DELIA OWENS jest współautorką trzech międzynarodowych bestsellerów literatury faktu opisujących jej życie jako badaczki afrykańskiej fauny i flory. Zdobyła prestiżową nagrodę „John Burroughs Award for Nature Writing”. Publikuje artykuły w czasopismach „Nature”, „African Journal of Ecology” oraz „International Wildlife”. Mieszka w Idaho. „Gdzie śpiewają raki” to jej debiutancka powieść.https://www.deliaowens.com/
"Czy wykluczyliśmy ją bo była inna czy też stała się inna bo ją wykluczyliśmy?"
Książka o słodko gorzkiej tematyce. Od początku zastanawiałam się jak tak można postąpić względem dziecka, ileż jeszcze cierpienia, straty i samotności ją czeka. Kya mimo wszystko poradziła sobie z każdą przeciwnością losu i szybko zyskuje sympatię czytelnika. Jako dziewczyna z bagien miała tak niewiele jednak mimo wszystko miała wiele cennych rzeczy których nikt nie był w stanie nigdy kupić.
Dużo opisów przyrody ale i jeszcze więcej ciekawostek więc książkę czytało się przyjemnie. Zakończenie mało optymistyczne.....
🐘Kto z Was czytał „Zew Kalahari”? Ja miałam okazję poznać ten tytuł kilka lat temu i wspominam go bardzo dobrze!
🐘„Oko słonia” jest kontynuacją afrykańskiej przygody Delii i Marka Owensów. Forma książki jest taka sama jak przy poprzedniej publikacji - mamy tu zbiór historii opowiedzianych z perspektywy obydwojga autorów. To literatura faktu, łącząca w sobie elementy pamiętnika, książki przygodowej i reportażu przyrodniczego.
W pierwszej połowie czułam niedosyt informacji o tytułowych słoniach, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie jest to przecież książka stricte przyrodnicza.
🐘Ta historia okazała się być dla mnie bardziej przejmująca niż „Zew Kalahari”, ponieważ poruszała problem kłusownictwa, którego największymi ofiarami padały pod koniec XX wieku słonie afrykańskie. Owensowie, przy okazji badań prowadzonych w Parku Luangwa Północna w Zambii, rozpoczęli prywatną walkę z kłusownikami, aby powstrzymać rzeź bezbronnych zwierząt.
Byłam pełna podziwu dla determinacji i odwagi autorów, chociaż momentami trudno było mi uwierzyć, że sami byli w stanie dokonać aż takiej społecznej rewolucji, aby ratować dzikie zwierzęta.
🐘Uważam tę publikację za bardzo udaną, mimo iż jest to książka sprzed ponad 30 lat. Mam jednak dwa zastrzeżenia - pierwszym z nich jest fantazja tłumaczki dotycząca spolszczania imion opisywanych zwierząt. Nie jestem fanką takich zabiegów przy nazwach własnych, tym bardziej, że część imion pozostała oryginalna (np. Happy, Mandy). W kontrze do nich pojawiły się m.in. Jednokła, Ochroniarz, Słońce… Nie rozumiem czemu zarówno w „Zew Kalahari” jak i tutaj te imiona zostały tak usilnie zmieniane.
Druga sprawa to brak zdjęć. Nie brakowałoby mi ich tak bardzo, gdyby nie to, że poprzednia część je miała.
Całość oceniam na 7,5/10 ⭐️
🐘Macie tę książkę w planach? A może na Waszej liście wciąż czeka jeszcze „Zew Kalahari”?