-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
Nie miałem dotąd styczności z twórczością Remigiusza Mroza, zagorzałym fanem kryminałów też nigdy nie byłem. Podszedłem więc do "Iluzjonisty" bez żadnych konkretnych oczekiwań i raczej się nie zawiodłem. Postacie były dobrze rozpisane (choć nie zawsze rozumiałem motywy kierujące zachowaniem Edlinga), podział na dwa wymiary czasowe był ok, zagadki i sztuczki iluzjonisty nieźle obmyślone. Jednak czytałem już kiedyś "Mag'a" Deavera i powieść Mroza niczym mnie w tym temacie nie zaskoczyła. Zakończenie też jakoś do mnie nie przemówiło, bo:
SPOILER!!!
O ostatnim morderstwie iluzjonista informuje osobiście Edlinga a ten zaraz dzwoni do jednego z esbeków (którego podejrzewa o bycie iluzjonistą) i prosi go o przyjazd na miejsce zbrodni, jednocześnie nie informując gdzie ono się znajduje. Ten niedługo po telefonie się zjawia gdzie trzeba i tym sposobem Gerard się upewnia kto za tym wszystkim stoi. Więc się pytam: jak to możliwe że iluzjonista, będący człowiekiem niezwykle inteligentnym i przebiegłym, który tak się pilnował, który przez całą powieść robił śledczych jak chciał, który nigdy nie zostawił ani śladu, dał się nabrać na tak banalną sztuczkę? Dla mnie to kompletnie niewiarygodne i książka sporo przez to straciła w moich oczach.
KONIEC SPOILERA
Tak więc uważam powieść za niezłą, momentami nawet wciągającą, ale mnie szczególnie niczym nie urzekła. Myślę, że fani gatunku będą usatysfakcjonowani.
Nie miałem dotąd styczności z twórczością Remigiusza Mroza, zagorzałym fanem kryminałów też nigdy nie byłem. Podszedłem więc do "Iluzjonisty" bez żadnych konkretnych oczekiwań i raczej się nie zawiodłem. Postacie były dobrze rozpisane (choć nie zawsze rozumiałem motywy kierujące zachowaniem Edlinga), podział na dwa wymiary czasowe był ok, zagadki i sztuczki iluzjonisty...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie jestem wielkim fanem kryminałów, ale raz na jakiś czas zdarza mi się jakiś przeczytać. I przyznam, że "Mara" nie była z tych pozycji, które mnie szczególnie zachwyciły. Od początku irytowało mnie zachowanie głównego bohatera, który zachowywał się jak totalny gbur, żeby nie powiedzieć cham. Sebastian traktuje ludzi jak przedmioty, wykorzystując ich kiedy tylko są mu potrzebni, a oni bez problemu mu pomagają, dając sobą pomiatać. Mało tego - mamy tu postać jego koleżanki, która z zupełnie niewiadomych powodów wpatrzona jest w niego niczym w obrazek święty i daje się nawet zaciągnąć do łóżka, żeby potem zostać totalnie olana. Umówmy się - w normalnym życiu nikt nie chciałby mieć do czynienia z takim burakiem. To mi bardzo psuło odbiór całości, która bądź co bądź nie była taka zła. Tematyka nawet ciekawa, interesujące tło historyczne, gdyby tylko nie ten Sebastian...
Nie jestem wielkim fanem kryminałów, ale raz na jakiś czas zdarza mi się jakiś przeczytać. I przyznam, że "Mara" nie była z tych pozycji, które mnie szczególnie zachwyciły. Od początku irytowało mnie zachowanie głównego bohatera, który zachowywał się jak totalny gbur, żeby nie powiedzieć cham. Sebastian traktuje ludzi jak przedmioty, wykorzystując ich kiedy tylko są mu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wiele obiecywałem sobie po tej książce, być może nawet zbyt wiele, bo co prawda zawiedziony nie jestem, ale czuję niedosyt.
Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że jest dość nierówno, autor skacze po tematach i miesza w chronologii. Nie dowiedziałem się niczego nowego ze światka metalowego, o czym bym wcześniej nie słyszał. Szkoda, że nie było bardziej szczegółowo o konflikcie Dziuba-Kat, Kostrzewski-Luczyk, czy choćby o Kmiołku z Trash'em All (też były różne scysje, choćby z Yattering). Ogólnie wykorzystywanie młodych zespołów przez duże labele to też temat wart większej uwagi. Jako fan Lux Occulty liczyłem też na więcej szczegółów i ciekawostek z życia zespołu. Dlaczego "The Mother and the Enemy" brzmi jak brzmi, skąd pomysł na "Kołysanki"? Odnoszę wrażenie jakby Szubrycht nie wiedział do końca czy chce stworzyć kompendium wiedzy o rodzimym metalu, czy bardziej swoją metalową biografię. Jest wszystkiego po trochu i moim zdaniem robi się lekki misz-masz.
W ogólnym rozrachunku jest dobrze, ale liczyłem na coś więcej.
Wiele obiecywałem sobie po tej książce, być może nawet zbyt wiele, bo co prawda zawiedziony nie jestem, ale czuję niedosyt.
Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że jest dość nierówno, autor skacze po tematach i miesza w chronologii. Nie dowiedziałem się niczego nowego ze światka metalowego, o czym bym wcześniej nie słyszał. Szkoda, że nie było bardziej szczegółowo o...
Historia jest dość prosta, żeby nie powiedzieć oklepana. Brat dziewięcioletniej Akwili zostaje porwany przez złą czarownicę i siostra musi ruszyć w nieznany świat, aby go ocalić. Po drodze odkryje w sobie nieznaną dotąd moc, a w całym przedsięwzięciu pomoże jej zgraja małych, błękitnych i bardzo bitnych ludzików.
Widać, że Pratchett garściami czerpał z powszechnie znanych baśni, ale upichcił z tych składników danie o swoim charakterystycznym posmaku. Książka ewidentnie skierowana do młodszego odbiorcy, dlatego nie będę jej oceniał, bo to po prostu nie moja bajka. Gdybym był dzieckiem, to myślę że by mi się spodobała.
Historia jest dość prosta, żeby nie powiedzieć oklepana. Brat dziewięcioletniej Akwili zostaje porwany przez złą czarownicę i siostra musi ruszyć w nieznany świat, aby go ocalić. Po drodze odkryje w sobie nieznaną dotąd moc, a w całym przedsięwzięciu pomoże jej zgraja małych, błękitnych i bardzo bitnych ludzików.
Widać, że Pratchett garściami czerpał z powszechnie znanych...
Wychodzi na to, że jestem fanem Kinga, bo książkę czytało mi się bardzo dobrze i nie uważam jej za słabą pozycję w dorobku tego autora.
Historia zaczyna się od Bobbi, pisarki z mieściny Heaven, która pewnego dnia potyka się w lesie o dziwny lśniący przedmiot. Postanawia go wydobyć z ziemi, a gdy zaczyna kopać, okazuje się że to pojazd kosmiczny pozaziemskiego pochodzenia, który zaczyna wywierać wpływ na okolicznych mieszkańców. Zaczynają się oni zmieniać fizycznie oraz zyskują moc zbiorowego komunikowania się za pomocą myśli. Samo Heaven staje się śmiertelną pułapką, nie pozwalając miejscowym się oddalić, ale nie wpuszczając też przyjezdnych.
Chyba po prostu lubię rozwleczony styl Kinga, bo książka bardzo mnie wciągnęła i trzymała w napięciu do końca. Autor jest mistrzem w portretowaniu sennej amerykańskiej prowincji, bohaterowie są bardzo dobrze nakreśleni i czytelnik nie pozostaje obojętny wobec ich losów. I mimo iż nieraz spokojnie obyłoby się bez rozległych opisów pobocznych wątków, czy bez zagłębiania się w życiorysy mało znaczących postaci, to taki jest styl mistrza i trzeba to po prostu lubić. Ja to lubię i mi się "Stukostrachy" podobały, pomimo mało satysfakcjonującego (jak dla mnie) zakończenia. Ale do tego już jestem u Kinga przyzwyczajony :)
Wychodzi na to, że jestem fanem Kinga, bo książkę czytało mi się bardzo dobrze i nie uważam jej za słabą pozycję w dorobku tego autora.
Historia zaczyna się od Bobbi, pisarki z mieściny Heaven, która pewnego dnia potyka się w lesie o dziwny lśniący przedmiot. Postanawia go wydobyć z ziemi, a gdy zaczyna kopać, okazuje się że to pojazd kosmiczny pozaziemskiego pochodzenia,...
Pierwszy raz czytałem "Park Jurajski" mając może 12-13 lat i teraz, po drugim razie, stwierdziłem że byłem stanowczo za młody. No ale byłem wtedy zagorzałym dinomaniakiem, więc nie wyobrażałem sobie że odpuszczę taką lekturę. Zapamiętałem mnóstwo naukowej "gadki", jakieś wykresy i diagramy w książce, ale nie przypominam sobie żeby aż tak mnie uderzyła ilość różnic w stosunku do filmu.
Co mi się podobało:
Książka jest momentami dość brutalna, sporo osób ginie pożarta przez gady, tymczasem w filmie te osoby mają się dobrze. Naukowego żargonu wcale nie ma dużo, odniosłem wręcz wrażenie że cały proces tworzenia dinozaurów jest opisany dość po łebkach. Nie jest to też przesadnie gruba książka, autor raczej nie rozpisuje się na kilkanaście stron, podziwiając piękno wyspiarskiej przyrody, czy wnikając w meandry psychologiczne postaci.
Co mi się nie podobało:
Cała teoria chaosu moim zdaniem jest naciągana jak guma od majtek, niepotrzebnie Crichton poświęca jej tyle czasu. Mimo iż jest to gigantyczny park z gigantycznymi, śmiertelnie niebezpiecznymi stworzeniami, to cały informatyczny system stworzył praktycznie jeden człowiek i jest on w stanie w pojedynkę sprawić, że park przestanie funkcjonować. Trochę mało wiarygodne, nikt, przy takim przedsięwzięciu, nie strzeliłby sobie tak w stopę. Widać też fascynację Crichtona technologią, ale wolałbym więcej stron poświęconych dinozaurom, a mniej informatyce, bo ten wątek zdecydowanie najbardziej się zestarzał.
Podsumowując: jako dorosły człowiek zupełnie inaczej postrzegam tę książkę i widzę, że ma tyle samo plusów jak i minusów.
Pierwszy raz czytałem "Park Jurajski" mając może 12-13 lat i teraz, po drugim razie, stwierdziłem że byłem stanowczo za młody. No ale byłem wtedy zagorzałym dinomaniakiem, więc nie wyobrażałem sobie że odpuszczę taką lekturę. Zapamiętałem mnóstwo naukowej "gadki", jakieś wykresy i diagramy w książce, ale nie przypominam sobie żeby aż tak mnie uderzyła ilość różnic w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nigdy nie byłem wielkim fanem tego autora i ta książka raczej tego nie zmieni. "Niewinność" to mix gatunkowy, w którym można znaleźć elementy thrillera, kryminału i fantasy. Dla mnie jedynym ciekawym elementem jest wyjaśnienie zagadki wyglądu głównego bohatera. Ciekawym, co nie musi wcale oznaczać że satysfakcjonującym, wielu czytelników może czekać srogi zawód.
Ogólnie czytało się nieźle, ale nie jest to nic porywającego, do czego chciałbym w przyszłości wrócić.
Nigdy nie byłem wielkim fanem tego autora i ta książka raczej tego nie zmieni. "Niewinność" to mix gatunkowy, w którym można znaleźć elementy thrillera, kryminału i fantasy. Dla mnie jedynym ciekawym elementem jest wyjaśnienie zagadki wyglądu głównego bohatera. Ciekawym, co nie musi wcale oznaczać że satysfakcjonującym, wielu czytelników może czekać srogi zawód.
Ogólnie...
Nie przepadam za tematyką "wampiryczną", ale trzeba jednak przyznać że nazwisko autora to jednak nie przypadek. Stefan Król jak nikt inny potrafi opisać duszną atmosferę amerykańskich prowincjonalnych mieścin. Od pierwszych stron książka mnie wciągnęła i trzymała za gardło aż do finału, który... jak to bywa u Kinga, powiedzmy że był mocno średni. Wróciłem do twórczości tego autora po latach i teraz wiem że to była słuszna decyzja.
Nie przepadam za tematyką "wampiryczną", ale trzeba jednak przyznać że nazwisko autora to jednak nie przypadek. Stefan Król jak nikt inny potrafi opisać duszną atmosferę amerykańskich prowincjonalnych mieścin. Od pierwszych stron książka mnie wciągnęła i trzymała za gardło aż do finału, który... jak to bywa u Kinga, powiedzmy że był mocno średni. Wróciłem do twórczości tego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDałem się zwieść okładce, na której wydawnictwo Amber umieściło czerwony niczym krew napis "horror". Nic bardziej mylnego, "Włócznię" określiłbym mianem szpiegowskiego thrillera, w którym dopiero pod koniec pojawiają się pewne elementy nadnaturalne. Całość prezentuje się niczym tandetny film akcji rodem z lat '80 usiłujący w pewnym stopniu naśladować przygody Jamesa Bonda. Bohater książki z każdej opresji wychodzi cało, obowiązkowo podczas swoich przygód poznaje atrakcyjną kobietę i z szybkością światła wybucha między nimi płomienny romans. Główny zaś antagonista to zdemoralizowany superbogacz, który już po schwytaniu, a jeszcze przed unicestwieniem swego głównego wroga, wyjawia mu cały swój nikczemny plan. A ów plan związany jest z hitlerowcami, ideologią nazizmu i oczywiście panowaniem nad światem (jakżeby inaczej). Niesamowicie to wszystko tandetne, ale w sumie w tych latach wychodziło również mnóstwo tandetnych filmów, więc może to był swoisty znak tamtych czasów. Spokojnie można sobie odpuścić, chyba że ktoś się lubuje w tego typu kiczu.
Dałem się zwieść okładce, na której wydawnictwo Amber umieściło czerwony niczym krew napis "horror". Nic bardziej mylnego, "Włócznię" określiłbym mianem szpiegowskiego thrillera, w którym dopiero pod koniec pojawiają się pewne elementy nadnaturalne. Całość prezentuje się niczym tandetny film akcji rodem z lat '80 usiłujący w pewnym stopniu naśladować przygody Jamesa Bonda....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pewnego dnia, podczas podróży samochodem, Doktor Jim Parsons z niewiadomych przyczyn i wbrew swojej woli zostaje przeniesiony w przyszłość. Trafia w czasy, gdzie populacja jest ściśle określona ilościowo, "tradycyjne" rozmnażanie dawno odeszło w zapomnienie, a zawód lekarza nie istnieje (leczenie ludzi jest wręcz karane i źle postrzegane w społeczeństwie). Po jakimś czasie okazuje się że nie trafił tam przypadkowo i staje się bardzo istotnym elementem pewnej skomplikowanej układanki.
Książka jest króciutka i gdzieś do 2/3 objętości sprawia wrażenie zwykłej, drugorzędnej wręcz powieści SF. Potem jednak zaczyna się plątanina czasowa, przy której łatwo się pogubić w przypadku braku maksymalnego skupienia. Nie jest to pozycja zła, ale na tle innych dokonań tego autora wypada dość przeciętnie.
Pewnego dnia, podczas podróży samochodem, Doktor Jim Parsons z niewiadomych przyczyn i wbrew swojej woli zostaje przeniesiony w przyszłość. Trafia w czasy, gdzie populacja jest ściśle określona ilościowo, "tradycyjne" rozmnażanie dawno odeszło w zapomnienie, a zawód lekarza nie istnieje (leczenie ludzi jest wręcz karane i źle postrzegane w społeczeństwie). Po jakimś czasie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie miałem dotychczas styczności z twórczością Joanny Chmielewskiej i kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale skoro już książka zawitała do mojego domu, to żal nie przeczytać, choćby z ciekawości. I niestety srogo się zawiodłem.
Zgodnie z zasadą mistrza Hitchcock'a powieść zaczyna się trzęsieniem ziemi (w tym wypadku, a jakże, morderstwem), aby zaraz potem... kompletnie stracić jakiekolwiek tempo i ciągnąć się w gęstym telenowelowo-obyczajowym sosie do samego końca. Przez 90% powieści nie ma praktycznie akcji, tylko plotkarskie rozmowy pomiędzy główną bohaterką Majką, a jej przyjaciółką. Jedna ostrzega drugą przed niejaką kręcidupcią, która rzekomo smali cholewki do Dominika, znaczy się męża głównej bohaterki. Wkrótce zdrada staje się faktem i zaczyna się batalia, w której żadna ze stron nie chce ustąpić. W międzyczasie dowiadujemy się. coraz więcej o kręcidupci, która okazuje się być nie lada intrygantką i niejednego już sobie owinęła wokół palca, dzięki swojemu szczególnemu talentowi.
Poczułem się oszukany. Pierwszy rozdział pozwala sądzić, że czytelnik będzie miał do czynienia z rasowym kryminałem. Nic bardziej mylnego. I uznałbym że książka jest po prostu nie w moim stylu, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze: tak irytujących postaci dawno nie spotkałem w żadnej książce. Mąż głównej bohaterki jest egocentrykiem, leserem, totalnie nieodpowiedzialnym lekkoduchem, który nie przejmuje się takimi drobnostkami jak pieniądze (tylko wspomnę, że ma z żoną na utrzymaniu dwójkę dzieci) a niewygodne fakty i swoje potknięcia najzwyczajniej wypiera z pamięci i udaje że ich nie było. Tymczasem Majka, nawet w obliczu zdrady, nadal szaleńczo go kocha i nie chce w ogóle myśleć o rozstaniu. Syndrom sztokholmski się kłania. Po drugie: archaiczny język, który przypomina jakiś rodzaj slangu z lat młodości moich rodziców. Książka wyszła w 2012 roku, a postacie gadają językiem rodem z lat 80, przez co wszystko brzmi mało wiarygodnie, a czasem wręcz komicznie. Z całym szacunkiem dla autorki, ale w momencie pisania chyba nie zauważyła, że świat poszedł naprzód, a język zmienił się tak samo jak wszystko inne wokół nas. Chyba w zamierzeniu miało to być zabawne, ale w moim odczuciu wyszło raczej słabo.
Dodam na koniec jeszcze, że dzieci Majki są najgrzeczniejszymi dziećmi, o jakich słyszałem. Pojawiają się tylko gdzieś w tle przy okazji powrotu ze szkoły, nie kłócą się, nie wymagają w ogóle uwagi a najczęściej siedzą u sąsiadów. Tymczasem mama w kółko przesiaduje z koleżanką, paląc fajki, pijąc piwo/koniak/wódkę i plotkując. Może to tylko ja mam inne doświadczenia, może u innych ludzi jest podobnie, ale raczej mało to wiarygodne, jak na 2012 rok...
Nie miałem dotychczas styczności z twórczością Joanny Chmielewskiej i kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale skoro już książka zawitała do mojego domu, to żal nie przeczytać, choćby z ciekawości. I niestety srogo się zawiodłem.
Zgodnie z zasadą mistrza Hitchcock'a powieść zaczyna się trzęsieniem ziemi (w tym wypadku, a jakże, morderstwem), aby zaraz potem......
Zacznę od tego że książka jest krótka. Nie ma tu czasu na nudę, nie ma rozwlekłych opisów, czy przemyśleń bohaterów, ciągnących się przez kilka stron. Akcja skupia się na członkach gwiezdnego patrolu, służby która swoje lata świetności ma już za sobą. Nikomu już za bardzo niepotrzebni, w rozpadającym się statku ruszają w swoją ostatnią misję, mając rzekomo za zadanie zaktualizować mapy zapomnianych układów. I tak bohaterowie natrafiają na tajemniczą planetę, noszącą oznaki niegdysiejszego zamieszkania. Na pierwszy rzut oka, poza dzikimi zwierzętami, planeta wydaje się być opuszczona, jednak szybko okazuje się że tak nie jest.
Nie jest to nic nowego czy porywającego, książka należy raczej do tych lekkich i łatwych. Pojawiają się wątki nietolerancji względem innych ras, co jest całkiem ciekawe. Dawne, zapomniane cywilizacje też budzą zainteresowanie. Niestety finalnego "twista" można się domyślić już niemal na początku. Może to spaczenie, spowodowane przeczytaniem zbyt dużej ilości książek i obejrzeniem zbyt wielu filmów?
Ogólnie miłośnikom SF śmiało można polecić, nikt tu nie zdąży się znudzić i raczej na pewno będzie się dobrze bawił podczas lektury.
Zacznę od tego że książka jest krótka. Nie ma tu czasu na nudę, nie ma rozwlekłych opisów, czy przemyśleń bohaterów, ciągnących się przez kilka stron. Akcja skupia się na członkach gwiezdnego patrolu, służby która swoje lata świetności ma już za sobą. Nikomu już za bardzo niepotrzebni, w rozpadającym się statku ruszają w swoją ostatnią misję, mając rzekomo za zadanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na którejś z wyprzedaży garażowych wpadło mi w łapska "Imperium Lęku". Patrząc po okładce spodziewałem się hektolitrów posoki, flaków, płaskich do bólu postaci i niewiarygodnej , infantylnej fabuły. Tymczasem spotkała mnie niezła niespodzianka...
Fabuła rozgrywa się na przestrzeni wielu lat i łączy fakty historyczne z wątkami nadprzyrodzonymi. Oto Wampiry rządzą światem, strzegąc zazdrośnie tajemnicy swej potęgi, jednak na swój sposób koegzystując z rodzajem ludzkim. Tu pojawia się Noell Cordery, który kontynuuje badania swego ojca, pragnącego posiąść tajemnicę nieśmiertelności, by móc wreszcie stawić czoło wampirzej potędze. W wyniku niesprzyjających okoliczności ląduje on w Afryce, gdzie po namowie swojego mentora Quintusa i pirata Langoisse'a postanawia ruszyć wgłąb czarnego lądu, by odnaleźć kolebkę wampiryzmu.
W zasadzie od pierwszych stron okazuje się że okładka to tylko zmyłka. Książce bliżej do powieści przygodowej, bowiem blisko połowę jej objętości stanowi opis wędrówki przez czarny ląd i towarzyszących temu tajemniczych rytuałów plemiennych. Swoją drogą trzeba się nieźle skupić, by nie pogubić się w skomplikowanym nazewnictwie. Autor wyraźnie chciał spłodzić coś ambitniejszego, niż tylko kolejny horror o wampirach. I moim zdaniem mu się to udało. Może to kwestia wieku, może upodobania, ale rozległe opisy i dłużyzny aż tak mi nie przeszkadzały i nie zniechęcały do porzucenia lektury w trakcie czytania. Ta książka okazała się być tak inna od tego co oczekiwałem, że z każdą stroną moja ciekawość rosła i nie mogłem się doczekać co dalej Brian Stableford wymyśli.
Przyznaję bez bicia, nie jest to lektura dla wszystkich. Wiele osób się od niej odbije, znudzi i nie dotrwa do końca. Mi się jednak udało i nie żałuję. Bardzo mi się podobało przedstawienie głównego bohatera, który jest prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. Nie ma na wszystko gotowych odpowiedzi, świadom jest swoich ułomności i słabości, nie wszystko zawsze idzie zgodnie z jego planem. Mimo iż jego działaniom przyświeca szczytna idea, to on sam nie jest przekonany co do prawości swoich poczynań i dręczą go potworne wyrzuty sumienia. Dość zaskakujące, jak na tani horror.
Reasumując:
Określiłbym książkę jako "historyczny horror przygodowy", niestety momentami nazbyt rozwleczony, ale w ogólnym rozrachunku przyzwoity.
Na którejś z wyprzedaży garażowych wpadło mi w łapska "Imperium Lęku". Patrząc po okładce spodziewałem się hektolitrów posoki, flaków, płaskich do bólu postaci i niewiarygodnej , infantylnej fabuły. Tymczasem spotkała mnie niezła niespodzianka...
Fabuła rozgrywa się na przestrzeni wielu lat i łączy fakty historyczne z wątkami nadprzyrodzonymi. Oto Wampiry rządzą światem,...
Słyszałem o świecie dysku, ale zawsze myślałem że to lektura dla nastolatków, coś pokroju "Harry'ego Potter'a". Tymczasem wpadła mi w ręce "Straż! Straż!" i z ciekawości postanowiłem dać Pratchett'owi szansę. I jakież okazało się moje zdziwienie! Jakie to dobre! Pełne humoru, lekko napisane, wciągające. Wszystkie dotychczasowe książki fantasy, jakie przeczytałem, traktowały się śmiertelnie poważnie, tymczasem Pratchett naśmiewa się ze swoich bohaterów bez litości. Kompania, składająca się z pijaka, niechluja-kombinatora i tchórzliwego niezdary, nie raz wywoła uśmiech na twarzy czytelnika. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony i na pewno sięgnę po kolejne tomy z przygodami Vimes'a i jego kompanii.
Słyszałem o świecie dysku, ale zawsze myślałem że to lektura dla nastolatków, coś pokroju "Harry'ego Potter'a". Tymczasem wpadła mi w ręce "Straż! Straż!" i z ciekawości postanowiłem dać Pratchett'owi szansę. I jakież okazało się moje zdziwienie! Jakie to dobre! Pełne humoru, lekko napisane, wciągające. Wszystkie dotychczasowe książki fantasy, jakie przeczytałem, traktowały...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Uważam za wielki błąd wciskanie kilkunastoletnim dzieciakom w szkole takich dzieł jak Pan Tadeusz, skoro one niewiele z tego zrozumieją, większości nie wyłapią i najprawdopodobniej zrażą się do końca życia. To z resztą reguła w polskim systemie edukacji, no bo kto z was pałał miłością w szkole do "Dziadów", "Balladyny" czy "Chłopów"? Daję głowę, że większość raczej nie. Na szczęście coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć do Pana Tadeusza w późniejszym wieku i okazało się, że lektura dostarczyła mi tyle przyjemności, że na przestrzeni kilkunastu lat wróciłem do tej książki jeszcze kilka razy i nie zamierzam na tym poprzestać. Jest tu cała plejada barwnych, bardzo charakterystycznych postaci, są piękne opisy staropolskich zwyczajów, jest szczypta humoru, ale momentami też patosu, czy wzruszenia. Żeby tego było mało, to wszystko się rymuje i jest niesamowicie zgrabnie napisane, z wirtuozerską wręcz precyzją językową. Nie mam pojęcia jak Mickiewicz to wszystko poskładał, wrzucił w ramy trzynastozgłoskowca i sprawił, że tak dobrze się to czyta.
Za każdym razem, gdy czytam Pana Tadeusza, czuję się jakbym odwiedzał starych dobrych znajomych i sprawia mi to olbrzymią frajdę (może mam coś z głową?). Rozumiem, że dla większości będzie to lektura nie do przebrnięcia, ale mnie kilkanaście lat temu "Pan Tadeusz" czymś ujął i nawet nie potrafię za bardzo wytłumaczyć czym. Uwielbiam tę książkę i wrócę do niej jeszcze nie raz.
Uważam za wielki błąd wciskanie kilkunastoletnim dzieciakom w szkole takich dzieł jak Pan Tadeusz, skoro one niewiele z tego zrozumieją, większości nie wyłapią i najprawdopodobniej zrażą się do końca życia. To z resztą reguła w polskim systemie edukacji, no bo kto z was pałał miłością w szkole do "Dziadów", "Balladyny" czy "Chłopów"? Daję głowę, że większość raczej nie. Na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to