Meh. To chyba najlepsze słowo do określenia tej książki (czytane było w Englishu jbc).
To jest... następny romans w baśniowo-średniowiecznej otoczce, gdzie gramy w grę niedopowiedzeń i nieporozumień między bohaterami. Założenie książki - że radosna i optymistyczna główna bohaterka zostaje asystentką ponurego złoczyńcy i romans dalej sam się pisze - to jest to, co mnie do tej książki przyciągnęło.
I na początku nie było tak źle. Trochę się irytowałam, że znowu dostajemy niezdarną bohaterkę (nadreprezentacja w romansach, ot co), ale Evie wydała mi się ciekawa - autorka jej optymistyczną i radosną naturę pogodziła z akceptacją mroczniejszej strony jej stanowiska i nie wyszło jej to źle. Cieszyło mnie też, że Villain wydawał się być rzeczywiście złoczyńcą - wiadomo, musi mieć jakieś cechy i usprawiedliwienia, które pozwalają mu kibicować, ale dzięki bezwzględności i ponurowatości nie wydawał się być tylko atrapą tego, co miał reprezentować.
Sama fabuła ma dużo punktów, które autorka może eksplorować - Evie i Villain są dosyć tajemniczy, jeśli chodzi o przeszłość, nie mówiąc o wszystkich innych pobocznych bohaterach. Ale też ciekawiła mnie tożsamość zdrajcy, czyli spoiwo dla pierwszej części cyklu.
Z czasem... z czasem jednak coraz bardziej sobie uświadamiałam, jakie to wszystko jest meh. Tak naprawdę od początku do końca książka mnie nie wciągnęła, a zaciekawiła tylko jednym wątkiem - czytałam trochę siłą rozpędu, trochę chciałam skończyć, trochę myślałam, że to moje tematy i powinno mi się podobać. I cały czas rozkminiałam, czemu mnie to wszystko raczej ziębi niż grzeje.
Przede wszystkim, bohaterowie od początku do siebie coś czują, ale nie chcą się przyznać przed samymi sobą i sobą nawzajem, że tak jest, dlatego ta druga osoba prawie zawsze interpretuje zachowanie tej pierwszej niewłaściwie. Brakuje mi trochę książek, gdzie slow burn zrobiony byłby jakoś bardziej naturalnie, bohaterowie odkrywaliby siebie zakochując się przy okazji, zamiast startować z pozycji wielkich metafor dla swoich uczuć. No i właśnie, te wielkie metafory w stylu, nie wiem, zaparło mi dech w piersiach, prawie mnie to sprowadziło na kolana itp. jako reakcja na najmniejsze zachowanie swojego romantycznego partnera sprawia, że ciężko ich traktować poważnie. Tego typu język powinien być używany oszczędniej, do zaznaczenia naprawdę przełomowych chwil w ich relacji, a nie co dwie strony do opisania największych uniesień na jakieś bzdety wypowiedziane przez tę drugą osobę.
Gimmickiem tej książki jest też przetłumaczenie realiów romantycznej komedii biurowej na fantasy średniowiecze - jako tako sprawdza się... ok. Chciałabym, żeby więcej namysłu poszło w szczegóły, jak przenieść komedię na ten świat, bo na tę chwilę wygląda to tak, jakby autorka nie chciała się za bardzo wysilać i nałożyła filtr współczesności. Taki współczesny świat w szatkach średniowiecza zamiast udanej gry konwencjami. Z drugiej strony jednak, współczesne komedie romantyczne zazwyczaj nie biorą fabuły i świata na serio, więc może za dużo wymagam.
Inna sprawa, że fabuła sprawia wrażenie... bezładnej, chaotycznej. Sam początek to dobrze pokazuje - prolog nam ukazuje, jak Villain się z Evie spotkał i ją zrekrutował, a pierwszy rozdział już przenosi nas pięć miesięcy później, gdy wszyscy się znają, a E. i V. są połowicznie w sobie zakochani. I fabuła tak skacze, od sceny do sceny, od przerwy tygodniowej do miesięcznej - niby wszystko tematycznie się ze sobą łączy, a jakakcoś człowiek czuje, że format opowiadań być może sprawdziłby się tutaj o wiele lepiej. Albo dłuższych rozdziałów, bo przy krótkich czytelnik oczekuje zazwyczaj rześkiej akcji przez cały czas. Tutaj to odpada.
Wspominałam o tym, że bohaterka jest niezdarna. Na początku myślałam, że to będzie jej główna wada, ale powiem szczerze, że rzadko się to pojawiało w tekście; co za to zaczęło mnie irytować, to tzw. quirkiness. Jedną z cech relacji E. i V. jest to, że Evie jest dla V. zaskakująca, ale nie jest zaskakująca w błyskotliwy ani zabawny sposób, tylko taki... dziwaczny. Off. Jakby autorka chciałaby uczynić ją zabawną, ale niespecjalnie jej się to udawało.
Mimo cliffhangera na końcu nie mam zamiaru sięgać po następną część (o, i przy okazji wspomnę, że kwestia zdrajcy jest dla mnie zawiedzeniem). Książka jest lekkim romantasy, ale niczym wyjątkowym ani dobrze zrobionym w tym gatunku - coś, co bardziej dopracowane miałoby potencjał, a tak to tylko człowiek czyta, żeby skończyć.
Meh. To chyba najlepsze słowo do określenia tej książki (czytane było w Englishu jbc).
To jest... następny romans w baśniowo-średniowiecznej otoczce, gdzie gramy w grę niedopowiedzeń i nieporozumień między bohaterami. Założenie książki - że radosna i optymistyczna główna bohaterka zostaje...
Rozwiń
Zwiń