-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1191
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
Moda uliczna to nieprawdopodobnie szeroki temat, który na pewno nie ogranicza się do tytułowych stu idei. Mimo to książka Josha Simsa to jedna z najlepszych pozycji, dotyczących zagadnień stylu ulicy i subkultur, jaką miałam okazję przeczytać.
📊 DANE TECHNICZNE
Autor: Josh Sims
Tytuł: 100 idei, które zmieniły modę uliczną
Wydawnictwo: TMC
Rok wydania: 2014
Tłumacz: Edyta Tomczyk
Liczba stron: 209
Zawartość: Wprowadzenie; 100 idei, które zmieniły modę uliczną; Dalsza lektura; Indeks; Prawa do ilustracji
📕 O KSIĄŻCE
100 idei, które zmieniły... to seria książek, poświęcona różnych zagadnieniom z zakresu szeroko pojmowanej sztuki. Ja, oprócz omawianej pozycji, w mojej biblioteczce mam jeszcze 100 idei, które zmieniły modę oraz 100 idei, które zmieniły reklamę, ale oprócz nich znajdziecie jeszcze tomiki poświęcone m.in. fotografii, projektowaniu czy sztuce.
Każda z książek zbudowana jest na tej samej zasadzie. Prezentuje sto zjawisk, które w znaczący sposób wpłynęły na tytułowe zagadnienie. Na każdą ideę poświęcone są dwie strony - na jednej znajduje się tekst, na drugiej - fotografia.
👍 ZALETY
➡️ POMYSŁ
Największą zaletą jest sam pomysł na serię. Książkę podzieloną na sto mini rozdzialików czyta się bardzo szybko i lekko. Idee są ułożone chronologicznie, ale można też dowolnie skakać między nimi właśnie dzięki temu, że każde zagadnienie jest zamkniętą całością, niezależną od pozostałych treści.
➡️ WYDANIE
Książka wygląda pięknie. Brawo dla polskiego wydawcy, który zdecydował się ją nieco powiększyć względem oryginału - dzięki temu czytelnik trzyma w ręce tomik niewiele mniejszy od A4, który bardzo wygodnie się czyta. Książkę wydrukowano na przyjemnym kredowym papierze, na którym świetnie prezentują się zdjęcia.
➡️ ZDJĘCIA
Fotografie ogląda się z przyjemnością. Największym plusem jest fakt, że zostały naprawdę starannie wyselekcjonowane (nie znajdziecie tu pierwszych wyników z Google Grafiki) i dobrze ilustrują omawianą ideę.
➡️ IDEE
Idee, które miały zmienić modę uliczną, również nie są oczywiste. Jasne - znajdziemy tu najważniejsze subkultury i style muzyczne, które odcisnęły piętno na naszym sposobie ubierania się (rock and roll, hipisi, glam, goci, emo, grunge...), ale autor zwrócił uwagę również na takie zjawiska, jak m.in. kino młodzieżowe, jazda na rowerze, media społecznościowe, kulturystyka czy komercjalizacja.
Każda idea została opisana zwięźle, ale treściwie, w interesujący sposób.
👎 WADY
Jestem wielką fanką tej książki i trudno mi jej cokolwiek zarzucić. Za to dającym się we znaki minusem całej serii w ogóle jest dość słaba i wybiórcza dostępność nawet w Internecie.
👌 PODSUMOWANIE
100 idei, które zmieniły modę uliczną jest książką, którą poleciłabym osobom niezainteresowanym modą (bo i forma przystępna, i zawartość pociągająca), jak również fanom mody - myślę, że nawet osoby lepiej orientujące się w temacie znajdą w niej sporo ciekawostek i smaczków.
👌 OCENA: 9/10
📷 Zdjęcia i inne fajne rzeczy: https://okfonia.blogspot.com/2021/07/100-idei-ktore-zmieniy-mode-uliczna.html
Moda uliczna to nieprawdopodobnie szeroki temat, który na pewno nie ogranicza się do tytułowych stu idei. Mimo to książka Josha Simsa to jedna z najlepszych pozycji, dotyczących zagadnień stylu ulicy i subkultur, jaką miałam okazję przeczytać.
📊 DANE TECHNICZNE
Autor: Josh Sims
Tytuł: 100 idei, które zmieniły modę uliczną
Wydawnictwo: TMC
Rok wydania: 2014
Tłumacz: Edyta...
Czy odnieśliście kiedyś wrażenie, że jeśli chodzi o muzykę i modę, to wszystko, co było do wymyślenia, już wymyślono? Jeśli tak, to intuicja Was nie zawiodła. Na ponad pięciuset stronach Retromanii Simon Reynolds udowadnia, że popkultura weszła w stan stagnacji i przy okazji zastanawia się nad istotą kolekcjonerstwa, snuje rozważania nad znaczeniem nostalgii oraz wyjaśnia, dlaczego samplowanie jest aktem zniewolenia.
SPIS TREŚCI
1. Informacje podstawowe
2. Zawartość - erudycja autora, historia popkultury i filozofia
3. Plusy, czyli jak się powinno tłumaczyć książki, i minusy, których nie ma zbyt wiele
4. Wnioski i ocena
INFORMACJE PODSTAWOWE
Simon Reynolds, Retromania. Jak popkultura żywi się własną przeszłością, tłum. Łukasz Łobodziński, Warszawa 2018.
Jak już wspomniałam, Retromania. Jak popkultura żywi się własną przeszłością to zdecydowanie nie lektura na jeden wieczór. Książka liczy 576 stron, z czego 536 to sam tekst.
Tomik składa się ze wstępu, prologu oraz trzech wielkich działów (Teraz, Wtedy, Jutro) podzielonych na mniejsze podrozdziały. Na końcu książki znajdziemy bibliografię oraz indeks.
Rozważania Reynoldsa ogłosiło drukiem wydawnictwo Kosmos Kosmos, specjalizujące się w tematyce muzycznej. Na użytek polskiego czytelnika przetłumaczył je Filip Łobodziński.
ZAWARTOŚĆ - ERUDYCJA AUTORA, HISTORIA POPKUTURY I FILOZOFIA
Autorem Retromanii jest Simon Reynolds, dziennikarz muzyczny z niemal czterdziestoletnim stażem, piszący dla największych tuzów z branży (,,Rolling Stone", ,,The New York Times", ,,Pitchfork", ,,Wire"...). Te cztery dekady uważnego słuchania muzyki i studiowania kultury masowej doskonale widać w omawianej książce - i z tego powodu nie jest to lektura najłatwiejsza.
Czytelnik zapoznaje się z krajobrazem historycznym kultury popularnej chyba całego XX wieku i pierwszej dekady XXI, ale jednocześnie nie uświadczy on tutaj chronologicznej opowieści o tym, jak powstawała muzyka rozrywkowa. Jeśli Reynolds opowiada, przykładowo, o początkach jakiegoś gatunku muzycznego, to robi to jedynie po to, żeby mieć podstawę dla dalszych rozważań, bo to zresztą na nich opiera się ta książka.
Dużo tu filozofii, zwłaszcza postmodernistycznej, z Jacquesem Derridą i Jeanem Baudrillardem na czele. Próbując odpowiedzieć na pytanie: Czy retromania zagnieździła się już na dobre, czy okaże się, że stanowiła jedynie jakiś etap historyczny?, autor zahacza o najróżniejsze tematy i teorie. I tak, stawia on na przykład tezy:
- historyczna kultura masowa stała się główną tkanką pamięci pokoleniowej, wypierając stopniowo wydarzenia polityczne, jak wojny czy wybory;
- t-shirty z tras koncertowych [...] swój późniejszy polor zawdzięczają temu, że przywołują czas, gdy nie miały żadnego specjalnego znaczenia poza użytkowym;
- kiedyś nuda brała się z braku możliwości spędzania wolnego czasu i oczekiwania - dziś wynika z przesytu;
- iPod to największa przemiana, jaka wydarzyła się muzyce w pierwszej dekadzie XXI wieku;
- późny kapitalizm i kultura splatają się ze sobą dzięki ogniwu, którym jest moda. Muzyka popularna stopniowo przejęła ze świata mody przyśpieszony metabolizm i błyskawiczny cykl, w jakim kolejne zjawiska się przedawniają.
Jak to wszystko, o czym pisał Reynolds, ma się do roku 2021 czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam. Książkę w Polsce wydano w 2018 roku, ale anglojęzyczny oryginał pochodzi z 2011. Ciekawe, jak autor skomentowałby ostatnią dekadę, a zwłaszcza album Duy Lipy, zatytułowany, nomen omen, Future Nostalgia.
PLUSY, CZYLI JAK SIĘ POWINNO TŁUMACZYĆ KSIĄŻKI, I MINUSY, KTÓRYCH NIE MA ZBYT WIELE
Trzeba oddać sprawiedliwość panu Łobodzińskiemu - odwalił kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o tłumaczenie, a było to, moim zdaniem, zadanie bardzo trudne. Specyfiką Retromanii jest przeogromna ilość nazwisk, dat i nazw wydarzeń, w których orientować dobrze będą się chyba jedynie najwięksi muzyczni zapaleńcy. Na szczęście dla polskiego czytelnika, tłumacz zdecydował się objaśniać je w przypisach (a niekiedy i polemizować lub wręcz poprawiać niedopatrzenia autora) - dzięki temu znacznie łatwiej jest przyswoić tekst główny, a książkę czyta się po prostu łatwiej i ciekawiej.
Jak już wspomniałam, nie jest to tekst łatwy, ale niesamowicie intrygujący. Spodoba się zwłaszcza osobom, które interesują się filozofią, kulturą popularną i muzyką, i chciałyby zagłębić się w teorie ich dotyczące - zrozumieć nie ,,kto, jak, kiedy", ale ,,po co" i ,,dlaczego". Muszę jednak podkreślić, że momentami Retromania bywa naprawdę trudna w odbiorze. Bywa, że autor rozpisuje się o jakimś jednostkowym, niepopularnym i mało znanym wydarzeniu, wymienia szereg nazwisk i idzie w taki detal, że nawet jako tako obeznany ogólnie z tematem książki odbiorca poczuje się po prostu znużony.
Tomik Reynoldsa wyróżnia jeszcze jedna osobliwość, a mianowicie układ tekstu. Bywa, że nagle w środku rozdziału na stronie pojawia się odcięty grubą krechą tekst (zob. zdjęcia), gdzie dziennikarz dzieli się z czytelnikiem swoimi luźniejszymi myślami, związanymi z danym zagadnieniem. Początkowo takie rozwiązanie bardzo mnie irytowało (jak to czytać? Najpierw tekst główny, czy ten pod kreską?), ale z czasem przywykłam.
I dla zasady powiem jeszcze, że zdarzają się literówki, ale są one nieliczne.
WNIOSKI I OCENA
Chyba po prostu powtórzę opinię pana Rafała Księżyca z tylnej okładki Retromanii: Tak właśnie powinno się pisać o muzyce: szerzej, głębiej, zaskakująco.
OCENA: 9/10
Więcej fajnych rzeczy i zdjęcia książki -->"
okfonia.blogspot.com
Czy odnieśliście kiedyś wrażenie, że jeśli chodzi o muzykę i modę, to wszystko, co było do wymyślenia, już wymyślono? Jeśli tak, to intuicja Was nie zawiodła. Na ponad pięciuset stronach Retromanii Simon Reynolds udowadnia, że popkultura weszła w stan stagnacji i przy okazji zastanawia się nad istotą kolekcjonerstwa, snuje rozważania nad znaczeniem nostalgii oraz wyjaśnia,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na fali nostalgii za początkiem lat dwutysięcznych i szału na punkcie serialu live-action Winx od Netflixa wydawnictwo Egmont zdecydowało się ucieszyć fanów reedycją kultowego już komiksu o przygodach małoletnich czarodziejek. Czy po dwóch dekadach seria W.I.T.C.H. dalej się broni?
SPIS TREŚCI
1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
2. Zawartość
3. Kreska i styl
4. Treść - dlaczego 23-latka kupiła sobie komiks o przygodach nastoletnich czarodziejek?
5. Podsumowanie
1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
Czarodziejki W.I.T.C.H. to włoski komiks, którego bohaterkami jest pięć przyjaciółek: Will, Irma, Taranee, Cornelia i Hay Lin. Ich życie wygląda zwyczajnie, do czasu, gdy otrzymują magiczne moce władzy nad żywiołami i dowiadują się, że zostały Strażniczkami. Od tego dnia ich zadaniem jest chronienie Sieci, która oddziela ludzki świat ludzi od zamieszkałego przez potwory Innego Świata. Sieć słabnie, a przez kolejne portale na Ziemię przedostają się złoczyńcy, chcący za wszelką cenę zawładnąć światem. Nastolatki muszą zatem z jednej strony walczyć z siłami zła, z drugiej - próbować wieść w miarę normalne życie.
Komiks okazał się hitem, dlatego wkrótce na jego podstawie powstał serial telewizyjny. W Polsce losy czarodziejek można było śledzić na łamach magazynu WITCH. Pierwszy numer ukazał się w styczniu 2002 roku i wyprzedał się błyskawicznie. Szybko zdano sobie sprawę z popularności Will i spółki w Polsce, a półki sklepowe zapełniły się zabawkami, akcesoriami oraz KARTECZKAMI z wizerunkami bohaterek.
2. Zawartość
W omawianym tomiku na niemal czterystu stronach znajdziecie komiksy z numerów od 1 do 12 magazynu ,,Czarodziejki WITCH" (rozdziały Halloween, Dwanaście portali, Inny wymiar, Potęga ognia, Ostatnia łza, Złudzenia i kłamstwa). Ciekawym dodatkiem jest rozdział wstępny, napisany przez redaktor naczelną wspomnianego czasopisma, Agnieszkę Wielądek, w którym czytelnik dowie się m.in. jak to się stało, że seria WITCH trafiła do Polski czy jak wyglądały prace nad polską wersją magazynu.
3. Kreska i styl
Komiks bardzo dobrze prezentuje się pod względem wizualnym. Rysunki do poszczególnych rozdziałów tworzyło w sumie pięć osób, ale mimo to styl jest spójny, a różnice w wyglądzie bohaterów - minimalne. Co do postaci: sposób, w jaki zostały przedstawione, nie bez powodu może kojarzyć się z bajkami Disney'a - w końcu The Walt Disney Company wykupiło prawa do całej serii. Styl jest zatem dynamiczny, na wysokim poziome. Dobra wiadomość dla przeciwników czarno-białych mang: Czarodziejki W.I.T.C.H. to komiks kolorowy. Cena okładkowa to 89 złotych i 99 groszy, w rzeczywistości jednak tomik można bez trudu dostać za niecałe 60.
4. Treść - dlaczego 23-latka kupiła sobie komiks o przygodach nastoletnich czarodziejek?
Odpowiadając na pytanie z nagłówka - z ciekawości. W dzieciństwie zbierałam karteczki z Cornelią, pod choinkę dostałam lalkę Will, od czasu do czasu mama kupowała mi gazetki z ich przygodami, serial też chyba oglądałam. Wydaje mi się, że byłam jednak za mała, żeby w pełni wciągnąć się w szał na nastoletnie czarodziejki. Czasopisma kupowało się, ale - przyznaję - przede wszystkim ze względu na dodatki, a odcinki animacji oglądało nie po kolei. Byłam zatem ciekawa, o co tak naprawdę chodziło w całym tym zamieszaniu wokół W.I.T.C.H., jakie niemal dwadzieścia lat temu przetoczyło się przez Polskę. Po przeczytaniu komiksu jestem w stanie zrozumieć, skąd ta fascynacja przygodami Strażniczek.
Księgę pierwszą czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Mamy tu i zawiązanie wątków miłosnych, i zdrady, i intrygi (które jednak, jak na mój gust, zbyt szybko się kończą) i władanie żywiołami. Bohaterki różnią się między sobą na szczęście nie tylko wyglądem czy ubiorem, ale też charakterem i bez trudu można je polubić. Historia płynie sobie lekko, choć przecież zdarzają się poważniejsze momenty (śmierć i pogrzeb jednej z postaci).
5. Podsumowanie
Czy polecam księgę pierwszą Czarodziejki W.I.T.C.H.? Myślę, że tak.
Czy komiks wciągnął mnie na tyle, żeby przeznaczyć niemal 60 złotych na kolejny tom? Nie jestem pewna. Historia mi się podoba, można się przy niej zrelaksować, jednak nie wiem, czy to wystarczy, żeby zachęcić mnie do zakupu.
Dla kogo jest ta pozycja? Przygody pięciu nastolatek-czarodziejek z pewnością zachwycą dawnych fanów serii, spodobają się amatorom komiksów, lubiących motywy związane z magią, przejściami do innych światów itd. oraz, być może, ale tylko być może, zainteresują przeciętnego dorosłego czytelnika - jestem jednak, było nie było, komiks przeznaczony dla dzieci.
MOJA OCENA: 6 - 6,5/10
PISZĘ O POPKULTUROWYM POTWORZE.
JEŚLI JESZCZE CIĘ NIE POŻARŁ:
https://okfonia.blogspot.com/2021/06/witch-to-my-recenzja-pierwszej-ksiegi.html
Na fali nostalgii za początkiem lat dwutysięcznych i szału na punkcie serialu live-action Winx od Netflixa wydawnictwo Egmont zdecydowało się ucieszyć fanów reedycją kultowego już komiksu o przygodach małoletnich czarodziejek. Czy po dwóch dekadach seria W.I.T.C.H. dalej się broni?
SPIS TREŚCI
1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
2. Zawartość
3. Kreska i styl
4. Treść -...
2021-04-18
Legendy miejskie w tłumaczeniu Katarzyny Berger-Kuźniar i Piotra Błocha wydało w 2007 roku Wydawnictwo RM. Książka liczy 336 stron i składa się ze wstępu, przedmowy Wojciecha Orlińskiego, dwunastu tematycznych rozdziałów, grupujacych omawiane makroplotki oraz zakończenia. Autor, Mark Barber, w momencie wydania książki prowadził bloga, poświęconego legendom miejskim z całego świata - zapamiętajcie: prowadził.
Jak już wspomniałam, legendy te podzielono na kategorie - jest więc na przykład rozdział Klasyczny horror, w którym czytlenik znajdzie opowieści o autostopowiczu na tylnym siedzieniu czy Krawej Mary, rozdział Kulinaria z legendą o szczurze w KFC czy część dotyczącą ataku na WTC.
Jeśli chodzi o poszczególne mity, to tutaj mamy schemat: stylizowana na tajne akta tabelka z informacją o tytule legendy, jej pochodzeniu, statusie oraz kod, pod którym czytelnik POWINIEN MÓC ją znaleźć na stronie internetowej autora. Dalej zapoznajemy się z wersją/wersjami danej historyjki, następnie przechodzimy do segmentu Śledztwo i podsumowania.
ZALETY
Zacznę od plusów.
Po pierwsze, książka będzie przydatnym źródłem wiedzy dla osób kompletnie zielonych w temacie. Autor zawarł w niej najpopularniejsze miejskie mity, próbując również wyjaśnić ich pochodzenie oraz znaczenie. Przekrój legend jest naprawdę duży - od opowiadania Palce łucznika, które zdaniem Barbera sięga bitwy pod Azincourt (1415 rok), przez historię Znikającej autostopowiczki, której najwcześniejsze wersje pochodzą z końcówki XIX wieku, po Ostrzeżenie na temat coca-coli z 2002 roku.
Drugą zaletą jest rozdział Legendy polskie, napisany przez dziennikarza Wojciecha Orlińskiego. Przeczytałam go z zaciekawieniem, bo oprócz opowiastki o niesławnej czarnej wołdze znalazło się parę takich, których nigdy nie słyszałam, typu Anna Jantar w haremie czy Czerwona rtęć.
Czymś niesamowitym jest przypomnienie sobie, jak bardzo różniło się podejście ludzi do Internetu jeszcze nie tak dawno temu. Dzisiejszemu przeciętnemu Polakowi, który spędza w sieci blisko 2 godziny i 4 minuty trudno uwierzyć, że kiedyś można się było dać się złapać na maila z przypomnieniem o wyłączeniu komputerów, bo zbliżał się Dzień Sprzątania Internetu. Do tego jeszcze to stwierdzenie: ,,ba, nawet wszechobecny dziś Internet Explorer nie był jeszcze dobrze znaną przeglądarką" - aż się łezka w oku kręci.
No i bądźmy szczerzy, kto nie lubi tych krótkich historii, czasem przerażajacych, kiedy indziej żenujących, a często po prostu zabawanych?
DLACZEGO MAM PROBLEM Z TĄ KSIĄŻKĄ?
WADY ,,Legend miejskich"
Legendy miejskie to teoretycznie pozycja lekkostrawna - niewymagająca, szybko się czyta, a treści całkiem ciekawe. Książka ma jednak sporo wad, a niektóre zastosowane w niej rozwiązania tłumaczeniowe/wydawnicze są przynajmniej dziwne.
Podrozdziały przypominają wpisy na bloga. (Jestem, prawdę mówiąc, niemal pewna, że to właśnie ze strony internetowej autora je wzięto i tylko nieznacznie przeformowano na rzecz wydania książkowego). Taki blogerski styl może i nadaje luźniejszy ton lekturze, ale jednocześnie sprawia, że trudno odnosić się do niej poważnie i traktować jako, choćby w minimalnym stopniu, rzetelne źródło informacji. Bibliografii i przypisów tu nie uświadczycie, pozostaje więc wierzyć autorowi na słowo.
Komentarze do niektórych mitów bywają przydatne. Często jednak autor sprzedaje nam w nich tak niesamowite oczywistości, że równie dobrze mogłoby ich po prostu nie być.
Literówki i błędy nie są nagminne, ale zdarzają się. Ten na pierwszej stronie wstępnego rozdziału (,,mogą być rozpowszechniane się metodami tradycyjnymi") boli podwójnie.
Coś dziwnego podziało się z przekładem. Tłumacze zdecydowali się komentować, jak dana legenda ma się do naszego kraju. To się zasadniczo ceni - problem w tym, że zrobili to w sposób, który rozmywa granicę między tekstem autorskim a ich dopowiedzeniami. Spójrzcie na ten fragment: ,,To, że legenda stała się tak znana akurat w tym momencie, można przypisać wpływowi popularnego rosyjskiego filmu z 1995 r. pod tytułem Osobennosti natsionalnoy okhoty, czyli Osobliwości narodowego polowania (w Polsce dostępnego na DVD), który opowiada podobną historię". Pierwsza wersja tytułu podana została w transkrypcji angielskiej - domyślam się, że w takiej formie istniała ona w oryginalnym wpisie na blogu autora. Tłumacz podał też tytuł polski, ale po co w takim razie zostawiał transkrypcję, i to w dodatku w języku angielskim? Oprócz tego bezpośrednio w tekście głównym dopisano jeszcze informację o DVD (znowu - po co? A jeśli już, to dlaczego nie w przypisach?). Zdanie zaczyna się z perspektywy brytyjskiego autora, ale kończy tak, jakby książkę pisał Polak. Takich przypadków jest więcej. Często miałam wrażenie, że książka ma rozdwojenie jaźni i sama nie wie, z czyjego punktu widzenia jest napisana.
Inne niedopatrzenie: we wspomnianej wyżej legendzie Palce łucznika mowa o potyczce między francuzami i anglikami, którą tłumacze nazwali ,,bitwą pod Agincourt". Pod taką nazwą wydarzenie to rzeczywiście istnieje, tyle że w tradycji brytyjskiej. Starcie miało miejsce we Francji, dlatego w polskich źródłach używa się francuskiego wariantu nazwy - Azincourt.
Największy problem to jednak kwestia AKTUALNOŚCI tego wydania, a raczej JEJ BRAKU. W Internecie, wiadomo - strona jest, za chwilę jej nie ma. Od książek jednak oczekuje się pewnej stałości i solidności, powinny one stanowić niezależne, samodzielne źródło informacji. Jak to się ma do Legend miejskich? Przy każdym micie umieszczono kod, który odsyła nas do strony internetowej autora. Fajnie - problem w tym, że strona, do której przekierowuje się czytelników, już NIE ISTNIEJE. Pół biedy z samymi historyjkami, bo przecież mam je w książce, ale niektóre legendy opierają się na materiałach wizualnych. Informuje się nas, że żeby je zobaczyć, musimy wejść na www.project2067.com. Wybacz zatem, czytelniku z 2021 roku, nie zobaczysz ich, bo w książce też ich nie przedrukowano.
OCENA: 5/10
Legendy miejskie byłyby miłym czytadełkiem, gdyby nie uderzały brakiem profesjonalizmu - ze strony autora, ale też wydawnictwa.
Po więcej recenzji oraz zdjęcia z wnętrza książek zapraszam na bloga :D
okfonia.blogspot.com
Do zobaczenia!
Legendy miejskie w tłumaczeniu Katarzyny Berger-Kuźniar i Piotra Błocha wydało w 2007 roku Wydawnictwo RM. Książka liczy 336 stron i składa się ze wstępu, przedmowy Wojciecha Orlińskiego, dwunastu tematycznych rozdziałów, grupujacych omawiane makroplotki oraz zakończenia. Autor, Mark Barber, w momencie wydania książki prowadził bloga, poświęconego legendom miejskim z całego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat
,,Oscar Wilde miał po części rację - Japonia w rozumieniu zachodniego świata była czystym wymysłem, lecz nawet on nie mógł przewidzieć, jak sama Japonia wymyśli na nowo nas wszystkich. Żyjemy na planecie marzycieli ,,made in Japan"."
Powyższe słowa to dwa ostatnie zdania książki Matta Alta. Książki, która świetnie prowadzi czytelnika przez najnowszą historię Japonii, wyjaśnia źródło jej fenomenu, ale też roztacza bardzo niepokojącą wizję naszej przyszłości.
Matt Alt, autor ,,Czystego wymysłu..." to amerykański tłumacz i dziennikarz, na stałe mieszkający w Tokio. Ta informacja jest istotna o tyle, że Alt ma idealne predyspozycje do tego, że pisać o wpływie japońskiej popkultury na Zachód. W swojej książce rzetelnie wyjaśnia zjawiska, które doprowadziły do kultu Pokemonów czy popularności Hello Kitty, ale nie opowiada o tym w sposób bezosobowy - w latach 80. jako dzieciak na własnej skórze przeżył japoński boom.
Amerykanin pisze interesująco, niekiedy pozwala sobie na żarciki, jednak nieco brakuje mu do swady, z jaką Euny Hong (w książce ,,Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu, czyli jak jeden naród podbił świat za pomocą popkultury'') odkrywała przed czytelnikiem sekrety sukcesu k-popkultury. Inna sprawa, że Hong dużo większą wagę przykładała do mentalności i tożsamości Koreańczyków, oddalając się od faktów na rzecz własnych doświadczeń i przeczuć. Oczywiście brak tego elementu w książce Alta nie jest zarzutem - pisanie o tym, co znaczy być Japończykiem nie bedąc nim, byłoby porwaniem się z motyką na słońce.
Przejdźmy jednak do budowy i zawartości ,,Czystego wymysłu..." Pozycja składa się z trzech części. Pierwsza poświęcona jest okresowi od zakończenia II wojny światowej do końca lat 80., w drugiej dziennikarz skupia się na latach 90., w trzeciej - na minonej dekadzie. Zaczyna swoją opowieść od historii zabawkowego jeepa, pierwszego wielkiego zabawkowego hitu w powojennej Japonii, dzięki któremu do końca lat 50. Kraj Kwitnącej Wiśni stał się największym eksporterem zabawek - produkował 3/4 wszystkich zabawek na świecie. Pisze, jak anime ,,Tetsuwan Atom" ustanowiło standardy w świecie japońskiej animacji (,,wielkie oczy, szalone fryzury, teatralne pozy i przeciągłe ujęcia statyczne"). Przedstawia historię karaoke i i nasłynniejszej kotki bez ust, wyjaśnia, jak Walkman zmienił świat. Wyjaśnia zależność między Hello Kitty, japońskimi uczennicami, tamagotchi i emoji, by następnie płynnie przejść do opowieści o wojnach konsolowych lat 90. Pod koniec książki robi się mniej przyjemniej, bo tu już mowa o mrocznych stronach 4chana i udzielających się na nim otaku. Alt kończy swoje rozważania sugestią, że Japonia nie jest już o krok przed resztą świata. Dziennikarz stwierdza: ,,To raczej my, reszta rozwiniętego świata, dogoniliśmy Japonię" i następnie przypomina: średni wiek graczy gier wideo w skali świata to nieco ponad trzydzieści lat; jeszcze nigdy tak wielu pełnoletnich Amerykanów nie mieszkało z rodzicami (zamiast samemu/z partnerem), coraz więcej zabawek sprzedaje się dorosłym.
Na koniec nieco o formalnej stronie ,,Czystego wymysłu..." Książka liczy niemal czterysta stron, z czego trzydzieści stron to bibliografia. Ilustracji brak, poza kolorową wkładką ze zdjęciami, przedstawiającymi niektóre z zagadnień, opisanych przez dziennikarza.
,,Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat" to pozycja, którą polecam osobom zainteresowanym kulturą Kraju Wschodzącego Słońca, ale nie tylko. Wszystkie kwestie opisane są w sposób przejrzysty i zrozumiały, więc nawet ci, którzy zasadniczo nie orientują się w temacie, nie poczują się zagubieni. Minusem tego wydania są natomiast liczne literówki.
We wpisie na blogu umieściałam również szczegółowy spis zagadnień, które Alt opisał w swojej książce:
https://okfonia.blogspot.com/2021/03/czysty-wymys-jak-japonska-popkultura.html
Do zobaczenia!
Okejfonia
Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat
,,Oscar Wilde miał po części rację - Japonia w rozumieniu zachodniego świata była czystym wymysłem, lecz nawet on nie mógł przewidzieć, jak sama Japonia wymyśli na nowo nas wszystkich. Żyjemy na planecie marzycieli ,,made in Japan"."
Powyższe słowa to dwa ostatnie zdania książki Matta Alta. Książki, która świetnie...
Niepopularna perełka. ,,Wizerunek mężczyzny w visual kei" - Klaudia Adamowicz [RECENZJA]
Dopóki nie przeczytałam tej książki, o visual kei nie wiedziałam nic. Poprawka: gdzieś z tyłu głowy miałam obrazy umalowanych facetów, poprzebieranych w kolorowe ciuchy. Po lekturze zrozumiałam nie tylko, w czym tkwi fenomen VK, ale również dlaczego dla japońskiej estetyki najpiękniejsza jest nietrwałość, czym jest płeć w Kraju Kwitnącej Wiśni oraz jak zdaniem Japończyków wygląda Europa.
SPIS TREŚCI
1. INFORMACJE PODSTAWOWE
2. GLAM ROCK, ESTETYKA CIAŁA i ERO GURO NANSENSU, czyli o zawartości
3. PODSUMOWANIE
1. INFORMACJE PODSTAWOWE
Wizerunek mężczyzny w visual kei to praca magisterska Klaudii Adamowicz, absolwentka kulturoznawstwa i Zarządzania kulturą oraz filozofii na UJ. Pracę w formie książkowej wydano w 2015 roku. Liczy ona 338 stron. Składa się z sześciu rozdziałów podzielonych na mniejsze podrozdziały, bibliografii, indeksu wykonawców oraz indeksu terminów.
2. GLAM ROCK, ESTETYKA CIAŁA i ERO GURO NANSENSU, czyli o zawartości
Dlaczego polecam tę książkę? Z trzech powodów:
🌸 Powód pierwszy: brak konkurencji - to jedyna taka pozycja w języku polskim.
🌸 Powód drugi: visual kei
Autorka bardzo dobrze wyjaśnia, czym jest VK - prosto, ale dogłębnie, konkretnie, na przykładach. Możecie być kompletnymi laikami w temacie (jak ja), a i tak dużo z tej książki wyniesiecie. W pierwszym rozdziale czytelnik poznaje historię zjawiska, podział grup visual kei oraz definicję zjawiska. Najciekawiej jednak robi się od rozdziału kolejnego.
🌸 Powód trzeci (najważniejszy): wszystko oprócz visual kei
Tym, co najbardziej spodobało mi się w tekście Klaudii Adamowicz był fakt, jak wiele z niego wyniosłam. To nie jest książka tylko o VK, bo żeby pojąć to zjawisko, trzeba zrozumieć wiele innych rzeczy.
Dostajemy zatem rozdział numer dwa, poświęcony wizerunkowi, temu, jakie jest jego znaczenie, i jak się go kreuje w Japonii.
W rozdziale trzecim dowiemy się co nieco o glam rocku, stylu gotyckim i Lolita Fashion.
Dalej autorka opowiada o męskości w Japonii - jak to pojęcie rozumiane jest na Zachodzie, a jak w Japonii, jaka jest definicja pięknego ciała oraz jaki związek z visual kei mają mangi shōjo (przeznaczone dla dziewcząt) i yaoi (będące ewenementem na skalę światową - gdzie indziej na świecie kobiety tworzą komiksy o miłości homoerotycznej, których odbiorcami są inne heteroseksualne kobiety?), koncept bishōnena (pięknego chłopca), a także fanservice (robienie czegoś na życzenie fanów) i cross-dressing (czyli mówiąc językiem polskich beznadziejnych komedii ,,chłop przebrany za babę" - tyle że na poważnie).
Rozdział czwarty, poświęcony japońskiej estetyce, to mój ulubiony. Cztery cechy estetyki charakterystyczne dla Kraju Wschodzącego Słońca (sugestia, nieregularność, prostota, nietrwałość) - kompletnie różne od myślenia zachodniego - rewelacja. (Obecność następnego podrozdziału Estetyka perfekcji?, zdającego się przeczyć temu, co o czym właśnie napisałam, może dziwić, ale autorka sama podkreśla, jak niejednomyślna bywa sztuka Japonii). Fragment poświęcony ero guro nansensu, czyli ruchowi artystycznemu z lat 20., koncentrującemu się na erotyce, grotesce i absurdzie zaciekawi z kolei wszystkich amatorów dziwactwa i osobliwości.
Książkę kończy rozdział numer pięć, poświęcony teatrowi kabuki i teatralności samego visual kei.
3. PODSUMOWANIE
Może nie każdemu przypadnie do gustu zrozumiały, ale jednak naukowy styl książki, inni z kolei mogą narzekać na czarno-białe fotografie. To jednak drobnostki, a Wizerunek mężczyzny w visual kei powinien przeczytać nawet nie każdy fan gatunku, a po prostu każdy, kto chce choć trochę zrozumieć, jak się myśli w Nipponie.
OCENA: 8/10
Zdjęcia książki: okfonia.blogspot.com
Niepopularna perełka. ,,Wizerunek mężczyzny w visual kei" - Klaudia Adamowicz [RECENZJA]
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDopóki nie przeczytałam tej książki, o visual kei nie wiedziałam nic. Poprawka: gdzieś z tyłu głowy miałam obrazy umalowanych facetów, poprzebieranych w kolorowe ciuchy. Po lekturze zrozumiałam nie tylko, w czym tkwi fenomen VK, ale również dlaczego dla japońskiej estetyki...