Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niepopularna perełka. ,,Wizerunek mężczyzny w visual kei" - Klaudia Adamowicz [RECENZJA]

Dopóki nie przeczytałam tej książki, o visual kei nie wiedziałam nic. Poprawka: gdzieś z tyłu głowy miałam obrazy umalowanych facetów, poprzebieranych w kolorowe ciuchy. Po lekturze zrozumiałam nie tylko, w czym tkwi fenomen VK, ale również dlaczego dla japońskiej estetyki najpiękniejsza jest nietrwałość, czym jest płeć w Kraju Kwitnącej Wiśni oraz jak zdaniem Japończyków wygląda Europa.

SPIS TREŚCI
1. INFORMACJE PODSTAWOWE
2. GLAM ROCK, ESTETYKA CIAŁA i ERO GURO NANSENSU, czyli o zawartości
3. PODSUMOWANIE

1. INFORMACJE PODSTAWOWE

Wizerunek mężczyzny w visual kei to praca magisterska Klaudii Adamowicz, absolwentka kulturoznawstwa i Zarządzania kulturą oraz filozofii na UJ. Pracę w formie książkowej wydano w 2015 roku. Liczy ona 338 stron. Składa się z sześciu rozdziałów podzielonych na mniejsze podrozdziały, bibliografii, indeksu wykonawców oraz indeksu terminów.


2. GLAM ROCK, ESTETYKA CIAŁA i ERO GURO NANSENSU, czyli o zawartości

Dlaczego polecam tę książkę? Z trzech powodów:

🌸 Powód pierwszy: brak konkurencji - to jedyna taka pozycja w języku polskim.

🌸 Powód drugi: visual kei
Autorka bardzo dobrze wyjaśnia, czym jest VK - prosto, ale dogłębnie, konkretnie, na przykładach. Możecie być kompletnymi laikami w temacie (jak ja), a i tak dużo z tej książki wyniesiecie. W pierwszym rozdziale czytelnik poznaje historię zjawiska, podział grup visual kei oraz definicję zjawiska. Najciekawiej jednak robi się od rozdziału kolejnego.

🌸 Powód trzeci (najważniejszy): wszystko oprócz visual kei
Tym, co najbardziej spodobało mi się w tekście Klaudii Adamowicz był fakt, jak wiele z niego wyniosłam. To nie jest książka tylko o VK, bo żeby pojąć to zjawisko, trzeba zrozumieć wiele innych rzeczy.
Dostajemy zatem rozdział numer dwa, poświęcony wizerunkowi, temu, jakie jest jego znaczenie, i jak się go kreuje w Japonii.
W rozdziale trzecim dowiemy się co nieco o glam rocku, stylu gotyckim i Lolita Fashion.
Dalej autorka opowiada o męskości w Japonii - jak to pojęcie rozumiane jest na Zachodzie, a jak w Japonii, jaka jest definicja pięknego ciała oraz jaki związek z visual kei mają mangi shōjo (przeznaczone dla dziewcząt) i yaoi (będące ewenementem na skalę światową - gdzie indziej na świecie kobiety tworzą komiksy o miłości homoerotycznej, których odbiorcami są inne heteroseksualne kobiety?), koncept bishōnena (pięknego chłopca), a także fanservice (robienie czegoś na życzenie fanów) i cross-dressing (czyli mówiąc językiem polskich beznadziejnych komedii ,,chłop przebrany za babę" - tyle że na poważnie).
Rozdział czwarty, poświęcony japońskiej estetyce, to mój ulubiony. Cztery cechy estetyki charakterystyczne dla Kraju Wschodzącego Słońca (sugestia, nieregularność, prostota, nietrwałość) - kompletnie różne od myślenia zachodniego - rewelacja. (Obecność następnego podrozdziału Estetyka perfekcji?, zdającego się przeczyć temu, co o czym właśnie napisałam, może dziwić, ale autorka sama podkreśla, jak niejednomyślna bywa sztuka Japonii). Fragment poświęcony ero guro nansensu, czyli ruchowi artystycznemu z lat 20., koncentrującemu się na erotyce, grotesce i absurdzie zaciekawi z kolei wszystkich amatorów dziwactwa i osobliwości.
Książkę kończy rozdział numer pięć, poświęcony teatrowi kabuki i teatralności samego visual kei.

3. PODSUMOWANIE

Może nie każdemu przypadnie do gustu zrozumiały, ale jednak naukowy styl książki, inni z kolei mogą narzekać na czarno-białe fotografie. To jednak drobnostki, a Wizerunek mężczyzny w visual kei powinien przeczytać nawet nie każdy fan gatunku, a po prostu każdy, kto chce choć trochę zrozumieć, jak się myśli w Nipponie.

OCENA: 8/10

Zdjęcia książki: okfonia.blogspot.com

Niepopularna perełka. ,,Wizerunek mężczyzny w visual kei" - Klaudia Adamowicz [RECENZJA]

Dopóki nie przeczytałam tej książki, o visual kei nie wiedziałam nic. Poprawka: gdzieś z tyłu głowy miałam obrazy umalowanych facetów, poprzebieranych w kolorowe ciuchy. Po lekturze zrozumiałam nie tylko, w czym tkwi fenomen VK, ale również dlaczego dla japońskiej estetyki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Moda uliczna to nieprawdopodobnie szeroki temat, który na pewno nie ogranicza się do tytułowych stu idei. Mimo to książka Josha Simsa to jedna z najlepszych pozycji, dotyczących zagadnień stylu ulicy i subkultur, jaką miałam okazję przeczytać.


📊 DANE TECHNICZNE
Autor: Josh Sims
Tytuł: 100 idei, które zmieniły modę uliczną
Wydawnictwo: TMC
Rok wydania: 2014
Tłumacz: Edyta Tomczyk
Liczba stron: 209
Zawartość: Wprowadzenie; 100 idei, które zmieniły modę uliczną; Dalsza lektura; Indeks; Prawa do ilustracji


📕 O KSIĄŻCE
100 idei, które zmieniły... to seria książek, poświęcona różnych zagadnieniom z zakresu szeroko pojmowanej sztuki. Ja, oprócz omawianej pozycji, w mojej biblioteczce mam jeszcze 100 idei, które zmieniły modę oraz 100 idei, które zmieniły reklamę, ale oprócz nich znajdziecie jeszcze tomiki poświęcone m.in. fotografii, projektowaniu czy sztuce.

Każda z książek zbudowana jest na tej samej zasadzie. Prezentuje sto zjawisk, które w znaczący sposób wpłynęły na tytułowe zagadnienie. Na każdą ideę poświęcone są dwie strony - na jednej znajduje się tekst, na drugiej - fotografia.


👍 ZALETY
➡️ POMYSŁ
Największą zaletą jest sam pomysł na serię. Książkę podzieloną na sto mini rozdzialików czyta się bardzo szybko i lekko. Idee są ułożone chronologicznie, ale można też dowolnie skakać między nimi właśnie dzięki temu, że każde zagadnienie jest zamkniętą całością, niezależną od pozostałych treści.
➡️ WYDANIE
Książka wygląda pięknie. Brawo dla polskiego wydawcy, który zdecydował się ją nieco powiększyć względem oryginału - dzięki temu czytelnik trzyma w ręce tomik niewiele mniejszy od A4, który bardzo wygodnie się czyta. Książkę wydrukowano na przyjemnym kredowym papierze, na którym świetnie prezentują się zdjęcia.
➡️ ZDJĘCIA
Fotografie ogląda się z przyjemnością. Największym plusem jest fakt, że zostały naprawdę starannie wyselekcjonowane (nie znajdziecie tu pierwszych wyników z Google Grafiki) i dobrze ilustrują omawianą ideę.
➡️ IDEE
Idee, które miały zmienić modę uliczną, również nie są oczywiste. Jasne - znajdziemy tu najważniejsze subkultury i style muzyczne, które odcisnęły piętno na naszym sposobie ubierania się (rock and roll, hipisi, glam, goci, emo, grunge...), ale autor zwrócił uwagę również na takie zjawiska, jak m.in. kino młodzieżowe, jazda na rowerze, media społecznościowe, kulturystyka czy komercjalizacja.
Każda idea została opisana zwięźle, ale treściwie, w interesujący sposób.


👎 WADY
Jestem wielką fanką tej książki i trudno mi jej cokolwiek zarzucić. Za to dającym się we znaki minusem całej serii w ogóle jest dość słaba i wybiórcza dostępność nawet w Internecie.


👌 PODSUMOWANIE
100 idei, które zmieniły modę uliczną jest książką, którą poleciłabym osobom niezainteresowanym modą (bo i forma przystępna, i zawartość pociągająca), jak również fanom mody - myślę, że nawet osoby lepiej orientujące się w temacie znajdą w niej sporo ciekawostek i smaczków.

👌 OCENA: 9/10


📷 Zdjęcia i inne fajne rzeczy: https://okfonia.blogspot.com/2021/07/100-idei-ktore-zmieniy-mode-uliczna.html

Moda uliczna to nieprawdopodobnie szeroki temat, który na pewno nie ogranicza się do tytułowych stu idei. Mimo to książka Josha Simsa to jedna z najlepszych pozycji, dotyczących zagadnień stylu ulicy i subkultur, jaką miałam okazję przeczytać.


📊 DANE TECHNICZNE
Autor: Josh Sims
Tytuł: 100 idei, które zmieniły modę uliczną
Wydawnictwo: TMC
Rok wydania: 2014
Tłumacz: Edyta...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy odnieśliście kiedyś wrażenie, że jeśli chodzi o muzykę i modę, to wszystko, co było do wymyślenia, już wymyślono? Jeśli tak, to intuicja Was nie zawiodła. Na ponad pięciuset stronach Retromanii Simon Reynolds udowadnia, że popkultura weszła w stan stagnacji i przy okazji zastanawia się nad istotą kolekcjonerstwa, snuje rozważania nad znaczeniem nostalgii oraz wyjaśnia, dlaczego samplowanie jest aktem zniewolenia.

SPIS TREŚCI
1. Informacje podstawowe
2. Zawartość - erudycja autora, historia popkultury i filozofia
3. Plusy, czyli jak się powinno tłumaczyć książki, i minusy, których nie ma zbyt wiele
4. Wnioski i ocena

INFORMACJE PODSTAWOWE

Simon Reynolds, Retromania. Jak popkultura żywi się własną przeszłością, tłum. Łukasz Łobodziński, Warszawa 2018.

Jak już wspomniałam, Retromania. Jak popkultura żywi się własną przeszłością to zdecydowanie nie lektura na jeden wieczór. Książka liczy 576 stron, z czego 536 to sam tekst.
Tomik składa się ze wstępu, prologu oraz trzech wielkich działów (Teraz, Wtedy, Jutro) podzielonych na mniejsze podrozdziały. Na końcu książki znajdziemy bibliografię oraz indeks.
Rozważania Reynoldsa ogłosiło drukiem wydawnictwo Kosmos Kosmos, specjalizujące się w tematyce muzycznej. Na użytek polskiego czytelnika przetłumaczył je Filip Łobodziński.

ZAWARTOŚĆ - ERUDYCJA AUTORA, HISTORIA POPKUTURY I FILOZOFIA

Autorem Retromanii jest Simon Reynolds, dziennikarz muzyczny z niemal czterdziestoletnim stażem, piszący dla największych tuzów z branży (,,Rolling Stone", ,,The New York Times", ,,Pitchfork", ,,Wire"...). Te cztery dekady uważnego słuchania muzyki i studiowania kultury masowej doskonale widać w omawianej książce - i z tego powodu nie jest to lektura najłatwiejsza.

Czytelnik zapoznaje się z krajobrazem historycznym kultury popularnej chyba całego XX wieku i pierwszej dekady XXI, ale jednocześnie nie uświadczy on tutaj chronologicznej opowieści o tym, jak powstawała muzyka rozrywkowa. Jeśli Reynolds opowiada, przykładowo, o początkach jakiegoś gatunku muzycznego, to robi to jedynie po to, żeby mieć podstawę dla dalszych rozważań, bo to zresztą na nich opiera się ta książka.
Dużo tu filozofii, zwłaszcza postmodernistycznej, z Jacquesem Derridą i Jeanem Baudrillardem na czele. Próbując odpowiedzieć na pytanie: Czy retromania zagnieździła się już na dobre, czy okaże się, że stanowiła jedynie jakiś etap historyczny?, autor zahacza o najróżniejsze tematy i teorie. I tak, stawia on na przykład tezy:
- historyczna kultura masowa stała się główną tkanką pamięci pokoleniowej, wypierając stopniowo wydarzenia polityczne, jak wojny czy wybory;
- t-shirty z tras koncertowych [...] swój późniejszy polor zawdzięczają temu, że przywołują czas, gdy nie miały żadnego specjalnego znaczenia poza użytkowym;
- kiedyś nuda brała się z braku możliwości spędzania wolnego czasu i oczekiwania - dziś wynika z przesytu;
- iPod to największa przemiana, jaka wydarzyła się muzyce w pierwszej dekadzie XXI wieku;
- późny kapitalizm i kultura splatają się ze sobą dzięki ogniwu, którym jest moda. Muzyka popularna stopniowo przejęła ze świata mody przyśpieszony metabolizm i błyskawiczny cykl, w jakim kolejne zjawiska się przedawniają.

Jak to wszystko, o czym pisał Reynolds, ma się do roku 2021 czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam. Książkę w Polsce wydano w 2018 roku, ale anglojęzyczny oryginał pochodzi z 2011. Ciekawe, jak autor skomentowałby ostatnią dekadę, a zwłaszcza album Duy Lipy, zatytułowany, nomen omen, Future Nostalgia.


PLUSY, CZYLI JAK SIĘ POWINNO TŁUMACZYĆ KSIĄŻKI, I MINUSY, KTÓRYCH NIE MA ZBYT WIELE

Trzeba oddać sprawiedliwość panu Łobodzińskiemu - odwalił kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o tłumaczenie, a było to, moim zdaniem, zadanie bardzo trudne. Specyfiką Retromanii jest przeogromna ilość nazwisk, dat i nazw wydarzeń, w których orientować dobrze będą się chyba jedynie najwięksi muzyczni zapaleńcy. Na szczęście dla polskiego czytelnika, tłumacz zdecydował się objaśniać je w przypisach (a niekiedy i polemizować lub wręcz poprawiać niedopatrzenia autora) - dzięki temu znacznie łatwiej jest przyswoić tekst główny, a książkę czyta się po prostu łatwiej i ciekawiej.

Jak już wspomniałam, nie jest to tekst łatwy, ale niesamowicie intrygujący. Spodoba się zwłaszcza osobom, które interesują się filozofią, kulturą popularną i muzyką, i chciałyby zagłębić się w teorie ich dotyczące - zrozumieć nie ,,kto, jak, kiedy", ale ,,po co" i ,,dlaczego". Muszę jednak podkreślić, że momentami Retromania bywa naprawdę trudna w odbiorze. Bywa, że autor rozpisuje się o jakimś jednostkowym, niepopularnym i mało znanym wydarzeniu, wymienia szereg nazwisk i idzie w taki detal, że nawet jako tako obeznany ogólnie z tematem książki odbiorca poczuje się po prostu znużony.

Tomik Reynoldsa wyróżnia jeszcze jedna osobliwość, a mianowicie układ tekstu. Bywa, że nagle w środku rozdziału na stronie pojawia się odcięty grubą krechą tekst (zob. zdjęcia), gdzie dziennikarz dzieli się z czytelnikiem swoimi luźniejszymi myślami, związanymi z danym zagadnieniem. Początkowo takie rozwiązanie bardzo mnie irytowało (jak to czytać? Najpierw tekst główny, czy ten pod kreską?), ale z czasem przywykłam.

I dla zasady powiem jeszcze, że zdarzają się literówki, ale są one nieliczne.


WNIOSKI I OCENA

Chyba po prostu powtórzę opinię pana Rafała Księżyca z tylnej okładki Retromanii: Tak właśnie powinno się pisać o muzyce: szerzej, głębiej, zaskakująco.

OCENA: 9/10


Więcej fajnych rzeczy i zdjęcia książki -->"
okfonia.blogspot.com

Czy odnieśliście kiedyś wrażenie, że jeśli chodzi o muzykę i modę, to wszystko, co było do wymyślenia, już wymyślono? Jeśli tak, to intuicja Was nie zawiodła. Na ponad pięciuset stronach Retromanii Simon Reynolds udowadnia, że popkultura weszła w stan stagnacji i przy okazji zastanawia się nad istotą kolekcjonerstwa, snuje rozważania nad znaczeniem nostalgii oraz wyjaśnia,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Czarodziejki W.I.T.C.H. Księga 1 Francesco Artibani, Graziano Barbaro, Alessandro Barbucci, Paolo Campinoti, Barbara Canepa, Bruno Enna, Elizabetta Gnone, Gianluca Panniello, Donald Soffritti, Daniela Vetro
Ocena 8,2
Czarodziejki W... Francesco Artibani,...

Na półkach:

Na fali nostalgii za początkiem lat dwutysięcznych i szału na punkcie serialu live-action Winx od Netflixa wydawnictwo Egmont zdecydowało się ucieszyć fanów reedycją kultowego już komiksu o przygodach małoletnich czarodziejek. Czy po dwóch dekadach seria W.I.T.C.H. dalej się broni?

SPIS TREŚCI
1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
2. Zawartość
3. Kreska i styl
4. Treść - dlaczego 23-latka kupiła sobie komiks o przygodach nastoletnich czarodziejek?
5. Podsumowanie

1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
Czarodziejki W.I.T.C.H. to włoski komiks, którego bohaterkami jest pięć przyjaciółek: Will, Irma, Taranee, Cornelia i Hay Lin. Ich życie wygląda zwyczajnie, do czasu, gdy otrzymują magiczne moce władzy nad żywiołami i dowiadują się, że zostały Strażniczkami. Od tego dnia ich zadaniem jest chronienie Sieci, która oddziela ludzki świat ludzi od zamieszkałego przez potwory Innego Świata. Sieć słabnie, a przez kolejne portale na Ziemię przedostają się złoczyńcy, chcący za wszelką cenę zawładnąć światem. Nastolatki muszą zatem z jednej strony walczyć z siłami zła, z drugiej - próbować wieść w miarę normalne życie.

Komiks okazał się hitem, dlatego wkrótce na jego podstawie powstał serial telewizyjny. W Polsce losy czarodziejek można było śledzić na łamach magazynu WITCH. Pierwszy numer ukazał się w styczniu 2002 roku i wyprzedał się błyskawicznie. Szybko zdano sobie sprawę z popularności Will i spółki w Polsce, a półki sklepowe zapełniły się zabawkami, akcesoriami oraz KARTECZKAMI z wizerunkami bohaterek.

2. Zawartość

W omawianym tomiku na niemal czterystu stronach znajdziecie komiksy z numerów od 1 do 12 magazynu ,,Czarodziejki WITCH" (rozdziały Halloween, Dwanaście portali, Inny wymiar, Potęga ognia, Ostatnia łza, Złudzenia i kłamstwa). Ciekawym dodatkiem jest rozdział wstępny, napisany przez redaktor naczelną wspomnianego czasopisma, Agnieszkę Wielądek, w którym czytelnik dowie się m.in. jak to się stało, że seria WITCH trafiła do Polski czy jak wyglądały prace nad polską wersją magazynu.

3. Kreska i styl

Komiks bardzo dobrze prezentuje się pod względem wizualnym. Rysunki do poszczególnych rozdziałów tworzyło w sumie pięć osób, ale mimo to styl jest spójny, a różnice w wyglądzie bohaterów - minimalne. Co do postaci: sposób, w jaki zostały przedstawione, nie bez powodu może kojarzyć się z bajkami Disney'a - w końcu The Walt Disney Company wykupiło prawa do całej serii. Styl jest zatem dynamiczny, na wysokim poziome. Dobra wiadomość dla przeciwników czarno-białych mang: Czarodziejki W.I.T.C.H. to komiks kolorowy. Cena okładkowa to 89 złotych i 99 groszy, w rzeczywistości jednak tomik można bez trudu dostać za niecałe 60.

4. Treść - dlaczego 23-latka kupiła sobie komiks o przygodach nastoletnich czarodziejek?

Odpowiadając na pytanie z nagłówka - z ciekawości. W dzieciństwie zbierałam karteczki z Cornelią, pod choinkę dostałam lalkę Will, od czasu do czasu mama kupowała mi gazetki z ich przygodami, serial też chyba oglądałam. Wydaje mi się, że byłam jednak za mała, żeby w pełni wciągnąć się w szał na nastoletnie czarodziejki. Czasopisma kupowało się, ale - przyznaję - przede wszystkim ze względu na dodatki, a odcinki animacji oglądało nie po kolei. Byłam zatem ciekawa, o co tak naprawdę chodziło w całym tym zamieszaniu wokół W.I.T.C.H., jakie niemal dwadzieścia lat temu przetoczyło się przez Polskę. Po przeczytaniu komiksu jestem w stanie zrozumieć, skąd ta fascynacja przygodami Strażniczek.

Księgę pierwszą czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Mamy tu i zawiązanie wątków miłosnych, i zdrady, i intrygi (które jednak, jak na mój gust, zbyt szybko się kończą) i władanie żywiołami. Bohaterki różnią się między sobą na szczęście nie tylko wyglądem czy ubiorem, ale też charakterem i bez trudu można je polubić. Historia płynie sobie lekko, choć przecież zdarzają się poważniejsze momenty (śmierć i pogrzeb jednej z postaci).

5. Podsumowanie
Czy polecam księgę pierwszą Czarodziejki W.I.T.C.H.? Myślę, że tak.
Czy komiks wciągnął mnie na tyle, żeby przeznaczyć niemal 60 złotych na kolejny tom? Nie jestem pewna. Historia mi się podoba, można się przy niej zrelaksować, jednak nie wiem, czy to wystarczy, żeby zachęcić mnie do zakupu.
Dla kogo jest ta pozycja? Przygody pięciu nastolatek-czarodziejek z pewnością zachwycą dawnych fanów serii, spodobają się amatorom komiksów, lubiących motywy związane z magią, przejściami do innych światów itd. oraz, być może, ale tylko być może, zainteresują przeciętnego dorosłego czytelnika - jestem jednak, było nie było, komiks przeznaczony dla dzieci.

MOJA OCENA: 6 - 6,5/10


PISZĘ O POPKULTUROWYM POTWORZE.
JEŚLI JESZCZE CIĘ NIE POŻARŁ:
https://okfonia.blogspot.com/2021/06/witch-to-my-recenzja-pierwszej-ksiegi.html

Na fali nostalgii za początkiem lat dwutysięcznych i szału na punkcie serialu live-action Winx od Netflixa wydawnictwo Egmont zdecydowało się ucieszyć fanów reedycją kultowego już komiksu o przygodach małoletnich czarodziejek. Czy po dwóch dekadach seria W.I.T.C.H. dalej się broni?

SPIS TREŚCI
1. W.I.T.C.H. - ale o co chodzi?
2. Zawartość
3. Kreska i styl
4. Treść -...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Legendy miejskie Mark Barber, Wojciech Orliński
Ocena 6,3
Legendy miejskie Mark Barber, Wojcie...

Na półkach:

Legendy miejskie w tłumaczeniu Katarzyny Berger-Kuźniar i Piotra Błocha wydało w 2007 roku Wydawnictwo RM. Książka liczy 336 stron i składa się ze wstępu, przedmowy Wojciecha Orlińskiego, dwunastu tematycznych rozdziałów, grupujacych omawiane makroplotki oraz zakończenia. Autor, Mark Barber, w momencie wydania książki prowadził bloga, poświęconego legendom miejskim z całego świata - zapamiętajcie: prowadził.

Jak już wspomniałam, legendy te podzielono na kategorie - jest więc na przykład rozdział Klasyczny horror, w którym czytlenik znajdzie opowieści o autostopowiczu na tylnym siedzieniu czy Krawej Mary, rozdział Kulinaria z legendą o szczurze w KFC czy część dotyczącą ataku na WTC.
Jeśli chodzi o poszczególne mity, to tutaj mamy schemat: stylizowana na tajne akta tabelka z informacją o tytule legendy, jej pochodzeniu, statusie oraz kod, pod którym czytelnik POWINIEN MÓC ją znaleźć na stronie internetowej autora. Dalej zapoznajemy się z wersją/wersjami danej historyjki, następnie przechodzimy do segmentu Śledztwo i podsumowania.

ZALETY
Zacznę od plusów.
Po pierwsze, książka będzie przydatnym źródłem wiedzy dla osób kompletnie zielonych w temacie. Autor zawarł w niej najpopularniejsze miejskie mity, próbując również wyjaśnić ich pochodzenie oraz znaczenie. Przekrój legend jest naprawdę duży - od opowiadania Palce łucznika, które zdaniem Barbera sięga bitwy pod Azincourt (1415 rok), przez historię Znikającej autostopowiczki, której najwcześniejsze wersje pochodzą z końcówki XIX wieku, po Ostrzeżenie na temat coca-coli z 2002 roku.

Drugą zaletą jest rozdział Legendy polskie, napisany przez dziennikarza Wojciecha Orlińskiego. Przeczytałam go z zaciekawieniem, bo oprócz opowiastki o niesławnej czarnej wołdze znalazło się parę takich, których nigdy nie słyszałam, typu Anna Jantar w haremie czy Czerwona rtęć.

Czymś niesamowitym jest przypomnienie sobie, jak bardzo różniło się podejście ludzi do Internetu jeszcze nie tak dawno temu. Dzisiejszemu przeciętnemu Polakowi, który spędza w sieci blisko 2 godziny i 4 minuty trudno uwierzyć, że kiedyś można się było dać się złapać na maila z przypomnieniem o wyłączeniu komputerów, bo zbliżał się Dzień Sprzątania Internetu. Do tego jeszcze to stwierdzenie: ,,ba, nawet wszechobecny dziś Internet Explorer nie był jeszcze dobrze znaną przeglądarką" - aż się łezka w oku kręci.

No i bądźmy szczerzy, kto nie lubi tych krótkich historii, czasem przerażajacych, kiedy indziej żenujących, a często po prostu zabawanych?

DLACZEGO MAM PROBLEM Z TĄ KSIĄŻKĄ?
WADY ,,Legend miejskich"

Legendy miejskie to teoretycznie pozycja lekkostrawna - niewymagająca, szybko się czyta, a treści całkiem ciekawe. Książka ma jednak sporo wad, a niektóre zastosowane w niej rozwiązania tłumaczeniowe/wydawnicze są przynajmniej dziwne.

Podrozdziały przypominają wpisy na bloga. (Jestem, prawdę mówiąc, niemal pewna, że to właśnie ze strony internetowej autora je wzięto i tylko nieznacznie przeformowano na rzecz wydania książkowego). Taki blogerski styl może i nadaje luźniejszy ton lekturze, ale jednocześnie sprawia, że trudno odnosić się do niej poważnie i traktować jako, choćby w minimalnym stopniu, rzetelne źródło informacji. Bibliografii i przypisów tu nie uświadczycie, pozostaje więc wierzyć autorowi na słowo.

Komentarze do niektórych mitów bywają przydatne. Często jednak autor sprzedaje nam w nich tak niesamowite oczywistości, że równie dobrze mogłoby ich po prostu nie być.

Literówki i błędy nie są nagminne, ale zdarzają się. Ten na pierwszej stronie wstępnego rozdziału (,,mogą być rozpowszechniane się metodami tradycyjnymi") boli podwójnie.

Coś dziwnego podziało się z przekładem. Tłumacze zdecydowali się komentować, jak dana legenda ma się do naszego kraju. To się zasadniczo ceni - problem w tym, że zrobili to w sposób, który rozmywa granicę między tekstem autorskim a ich dopowiedzeniami. Spójrzcie na ten fragment: ,,To, że legenda stała się tak znana akurat w tym momencie, można przypisać wpływowi popularnego rosyjskiego filmu z 1995 r. pod tytułem Osobennosti natsionalnoy okhoty, czyli Osobliwości narodowego polowania (w Polsce dostępnego na DVD), który opowiada podobną historię". Pierwsza wersja tytułu podana została w transkrypcji angielskiej - domyślam się, że w takiej formie istniała ona w oryginalnym wpisie na blogu autora. Tłumacz podał też tytuł polski, ale po co w takim razie zostawiał transkrypcję, i to w dodatku w języku angielskim? Oprócz tego bezpośrednio w tekście głównym dopisano jeszcze informację o DVD (znowu - po co? A jeśli już, to dlaczego nie w przypisach?). Zdanie zaczyna się z perspektywy brytyjskiego autora, ale kończy tak, jakby książkę pisał Polak. Takich przypadków jest więcej. Często miałam wrażenie, że książka ma rozdwojenie jaźni i sama nie wie, z czyjego punktu widzenia jest napisana.
Inne niedopatrzenie: we wspomnianej wyżej legendzie Palce łucznika mowa o potyczce między francuzami i anglikami, którą tłumacze nazwali ,,bitwą pod Agincourt". Pod taką nazwą wydarzenie to rzeczywiście istnieje, tyle że w tradycji brytyjskiej. Starcie miało miejsce we Francji, dlatego w polskich źródłach używa się francuskiego wariantu nazwy - Azincourt.

Największy problem to jednak kwestia AKTUALNOŚCI tego wydania, a raczej JEJ BRAKU. W Internecie, wiadomo - strona jest, za chwilę jej nie ma. Od książek jednak oczekuje się pewnej stałości i solidności, powinny one stanowić niezależne, samodzielne źródło informacji. Jak to się ma do Legend miejskich? Przy każdym micie umieszczono kod, który odsyła nas do strony internetowej autora. Fajnie - problem w tym, że strona, do której przekierowuje się czytelników, już NIE ISTNIEJE. Pół biedy z samymi historyjkami, bo przecież mam je w książce, ale niektóre legendy opierają się na materiałach wizualnych. Informuje się nas, że żeby je zobaczyć, musimy wejść na www.project2067.com. Wybacz zatem, czytelniku z 2021 roku, nie zobaczysz ich, bo w książce też ich nie przedrukowano.

OCENA: 5/10
Legendy miejskie byłyby miłym czytadełkiem, gdyby nie uderzały brakiem profesjonalizmu - ze strony autora, ale też wydawnictwa.

Po więcej recenzji oraz zdjęcia z wnętrza książek zapraszam na bloga :D
okfonia.blogspot.com

Do zobaczenia!

Legendy miejskie w tłumaczeniu Katarzyny Berger-Kuźniar i Piotra Błocha wydało w 2007 roku Wydawnictwo RM. Książka liczy 336 stron i składa się ze wstępu, przedmowy Wojciecha Orlińskiego, dwunastu tematycznych rozdziałów, grupujacych omawiane makroplotki oraz zakończenia. Autor, Mark Barber, w momencie wydania książki prowadził bloga, poświęconego legendom miejskim z całego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat

,,Oscar Wilde miał po części rację - Japonia w rozumieniu zachodniego świata była czystym wymysłem, lecz nawet on nie mógł przewidzieć, jak sama Japonia wymyśli na nowo nas wszystkich. Żyjemy na planecie marzycieli ,,made in Japan"."

Powyższe słowa to dwa ostatnie zdania książki Matta Alta. Książki, która świetnie prowadzi czytelnika przez najnowszą historię Japonii, wyjaśnia źródło jej fenomenu, ale też roztacza bardzo niepokojącą wizję naszej przyszłości.

Matt Alt, autor ,,Czystego wymysłu..." to amerykański tłumacz i dziennikarz, na stałe mieszkający w Tokio. Ta informacja jest istotna o tyle, że Alt ma idealne predyspozycje do tego, że pisać o wpływie japońskiej popkultury na Zachód. W swojej książce rzetelnie wyjaśnia zjawiska, które doprowadziły do kultu Pokemonów czy popularności Hello Kitty, ale nie opowiada o tym w sposób bezosobowy - w latach 80. jako dzieciak na własnej skórze przeżył japoński boom.
Amerykanin pisze interesująco, niekiedy pozwala sobie na żarciki, jednak nieco brakuje mu do swady, z jaką Euny Hong (w książce ,,Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu, czyli jak jeden naród podbił świat za pomocą popkultury'') odkrywała przed czytelnikiem sekrety sukcesu k-popkultury. Inna sprawa, że Hong dużo większą wagę przykładała do mentalności i tożsamości Koreańczyków, oddalając się od faktów na rzecz własnych doświadczeń i przeczuć. Oczywiście brak tego elementu w książce Alta nie jest zarzutem - pisanie o tym, co znaczy być Japończykiem nie bedąc nim, byłoby porwaniem się z motyką na słońce.
Przejdźmy jednak do budowy i zawartości ,,Czystego wymysłu..." Pozycja składa się z trzech części. Pierwsza poświęcona jest okresowi od zakończenia II wojny światowej do końca lat 80., w drugiej dziennikarz skupia się na latach 90., w trzeciej - na minonej dekadzie. Zaczyna swoją opowieść od historii zabawkowego jeepa, pierwszego wielkiego zabawkowego hitu w powojennej Japonii, dzięki któremu do końca lat 50. Kraj Kwitnącej Wiśni stał się największym eksporterem zabawek - produkował 3/4 wszystkich zabawek na świecie. Pisze, jak anime ,,Tetsuwan Atom" ustanowiło standardy w świecie japońskiej animacji (,,wielkie oczy, szalone fryzury, teatralne pozy i przeciągłe ujęcia statyczne"). Przedstawia historię karaoke i i nasłynniejszej kotki bez ust, wyjaśnia, jak Walkman zmienił świat. Wyjaśnia zależność między Hello Kitty, japońskimi uczennicami, tamagotchi i emoji, by następnie płynnie przejść do opowieści o wojnach konsolowych lat 90. Pod koniec książki robi się mniej przyjemniej, bo tu już mowa o mrocznych stronach 4chana i udzielających się na nim otaku. Alt kończy swoje rozważania sugestią, że Japonia nie jest już o krok przed resztą świata. Dziennikarz stwierdza: ,,To raczej my, reszta rozwiniętego świata, dogoniliśmy Japonię" i następnie przypomina: średni wiek graczy gier wideo w skali świata to nieco ponad trzydzieści lat; jeszcze nigdy tak wielu pełnoletnich Amerykanów nie mieszkało z rodzicami (zamiast samemu/z partnerem), coraz więcej zabawek sprzedaje się dorosłym.

Na koniec nieco o formalnej stronie ,,Czystego wymysłu..." Książka liczy niemal czterysta stron, z czego trzydzieści stron to bibliografia. Ilustracji brak, poza kolorową wkładką ze zdjęciami, przedstawiającymi niektóre z zagadnień, opisanych przez dziennikarza.

,,Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat" to pozycja, którą polecam osobom zainteresowanym kulturą Kraju Wschodzącego Słońca, ale nie tylko. Wszystkie kwestie opisane są w sposób przejrzysty i zrozumiały, więc nawet ci, którzy zasadniczo nie orientują się w temacie, nie poczują się zagubieni. Minusem tego wydania są natomiast liczne literówki.

We wpisie na blogu umieściałam również szczegółowy spis zagadnień, które Alt opisał w swojej książce:
https://okfonia.blogspot.com/2021/03/czysty-wymys-jak-japonska-popkultura.html

Do zobaczenia!
Okejfonia

Czysty wymysł. Jak japońska popkultura podbiła świat

,,Oscar Wilde miał po części rację - Japonia w rozumieniu zachodniego świata była czystym wymysłem, lecz nawet on nie mógł przewidzieć, jak sama Japonia wymyśli na nowo nas wszystkich. Żyjemy na planecie marzycieli ,,made in Japan"."

Powyższe słowa to dwa ostatnie zdania książki Matta Alta. Książki, która świetnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

JAK JEDEN NARÓD PODBIŁ ŚWIAT ZA POMOCĄ POPKULTURY?
Nie słucham k-popu na co dzień, nie oglądam dram, nie gram w koreańskie MMORPG, a marka mojego telefonu to Xiaomi - za to fenomen koreańskiej kultury popularnej nie przestaje mnie fascynować. Korea przez pięć tysięcy lat była najeżdżana przez inne państwa, a sama nigdy żadnego nie zaatakowała. Przynajmniej nie w rozumieniu dosłownym, bo już od kilkunastu lat ojczyzna Samsunga skutecznie podbija świat swoim soft power - hallyu, czyli koreańską falą popkultury.

Jeśli liczyliście na historię k-popu, to możecie się rozczarować. Na tym zagadnieniu autorka koncentruje się w dwóch rozdziałach z piętnastu, i choć sam temat przewija się przez całą księżkę, to nie jest jej dominantą. Euny Hong zrobiła coś o wiele lepszego - czerpiąc ze swoich amerykańsko-koreańskich korzeni, rozmawiając z ludźmi, podchodząć do tematu z różnych stron, analizując go i wyciągając wnioski, wytłumczyła fenomen Korei Południowej.

Cool po koreańsku nie jest pozycją przesadnie długą - liczy nie całe trzysta stron - ale bardzo treściwą. Hong skupia się na różnych aspektach życia, historii i mentalności mieszkańców Półwyspu Koreańskiego. Czytelnik dowie się, jak wygląda koreańska szkoła, jakie znaczenie w promocji kraju za granicą odegrało kimchi oraz jak koreańsko-japońska animozja zmotywowała Koreę do zmian. Autorka wyjaśnia, jak ważną rolę w rozwoju kraju odegrały czebole, czyli megakoncerny w rodzaju Samsunga i Hyundaia, tłumaczy popularność k-dam, wskazuje na znaczenie PSY i Gangnam Style. Co jednak najistotniejsze, Hong komunikuje wprost, że hallyu to produkt.

Dziś, zanim na rynku branży rozrywkowej wystartuje nowy k-boysband, jego członkowie kilkanaście lat ćwiczą, jak tańczyć w idealnej synchronizacji. Podmiotami, które wchodzą w skład koreańskiej administracji rządowej (!) są działy ds. gier wideo, telewizji i polityki branży kulturowej. Rząd (!) inwestuje niesamowite pieniądze w kulturę popularną, a wszystko zaczęło się w 1997 roku, kiedy potężnie zadłużona Korea próbowała poradzić sobie z azjatyckim kryzysem finansowym. Jej ówczesny prezydent zdecydował się wówczas zatrudnić speców od PRu i zainwestować pieniądze z pożyczki w popkulturę - brzmi jak absolutne szaleństwo, prawda? A jednak udało się i z tej książki dowiecie się, jak.

Przmyślenia autorki czyta się jednym tchem, bo są świetnie napisane - lekko, z poczuciem humoru, ale w oparciu o badania i dane statystyczne. Książka dla wszystkich zainteresowanych Koreą Południową, popkulturą i - biznesem. Jej największą zaletą jest fakt, że nie jest odtwórcza; nie odpowiada na pytanie jak, ale: dlaczego?

.

Piszę o popkulturowym potworze.
Jeśli jeszcze cię nie pożarł:
okfonia.blogspot.com

JAK JEDEN NARÓD PODBIŁ ŚWIAT ZA POMOCĄ POPKULTURY?
Nie słucham k-popu na co dzień, nie oglądam dram, nie gram w koreańskie MMORPG, a marka mojego telefonu to Xiaomi - za to fenomen koreańskiej kultury popularnej nie przestaje mnie fascynować. Korea przez pięć tysięcy lat była najeżdżana przez inne państwa, a sama nigdy żadnego nie zaatakowała. Przynajmniej nie w rozumieniu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książek przybliżających czytelnikowi dziejе muzyki popularnej ze świecą szukać - jakoś mało kto pali się wyłożyć w przystępnej i skrótowej formie te ostatnie 100 lat historii dźwięków dla mas. Nie dziwi mnie to - taki ktoś musiałby przebrnąć nie tylko przez kwestie terminologiczne, zawiłości gatunkowe, ale też przez wiele dekad historii kultury, popkultury, a czasem nawet socjologii.
Tym bardziej cieszy, że ktoś już się na to zdecydował!
Poniżej krótka recenzja książki dra Jakuba Kasperskiego Historia muzyki popularnej.


INFORMACJE OGÓLNE
Omawiana przeze mnie książka została wydana w 2019 roku przez Wydawnictwo SBM. Składa się z 16 krótkich rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innemu gatunkowi lub zjawisku - w sumie 127 stron.
Historia... to coś w rodzaju kompendium czy encyklopedii, i w takim stylu została napisana - prosto, krótko, rzetelnie, na temat. Autor lekko prowadzi czytelnika przez meandry dziejów muzyki rozrywkowej. Nie wchodzi zanadto w szczegółu, ale dzięki temu odbiorca nie gubi się w gąszczu informacji i zasadniczo rozumie wszystko. Zasadniczo, bo tutaj pojawia się moje pierwsze zastrzeżenie.

PIERWSZY MINUS
Podając cechy charakterystyczne gatunków pan Kasperski często przywołuje terminy z teorii muzyki. Jest to w pełni uzasadnione - jak inaczej miałby pisać o dźwiękach? - szkoda jednak, że z tyłu książki nie umieszczono małego słowniczka pojawiających się w niej pojęć. Taki rozwiązane byłoby bardzo przydatne dla laików, mogących nie wiedzieć, czym jest perkusja z wyrazistym werblem uderzającym na trzecią miarę czy oparte na synkopach riffy. Oczywiście, w żadnym razie nie żądam od autora, żeby wyjaśniał tutaj jeszcze teorię muzyki - nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sprawdzić dane zagadnienia samodzielnie. Indeks byłby jednak bardzo pomocny, zwłaszcza gdyby napisano go w miarę przystępny sposób.

BIBLIOGRAFIA I INDEKS
Publikację kończy bibliografia. Spisu osób nie ma. Przeważnie wolę, kiedy umieszcza się go w książkach, zwłaszcza że przez tę konkretną nazwisk przewija się niemało. Z drugiej strony jest ona na tyle krótka i czytelnie podzielona, że nie jest to aż tak wielki minus.

NA OKO
Co się tyczy strony wizualnej, to nie jestem jej fanką. Zdjęcia pochodzą z banków zdjęć, przez co to, co widzimy jest mało spójne, wręcz przypadkowe. Kwestie wyglądu są tu drugorzędne, co nie zmienia faktu, że na półce jej raczej nie wyeksponuję.
Format jest nieco większy niż A4, wydawałoby się więc, że 127 stron to niemało wiedzy. Połowę każdej strony zajmują jednak zdjęcia, a czcionka też jest spora, więc, jak już zaznaczyłam wcześniej, nie liczcie na rozbudowane dygresje, a raczej na ekstrakt.

PODSUMOWANIE
Historia muzyki popularnej to, moim zdaniem, świetne wprowadzenie w świat muzyki rozrywkowej, ale tylko wprowadzenie.

...

Lubię słuchać muzyki.
Piszę o popkultorowym potworze.
Jeśli jeszcze cię nie pożarł --> okfonia.blogspot.com

Książek przybliżających czytelnikowi dziejе muzyki popularnej ze świecą szukać - jakoś mało kto pali się wyłożyć w przystępnej i skrótowej formie te ostatnie 100 lat historii dźwięków dla mas. Nie dziwi mnie to - taki ktoś musiałby przebrnąć nie tylko przez kwestie terminologiczne, zawiłości gatunkowe, ale też przez wiele dekad historii kultury, popkultury, a czasem nawet...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

,,Jak czytać modę..." to część serii ,,Jak czytać...", w której ukazały się pozycje poświęcone m.in. architekturze, obrazom czy ogrodom. W omawianej książce autorka, Fiona Ffoulkes, prowadzi czytelnika przez historię mody, zaczynając od XVIII wieku, omawiając historyczne trendy, techniki i materiały. Ffoulkes wyróżnia trzy rodzaje stylów: formalny, codzienny oraz swobodny w modzie męskiej i damskiej. W każdym z rozdziałów analizuje poszczególne elementy garderoby. I tak, przykładowo, w dziale ,,Codzienny ubiór damski" czytelnik poznaje historię trencza, żakietu, bluzki, spodni, spódnicy i dzianiny. Oprócz tego z książki dowiemy się również co nieco o dodatkach, biżuterii, fryzurze i makijażu. Podręcznik kończy przegląd najważniejszych marek modowych.

PLUSY
+ CENA. Swój egzemplarz kupiłam na stronie wydawnictwa i zapłaciłam tam za niego tylko 20 złotych. Oryginalna cena jest jednak na minus - 39 złotych to moim zdaniem zbyt wysoka cena jak na podręcznik o modzie, który nie jest pozbawiony wad.
+ WYGODA I ESTETYKA. Książka jest ładnie wydana, a wysokiej jakości zdjęcia na grubym papierze sprawiają, że naprawdę przyjemnie się ją przegląda. Zaletą jest również niewielki, i przez to bardzo wygodny format.
+ ZDJĘCIA. Każde zagadnienie została opatrzone obrazami, ilustracjami, plakatami, zdjęciami historycznymi, fotografiami z sesji i wybiegów.
+ INDEKS I SŁOWNICZEK. Na szczęście nie zapomniano o indeksie - dzięki temu o wiele łatwiej jest poruszać się po podręczniku. Trudniejsze, specjalistyczne pojęcia zostały wytłumaczone w słowniczku.
+ TREŚĆ. Najważniejszy element, czyli treść, zadniczo nie zawodzi. ,,Szybki kurs interpretacji stylów" nie jest przesycony skomplikowany terminami i nudnymi detalami. Autorka nie raz sięga do historii i wyjaśnia, jak kształtowały się losy danego ubioru - czy wiedziliście, na przykład, że trencz został zaprojektowany z myślą o żołnierzach biorących udział w I wojnie światowej, a casualowe koszule męskie zyskały popularność dzięki temu, że w latach 20. zaczęto zmieniać kodeks pracy i pojawiły się urlopy? Szkoda, że nie ma tutaj więcej takich ciekawostek, ale rozumiem, że autorkę ograniczał koncept serii ,,Jak czytać...".

MINUSY
- PRZYDATNOŚĆ. Na tyle książki przeczytamy: ,,praktyczne wiadomości pozwalające bez trudu rozszyfrować powracające style, materiały i techniki". Jest to, w mojej opinii, dość naciągana obietnica, i już wyjaśniam, dlaczego. Otwieram książkę na temacie ,,Spodnie". Co widzę? Krótki wstęp, zdjęcia pięciu modeli spodni i krótkie opisy. Kobiety nosiły spodnie już w latach 20. i nie uwierzę, że cała moda kobieca sprowadza się tylko do tych paru krojów. Podobnie mają się sprawy z innymi elementami garderoby - są one przeanalizowane, ale bardzo skrótowo, z uwzględnieniem dosłownie paru ich przejawów. Ponownie, zdaję sobie sprawę, że ta malutka książeczka liczy ledwie jakieś 250 stron i większą jej część zajmują zdjęcia, ale uprzedzam was: ta książka wprowadzi w temat, nie nauczy was jednak ,,BEZ TRUDU" i bezłędnie określać, z jakiej dekady pochodzi konkretny ubiór. Szkoda, że nie dodano tutaj czegoś w rodzaju tablic chronologicznych, choćby XX wieku - myślę, że takie coś pomogłoby uporządkować pozostałe informacje.
- ,,PAŚMINOWY". To akurat zakrawa o czepialstwo z mojej strony, ale pojawiający się na str. 192 przymiotnik ,,paśminowy" najprawdopodobniej nie istnieje (?) - Google nie znajduje żadnych wyników pod tym hasłem. Poprawna wersja to ,,paszminowy" (paszmina oznacza ręcznie tkane szale powstałe z kaszmiru lub mieszanki kaszmiru i wełny - ciepłe, wygodne i zabójczo drogie).

PODSUMOWANIE
,,Jak czytać modę. Szybki kurs interpretacji stylów" ma swoje wady, mimo to uważam, że jest to pozycja godna polecena, zwłaszcza, jeśli uda wam się ją kupić w niższej cenie. Najważniejsze zalety: fragmenty poświęcone historii; pokazanie, jak zmieniające się ludzkie przekonania, upodobania i moralność kształtują modę; ciekawostki.

Zapraszam na blog: https://okfonia.blogspot.com/

,,Jak czytać modę..." to część serii ,,Jak czytać...", w której ukazały się pozycje poświęcone m.in. architekturze, obrazom czy ogrodom. W omawianej książce autorka, Fiona Ffoulkes, prowadzi czytelnika przez historię mody, zaczynając od XVIII wieku, omawiając historyczne trendy, techniki i materiały. Ffoulkes wyróżnia trzy rodzaje stylów: formalny, codzienny oraz swobodny w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Syn, brat, ojciec, mąż, kochanek, rozwodnik. Piosenkarz, malarz, aktor, tancerz, kompozytor, muzyk. Wizjoner - naśladowca, przyjaciel - pracodawca, artysta - biznesmen, fan - idol. Wyrachowany - filantrop, tajemniczy - celebryta. Davie - Jones. David - Bowie. Starman.
,,David Bowie" to bardzo pojemne pojęcie. Obejmuje jakieś pięćdziesiąt lat historii muzyki, przegląd gatunków muzycznych i nieustannie kreującego siebie na nowo człowieka.
.
Biografię David Bowiego autorstwa Paula Trynki dostałam na urodziny już ładne parę lat temu, nigdy nie potrafiłam zabrać się za lekturę - pewnie dlatego, że o Bowiem słyszałam, ale go nie słuchałam. W końcu jednak sięgnęłam po tę niemal zapomnianą w mojej biblioteczce książkę - i nie żałuję.

ZALETY
David Bowie. Starman. Człowiek, który spadł na ziemię to kawał porządnego dziennikarstwa muzycznego; The New York Times określił zresztą tę biografię mianem niemal totalnej.
Starman składa się z prologu oraz dwudziestu dwóch rozdziałów, które dodatkowo podzielono na dwie części. Pewnie zastanawiacie się, jak dokonano podziału - już wyjaśniam. Druga część rozpoczyna się słowami:
,,Czterodniowa idylla Davida Bowiego z Avą Cherry w Nowym Jorku zapoczątkowała nową fazę w jego życiu - etap, w którym był otoczony przez ludzi chcących wykorzystać go do własnych celów; pracownicy i podwładni dyktowali mu każdy krok, a światowe media wtykały nos w każdy aspekt jego życia."
Zanim jednak dojdziemy do tego etapu życia Bowiego, a nawet jeszcze zanim zaczniemy zagłębiać się w cześć pierwszą, czytamy słowo wstępne autorstwa tłumaczki, Agnieszki Wojtowicz-Jach. We wstępie pani Agnieszka zwięźle prezentuje osobę artysty oraz przytacza wypowiedzi Piotra Metza i Muńka Staszczyka, które rzucają nieco światła na to, jak odbierano Bowiego w Polsce; panowie wypowiadają się również na temat ostatniej (na moment wydania książki) płyty piosenkarza, The Next Day.
Publikacja ta jest naprawdę potężna. Na 485 stronach autor przedstawia (niemal - do tego wrócę na końcu) całą historię losów Starmana oraz recenzje jego płyt.
Trynka prezentuje różne aspekty życia i kariery Bowiego - związki prywatne (relacje z rodzicami, chorym psychicznie bratem, oskarżającą go o porzucenie rodziny ciotką) i życie zawodowe. Dokładnie wiemy, gdzie, kiedy i jak nagrywał muzyk swoje kolejny albumy, jak wyglądały trasy koncertowe i występy w telewizji, poznajemy jego karierę aktorską. Nie za wiele (mogłoby być więcej), ale jednak nieco miejsca dziennikarz poświęca na analizę zmieniającego się wizerunku Davida - od londyńskiego modsa, przez czerwonowłosego kosmitę, po blond celebrytę.
Dużo mówi się tu o machinie przemysłu muzycznego. Poznajemy menedżerów Davida. Wśród nich szczególnie zapada w pamięć Tony Defries, brutalny negocjator, który mocno popchnął naprzód karierę swojego podopiecznego, ale również doprowadził go na skraj załamania. Nie zdradzę szczegółów, ale dość powiedzieć, że sprawa ciągnęła się latami i przetoczyły się przez nią hasła: ,,narkotyki", ,,kradzież przeszłości", ,,obligacje Bowiego".
Wnikamy w końcu niemalże w psychikę muzyka, obserwując jego wzloty i upadki, widząc, jak zmieniała się jego pozycja w szołbiznesie, oraz on sam.
W biografii pojawia się korowód osób, słuszną więc decyzją było podsumownie ich losów w finalnym rozdziale. Takie zakończenie zamyka całą historię, a my nie czujemy niedosytu jak po ostatnim sezonie ,,Gry o tron".
Co szalenie istonie, Trynka nie idealizuje Bowiego. Przytacza opinie osób, które go nienawdziły, ale również słowa tych, którzy go uwielbiali. Wskazuje na jego pozytywne cechy, jak młodzieńczy entuzjazm, czy zdolność wydobywania ze współpracujących z nim muzyków tego, co najlepsze, ale nie boi się określić go epitetami ,zimny", ,,wyrachowany", ,,narcyz".

Podkreślam, że recenzowane przeze mnie wydanie to wydanie PIERWSZE, które na polskim rynku ukazało się w 2013 roku. Jest to o tyle ważne, że z perspektywy czasu wiemy, że David Bowie zmarł trzy lata później, na początku 2016. Surrealistycznie i smutno brzmi więc jedno z końcowych zdań:
Pozostaje nam niepewność tej ulotnej alchemii. Czy człowiek, który tyle razy się zmieniał, zdoła dokonać tego ponownie?
Zastanawiam się, jak wyglądała by ta książka, gdyby Trynka odłożył publikację na parę lat. Czy to zmieniłoby jego postrzeganie Bowiego? Czy byłby łagodniejszy w niektórych stwierdzeniach? Jakie miałby zdanie na temat ostatniego, wydanego dwa dni przed śmiercią Davida albumu, Blackstar?

WADY
Teraz niestety czas na pewne niedociągnięcia.

Dla mnie ogromną wadą tej biografii jest BRAK INDEKSU. Ta książka liczy sobie niemal 500 stron i przewija się przez nią masa ludzi. Niebecność spisu sprawia, że ciężko wyszukać w niej informację o kimś konkretnym i pozostaje zdać się na własną pamięć. Załóżmy przykładowo, że pod koniec biografii pojawia się postać, której nie znamy, a w przypisie nie jest wyjaśnione, kto to. Wydaje nam się, że ta osoba mogła pojawić się już wcześniej - ale właśnie - nie mamy jak tego sprawdzić bez indeksu.

Kolejna sprawa. Książka została wydana w taki sposób, że co kilkadziesiąt stron z tekstem pojawia się błyszcząca wkładka z kolorowymi zdjęciami i podpisami. Wiadomo zatem, że miejsca jest mało i trzeba starannie wyselekcjonować fotografie, dlatego też bardzo zdziwił mnie wybór jednej z nich, która wyraźnie odstaje od innych, jest rozmazana, prawie nic na niej nie widać i w dodatku zajmuje całą stronę. Do pozostałych zdjęć nie mam zastrzeżeń. (Pozostając w temacie warstwy wizualnej publikacji, to szkoda, że nie zamieszczono w niej, choćby czarno-białych, reprodukcji okładek płyt. Doskwiera zwłaszcza wtedy, gdy czyta się o oprawie albumów, ale jej nie widzi).

To właściwie nie jest wada, ale dla mnie byłoby świetnie, gdyby Trynka bardziej wprowadzał w klimat zmieniających się epok, lat, dawał więcej informacji o ówczesnej sytuacji w świecie muzyki i przemysłu rozrywkowego; zdaję sobie jednak sprawę, że nie był to kluczowy element tej publikacji. Tym, na czym Trynka zdecydowanie jednak nie powinien był oszczędzać, jest historia piosenek. Dzienikarz skupił się na muzycznej i kompozytorskiej stronie utworów, zabrakło jednak analizy i interpretacji tekstu.

Na koniec drobiazg: na stronie 468 pojawia się błąd w datach. Autor o albumie ,,David Livie" pisze: ,,czas nagrania: 8-12 lipca 1975, opublikowana: październik 1974" (powinno być: ,,8-12 lipca 1974" - chyba, że David Bowie potrafił zaginać czasoprzestrzeń).

Zapraszam na bloga: okfonia.blogspot.com. Tam znajdziecie parę zdjęć z wnętrza książki. :)

Syn, brat, ojciec, mąż, kochanek, rozwodnik. Piosenkarz, malarz, aktor, tancerz, kompozytor, muzyk. Wizjoner - naśladowca, przyjaciel - pracodawca, artysta - biznesmen, fan - idol. Wyrachowany - filantrop, tajemniczy - celebryta. Davie - Jones. David - Bowie. Starman.
,,David Bowie" to bardzo pojemne pojęcie. Obejmuje jakieś pięćdziesiąt lat historii muzyki, przegląd...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to