Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zaznaczam dla siebie, żeby już po tę pozycję nie sięgać. Sam temat wydaje się ciekawy i dobry do przeanalizowania na reprezentatywnej grupie przypadków. Niestety po przejrzeniu stwierdzam, że mamy do czynienia z mdłą i ogólnikową pracą utytułowanego profesora, który dni chwały ma już dawno za sobą. Monografia o wykładni sądowej mogłaby zawierać więcej odniesień do orzecznictwa, tymczasem jest to praca w ogóle uboga w źródła. Autor zdecydowanie nadużywa wyrażenia „model optymalizacyjny” i jemu podobnych. Szanse na oświecenie przy lekturze oceniam jako nikłe.

Zaznaczam dla siebie, żeby już po tę pozycję nie sięgać. Sam temat wydaje się ciekawy i dobry do przeanalizowania na reprezentatywnej grupie przypadków. Niestety po przejrzeniu stwierdzam, że mamy do czynienia z mdłą i ogólnikową pracą utytułowanego profesora, który dni chwały ma już dawno za sobą. Monografia o wykładni sądowej mogłaby zawierać więcej odniesień do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę tę poleciła mi koleżanka, osoba szalenie inteligentna, zręczna obserwatorka zachowań społecznych. Nic dziwnego, że taka powieść spodobała się właśnie jej. Mnie jednak nie przypadła aż tak bardzo do gustu, a przede wszystkim nie podoba mi się utożsamianie tytułowej „Lady Susan” z feministycznym wizerunkiem „silnej i niezależnej kobiety”. Dorosłego człowieka należy przede wszystkim oceniać i rozliczać z punktu widzenia podstawowych obowiązków, które jest winien spełniać, a feministkę dodatkowo – ze wsparcia wobec innych, z solidarnej pomocy pozostałym kobietom w zdobywaniu pozycji w świecie. Główna bohaterka porzuciła swoją córkę, nie zapewniając jej nawet podstawowej edukacji, już nie mówiąc o rozwijaniu z nią jakichkolwiek osobistych kontaktów. W powieści sytuacja została przedstawiona jako wynik pewnego rodzaju traumy, będącej skutkiem wczesnego wydania Susan za mąż, a następnie wczesnego owdowienia. I rzeczywiście, lekkomyślne i samolubne zachowanie bohaterki wydaje się być produktem stanu, w którym osoba bezwolna i całkowicie podporządkowana hierarchii społecznej nagle otrzymuje tejże wolności spory zastrzyk. Jest to jednakże wolność tylko w znaczeniu pewnego potencjału, niepoparta dojrzałością osobistą i doświadczeniem, z której Susan korzysta spontanicznie, wikłając się w setki próżnych intryg.

Książkę tę poleciła mi koleżanka, osoba szalenie inteligentna, zręczna obserwatorka zachowań społecznych. Nic dziwnego, że taka powieść spodobała się właśnie jej. Mnie jednak nie przypadła aż tak bardzo do gustu, a przede wszystkim nie podoba mi się utożsamianie tytułowej „Lady Susan” z feministycznym wizerunkiem „silnej i niezależnej kobiety”. Dorosłego człowieka należy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Szalenie urokliwa, melancholijna i lekko kłująca w serce sztuka. Świat, którego już nie ma, świat, który za chwilę ma odejść. Wśród sporów własnościowych i obyczajowych wątków na pierwszy plan wysnuwają się tematy społeczne i ideologiczne. Majątek Raniewskiej przedstawia Rosję w pigułce, obrazując najważniejsze prądy intelektualne i polityczne tego okresu. Wspaniale prezentuje się lojalny sługa Firs, wciąż gęgający o fatalnej decyzji zniesienia pańszczyzny przez Aleksandra II, instynktownie przeczuwający, że okrutne rosyjskie jedynowładztwo opierało się na pewnych podstawach, których usunięcie równało się zachwianiu całego ustroju. Z drugiej strony postać najbardziej chyba komediowa – wieczny student Piotr Trofimowicz, snujący socjalistyczne wizje o zburzeniu starego porządku. Charakterystyczny elitaryzm Raniewskiej, która potrafi docenić tylko to, co nieprzeciętne, zderza się z racjonalizatorskimi zapędami na wskroś pragmatycznego Łopachina. Nie można powiedzieć, żeby socjologiczny komentarz Czechowa był zasadniczo oryginalny. Ujmuje natomiast swoją bezpośredniością, całościowym ujęciem oraz wyczuciem niektórych niuansów, oddaniem ducha danej problematyki. Polecam bardzo zapoznać się z tym tytułem, a zwłaszcza na deskach Teatru Polskiego w reżyserii Krystyny Jandy.

Szalenie urokliwa, melancholijna i lekko kłująca w serce sztuka. Świat, którego już nie ma, świat, który za chwilę ma odejść. Wśród sporów własnościowych i obyczajowych wątków na pierwszy plan wysnuwają się tematy społeczne i ideologiczne. Majątek Raniewskiej przedstawia Rosję w pigułce, obrazując najważniejsze prądy intelektualne i polityczne tego okresu. Wspaniale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwięzła, a zarazem erudycyjna książka. Przyjemna, mimo monarchistycznego zadęcia autora. Niestety trzeba przyznać, że ma kilka wad. Bartyzel w niezwykle stronniczy i, moim zdaniem, nieuczciwy pod względem intelektualnym sposób dobiera sobie autorytety. Wydaje się zupełnie nie zauważać, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, i tak według niego „nawet Jefferson” (polityk z rodziny właścicieli ziemskich) krytykuje przyznanie praw obywatelskich „miejskim kanaliom”, z kolei „nawet Luter” potępia protestanckie bunty chłopskie w Niemczech (pisząc ze schronienia u książąt). A Bartyzel się tym zachwyca. Chciałoby się w duchu tej retoryki dodać, że nawet Platon życzył sobie państwa rządzonego przez filozofów.

W całej tej antydemokratycznej retoryce uderza mnie niezwykła arogancja, będąca w pewnym sensie symetrycznym odbiciem tego pełnego pychy entuzjazmu dla demokracji, który każe wprowadzać ją w każdym zakątku globu niezależnie od nastawienia lokalnej ludności i panującej kultury politycznej. Jacek Bartyzel z pozycji chrześcijańskich sugeruje, że demokracja jest z gruntu zła ponieważ odrzuca pojęcie prawa naturalnego na rzecz umowy społecznej. Wobec przyrody pełnej nierówności demokracja wydaje mu się sprzeczna z ogólnym porządkiem rzeczy. Egalitaryzm, nieobecny ani w Starym ani w Nowym Testamencie, ma w tym ujęciu wynikać z rewolucyjnych frustracji i resentymentów. Tymczasem jest inaczej, ponieważ Ewangelia wprost mówi o Bogu jako obalającym dotychczasową hierarchię wartości, a zatem i grup społecznych które w oparciu o nie kształtują swoją pozycję.

Moim zdaniem systemu politycznego nie można uzasadniać wyłącznie prawem naturalnym, o czym świadczy wielość i różnorodność tradycji ustrojowych, chociażby w samej Europie. Błędem niektórych konserwatystów, w tym profesora Bartyzela, jest zbytnie skupienie na pojęciu dobra wspólnego, mającego charakteryzować Ateny, Rzym i dawny republikanizm w ogóle, i przeciwstawieniu mu interesu jednostki. W praktyce prowadzi to do idealizowania tych państw, niezauważania obecnych w nich walk frakcyjnych i konfliktów społecznych. Również środowiska pokroju Klubu Jagiellońskiego zaklinają rzeczywistość pojęciem solidaryzmu, nie umiejąc zaakceptować faktu – wynikającego notabene z natury ludzkiej – że naturalnym dążeniem każdego człowieka jest preferowanie tego, co własne. I choć przełamywanie tej tendencji bywa szlachetne, abstrakcyjne pojęcie dobra wspólnego może być również nadużywane.

Ostatnia rzecz – demokracja jako środek albo cel. Bartyzel z jednej strony krytycznie pisze, że demokracja stała się obiektem kultu i celem samym w sobie, a z drugiej strony, że została wchłonięta przez cele liberalizmu. W tej części jego argumentacji widzę niemal wewnętrzną sprzeczność. Moim zdaniem naturalnym jest, że każdy system dąży do samozachowania, przez co jego osiągnięcia są gloryfikowane. Widać to szczególnie w cytowanej i pochwalanej przez samego Bartyzela mowie pogrzebowej Peryklesa, wyrażającej dumę z ateńskiego ustroju. Co do drugiej uwagi, zgadzam się, że demokracja – dla jej własnego rozwoju – powinna być traktowana jako środek techniczny umożliwiający dobre rządy. W związku z tym podporządkowanie jej samodzielnej idei, jaką jest idea wolności wydaje się więc w tym kontekście uzasadnione.

Zwięzła, a zarazem erudycyjna książka. Przyjemna, mimo monarchistycznego zadęcia autora. Niestety trzeba przyznać, że ma kilka wad. Bartyzel w niezwykle stronniczy i, moim zdaniem, nieuczciwy pod względem intelektualnym sposób dobiera sobie autorytety. Wydaje się zupełnie nie zauważać, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, i tak według niego „nawet Jefferson”...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra i wygodna do poszerzania słownictwa.

Bardzo dobra i wygodna do poszerzania słownictwa.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niespecjalnie polecam.

Widać, że pisana przez Polaka. Często występują zdania sklecone bez polotu, jakby najmniejszym wysiłkiem żeby pasowały do zadania, a także nieużywane w praktyce albo wymuszone kolokacje. Nieśmiertelnym przykładem jest 'it's raining cats and dogs', phrasal funkcjonujący chyba tylko w podręcznikach do j. angielskiego. Zupełnie jednak z pantałyku zbiło mnie rozwiązanie przykładu jakże naturalnym sformułowaniem 'to avert the mortal upshot' - konia z rzędem temu, kto znajdzie coś podobnego poza wietnamskimi stronami internetowymi z ćwiczeniami do nauki języka. Niby da się zrozumieć, ale jednak coś nie gra.

Niespecjalnie polecam.

Widać, że pisana przez Polaka. Często występują zdania sklecone bez polotu, jakby najmniejszym wysiłkiem żeby pasowały do zadania, a także nieużywane w praktyce albo wymuszone kolokacje. Nieśmiertelnym przykładem jest 'it's raining cats and dogs', phrasal funkcjonujący chyba tylko w podręcznikach do j. angielskiego. Zupełnie jednak z pantałyku zbiło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo trudno było mi przebrnąć przez „Rozważania…” Machiavellego – praca Straussa uświadomiła mi, dlaczego.

Leo Strauss pisze tak, jak muzykolog analizuje przekształcenia tematyczne w fugach Bacha, albo też jak matematyk, który z lubością przygląda się kolejnym własnościom zbioru Cantora. Dochodzi przy tym do punktu, w którym forma wydaje się zaciemniać przekaz. Najbardziej ogólne refleksje Machiavelli zaszyfrowuje w aluzjach, żartach, a poza tym w wielu przypadkach popada w wewnętrzną sprzeczność. Jest to o tyle interesująca lektura, że osobiście również często unikam przedstawiania swojego punktu widzenia wprost, tworząc sieć swego rodzaju meta-poglądów i meta-wypowiedzi (być może niestety po to, by przypodobać się współczesnym książętom). W gruncie rzeczy jednak taka sucha konstrukcyjna analiza nastręcza wątpliwości, czy w Machiavellim występuje jakakolwiek godna uwagi treść merytoryczna.

Poza tym nie zgadzam się z niektórymi diagnozami Straussa. Przede wszystkim nie uważam, żeby krytyka chrześcijaństwa Machiavellego była „subtelna” i wyrażała się poprzez milczenie na jego temat i pochwałę religii rzymskiej. Autor „Rozważań…” wielokrotnie podważa cywilizację, która promuje pokorę, życie kontemplacyjne i nagrodę w rzeczywistym niebie po śmierci, proponując w zamian powrót do rzymskich wartości takich jak waleczność i sława, które zapewnią nieśmiertelność w pamięci kolejnych pokoleń.

I na koniec: Strauss ciągle powtarza, że Machiavelli był nowatorem, ale nie udowadnia tego wystarczająco. Zamiast tego ogłasza ogłasza Machiavellego „upadłym aniołem” i „diabłem”. Jego oryginalność miała polegać na tym, że nikt wcześniej nie odważył się otwarcie promować zła oraz sygnować to własnym nazwiskiem. Sam Machiavelli twierdził natomiast, że wystarczająco wielu ludzi głosiło już jak być powinno; on zaś spróbuje opisać, jak jest. W związku z tym bliżej mi do poglądu z przedmowy do „Rozważań...” Bernarda Cricka, który podkreśla, że Machiavelli nie próbował nazywać zła dobrem (dokonywać rewizji pojęć), dostrzegał moralność, a przede wszystkim wyraźnie zdawał sobie sprawę z głębokiego konfliktu między polityką a moralnością. Moim zdaniem najbardziej niebezpieczni są ci, którzy próbują tę granicę rozmyć; ci, którzy dowodzą, że osiągnięty cel polityczny rzeczywiście staje się dobrem w sensie moralnym. Machiavellego do tych najbardziej przebiegłych nie zaliczam.

Bardzo trudno było mi przebrnąć przez „Rozważania…” Machiavellego – praca Straussa uświadomiła mi, dlaczego.

Leo Strauss pisze tak, jak muzykolog analizuje przekształcenia tematyczne w fugach Bacha, albo też jak matematyk, który z lubością przygląda się kolejnym własnościom zbioru Cantora. Dochodzi przy tym do punktu, w którym forma wydaje się zaciemniać przekaz....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaskakująca książka z 1895 r., w miarę czytania przybiera na wartości. Z początku autor wydaje się śmieszny: diagnozuje kondycję ludzką, a jakby znał tylko historię Francji. Uderza wybiórczość w dobieraniu przykładów, z których 90% dotyczy Napoleona lub wielkiej rewolucji. Klasyfikacje i typologie, które przeprowadza, raczej nie zachwycają naukowym rygorem. Z wierzchu wygląda to tak, jakby ćwierćinteligent spisał, co mu się osobiście wydaje. O niesmak przyprawia również nonszalancja, z jaką traktuje religię, jednym tchem wymieniając Buddę, Chrystusa, Mahometa, Mojżesza, a nawet Lutra jako największych manipulatorów i przywódców tłumów w dziejach, jakby dystansując się od wszelkiego pojęcia prawdy i dążenia człowieka do duchowego poznania, a wszystko sprowadzając do mitu (przypomina w tym trochę Nietzschego). Gwoli ścisłości, socjalistom dostaje się tak samo, a nawet bardziej, ponieważ ich złudzenie rozwiewa się już za życia, podczas gdy religijne – może dopiero po śmierci.

Nie ma w tym jednak już oświeceniowego entuzjazmu względem nauki, optymizmu i wiary w postęp. Zarówno barbaria rozszalałego tłumu, jak i stałość cywilizacji (u Le Bona są to dwa przeciwległe bieguny życia społecznego) mają sobie przede wszystkim pierwiastek irracjonalny. Jak później Edward Bernays, Le Bon zauważa mroczny, pozarozumowy aspekt człowieczeństwa.

Generalnie warto przeczytać. Mimo pewnych braków, z kart „Psychologii tłumu” błyśnie czasem naprawdę trafny i ponadczasowy wniosek. Przede wszystkim jest to potępienie kastowości (temat podejmowany ostatnio chętnie np. przez Williama Easterly w „Tyranii ekspertów”) oraz wskazanie na niebezpieczną legitymację pochodzącą z decyzji jakiegoś ciała. Sam Le Bon odnosił to do francuskich komitetów rewolucyjnych, chociaż mnie przed oczyma nieodparcie stoi przykład późniejszy – Lenin ze swoim kolektywnym zarządzaniem. Jako że żyjemy obecnie w epoce technokracji wzbogaconej o fikcję „konsultacji społecznych”, podobne refleksje z pewnością zasługują na uwagę.

Zaskakująca książka z 1895 r., w miarę czytania przybiera na wartości. Z początku autor wydaje się śmieszny: diagnozuje kondycję ludzką, a jakby znał tylko historię Francji. Uderza wybiórczość w dobieraniu przykładów, z których 90% dotyczy Napoleona lub wielkiej rewolucji. Klasyfikacje i typologie, które przeprowadza, raczej nie zachwycają naukowym rygorem. Z wierzchu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki The Federalist Papers Alexander Hamilton, John Jay, James Madison
Ocena 6,0
The Federalist... Alexander Hamilton,...

Na półkach:

W pamięci mam tylko proponowanie ceł jako najlepszej, bo obiektywnej i skalowalnej formy opodatkowania, a ponadto sprzeciw wobec (konstytucyjnego) ograniczania rozbudowy armii w czasie pokoju. Ciekawie się na to patrzy z perspektywy czasu. Ten drugi wniosek jest dzisiaj, czyli po II wojnie światowej często kontestowany - patrz Lofgren, który w książce The Deep State negatywnie ocenia wpływy przemysłu zbrojeniowego.

Co do stylu, mamy do czynienia z XVIII-wieczną sztywną jak halsztuk, kanciastą angielszczyzna bez polotu. To jest jakiś koszmar. Treść można byłoby zawrzeć na kilku stronach, ale przecież każde zdanie należy złocić bezsensownymi ornamentami.

W pamięci mam tylko proponowanie ceł jako najlepszej, bo obiektywnej i skalowalnej formy opodatkowania, a ponadto sprzeciw wobec (konstytucyjnego) ograniczania rozbudowy armii w czasie pokoju. Ciekawie się na to patrzy z perspektywy czasu. Ten drugi wniosek jest dzisiaj, czyli po II wojnie światowej często kontestowany - patrz Lofgren, który w książce The Deep State...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniała, zręcznie napisana, pod względem warsztatu pisarskiego o wiele lepsza niż „Limes inferior.” Autorowi udało się stworzyć niezapomnianą atmosferę. Przez większą część czytania towarzyszyło mi charakterystyczne poczucie klaustrofobii. Z drugiej strony to zdecydowanie bardziej klasyczna powieść dystopijna. Bardziej o polityce niż ekonomii, bardziej w typie Orwella niż Huxleya. Przyjemna, ale nie należy oczekiwać niczego specjalnie odkrywczego.

Wspaniała, zręcznie napisana, pod względem warsztatu pisarskiego o wiele lepsza niż „Limes inferior.” Autorowi udało się stworzyć niezapomnianą atmosferę. Przez większą część czytania towarzyszyło mi charakterystyczne poczucie klaustrofobii. Z drugiej strony to zdecydowanie bardziej klasyczna powieść dystopijna. Bardziej o polityce niż ekonomii, bardziej w typie Orwella niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim zdaniem najgorsza część trylogii. Główny motyw: człowiek jako inżynier i twórca cywilizacji. Robinsonada zbliża się do poziomu, na którym bohater w dziczy, mając na podorędziu igłę i nitkę, wnet przemyślnie konstruuje poduszkowiec. Pewnym urozmaiceniem są opisy osobliwych zwyczajów członków rodziny di Rondò. Szczególnie ujęło mnie haftowanie planów bitew na poduszkach przez niemiecką żonę starego arystokraty, Corradinę, a wbijane przez nią szpilki i chorągiewki przywodzą na myśl generała z „Wicehrabiego przepołowionego”. Sam plan fabuły wydaje mi się jednak płytki, rozdrabniający się na poszczególne przygody bohatera, w których nie ma już baśniowej tajemniczości z części pierwszej, ani urzędniczego absurdyzmu z ostatniego tomu. Siłą autora jest stylizacja, a ja po prostu nie gustuję w tego typu powieściach, na których wzoruje się Calvino w „Baronie drzewołazie”.

Moim zdaniem najgorsza część trylogii. Główny motyw: człowiek jako inżynier i twórca cywilizacji. Robinsonada zbliża się do poziomu, na którym bohater w dziczy, mając na podorędziu igłę i nitkę, wnet przemyślnie konstruuje poduszkowiec. Pewnym urozmaiceniem są opisy osobliwych zwyczajów członków rodziny di Rondò. Szczególnie ujęło mnie haftowanie planów bitew na poduszkach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra broszura informacyjna na niezwykle ważny temat, a przy tym krótka. Mimo iż w 2023 r. Niemcy już nie są czołowym producentem i konsumentem węgla brunatnego na świecie (zostały wyprzedzone przez Chiny), przytoczony przez Wiecha fakt historyczny, jak również wypadki związane z Lasem Hambach, unaoczniają klimatyczną hipokryzję Niemców. Ciekawa była też sama historia miksu energetycznego w Niemczech - od boomu na węgiel kamienny w latach 50. i 60. XX wieku poprzez wzmożoną eksploatację złóż węgla brunatnego w latach 80., aż do współczesnych eksperymentów z OZE - choć wciąż przy znacznym udziale węgla brunatnego (20% w 2022).

Wady: autor niestety często cytuje sam siebie, mimo, że nie jest żadnym autorytetem w dziedzinie energetyki. Jako źródła występują głównie linki do popularnych gazet. Ponadto pisze z retorycznym zadęciem charakterystycznym dla niektórych osób z prawniczym wykształceniem, a prawie każdy rozdział opatruje cytatem z którejś z piosenek Jacka Kaczmarskiego.

Dobra broszura informacyjna na niezwykle ważny temat, a przy tym krótka. Mimo iż w 2023 r. Niemcy już nie są czołowym producentem i konsumentem węgla brunatnego na świecie (zostały wyprzedzone przez Chiny), przytoczony przez Wiecha fakt historyczny, jak również wypadki związane z Lasem Hambach, unaoczniają klimatyczną hipokryzję Niemców. Ciekawa była też sama historia miksu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Środkowa pod względem jakości część cyklu.

Środkowa pod względem jakości część cyklu.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kryminał na bardzo przyzwoitym poziomie, aż trudno było mi się oderwać (co zdarza się wyjątkowo rzadko). Gdyby nie uwagi o tym, że rodziny morderców mają gorzej niż rodziny zamordowanych, moja ocena wynosiłaby 7/10.

Kryminał na bardzo przyzwoitym poziomie, aż trudno było mi się oderwać (co zdarza się wyjątkowo rzadko). Gdyby nie uwagi o tym, że rodziny morderców mają gorzej niż rodziny zamordowanych, moja ocena wynosiłaby 7/10.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Technika pisarska – poniżej dolnej granicy. Lem był pod tym względem nadzerowcem, Zajdel – najwyżej czwartakiem. Optymistycznie zakładam, że powodem popularności książki są zawarte w niej idee, to jest inwigilacja poprzez śledzenie przepływów gotówkowych, a także swoisty system zaufania (kredytu) społecznego. Nawet Zajdel nie docenił jednak wszechwiedzącego oka, pisząc o bohaterze, który znajduje się „nigdzie”, niezauważony przez system pomiędzy piętrami bloku. Uśmiech na twarzy wywołują z kolei aspiracje klas wyższych w świecie pozbawionym prawdziwego przepychu i dobrobytu – pierożki, dwudziestometrowy pokój, brakuje tylko daczy – tutaj mrugnięcie okiem do elit komunistycznych.

Wróćmy do wad konstrukcyjnych. Problemem nie jest próba wprowadzenia czytelnika w świat przedstawiony za pomocą dialogów, tylko to, że bohaterowie udzielają sobie nawzajem wykładów na temat najbardziej podstawowych prawideł tego świata. Sam fakt nadreprezentacji prostytutek wśród żeńskich bohaterów (przedstawicielek innych profesji się nie uświadczy), nie razi mnie aż tak bardzo, biorąc pod uwagę, że akcja rozgrywa się w środowisku przestępczym.

Nigdzie natomiast nie widzę tej hołubionej wyższej inteligencji, która ma charakteryzować niektóre postaci. Bohaterowie są niezdolni do maskowania swoich intencji, przy próbach pozyskiwania klientów do liftingu (najczęściej obcych, niezaufanych ludzi), wykazują całkowity brak subtelności, rewelacje do których dochodzą po dziesiątkach stron przemyśleń są oczywiste od samego początku.

A zakończenie… „Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu.”

Technika pisarska – poniżej dolnej granicy. Lem był pod tym względem nadzerowcem, Zajdel – najwyżej czwartakiem. Optymistycznie zakładam, że powodem popularności książki są zawarte w niej idee, to jest inwigilacja poprzez śledzenie przepływów gotówkowych, a także swoisty system zaufania (kredytu) społecznego. Nawet Zajdel nie docenił jednak wszechwiedzącego oka, pisząc o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wykładnia operatywna prawa - perspektywa teoretyczna i dogmatyczna Leszek Leszczyński, Adam Szot
Ocena 7,0
Wykładnia oper... Leszek Leszczyński,...

Na półkach:

Pozytywne zaskoczenie.

Od razu muszę uprzedzić, że zbiór - mimo, że generalnie o polskim systemie sądownictwa - jest dość anglocentryczny, co może być dla czytelnika zarówno wadą jak i zaletą. Niektórzy autorzy wydawali się jednak być trochę na siłę zainteresowani precedensami.

Ja ucieszyłam się przede wszystkim z celnych refleksji na temat wykładni celowościowej, funkcjonalnej i słusznościowej Wojciecha Dziedziaka (bardzo rzymskie, klasyczne ujęcie). Dobrze wspominam też artykuł Tomasza Staweckiego na temat sposobów wykładni przyjmowanych przez Trybunał Konstytucyjny w ujęciu statystycznym. Krytykuje on przede wszystkim rzadkość samodzielnych wywodów o charakterze aksjologicznym i zachowawczość, również pod postacią licznych argumentów z autorytetu - powoływanie się na orzeczenia własne i Sądu Najwyższego. Wobec sporu o kompetencje między SN a TK około roku 2006, budzi to jego zdziwienie. Jest to rzeczywiście zastanawiające, jeżeli urzędnicy toczą polityczną walkę o pewne pierwszeństwo, z którego nie potrafią później z zachowaniem pewności siebie korzystać.

Pozytywne zaskoczenie.

Od razu muszę uprzedzić, że zbiór - mimo, że generalnie o polskim systemie sądownictwa - jest dość anglocentryczny, co może być dla czytelnika zarówno wadą jak i zaletą. Niektórzy autorzy wydawali się jednak być trochę na siłę zainteresowani precedensami.

Ja ucieszyłam się przede wszystkim z celnych refleksji na temat wykładni celowościowej,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z jednej strony jest to bardzo szacowna i klasyczna pozycja, z drugiej - sucha i mało inspirująca.

1. Znaczna część dyrektyw z fazy porządkującej straciła już dzisiaj swoje dawne znaczenie, ponieważ w dobie internetowych baz prawniczych istnieją mniejsze wątpliwości, które przepisy należą do aktualnie obowiązujących źródeł prawa.

2. Jeszcze mniej rozumiem te quasi-językoznawcze rozdzialiki na temat zagadnień w rodzaju "słowa pochodzenia obcego w języku polskim."

3. Może to wynikać z ogólnej przypadłości teoretyków prawa (nie tylko polskich, ale również czytanych przeze mnie ostatnio Rüßmanna i Kocha, a nawet Harta), że demonstrują oni swoje teorie na zbyt prostych przykładach, a nie prawdziwych dylematach nękających prawników. Sprawia to, że jako czytelnik nie widzę korzyści intelektualnych płynących z poznawania tychże teorii.

Z jednej strony jest to bardzo szacowna i klasyczna pozycja, z drugiej - sucha i mało inspirująca.

1. Znaczna część dyrektyw z fazy porządkującej straciła już dzisiaj swoje dawne znaczenie, ponieważ w dobie internetowych baz prawniczych istnieją mniejsze wątpliwości, które przepisy należą do aktualnie obowiązujących źródeł prawa.

2. Jeszcze mniej rozumiem te...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo iż od początku czytania towarzyszyła mi świadomość, że Proust pisał ten cykl w prawie całkowitej samotności, jak pisał Józef Czapski – „w pokoju korkiem wybitym”, to jednak wydawało się, że na początku cyklu zanurzenie autora w swojej wyobrażonej, pięknej, quasi-autobiograficznej narracji było niemal całkowite. Wtedy w czytaniu był tylko zachwyt, niemalże inny stan świadomości. Wtedy rzeczywiście można było zachwycić się za okładkowym opisem „pięknem niektórych zdań…” Pierwszy poważny zgrzyt nastąpił w części trzeciej (Strona Guermantes), kiedy harmonia frazy ustąpiła zgiełkowi obrzydliwego życia politycznego paryskiego salonu, płytkiego i pustego, wypełnionego mnóstwem nieznaczących intryg. Wciąż jednak umysł Prousta wydaje się być TAM, w miejscu i czasie wydarzeń, które opisywał. Jeszcze piąta część (Uwięziona) przynosi reminiscencje chłodnego i lekkiego, a zarazem poetyckiego stylu znanego czytelnikowi z plaż Balbec z drugiego tomu pod wdzięcznym tytułem „W cieniu zachwytających dziewcząt.”

W części szóstej następuje zasadnicza zmiana. Zamiast kreowanych przez autora wrażeń i obrazów widzę już tylko pustą ścianę wygłuszoną korkiem. W pewnym sensie czytanie o tym, jak „Nie ma Albertyny” wydało mi się z początku bardzo komiczne. Bo rzeczywiście nie było jej ustawicznie, z tym, że ze zmieniającą się intensywnością, tak samo jak w poprzedniej części sytuacja nie zmieniała się prawie od pierwszej do ostatniej strony. Z tym, że w „Uwięzionej” rozterki głównego bohatera, wychodzące wciąż od tych samych błędów, można było jeszcze tłumaczyć z jednej strony przez ułomność natury ludzkiej, a z drugiej poprzez pozór symetrycznego uczestnictwa drugiej strony konfliktu. Wobec nieobecności Albertyny bohater został sam, ale gorączka jego myśli pędzi nadal. Marcel coraz mniej zwraca uwagę na brak odpowiedzi od świata zewnętrznego. Czytanie części szóstej przypomina trochę czuwanie przy umierającym przyjacielu, który co prawda ma nadal mój szacunek ze względu na swoje przeszłe dokonania, ale właśnie w swojej ostatniej godzinie stał się budzącym śmieszność, żałosnym egotykiem, który do zaoferowania nie ma już nic.

Czy jednak ostatnie słowa przyjaciela, słowa, nad którymi już nie może panować, nie pomogą mi zrozumieć lepiej sensu jego życia?

Mimo iż od początku czytania towarzyszyła mi świadomość, że Proust pisał ten cykl w prawie całkowitej samotności, jak pisał Józef Czapski – „w pokoju korkiem wybitym”, to jednak wydawało się, że na początku cyklu zanurzenie autora w swojej wyobrażonej, pięknej, quasi-autobiograficznej narracji było niemal całkowite. Wtedy w czytaniu był tylko zachwyt, niemalże inny stan...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór fabularyzowanych zadań z logiki. Bardzo polecam!

Zbiór fabularyzowanych zadań z logiki. Bardzo polecam!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka trochę przywodzi na myśl A.J.P. Taylora i jego pojmowanie wielkiej polityki, przede wszystkim międzynarodowej. Podobieństwo to utwierdza mnie w przekonaniu, że tezy w niej zawarte zasługują na uwagę, choć – co paradoksalne – z powodu zręczności narracyjnej i erudycji autora niektórzy czytelnicy wydają się je lekceważyć, traktując go bardziej jako gawędziarza niż poważnego myśliciela. Tymczasem (choć bardziej może to widać w „Myśli w obcęgach”), Cat miał niewątpliwy zmysł obserwacji – do tego, co on zauważył na gorąco jako dziennikarz, historycy dochodzili potem latami na podstawie zawartości archiwów, do których on nie mógł mieć wtedy dostępu. Poniżej zamieszczam najistotniejsze moim zdaniem tezy autora wraz z krótkim komentarzem.

1. Beck był tylko uczniem Piłsudskiego, nieudolnym zaś zwłaszcza dla tego, że nie potrafił widzieć problemów w ich właściwych proporcjach.
2. Im bardziej Francja była pewna antyniemieckości Polski i jej wierności w sojuszniczych stosunkach, tym bardziej mogła ją lekceważyć i przehandlowywać za ustępstwa w rozmowach z Niemcami.
3. Sukcesem polskim było, że Piłsudski w 1933 r. zachęcał Francję do wywołania wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom, po czym w 1934 r. podpisał z Niemcami układ o nieagresji. Podniosło to pozycję negocjacyjną Polski w polityce międzynarodowej.
4. Remilitaryzacja Niemiec w 1935 r. to wielka cezura – cios, po którym Polska już nie mogła się podnieść.
Moim zdaniem teza 4. radykalnie osłabia tezę 1. Polityka Becka nie przynosiła rezultatów po 1935 r. zapewne nie dlatego, że Piłsudski umarł, tylko ze względu na realną zmianę układu sił militarnych. Cat jakby zapomniał o tytule i motcie swojej własnej książki.
5. Poparcie ekspansji Włoch w Abisynii miało fatalne skutki propagandowe dla Polski, a żadnych plusów praktycznych.
6. Wielka Brytania słusznie prowadziła politykę ustępstw wobec Hitlera w 1938 r., chcąc wejść do wojny możliwie jak najpóźniej.
7. Mała Ententa koncentrowała się jedynie na obronie traktatu z Trianon, a nie całego ładu wersalskiego, co utrudniało Polsce nawiązanie z sojuszu z jej państwami.
8. Konferencja monachijska świadczyła o krótkowzroczności Becka, który chciał jedynie tupnąć nogą, żeby nie wydawało się, że o sprawach środkowoeuropejskich decyduje się bez niego.
9. Polityka równych odległości była nie do utrzymania na dłuższą metę.
Tutaj pojawia się z kolei pytanie, czy Niemcy po 1935 r. w ogóle rozważały na poważnie sojusz z Polską ZAMIAST Związku Sowieckiego, i czy tak nazwana przez Cata „licytacja” otwarta podobno przez Hitlera na jesieni 1938 nie była jedynie przez Niemcy pozorowana, aby wydać się bardziej atrakcyjnymi dla Związku.

Mając powyższe na uwadze, nie podzielam diagnozy wyrażonej w posłowiu przez Żerkę. To dobrze, że wskazał przykłady megalomanii i niekonsekwencji w przedwojennej twórczości Mackiewicza, ale moim zdaniem sam również nieco niesprawiedliwie go ocenił. Cat nie zaprzecza, a nawet kilkukrotnie w swojej książce podkreśla i przypomina, że czynniki takie jak:
1. wielość ośrodków decyzyjnych w polskim rządzie
2. bardzo antyniemieckie i bezkompromisowo niepodległościowe nastroje polskie
znacząco ograniczały politykę Becka. Żerko pisze tak, jakby odpowiedź na pytanie „czy Polska mogła uniknąć katastrofy w 1939 r.” była zasadniczą tezą „O jedenastej…” Cat dążył po prostu do oceny działań Becka w świetle możliwych do przewidzenia skutków jego decyzji.

Książka trochę przywodzi na myśl A.J.P. Taylora i jego pojmowanie wielkiej polityki, przede wszystkim międzynarodowej. Podobieństwo to utwierdza mnie w przekonaniu, że tezy w niej zawarte zasługują na uwagę, choć – co paradoksalne – z powodu zręczności narracyjnej i erudycji autora niektórzy czytelnicy wydają się je lekceważyć, traktując go bardziej jako gawędziarza niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to