Najnowsze artykuły
Popularne wyszukiwania
Polecamy
George James Frazer
Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/James_George_Frazer
2
7,7/10
Urodzony: 01.01.1854Zmarły: 07.05.1941
Szkocki antropolog społeczny, filolog i historyk religii. Wywarł znaczny wpływ na wczesne etapy współczesnych studiów nad mitologią i porównywaniem religii.
7,7/10średnia ocena książek autora
626 przeczytało książki autora
1 438 chce przeczytać książki autora
7fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Złota gałąź. Studia z magii i religii
George James Frazer
7,7 z 428 ocen
1971 czytelników 36 opinii
2012
Najnowsze opinie o książkach autora
Złota gałąź. Studia z magii i religii George James Frazer
7,7
Muszę przyznać, że książka ta wzbudziła we mnie dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony ogrom pracy, który włożył w jej napisanie autor, budzi niekłamany podziw i szacunek. Tym bardziej, że to, co dostał do rąk polski czytelnik, to zaledwie streszczenie 12-tomowego oryginału. Ale z drugiej strony - zbyt wiele elementów budzi tu irytację, nie pozwalając w pełni cieszyć się z lektury.
Pomijam już fakt, że wiele z przeprowadzonych przez autora analiz i postawionych tez jest już najzwyczajniej nieaktualna - w końcu przez cały czas trzeba mieć świadomość, kiedy to dzieło powstało i zostawić sobie mały margines na tzw. błędy i wypaczenia. Ale jednak mocno uderza to, że tak naprawdę wszystkie zacytowane przez Frazera przykłady poszczególnych zachowań, rytuałów i obrzędów, są przez niego wyszperane z innych książek. Nie ma tu ani jednego przykładu, który powstałby na podstawie własnych obserwacji, własnych doświadczeń. Cała fascynująca, jak by nie patrzeć, podróż przez święte gaje prehistorii i krwawe rytuały starożytnych, powstała w zaciszu zapełnionego książkami gabinetu. Stąd pewnie brak życia, uporczywa papierowość przedstawionych dywagacji, poczucie wtórności tych relacji.
Dodatkowo denerwującym jest również to, że autor rzadko kiedy podaje jakieś konkretne daty czy przynajmniej przybliżony czas wydarzeń, które przywołuje. Powstają wówczas tak kuriozalne zestawienia przykładowych zachowań społecznych, jak rytuały ze starożytnej Grecji, podane tuż obok obyczajów z Anglii XVII wiecznej. Zastanawiająca jest również wiarygodność niektórych przywoływanych źródeł, brak jest bowiem odwołań do konkretnych tytułów, z których autor czerpał swoje informacje. Choć domyślam się, że brak takich przypisów mógł wynikać z chęci jak największego zminimalizowania dzieła, które mimo tych zabiegów i tak zajęło ponad 500 stron...
Irytujące są powtórzenia, a także maniera pisania o wszystkich cywilizacjach, innych niż współczesna autorowi, jako o prymitywnych, dzikich. Stawiać starożytnego Greka na równi z Indianinem z amazońskiej puszczy? Trochę to chyba jednak przegięcie... Ale tu też trzeba pamiętać o realiach, w jakich ten szkocki antropolog żył i pracował.
Ostatnia rzecz, której autorowi nie mogę wybaczyć, to świadome zaniechanie, aby w poszczególnych rozdziałach posłużyć się również przykładami z religii chrześcijańskiej. W końcu wiele elementów wierzeń oraz rytuałów, które badacz przypisał "dzikim", odnaleźć można również w "cywilizacyjnie wyższym" chrześcijaństwie. Przykładem niech będzie chociażby element "przenoszenia zła" (czyż nie nasuwa się tu kwestia złożenia grzechów świata na Chrystusa i poświęcenie go w ofierze?),teoria przeistoczenia, zabijanie boga, by mógł się na nowo odrodzić itd. Nie wiem, jaki był powód takiego jawnego zaniechania, ale szkoda, że tego zabrakło. Taka niekonsekwencja podważa naukową wartość całego dzieła. W końcu antropologia to nauka o ciągłości kultury i religii, a nie ograniczanie się do prehistorii, oddzielanie kreską tego, co pierwotne, niższe, od tego, co współczesne, lepsze...
Mimo tych wszystkich zgrzytów, nie dziwię się, że jest to dzieło kultowe i absolutnie obowiązkowe dla każdego, kto interesuje się historią człowieka. Odkrycie barwnego świata obrzędów, próba dotarcia do znaczenia zachowań tradycyjnych, rytuałów, które wykonywane są nadal, a zupełnie zgubiły swoje pierwotne znaczenie. Ogromna inspiracja dla badacza zwyczajów i obrzędów religijnych. A także dla każdego, kto w naszych racjonalnym świecie, rządzonym przez technologię, chciałby odnaleźć odrobinę dawnej magii...
Złota gałąź. Studia z magii i religii George James Frazer
7,7
Jedna z najważniejszych książek, jakie kiedykolwiek napisano. Przeczytałem ją jakiś czas temu, jednak wstawiam datę dzisiejszą bo recenzję postanowiłem wstawić dziś, pod impulsem pewnej dyskusji.
Książka ukazuje poszukiwania przez autora myślenia magicznego, które towarzyszyło ludzkości od zarania dziejów, a które dało początek religiom pierwotnym, no i które wplotło się także nieomal niezauważenie również w jedyną religię nowoczesnego typu - chrześcijaństwo.
Owo myślenie magiczne polegało na tym, iż wynikało z przekonania, że odprawiając pewne rytuały można zmienić rzeczywistość materialną. Należy w nim przebłagać jakieś bóstwa, odczynić czary i wszystko co złego mogłoby nas spotkać, zostanie oddalone.
Moje refleksje wokół tej książki.
W dzisiejszych czasach myślenie magiczne trwa nadal. Całe zastępy nowoczesnych barbarzyńców wierzą w astrologię, różdżkarstwo, tajemnicze „energie astralne”, reinkarnację, wróżby - wydaje się nawet książki, których wartość nie przekracza wartości papieru, na którym zostały spisane. Ponadto „nowoczesność” w swym barbarzyńskim zapędzie wyprodukowała całą stertę ideologii mających zapewnić uszczęśliwienie ludzkości i zabić poprzedniego kapłana (jak w książce tego autora - to jest wspaniała wizja - wytłumaczenie tego, co widzimy).
Czy owe magiczne poszukiwania nie wiązały się z próbami znalezienia porządku moralnego i sprawiedliwości w naszym materialnym świecie? Wydaje się, że tak. Że jest nad nami „niebo gwiaździste na górze i prawo moralne w nas” - jak pisał Kant i niezgoda na to, by podłe kreatury wokół - bezkarnie rozsiewały swą podłość i udrękę i nie doznały ręki sprawiedliwości jeśli nie tutaj, to kiedyś tam.
W jaki sposób ludzkość ma iść ku szlachetności, dobru, miłosierdziu, miłości, jeśli psychopaci rządzą światem i to rządzą bezkarnie?!
Jedyną odpowiedzią jak dotychczas jest religia nowego typu - chrześcijaństwo. Przeszkadza ono psychopatom w osiąganiu swoich celów, toteż jest bezwzględnie tępione: od zarania swojego istnienia do dziś.
A piszę to jako osoba niewierząca.
Trzeba rozróżniać religię od ideologii.
Otóż przez RELIGIĘ można rozumieć system służący poprawieniu kondycji moralnej człowieka, przemiana z barbarzyńcy w istotę miłującą i dobrą. W najczystszej formie w religii nie potrzeba być może nawet życia po śmierci, choć może tu się mylę - ale potrzebny jest absolutny układ odniesienia, którym jest transcendencja (jakiś „Bóg”). Jeśli ten Bóg jest dobry, układ odniesienia uszlachetnia, jeśli jest mściwym łajdakiem (Allah),to produkuje łajdaków, jeśli jest neutralny (Budda) - jednostka udoskonala wyłącznie siebie, egoistycznie, a resztę ludzkości ma w głęboko gdzieś.
Celem IDEOLOGII (w moim rozumieniu) jest zbudowanie JAWNIE lub SKRYCIE porządku władzy nad ludźmi. Stalinizm, hitleryzm czy neomarksistowska poprawność polityczna robią czy robiły to JAWNIE, wprost. Islam osiąga to SKRYWAJĄC swój cel: przecież Mahomet był masowym mordercą i pedofilem, stworzył swoją ideologię, aby osiągnąć władzę nad ludźmi i wygrywać swoje zbrodnicze wojny, zatem Allah był tylko pretekstem (cel ukryty, nie pójdziecie za mną - macie przesrane, Baba Jaga was zje).
Buddyzm w taki sam instrumentalny sposób ustala system kastowy (teraz jesteście podludźmi, a po reinkarnacji wejdziecie do kasty wyższej, więc nie macie co się burzyć, zwalczać obowiązującego systemu kastowego, zaakceptujcie to draństwo takim, jakie jest i rozwijajcie się „duchowo” - nie muszę nikomu na tym portalu elitarnym chyba tego tłumaczyć).
Zatem ani islam ani buddyzm nie zasługuje na miano RELIGII: mamy tu do czynienia z klasycznymi ideologiami (w rozumieniu podług mojej definicji).
Zatem JEDYNĄ RELIGIĄ w rozumieniu czystym MOGĄ (ale nie MUSZĄ) być tylko ruchy postchrześcijańskie. Jeśli założymy roboczo, że Chrystus istniał i wszystko, co o nim napisali w tej grubej książce nie mija się zasadniczo z prawdą - to nigdzie jego celu „ziemskiego” w życiu i działalności nie widać: mówił o poświęceniu i miłości oraz oddał życie za swoich wyznawców. Zatem ludzie idący w jego ślad, bezinteresownie, ku miłości i ulepszaniu ludzkiej moralności (uszlachetnianie tworzywa) są jedyną znaną mi religią. Należałoby jednak w tym nurcie rozróżnić intencje, bo weźmy w ramach kościoła katolickiego choćby będą ludzie pełni poświęcenia (droga Chrystusa) i zwyczajne łajdaki, które dążyły do zapanowania nad rządami dusz. Działania tych drugich wpisują się w definicję działań charakterystycznych dla IDEOLOGII, nie czystej RELIGII - ale to osobny problem.
To co mnie w ostatecznym rozrachunku uczyniło niewierzącym jest poczucie, iż transcendencja nie wykazuje żadnych przypisywanych jej atrybutów. Jeśli można by tłumaczyć zło na świecie działalnością złych ludzi, to dotyczy to jedynie nieszczęść wynikających z aktywności człowieka. Jeśli spadnie asteroida, wystąpi trzęsienie Ziemi, okrutna choroba, w tym takie nieszczęścia, jak „bracia syjamscy” (wyobrażacie sobie życie w takiej formie? brrrr....) to istnienie owych cierpień jest dowodem na okrucieństwo transcendencji (gdyby się nami zajmowała) lub jej całkowitą obojętność: świat został wykreowany i pozostawiony sam sobie. Uzasadnienia w rodzaju „grzech pierworodny” pogarszają jeszcze sytuację, bo odpowiedzialność zbiorowa śmierdzi pomstą, a pomsty na niewinnych dokonuje tylko potwór moralny. Jeśli jacyś hipotetyczni pierwsi rodzice popełnili jakieś przestępstwo moralne wobec transcendencji, a ta transcendencja mści się na wszystkich ich potomkach, to jedynym godnym uczuciem, jakim można taką transcendencję obdarzać jest poczucie obrzydzenia.
Nie zmienia to wszystko faktu, że jedyną religią chroniącą przed barbarzyństwem całą ludzkość jest chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm (Watykan jest w nim ośrodkiem chroniącym przed „widzimisie” guru i kaznodziejów produkujących myślenie „pod siebie”).
Religia (Tylko chrześcijaństwo, a właściwie tylko katolicyzm) jest społecznie nie tylko nieszkodliwa, ale oddziałuje pozytywnie, a do wierzenia podaje jedynie rzeczy niesprawdzalne, transcendentne, niesprzeczne z doświadczeniem i naukami. Jeśli gdziekolwiek jest inaczej, musi tego natychmiast zaprzestać, inaczej pogrąży się w IDEOLOGII.
Ideologie są szkodliwe, bo do wierzenia podają rzeczy sprzeczne z doświadczeniem i nauką. Ideologie manipulują ludźmi i narzucają swoje absurdalne wierzenia przemocą - dziś tak działa w Europie poprawność polityczna. Do szerzenia swych kłamliwych wierzeń wykorzystuje wszelkie manipulacje. Chrześcijaństwu przypisuje się wszelkie zbrodnie powołując się choćby na inkwizycję, tyle że chrześcijaństwo weszło w ludy barbarzyńskie i zanim przemieniło je zgodnie z układem odniesienia transcendencji miłosiernej i miłującej, która nakazuje być miłosiernym i miłującym - barbarzyńskie tradycje wciąż działały. Pomijając fakt, iż w rzeczywistości inkwizycja w całym okresie swego działania zamordowała mniej ludzi, niż jeden atak barbarzyńców na Word Trade Center - nigdzie w biblii nie było przecież napisane, że czarownice należy palić. To była tradycja barbarzyńska. Do dziś zresztą w obrębie chrześcijaństwa mamy tradycje postbarbarzyńskie: palenie świeczek, pogrzeby, groby, „szacunek do ciała zmarłego”, choinka, jajka wielkanocne i wiele innych, tyle że nieszkodliwych. Ideologie zamordowały bądź zamordują miliony ludzi i uczynią nieszczęśliwymi o wiele więcej.