-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1191
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
"Japonia, Chiny i Korea..." autorstwa Michael Bootha, to reportaż podróżniczy i próba wprowadzenia w świat Dalekiego Wschodu. Czy udana?
Sam plan podróży jest raczej banalny i wygląda, jakby został podyktowany przez przewodnik Lonely Planet, jednak autor sprawnie opowiada o najbardziej palących problemach tego regionu. Największym plusem są wywiady z prawdziwymi ekspertami i ciekawymi osobistościami (typu japońska Youtuberka nawrócona na radykalną prawicę czy mająca rodzinę w Korei Północnej przedstawicielka Zainichi). Na minus, humor autora, który czasem podpada w patrzenie z góry na narody, którym się przygląda np. gdy pisze, że Koreańczycy "piją siuśki, które nazywają piwem" lub gdy naśmiewa się (z nieprawdziwej) północnokoreańskiej propagandy.
Mimo wszystko książka jest sprawnie napisana i godna polecenia dla osób chcących zyskać rozeznanie w problemach i konfliktach trapiących opisywane narody. Mam jednak pewne ALE. Kluczem do książki wydaje się właśnie "konflikt", co w polskim wydaniu jeszcze wzmacnia antagonizujący podtytuł "O ludziach skłóconych na śmierć i życie". Należałoby jednak dodać, że manipulowanie "polityką historyczną" nie jest wyłącznie dalekowschodnią specjalnością. Wbrew prowokacjom i ostrym deklaracjom, opisywany region od wieków charakteryzuje się raczej wysoką stabilnością w relacjach międzynarodowych (porównaj z Europą). Autor np. przy wielokrotnie wzmiankowanej inwazji Japonii na Koreę pod koniec XVI wieku nie pisze, że był to jedyny konflikt zbrojny między Japonią, Koreą i Chinami od ponad sześciu wieków. Korea posiadała kilkusetletnie okresy pokoju. Od końca wojny koreańskiej (wywołanej przecież przez siły zewnętrzne) w regionie nie było pełnoskalowej wojny. Zabrakło mi w tej książce silniejszego zbalansowania perspektywy historycznej.
"Japonia, Chiny i Korea..." autorstwa Michael Bootha, to reportaż podróżniczy i próba wprowadzenia w świat Dalekiego Wschodu. Czy udana?
Sam plan podróży jest raczej banalny i wygląda, jakby został podyktowany przez przewodnik Lonely Planet, jednak autor sprawnie opowiada o najbardziej palących problemach tego regionu. Największym plusem są wywiady z prawdziwymi ekspertami...
Większość książek/filmów o zombi przyjmuje pierwszoosobową narrację i skupia się na przetrwaniu bohatera/grupy bohaterów. Miejscem akcji najczęściej są Stany Zjednoczone. U Brooksa jest inaczej. Opowieść jest globalna i napisana w stylu raportu, który obejmuje kilkadziesiąt wywiadów.
Opowieść obejmuje bardzo wiele hipotetycznych wariantów zachowań ludzkich modyfikowanych przez kulturę i środowisko, w którym żyją. Wiele motywów jest błyskotliwych, zabawnych, strasznych. Forma momentami męczy, bohaterowie pomimo zakreślonych różnic w pochodzeniu zbyt często wypowiadają się dokładnie w taki sam "męsko-hollywoodzki" sposób.
Niektóre spekulacje zachowań wydają się niezwykle trafne, niemalże prorocze. W książce napisanej w 2008 roku jedna z bohaterek pochodząca ze Świętego Cesarstwa Rosyjskiego mówi: "Oczyściliśmy ziemię ojczystą z siły nieczystej i przyszedł czas ponieść sztandar zwycięstwa poza nasze granice. Chciałabym tam być, w chwili, gdy na powrót przyłączyliśmy Białoruś do imperium. Powiadają, że powrót Ukrainy to kwestia kilku miesięcy, a potem, kto wie..." Ciary!
Większość książek/filmów o zombi przyjmuje pierwszoosobową narrację i skupia się na przetrwaniu bohatera/grupy bohaterów. Miejscem akcji najczęściej są Stany Zjednoczone. U Brooksa jest inaczej. Opowieść jest globalna i napisana w stylu raportu, który obejmuje kilkadziesiąt wywiadów.
Opowieść obejmuje bardzo wiele hipotetycznych wariantów zachowań ludzkich modyfikowanych...
"Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji" Charlotte Cho powinny mieć raczej podtytuł "Elementarz terroru". Dlaczego?
Książka przedstawia odyseję zmagań ze skórą. Twarz autorki przechodzi metamorfozę od suchej, wypalonej kalifornijskim słońcem gęby po promienistą buzię niemalże gwiazdy k-popu. "Sekrety..." obejmują przegląd koreańskich zabiegów pielęgnacyjnych i to jest ciekawe, bo nie ma nic złego w dbaniu o siebie, ale autorka na tym nie poprzestaje.
Tu każdy pryszcz, każda zmarszczka staje się przegraną na wielkim polu bitwy o skórę. Drażni mnie ta zawziętość, ten brak akceptacji. Lekturze towarzyszy poczucie, że ze swojego wyglądu ciągle trzeba się innym tłumaczyć. Tę obsesję widać w scenach, gdy chłopak Cho odmawia wyjazdu na pogotowie bez nałożenia na twarz kremu przeciwsłonecznego lub gdy autorka na żądanie szefa, by przyjść do pracy w sobotę, idzie poprawić makijaż. Szefostwo ma widzieć ją promienną, choć serce płacze...
Kapitalizm to drugie imię tej książki. Cho zwraca uwagę, że mieszkańcy Azji być może muszą wydawać więcej na urodę z powodu zanieczyszczenia. Nie dostrzega, że stosowanie ok. 10 kosmetyków dziennie (niektóre z proponowanych są drogie) jest częścią problemu. W kilku miejscach znajdziemy tu również jaskrawą reklamę sklepu Cho.
Osoba zainteresowana pielęgnacją być może znajdzie tu coś wartościowego, niektóre rady są jednak wprost szkodliwe. Np. Cho na wszelkie sposoby każe wystrzegać się słońca, którego działanie porównuje do rakotwórczego lasera. Straszy przykładem jakiegoś tirowca, któremu słońce wypaliło pół twarzy. Na zewnątrz wychodzić mamy wyłącznie w szerokim kapeluszu, okularach i porządnie nasmarowani kremem z filtrem SPF 50+. Zakrawa to na syndrom Goluma i ignoruje dobroczynne działanie słońca przy zachowaniu umiaru.
Na koniec warto dodać, że również w kwestiach kulturowych autorka (wychowana w USA) zakłada różowe okulary. Uszczypliwe uwagi od współpracowników interpretuje jako przejaw "Jeong" (정/情). To ważny w koreańskiej kulturze termin mówiący o uczuciu połączenia i zażyłości, która wynika z pracy w grupie, ale w książce pojawia się jedynie jako "zaczepna czułość". Zresztą czy aby na pewno Koreańczycy tak bardzo wyróżniają się "piękną skórą" na tle mieszkańców Zachodu?
"Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji" Charlotte Cho powinny mieć raczej podtytuł "Elementarz terroru". Dlaczego?
Książka przedstawia odyseję zmagań ze skórą. Twarz autorki przechodzi metamorfozę od suchej, wypalonej kalifornijskim słońcem gęby po promienistą buzię niemalże gwiazdy k-popu. "Sekrety..." obejmują przegląd koreańskich zabiegów pielęgnacyjnych i to...
Obcokrajowcy lubią żartować z miłości Koreańczyków do kimchi. Fakt, że pasja do kiszonek bywa w Korei spektakularna. Można być zaskoczonym, gdy słyszy się o specjalnym kimchi wyprodukowanym dla kosmonautów lub gdy do naszych rąk trafia Journal of Kimchi Studies. Za kiszeniem stoi jednak wiele racjonalnych argumentów.
Fantastycznym kompendium wiedzy, rzetelnie ugruntowanym w badaniach i eksperymentach jest "Sztuka fermentacji" Sandora Ellix Katza. Autor najpierw opisuje historię koewolucji pomiędzy człowiekiem a bakteriami, przypomina o fundamentalnej roli, jaką pełnią w naszych organizmach (w samych jelitach mieszka ok 100 trylionów bakterii) i ubolewa nad zaburzeniem żywieniowymi XX wieku, które doprowadziły do przewagi "złych bakterii", nad "dobrymi". "Nie wszystko stracone" mówi Katz i proponuje całą masę, często zdumiewających, tradycji kiszenia z całego świata. Znajdziemy tu tybetańską wersję kombuchy, przepisy na owocowe octy czy piwo korzenne jamajskich bush doctorów. Oczywiście jest tu i szeroka kategoria kimchi, obejmująca koreańską gruszkę, łopian, czy skórki z arbuza (na ostro!).
Motorem napędowym autora jest również jego prywatna choroba. Od 1991 roku Katz mocuje się z wirusem HIV i przekonuje, że choć poglądy, że kiszonki są panaceum na wszystkie choroby to bzdura, to jednocześnie, zmiana diety znacznie poprawiła jego zdrowie. Dodatkowo oprócz argumentów zdrowotnych, autor przytacza też te ekologiczne. Kiszonki pozostawiają dużo mniejszy ślad węglowy, od jedzenia w konserwach. W dodatku można je przechowywać bardzo długo i w zasadzie nie potrzeba lodówki.
"Sztuka fermentacji" to książka, która pogłębi wiedzę już zafermentowanych, a początkującym pozwoli na nabranie odwagi. W końcu kiszenie to nic trudnego!
Obcokrajowcy lubią żartować z miłości Koreańczyków do kimchi. Fakt, że pasja do kiszonek bywa w Korei spektakularna. Można być zaskoczonym, gdy słyszy się o specjalnym kimchi wyprodukowanym dla kosmonautów lub gdy do naszych rąk trafia Journal of Kimchi Studies. Za kiszeniem stoi jednak wiele racjonalnych argumentów.
Fantastycznym kompendium wiedzy,...
O tym, jak biochemia naszych organizmów wpływa na nasze zachowanie i jaką pozytywną rolę mogą odegrać dla nas tzw. psychodeliki (lsd, grzyby psylocybinowe, meskalina, dmt, a także w tym ujęciu mdma). Autorka jest z wykształcenia psychofarmakologiem i psychiatrą. Zdecydowanie wie, o czym pisze, ale przy tym nie zamęcza czytelnika chemicznym żargonem.
Pierwsza część książki fascynująca, szczególnie rozdziały o związkach i rodzicielstwie. Z tych pierwszych rozdziałów można naprawdę wiele się dowiedzieć o wpływie chemicznych reakcji ciała na myślenie i percepcję. Niestety potem jest znacznie gorzej. Książka miejscami zaczyna przypominać poradnik niemalże do wszystkiego. Nieoczekiwanie spada na nas lista jak być bardziej ekologicznym z radami typu "Używajcie we wszystkich urządzeniach trybu "ekologicznego" zamiast "normalnego"". Przy okazji ciężarem odpowiedzialnością za katastrofę ekologiczną zostaje obarczony czytelnik, a nie rządy, ustawy i koncerny. I jak tu się nie stresować?
Drażni też znaczna ilość opinii Holland, bazujących wyłącznie na własnych odczuciach. Kilkudniowa wizyta w Amsterdamie prowadzi do wniosku, że jest to niezwykle bezpieczne miasto za sprawą kanałów i dostępu do marihuany. Cóż, Amsterdam nie jest nr. 1 wśród europejskich stolic pod względem niskiego poziomu przestępczości (już nawet Warszawa ma lepsze statystyki). Autorka zachwyca się bliskością mężczyzn w Maroko, ale nie wspomina o separacji płci w krajach islamu. Sprowadzenie niezwykle złożonego konfliktu pomiędzy Palestyńczykami a Żydami do "braku połączenia" brzmi już po prostu śmiesznie. Itd.
Mimo wszystko "Dobra chemia" to wartościowa i godna polecenia pozycja we wciąż silnie narkofobicznej Polsce.
O tym, jak biochemia naszych organizmów wpływa na nasze zachowanie i jaką pozytywną rolę mogą odegrać dla nas tzw. psychodeliki (lsd, grzyby psylocybinowe, meskalina, dmt, a także w tym ujęciu mdma). Autorka jest z wykształcenia psychofarmakologiem i psychiatrą. Zdecydowanie wie, o czym pisze, ale przy tym nie zamęcza czytelnika chemicznym żargonem.
Pierwsza część książki...
"Zjadanie Buddy" to mocny, rzetelny i wciągający reportaż o losach narodu tybetańskiego w Chińskiej Republice Ludowej. Barbara Demick pokazuje tę historię biorąc na celownik jedno miasto - Ngaba, "stolicę tybetańskich samospaleń". Ten reportaż czyta się jak powieść. Osią jest kilka życiorysów mieszkańców Ngaba. Różni ich wiele - od pochodzenia po stosunek do buddyzmu. Powtarza się jednak motyw kulturowego wykorzenienia. Pustka, którą nie są w stanie zapełnić nowe drogi i telewizory w domach.
Demick nie pisze często (to jej trzecia pozycja, wszystkie wydane przez @wydawnictwoczarne), ale w każdej odsłonie zachwyca złożonością prezentowanej historii i strukturą tekstu.
Dla tych, co pisali, że książka gorsza od, skądinąd doskonałego reportażu, "Światu nie mamy czego zazdrościć" powiem jedno - od strony przygotowania "Zjadanie Buddy" to inny poziom. Kontakt do uciekinierów z Północy jest stosunkowo łatwy do uzyskania poprzez organizacje społeczne i humanitarne w Korei Południowej i Japonii. Korea Północna nie ma też środków, by skutecznie przeciwstawiać się "zachodniej propagandzie". Tymczasem społeczność Tybetańczyków na uchodźstwie w Indiach jest infiltrowana i jak autorka sama przyznaje, zdobycie zaufania pewnych osób zajęło znaczną ilość czasu. Krytyczna wobec Chin publicystyka wiąże się również z zamknięciem wielu drzwi i zapewne utratą licznych znajomości. Warto zwrócić uwagę na prywatną cenę wydania takiej książki.
Z ciekawostek, dodam, że w "Zjadaniu Buddy" pojawia się fragment o popularności w chińskiej kablówce filmów północnokoreańskich. Mało kto wie, że aż do lat 70tych Chiny były głównym odbiorcą kina z KRLD.
"Zjadanie Buddy" to mocny, rzetelny i wciągający reportaż o losach narodu tybetańskiego w Chińskiej Republice Ludowej. Barbara Demick pokazuje tę historię biorąc na celownik jedno miasto - Ngaba, "stolicę tybetańskich samospaleń". Ten reportaż czyta się jak powieść. Osią jest kilka życiorysów mieszkańców Ngaba. Różni ich wiele - od pochodzenia po stosunek do buddyzmu....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka Sakowskiego ma dwa cele. Po pierwsze przybliża czytelnikowi podstawy biologi, po drugie "rozprawia się" z różnymi pseudonaukami pokroju homeopatii, lewoskrętnej witaminy C czy terapii konwersyjnej (z homoseksualizmu).
Bardzo lubię bloga autora "To tylko teoria", dlaczego więc tak niska ocena? Książka ma podtytuł "Biologia dla niewtajemniczonych" i reklamuje się przez zapewnienia, że jest przystępna. Niestety nie jest. Czyta się ją bardzo topornie. Nie wiadomo po co autor przytłacza czytelnika tak ogromną ilością specjalistycznych terminów, których często nawet nie tłumaczy. Po co nam taka ilość szczegółów, odrywających uwagę od głównego wątku? Największy zawód to część o pseudonauce, która została tu potraktowana zaskakująco skrótowo.
W "Bioksiążce" drażni też często ilość kategorycznych ocen Sakowskiego np. wskazuje wypowiedź noblistki Tu Youyou o tym, że inspiracje czerpała z tradycyjnej chińskiej medycyny, jako irracjonalną (bo "wiadomo" że tradycyjna medycyna to nonsens). Zakrawa to już trochę o szowinizm kulturowy. Przy tym zabawne wydaje mi się odrzucenie przez Sakowskiego paradygmatu aktywistycznego w nauce, jako nienaukowego. "Bioksiążka" jest bowiem pełna, pozytywistycznego, ale jednak aktywizmu.
Z podobnych książek poleciłbym raczej "Światy równoległe" Łukasza Lamży. Lamża dużo głębiej analizuje to, czym jest pseudonauka, daje konkretne przeciw niej argumenty i przy tym nie brak mu humoru - kompletnie nieobecnego w nużącej "Bioksiążce".
Książka Sakowskiego ma dwa cele. Po pierwsze przybliża czytelnikowi podstawy biologi, po drugie "rozprawia się" z różnymi pseudonaukami pokroju homeopatii, lewoskrętnej witaminy C czy terapii konwersyjnej (z homoseksualizmu).
Bardzo lubię bloga autora "To tylko teoria", dlaczego więc tak niska ocena? Książka ma podtytuł "Biologia dla niewtajemniczonych" i reklamuje się...
"Pachinko" autorstwa Min Jin Lee to niemalże klasyk, książka wysoko oceniana przez krytyków, a ostatnio również zekranizowana. To wielopokoleniowa saga koreańskiej rodziny rozpisana od japońskiego kolonializmy (1910-1945) po współczesność (powieść kończy się w 1989 roku). W dodatku rodziny "Zainichi", która jak setki tysięcy innych, wyruszyła za chlebem do Japonii i już w tej Japonii została.
Okres kolonialny wypełnia wiele drobnych szczegółów, które pokazują przygotowanie autorki (ponoć siedem lat). Pojawia się tu kilka niezwykle emocjonujących scen obnażających okrucieństwo tamtych czasów. Na szczęście Lee przedstawia pogłębioną analizę japońskiego imperializmu, nie bazując na prostej dychotomii Japończyk oprawca - Koreańczyk ofiara. Książka obnażając horror wykluczenia, pokazuje również niuanse, często niewygodne dla nacjonalistycznych historiografii (dominujących w koreańskiej popkulturze). Nie bez powodu pojawia się tu też cytat słynnej pracy Benedykta Andersona o narodzie, jako "wspólnocie wyobrażonej".
Niezwykle ciekawy jest budowany przez autorkę pejzaż państwowości kolonialnej, w której Pjongjang, Seul i Osaka były de facto częścią jednej całości (jakże inaczej jest dziś!). W centrum książki stoi pytanie o tożsamość. Bohaterowie stale muszą ją budować od nowa, najpierw jako podlegli Cesarza, później jako Koreańczycy w Japonii. Za każdym razem odpowiedź może być inna, od wyrzeczenia się własnej koreańskości po poparcie dla Korei Północnej, jako "niezależnej Korei", po obojętność. Wysiłki te symbolizuje tytułowa, losowa gra pachinko.
Niestety bohaterowie Pachinko są strasznie schematyczni: dumna i pracowita Sunja, brutalny, ale rodzinny gangster Hansu, słaby ciałem, ale silny duchem pastor Izaak itd. Na przestrzeni 600 stron można by liczyć na jakąkolwiek ewolucję bohaterów. Zamiast tego Min wprowadza kolejne, podobnie papierowe postacie. Drugą część książki pisana jest pod skądinąd słuszne założenie, że ekonomiczna transformacja Japonii nie była błogosławieństwem dla wszystkich. Jednak w porównaniu do pierwszych 300 stron bardzo niewiele tu historycznych i kulturowych kontekstów. Dominują konflikty rodzinne, emocje i sporo (taniej) erotyki. Rezultat? Rosnące poczucie traconego czasu. Ostatecznie dla mnie Pachinko okazało się rozczarowaniem, choć jestem pewny, że lekkie pióro autorki może się podobać.
"Pachinko" autorstwa Min Jin Lee to niemalże klasyk, książka wysoko oceniana przez krytyków, a ostatnio również zekranizowana. To wielopokoleniowa saga koreańskiej rodziny rozpisana od japońskiego kolonializmy (1910-1945) po współczesność (powieść kończy się w 1989 roku). W dodatku rodziny "Zainichi", która jak setki tysięcy innych, wyruszyła za chlebem do Japonii i już w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Mężczyźni pierwsi" krzyczy chłopiec, wyrywając siostrze lizaka. Rodzice nie reagują. To jedna z wielu mocnych scen książki Anny Sawińskiej. Tak, w Korei zniknęło sporo prawnych archaizmów, jednak wciąż sprawy za gwałt są najczęściej umarzane, a kaci kobiet i dzieci dostają żałosne wyroki. Wciąż osiem na dziesięć kobiet doświadcza jakiejś formy molestowania w swoim miejscu pracy. Z kolei rozwiązania, które mają kobietom pomagać, jak specjalne, różowe i bardziej szerokie miejsca parkingowe czy możliwość wzięcia dnia wolnego w pracy z powodu menstruacji, w rzeczywistości obracają się przeciwko nim, budując stereotyp słabszej płci.
Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego Korea mierzy się z tak niskim przyrostem naturalnym. Ta książka pomaga Koreanki zrozumieć.
Jak wychowywać dzieci w kraju, gdzie podziemie dziecięcej pornografii jest jednym z największych na świecie i gdzie ponad 70% społeczeństwa uważa kary cielesne za normalny środek wychowania? Te zresztą są wciąż wykonywane w wielu szkołach. Książka Sawińskiej nie została napisana pod prostą tezę. Tu przemoc przyjmuje skomplikowane maski, a i kobiety kobietom wyrządzają różnorakie okrucieństwa. Opis jest szczegółowy, daje możliwość zajrzenia w życiorysy bohaterek poprzez przedmioty, zapachy, nawyki. Podziwiam wytrwałość autorki w prowadzeniu tak trudnych rozmów i odwagę, by powiedzieć, że opisywaną rzeczywistość również doświadczała sama, mieszkając 18 lat w Korei.
To mocny zbiór reportaży. Ja kilkukrotnie musiałem go przerwać, by zrobić głęboki wdech lub przekląć na niesprawiedliwość świata. To również lektura bardzo potrzebna, a kwestia przemocy wobec kobiety to nie tylko problem Korei.
"Mężczyźni pierwsi" krzyczy chłopiec, wyrywając siostrze lizaka. Rodzice nie reagują. To jedna z wielu mocnych scen książki Anny Sawińskiej. Tak, w Korei zniknęło sporo prawnych archaizmów, jednak wciąż sprawy za gwałt są najczęściej umarzane, a kaci kobiet i dzieci dostają żałosne wyroki. Wciąż osiem na dziesięć kobiet doświadcza jakiejś formy molestowania w swoim miejscu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Biografia oszołamiająca wnikliwością. Można tylko sobie wyobrażać, ile wątpliwości musiał mieć Domosławski, pracując nad życiorysem legendy, często zmuszony do jego dekonstrukcji. Pomimo że moja ocena Kapuścińskiego była krytyczne przed lekturą, to mój obraz pisarza znacznie się skomplikował. Domosławski przytacza różne punkty widzenia, świetnie oddaje ducha epoki, przestrzega przed spojrzeniem ahistorycznym (doskonale to wychodzi przy temacie współpracy Kapuścińskiego z SB). Dużo tu bliskich mi rozważań na temat granic reportażu. Niezwykle ciekawa jest analiza tekstów Kapuścińskiego w zestawieniu z jego życiorysem. Podoba mi się rozbudowane tło historyczne, zwłaszcza szersze akcenty literackie i realia zimnowojenne.
Z jednej strony pisarstwa Kapuścińskiego jako literatury faktu nie da się obronić, z drugiej wiele opisów wciąż urzeka. Niejeden komentarz i dziś wydaje się trafny np. gdy Kapuściński pisze o "chomejnizacji" Polski po 1989 roku przez katolicki kler czy przestrzega przed usprawiedliwianiem amerykańskiego imperializmu w imię walki z terroryzmem.
"Kapuściński non-fiction" okazał się dla mnie niezwykle satysfakcjonującą lekturą, z której dużo się dowiedziałem.
Biografia oszołamiająca wnikliwością. Można tylko sobie wyobrażać, ile wątpliwości musiał mieć Domosławski, pracując nad życiorysem legendy, często zmuszony do jego dekonstrukcji. Pomimo że moja ocena Kapuścińskiego była krytyczne przed lekturą, to mój obraz pisarza znacznie się skomplikował. Domosławski przytacza różne punkty widzenia, świetnie oddaje ducha epoki,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to