Czerwona tygrysica Amélie Wen Zhao 7,5
ocenił(a) na 820 tyg. temu Dobra kontynuacja „Dziedzictwa krwi”. Powiedziałabym nawet, że lepsza niż poprzedniczka.
Autorka poprawiła swój warsztat i elementy fabuły, które psuły mi czytanie w tomie pierwszym, już w drugim się nie pojawiają, co przyjęłam z ulgą.
Doceniam to, że romans zszedł na dalszy plan i stał się wątkiem a nie fabułą. W pierwszym tomie martwiłam się, że dostaniemy ogłupiający bohaterów romans, który stanie się główną osią fabuły, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, dostaliśmy dobrze poprowadzony tzw. slow-burn, czyli romans, który rozwija się powoli, trzymając nas w napięciu. Bardzo spodobało mi się to, że uczucia bohaterów nie przyćmiewały im ich celów i planów. Potrafili zdrowo ocenić sytuacje, w których stawka ważyła się pomiędzy życiem a śmiercią, a to moim zdaniem jest wyznacznik dojrzałego romansu. Tego mi właśnie brakuje w młodzieżówkach a w szczególności w romantasy - angażującego romansu, który jest dopełnieniem fabuły. Bohaterowie istnieją poza swoją romantyczną relacją, mają własne plany, opinie i osobowości i pomimo rosnącego uczucia, potrafią przekuć je w siłę a nie mgłę zasłaniającą cały świat.
Problemy z tempem fabuły także zostały naprawione i tym razem nie miałam wrażenia, że akcja jest rozwlekana i straciła na pędzie. Pierwszy tom miał dobry początek i zakończenie, ale środek był dość... średni jeśli chodzi o tempo i wydarzenia, dlatego cieszy mnie, że „Czerwona tygrysica” równo trzyma poziom.
Być może nie jest to najzgrabniej opisane, ale podobało mi się, że autorka przekazała głos ofiarom reżimów w tej książce - jak pokazała wyzysk, niesprawiedliwość i jak ukształtowały one poszczególnych bohaterów. Jak na młodzieżowe fantasy, jest to dość głęboki temat i doceniam, że każdy bohater ma swój pomysł na rozwiązanie problemów i czasami te pomysły się przenikają, tworząc sojusze. Wiadomo, pewnej dozy naiwności tu nie unikniemy, ale kto powiedział, że dostaniemy tutaj fantasy na miarę Sapkowskiego? Wen Zhao dobrze operuje piórem i widzę, jak pracuje nad swoim warsztatem z książki na książkę. A „Czerwona tygrysica” uwidoczniła mi, jak autorka postrzega podział między dobrem a złem. Postaci są mieszanką obu przeciwieństw i to do nich należy wybór, kim zostaną i jak postąpią. Jest to ważny motyw w tej trylogii i wokół niego pojawia się najwięcej rozważań i indywidualnych wątków postaci (to nie inni decydują, czy jesteś potworem - samx podejmujesz decyzję, czy się nim staniesz).
Co prawda nie obyło się bez wad, ale moim zdaniem podyktowane są one wiekiem docelowych czytelników. To mlodzieżówka, więc nie obyło się bez pewnej dozy naiwności w pewnych rozwiązaniach fabularnych czy postawie bohaterów. Mogę jednak przymknąć na to oko, bo powiedzmy, że takie są prawa tego targetu. Gdybym czytała tę książkę w gimnazjum, to prawdopodobnie nie gryzłoby mnie to tak w oczy.
Jeśli podobało się wam „Dziedzictwo krwi” to śmiało sięgajcie po kontynuację! Ja jestem zadowolona z lektury. Wywołała ona we mnie wiele emocji, nie nudziłam się ani przez chwilę. Tak bardzo chciałam dowiedzieć się, co będzie dalej, że zniecierpliwiona podglądałam kolejne strony (nie polecam, spoilery nie są takie zabawne, jak się wydaje). Bohaterowie są dobrze wykreowani i mimo iż nie są to złożone portrety psychologiczne, można doszukać się głębi i przeszłość każdego z nich wywołuje fale emocji, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, jak losy ich wszystkich się rozdzielają, by potem połączyć się na nowo.
Nie sądziłam, że jakakolwiek młodzieżówka mnie tak porwie, ale widocznie się myliłam. Obym się nie zawiodła na finale tej historii!