają się rozumieć. Może to rdzenny język z jakiejś wyspy na północnych wodach między ich krajami, zamieszkanej przez potwory morskie i łuskowate bestie? Kto wie, ale niezależnie od wszystkiego brzmi jak odgłosy godowe ropuch. O dziwo, sprzyja spaniu.
Grzesznicy, którymi notabene są, ukradli trochę śliwkowej okowity z piwnicy hrabiego i mnie poczęstowali. Niech was Bóg błogosławi, panowie. Z trefnym i grzesznym ciepłem w brzuchu mogę się położyć na słomie jak zwierzę i mieć nadzieję, że tej mroźnej nocy zasnę.
O świcie budzą mnie szepty i urocza piosenka. W oszronionych gałęziach śpiewa drozd, a moi urzędnicy są przekonani, że to diabeł próbuje ich uwieść. Zatykają uszy, chroniąc je przed płynącymi gładko frazami melodii. Co za durnie!
W handlu wszystko się ze sobą łączy. Zdążył się już tego nauczyć. Nic nie jest bezwartościowe. Nie ma chwili, która nie byłaby szansą.