Ja chcę miłości Klaus Kinski 6,6
ocenił(a) na 62 lata temu Człowiek w 2021 może i nie jest mądrzejszy niż ten w dwudziestym wieku, ale na pewno dysponuje szerszym aparatem określeniowym, co po części spowodowane jest rewolucją obyczajową, po części zaś - dostępem do informacji poprzez internet. Dlatego dziś nie musimy uciekać się do nazywania Kinskiego "kontrowersyjnym" i "szalonym", a możemy powiedzieć wprost - typ był toksycznym stalkerem-erotomanem i w normalnych okolicznościach albo wysłano by go na terapię do psychologa/psychiatry, albo usunięto z życia publicznego.
Jednak jako że Pan Aktor święcił triumfy w epoce przyzwalania na bycie dupkiem, nikt mu nie zwracał na nic uwagi, a dziennikarze i Artyści chętnie zapraszali go na salony, aby mógł - pardon - narobić im na dywan tak wykwintnie, jak to tylko On, Kinski potrafi. Jego memoir z tego okresu to zbiór kilku rzeczy:
1. Opis tragicznego dzieciństwa zwieńczonego udziałem w wojnie, które z pewnością wpłynęło na wiele traum i dziwactw odbijających się w kolejnych rozdziałach.
2. Absurdalne (serio: ABSURDALNE!) deskrypcje życia seksualnego. Wedle tej książki Kinski był w stanie puknąć, przerżnąć, zaliczyć, [wstaw swoje ulubione słowo] dosłownie każdą kobietę, która obok niego przechodziła. Nie wątpię, że sporo z tych erotycznych opisów jest wymyślona, ale nadal tworzą niepokojącą mozaikę człowieka nie tyle uzależnionego od seksu, co żyjącego dla seksu. Żeby nie skłamać, zaniżę i powiem, że ordynarnie opisane tematy łóżkowe pojawiają się średnio w co piątym akapicie. Wiele z nich powoduje obrzydzenie, a gdy dodamy do tego, że córka Pana Aktora przyznała później, iż ją również molestował i gwałcił...
3. Wyzwiska. Kinski nie pozostawia suchej nitki na żadnej osobie, którą spotkał w życiu (może poza swą wietnamską żoną, dziećmi i... Romanem Polańskim). Ten debil, ten kretyn, ten beztalencie - wszyscy, którzy z nim współpracowali, są opisani jako niegodni, a i nawet sam autor czasem umniejsza sobie talentu (choć dość nieudolnie). Najśmieszniejsze są ustępy o Wernerze Herzogu - typ, z którym ten zboczeniec święcił największe sukcesy, dostał kilka fragmentów, w których przez ciągnące się na pół strony zdanie Kinski wymienia po przecinku same wyzwiska. Daje to komiczny efekt i nie wątpię, że Herzog też się zaśmiewał przy tym do rozpuku. Przerażające tylko, że Pan Aktor pisał to śmiertelnie poważnie.
4. Kulisy filmowego świata - zobrzydliwione, ale ciekawe zapiski z planów filmowych różnych produkcji, szczególnie wspomnianego Wernera Herzoga. Gratka dla miłośników X. Muzy.
5. Zwierzenia, które są romantyzowaniem uzależnienia od seksu oraz całego wachlarza chorób psychicznych. Kinskiemu wydaje się chyba, że zakradanie się w nocy pod mieszkanie żony i podsłuchiwanie, jak dziecko się śmieje, jest słodziutkie, tymczasem wychodzi bardzo niepokojąco.
Dlaczego więc nie oceniam tej książki na jeden punkt? Po pierwsze: bo jest wartko i ciekawie napisana. Ciągle leci w czasie teraźniejszym, jest bardzo "agresywnie zmontowana", no dzieje się w niej, dzieje. Takie trochę guilty pleasure. Po drugie: jest dość śmieszna, choć nie wiem, czy zamierzenie. Po trzecie: to znakomita przestroga. Coś jak artystyczno-psychologiczny "Mein Kampf". Nie trzeba nawet komentarza krytycznego na marginesach, by zobaczyć, że pomimo seksualnych przechwałek to smutny obraz smutnego człowieka, który powinien się leczyć, a przede wszystkim - być usunięty z życia publicznego. Czysto literacko: ostrzegam, że gdzieś w połowie książka robi się nudna, bo ile można czytać o tym wąchaniu krocza, wkładaniu palców i innych takich.
Starsze pokolenia są pierwsze do moralizowania, a to właśnie na ich konto wpada wynoszenie na piedestał takich obrzydliwych ananasów. No bo wiadomo, KIEDYŚ BYLI INNY CZASY. Trochę śmieszne, trochę przykre.