rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

🌸"Cza­sa­mi le­piej jest mil­czeć niż po­wie­dzieć za dużo".
.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, wartościowa, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiego życia. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, ujmująca, uzależniająca, a także fabularnie nieobliczalna. Wypełniona ciepłem, humorem, sarkazmem, ale też błyskotliwymi, inteligentnymi dialogami. Snuta niespiesznie, niosąca nadzieję, otulająca, portretująca trwałe i piękne więzy przyjaźni historia o poszukiwaniu siebie oraz odpowiedniej jakości życiowej drogi. “Przypomnij mi, kim byłeś” to przemyślana, skrupulatnie dopracowana, trzymająca w napięciu, posiadająca w sobie niezaprzeczalny urok publikacja, z którą cudownie spędziłam czas. Anna Falatyn po raz kolejny oczarowała mnie swoim niezwykłym, lekkim oraz przyjemnym w odbiorze piórem, ale również nietuzinkowym pomysłem na fabułę swojej powieści. Autorka naszpikowała ten tytuł intrygami, tajemnicami, niedomówieniami oraz wyjątkowymi, chwytającymi za serce cytatami. Wykreowała protagonistów w fenomenalny, ale co najważniejsze wiarygodny sposób. Abigail oraz Zachary to osoby barwne, niejednoznaczne, posiadające zarówno wady, jak i zalety. Na dodatek elektryzująca chemia oraz magnetyczne przyciąganie między nimi dało się zauważyć gołym okiem. “Przypomnij mi, kim byłeś” przypadnie z pewnością do gustu fanom dzieł z motywem amnezji, różnicy wieku czy tekstów w stylu slow burn. Razem z głównymi bohaterami przeżyłam niezwykłą literacką podróż, dlatego już z niecierpliwością wyczekuję premiery kolejnych części tego cyklu!

🌸"Cza­sa­mi le­piej jest mil­czeć niż po­wie­dzieć za dużo".
.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, wartościowa, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiego życia. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, ujmująca, uzależniająca, a także fabularnie nieobliczalna. Wypełniona ciepłem, humorem, sarkazmem, ale też błyskotliwymi, inteligentnymi dialogami. Snuta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

⚖️"– Dzię­ku­ję, że mi po­wie­dzia­łaś – szep­nął mię­dzy jed­nym, a dru­gim mu­śnię­ciem warg.
– Dzię­ku­ję, że zro­zu­mia­łeś, bo po­cho­dzi­my z dwóch róż­nych świa­tów.
– My­lisz się. Dla mnie świat jest jeden, bo ty je­steś całym moim świa­tem."
.
.
"Mecenas" to fenomenalna, wyzbyta z banalności, rozbijająca duszę na raniące dotkliwie kawałki historia, która skradła moje serce. To publikacja wypełniona mozaiką różnorakich emocji, nasączona sarkazmem, słownymi przepychankami, błyskotliwym humorem. Trzymająca w napięciu, dopracowana w każdym aspekcie, wzbudzająca niepokój, a także zmuszająca do myślenia. To słodko-gorzka lektura naszpikowana sekretami, intrygami, niebezpieczeństwem, manipulacjami oraz zwrotami akcji. Anna Falatyn poruszyła na łamach swojego dzieła istotne problemy współczesnego świata, ale również w namacalny sposób zbudowała napięcie pomiędzy głównymi bohaterami. To książka wprost doskonała dla każdej romantycznej duszy, ale też polecam ją fanom powieści z wątkiem prawniczym, sensacyjnym czy kryminalnym. Losy charyzmatycznego pana mecenasa i upartej pani prokurator opisane na łamach pierwszego tomu dylogii “KodeX” zaliczam do grona najlepszych opowieści, jakie miałam okazję poznać w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku. “Mecenas” to pozycja, która z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci, z tego względu serdecznie polecam Wam się z nią zapoznać!

⚖️"– Dzię­ku­ję, że mi po­wie­dzia­łaś – szep­nął mię­dzy jed­nym, a dru­gim mu­śnię­ciem warg.
– Dzię­ku­ję, że zro­zu­mia­łeś, bo po­cho­dzi­my z dwóch róż­nych świa­tów.
– My­lisz się. Dla mnie świat jest jeden, bo ty je­steś całym moim świa­tem."
.
.
"Mecenas" to fenomenalna, wyzbyta z banalności, rozbijająca duszę na raniące dotkliwie kawałki historia, która skradła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

🌺"To, co naj­lep­sze w życiu jest warte cze­ka­nia".
.
.
Utrzymana w iście bajkowym klimacie, zadziwiająca swoją słodkością, a co istotne pozbawiona pożądanej przeze mnie realności fabularnej. Niesiona głosem przewidywalności, wyzbyta z karuzeli różnorakich emocji, drętwa, sztuczna, męcząca, nużąca. Powielająca znane nam wszystkim schematy, szablonowa, mdła, odarta z naturalności i zaskakujących zwrotów akcji. Przyprawiająca o ciarki żenady, naszpikowana kłamstwami, zdradą, zemstą, rodzinnymi tajemnicami, a także zawiłymi intrygami. Naznaczona bólem, cierpieniem, smutkiem oraz radością historia o poświęceniu, problemach z zaufaniem, ale również o walce z demonami przeszłości.
.
Odkąd zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych "Forever After All" od razu wiedziałam, że ta książka obowiązkowo musi znaleźć się na mojej półce. Aczkolwiek koniec końców postanowiłam najpierw przeczytać ją na Legimi, aby przypadkiem nie wyrzucić pieniędzy w błoto, w końcu nie zawsze za zachwycająca okładką kryje się równie fenomenalna treść. Powiem Wam, iż niezwykle się cieszę, że wstrzymałam się z jej zakupem, gdyż mnie ta powieść kompletnie nie przypadła do gustu. Wymęczyła mnie, zanudziła, a w dodatku wywołała u mnie kryzys czytelniczy. Podobno Catharina Maura tworzy pełne akcji i emocji, łamiące serca czytelniczek romanse, jednak nie do końca się z tym zgodzę, gdyż dla mnie największym minusem tej publikacji okazał się właśnie brak tych elementów. Śledziłam ją bez większego zaangażowania, tak jakbym czytała dosłownie instrukcje obsługi jakiegoś urządzenia. Według mnie przyczyniło się do ów sytuacji w głównej mierze tłumaczenie tego tytułu, które na moje oko pozostawia wiele do życzenia.
.
Głównym bohaterom “Forever After All” niestety nie udało się zaskarbić sobie mojej sympatii. Alexander i Elena budzili we mnie od samego początku dość sprzeczne uczucia. Nieustannie mnie irytowali, doprowadzali do szewskiej pasji swoim postępowaniem. Jawili mi się jako papierowi, mdli, nijacy, bezbarwni, z uwagi na to bezapelacyjnie uważam ich za kolejne słabe ogniwo tego dzieła.
.
Elena Rousseau to kobieta o złotym sercu i dziecięco niewinnym spojrzeniu na świat. To dziewczyna szczera, życzliwa, słodka, osamotniona, ale także w pewnym stopniu odizolowana od świata. Protagonistka miała zaledwie szesnaście lat, gdy w ciągu kilku miesięcy najpierw straciła matkę, a potem razem z bratem została zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem z macochą i jej córką. Z macochą, która wymogła na jej ojcu, żeby przestał płacić za pobyt poprzedniej żony w szpitalu. Rodzicielka Eleny osiem lat temu zapadła w śpiączkę, ale ona ciągle wierzyła, że kiedyś się z niej wybudzi. Dziewczyna posiadała fundusz powierniczy, na którym ulokowano kwotę ośmiu milionów dolarów. To właśnie dzięki niemu utrzymywała mamę przy życiu, lecz zgromadzone tam środki niestety się wyczerpały. Dwudziestotrzylatka była kompletnie spłukana, jednak zamierzała zrobić, co tylko się da, aby uratować najbliższą jej osobę.
.
“Sprzedałabym duszę, żeby uratować matce życie, więc jeśli będzie trzeba, sprzedam też swoje ciało”.
.
Ani ojciec ani brat nie chcieli pomóc jej finansowo, z tego względu panna Rousseau zdecydowała się na ostateczny krok – udała się do prywatnego, wysoce luksusowego, prestiżowego klubu, w którym planowała sprzedać swoje ciało. To właśnie tam spotkała Alexandra Kennedy’ego, brata przyjaciela z dzieciństwa, który zaproponował jej małżeństwo z rozsądku. Elena potajemnie wzdychała do tego mężczyzny od wielu lat, liczyła, że on też z czasem się w niej zakocha, jednak miłość w ich relacji nie wchodziła w grę.
.
“Jesteś teraz moją żoną, Eleno. Zaopiekuję się tobą, dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz. Ale nigdy nie dostaniesz ode mnie miłości”.
.
Z jednej strony podziwiałam główną bohaterkę za jej siłę, gotowość do poświęceń. Za to, że wciąż nie rezygnowała z walki o życie matki, mimo iż ta miała niewielkie szanse na wyzdrowienie, ale z drugiej jej wahania nastrojów, denerwujące, przerysowane zachowania przyprawiały mnie wyłącznie o ból głowy. Elena lubiła niezależność, a koniec końców skończyła jako utrzymanka Alexandra. Sprzedała się mu, oddała swoje ciało, a on w wyniku tego traktował ją niczym rzecz. Doceniam za to fakt, że z czasem dwudziestotrzylatka zaczęła dobitnie zaznaczać, iż nie stanowi niczyjej własności, iż nie jest przedmiotem, który ktoś może oznaczać jako swój – dzięki temu niewątpliwie jej postać zyskała nieco w moich oczach.
.
Alexander Kennedy to spadkobierca jednego z największych światowych konglomeratów. Temu dobremu, bystremu, inteligentnemu mężczyźnie dziadek postawił wręcz absurdalny warunek. Trzydziestolatek musiał ożenić się przed przejęciem władzy w ich rodzinnej firmie, choć on od lat wypruwał sobie dla niej żyły. Protagonista miał złamane serce, kompletnie stracił wiarę w miłość przez zdrady swojego ojca i przez to, co zrobiła jego była dziewczyna. Nie wierzył w to uczucie, uważał go za słabość, dlatego od samego początku małżeństwo z rozsądku z Eleną Rousseau, która należała do jego świata, pasowała do niego pod wieloma względami wydawało mu się dobrym pomysłem.
.
“Będziesz moja. Nie tylko twoje ciało Eleno, ale i każda twoja myśl i każde marzenie. Cała twoja przyszłość będzie należeć do mnie”.
.
Alec to zaborczy, zazdrosny, drażniący, pozbawiony charakteru facet, którego zachowania po ludzku nie byłam w stanie zaakceptować. Traktował swoją żonę przedmiotowo, za co miałam ochotę niejednokrotnie go spoliczkować. Inni mężczyźni nie mogli patrzeć na Elenę, rozmawiać z nią, ani nawet o niej pomyśleć. Nienawidził, gdy ktoś dotykał jego własności. Nieustannie przypominał żonie, że należy do niego i ma robić to, co on jej każe. Jego postępowanie z czasem naprawdę stało się męczące, nużyło mnie to ciągłe powtarzanie przez niego zdania: “Jesteś moja”. Również niektóre reakcje protagonisty na pewne sytuacje zostały nad wyraz wyolbrzymione. Przykładowo Alec wezwał lekarza, gdy Elena skaleczyła się szkłem. Dziewczyna miała malutką rankę, a on zareagował co najmniej tak, jakby odkroiła sobie palca nożem. Pod koniec książki oczywiście z zaborczego dupka stał się błagającym na kolanach pantoflarzem. Nie mógł spać, jeść, mazał się, cierpiał z miłości do niej. Powiem Wam, że takiego “księcia z bajki” jak on to ja bym w życiu nie chciała.
.
Między głównymi bohaterami nie wyczuwałam żadnej chemii czy magnetycznego przyciągania. Ich relacja w moim odczuciu była drętwa, dziwna, sztuczna. Pomimo tego, iż fabuła “Forever After All” rozgrywała się na przestrzeni kilku miesięcy, a uczucie postaci teoretycznie rozwijało się stopniowo i tak nie potrafiłam uwierzyć w tą ich wielką miłość. Początkowo panna Rousseau miała być pionkiem w grze Alexandra, narzędziem w jego rękach. Mężczyzna chciał ją wykorzystać, użyć jako tarczy przeciwko stawianym przez dziadka warunkom, jednak z czasem ta dwudziestotrzylatka o ponadczasowej urodzie zaczęła przyprawiać go o szybsze bicie serca. Elena wstrząsnęła nim, nikt nigdy nie budził w nim tak silnego instynktu opiekuńczego jak ona. Zapragnął być dla niej tym jedynym, chciał stać się dla niej całym światem.
.
"Ta ko­bie­ta nigdy nie miała być dla mnie nikim waż­nym. Mia­łem w ogóle się nią nie przej­mo­wać. Po­trze­bo­wa­łem je­dy­nie żony na pokaz i do seksu, która uszczę­śli­wi moją matkę i do­trzy­ma jej to­wa­rzy­stwa, i dzię­ki któ­rej na­resz­cie będę miał dziad­ka z głowy. Nie po­wi­nie­nem się mar­twić jej łzami, a jed­nak jest ina­czej."
.
Protagonistka dzień po dniu, stopniowo leczyła jego złamane serce, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Przebijała się przez pancerz, który wokół siebie zbudował i to właśnie dzięki niej uwierzył, że naprawdę istnieję “na zawsze”. Za to Elena pragnęła posiadać w przyszłości kochającego męża oraz dzieci. Aczkolwiek, aby wyjść z kłopotów zdała się na łaskę faceta, który nie wierzył w miłość. Mimo tego w środku nieprzerwanie łudziła się, iż może kiedyś uda jej się założyć rodzinę.
.
Wspomnę także o intensywnych, lecz niestety niezbyt wyszukanych, powtarzalnych intymnych zbliżeniach między bohaterami. Praktycznie każda scena erotyczna została nakreślona w podobny sposób, a do tego występowały podczas nich frazy typu: “o kurde”, “o kuźwa”, “ożeż”, “ojejku”, co sprawiało tylko, że nieustannie przewracałam oczami. Powiem Wam, że tłumaczka tej powieści zajmuję się również przekładem książeczek dla dzieci, więc tak sobie myślę, że może z przyzwyczajenia złagodziła pewne kwestie, w wyniku czego pojawiło się tutaj mnóstwo takich dziwnych, nienaturalnych określeń.
.
“Forever After All” to lektura wręcz doskonała dla fanów motywów takich jak: marriage of convenience, grumpy x sunshine oraz age gap. Catharina Maura stworzyła bajkę dla dorosłych, nieco przesłodzoną, nieprawdopodobną, wyzbytą z emocji, która kompletnie mnie nie porwała. Nie ukrywam, że po przeczytaniu tak wielu pozytywnych opinii na jej temat spodziewałam się, iż otrzymam fenomenalną, wartą zapamiętania historię, ale niestety po raz kolejny spotkało mnie gorzkie rozczarowanie. Czy sięgnę po inne teksty spod pióra tej autorki? Szczerze mówiąc muszę się jeszcze nad tym zastanowić, gdyż za sprawą “Forever After All” dosyć mocno zraziłam się do jej twórczości.

🌺"To, co naj­lep­sze w życiu jest warte cze­ka­nia".
.
.
Utrzymana w iście bajkowym klimacie, zadziwiająca swoją słodkością, a co istotne pozbawiona pożądanej przeze mnie realności fabularnej. Niesiona głosem przewidywalności, wyzbyta z karuzeli różnorakich emocji, drętwa, sztuczna, męcząca, nużąca. Powielająca znane nam wszystkim schematy, szablonowa, mdła, odarta z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🌸"Życie nie jest nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem – koń­czy się, a naj­lep­sze dla każ­de­go jest na­uczyć się tak wła­śnie je trak­to­wać, bo każdy od­dech jest cen­nym darem, któ­re­go nie po­win­ni­śmy mar­no­wać".
.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca nadzieję, ale jednocześnie wyzbyta z jakichkolwiek emocji, ciekawych zwrotów akcji, a także pozbawiona autentyczności, realności. Naznaczona bólem, smutkiem, stratą, żalem historia obrazująca, iż wydarzenia z przeszłości wpływają na nasz umysł i podejmowane w przyszłości decyzje. Ta zadziwiająca swoją słodkością, nużąca, monotonna, schematyczna, mdła, przerysowana opowieść pokazuję, że trauma potrafi zakorzenić się naprawdę głęboko, w wyniku czego czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mocno na nas oddziałuje.
.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Micalei Smeltzer do udanych nie należało. Inni czytelnicy swego czasu wylewali morze łez podczas lektury “Wytrwałości dzikich kwiatów”, natomiast po mnie jej treść spłynęła niczym woda po kaczce. Dodatkowo czułam się zażenowana sztywnym stylem pisania autorki oraz sztucznymi, wręcz teatralnymi scenami rozgrywającymi się pomiędzy głównymi bohaterami. Pomimo tego postanowiłam podarować pisarce jeszcze jedną szansę, lecz teraz z ręką na sercu mogę stwierdzić, iż żałuję, że podjęłam taką, a nie inną decyzję. Pierwsza część tej dylogii była w moim odczuciu słaba, ale drugi tom to już naprawdę jakieś totalne nieporozumienie. Chciałabym, aby ktoś mi wytłumaczył, o czym opowiada “Odrodzenie dzikich kwiatów”, gdyż według mnie to po prostu książka o niczym. Wyprana z emocji i większego sensu, niedopracowana, płasko nakreślona publikacja, w której akcja toczyła się jak po sznurku, od punktu do punktu. Nie będę ukrywać, iż oprócz oprawy graficznej nie dostrzegłam w tym cyklu żadnych pozytywnych aspektów.
.
Do niekwestionowanych minusów “Odrodzenia dzikich kwiatów” tak jak w przypadku poprzedniego tomu zaliczam przerysowaną, pretensjonalną, nierealistyczną kreację postaci. Od rozstania Salem z Thayerem minęło już sześć lat, więc trwałam w przekonaniu, iż protagonistka przez ten czas zdążyła dorosnąć, zmądrzeć, ale nic bardziej mylnego! Nadal zachowywała się jak malutkie dziecko błądzące we mgle. Panna Matthews to osoba tak bardzo nieczuła, oderwana od rzeczywistości, egoistycznie postępująca, niedojrzała, naiwna, toksyczna, że aż mnie to przerażało. Myślała wyłącznie o siebie, nie zwracała uwagi na to, iż swoim zachowaniem krzywdziła również inne osoby. W poprzedniej części potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Bez mrugnięcia okiem okłamywała go, zdradzała, za to tutaj nieustannie łamała mu serce i bawiła się jego uczuciami. Powiem Wam, że po ludzku było mi go żal. Ten mężczyzna powinien ją nienawidzić, a jednak zawsze okazywał jej dobroć, na którą notabene nie zasługiwała. Salem długo czuła się zagubiona, nie wie­dzia­ła, kim chce być w przyszłości, ale o dziwo, w tym tomie wreszcie odnalazła swoje powołanie. Kto by się spodziewał, iż jej życiową misją okażą się babeczki, a konkretnie rzecz ujmując cukiernia o nazwie “Słoneczne Babeczki”. Powiem Wam, że autentycznie mnie to rozśmieszyło. Moim zdaniem bohaterka powinna jeszcze sprzedawać w swoim lokalu dietetyczną colę i świeczki – wtedy miałaby już w asortymencie wszystkie rzeczy kojarzące mi się z jej osobą.
.
Relacja protagonistów była płytka niczym woda w kałuży. Brakowało w niej większych emocji, głębi czy chociażby silnej fascynacji. Podobno tę dwójkę połączyło coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja osobiście tego nie czułam. Autorka nie zbudowała między nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam pomiędzy nimi ani chemii, ani pasji, ani tym bardziej tej ich wielkiej miłości.
.
Sześć lat temu Salem zakochała się w Thayerze mocno i szybko, ale on w trudnych dla niego chwilach odepchnął ją, dotkliwie zranił, złamał jej serce. Po tych wydarzeniach rzeczywistość panny Matthews uległa nieodwracalnej zmianie: odeszła, zaczęła na nowo, wyszła za innego, jednak nigdy nie zapomniała o swoim poprzednim mężczyźnie. Pewna sytuacja zmusiła ją do niezwłocznego powrotu do domu rodzinnego, co oznaczało konfrontację z trudną przeszłością. Jak się szybko okazało miłości głównych bohaterów nie osłabił ani czas ani odległość, a co najciekawsze rzekomo ich wzajemne przyciąganie tylko się nasiliło.
.
“Na świecie istnieją różne rodzaje miłości, a ta łącząca mnie z Thayerem nie gaśnie pod wpływem czasu, odległości czy czegokolwiek innego. Moglibyśmy mieszkać na różnych kontynentach, a ona wciąż by istniała w tej formie”.
.
Thayer po śmierci najbliższej mu osoby miał zdruzgotane serce, którego już nie dało się w pełni naprawić. W dodatku przed laty odtrącił miłość swojego życia, gdyż wydawało mu się, że postępuje słusznie. Ponowne spotkanie z Salem uświadomiło mu, iż ciągle był w niej zadurzony. Odkąd wróciła do miasteczka znów mógł oddychać pełną piersią. Wcześniej żył z dnia na dzień, a teraz żył każdym dniem. Protagonista w pewnym momencie powiedział, że powinien skontaktować się z ukochaną już dawno temu, ale co najlepsze kilka stron wcześniej pojawiła się wzmianka o tym, iż dzwonił i pisał do niej tylko ona zmieniła numer. To w końcu próbował nawiązać z nią kontakt na przestrzeni lat czy nie? Powiem Wam, że się w tym wszystkim pogubiłam.
.
“Salem powiedziała mi kiedyś, że chciałaby posiadać wytrwałość dzikich kwiatów. Pragnęła wzrastać i rozkwitać bez względu na to, co zgotuje jej życie. I tak właśnie zrobiła. Jeśli ona jest wytrwała jak dzikie kwiaty, ja się odradzam jak one”.
.
Nie dociera do mnie też, dlaczego protagoniści zachowywali się tak, jakby przez te sześć lat, gdy się nie widzieli nic się nie wydarzyło. Rozumiem, że chcieli iść do przodu, zapomnieć o popełnionych błędach, ale litości, Salem ukrywała przed Thayerem córkę, a on zdawał się nie mieć jej tego za złe. Ona mu wybaczyła, on jej wybaczył i z prędkością światła wrócili do tego, co kiedyś zbudowali. Na moje oko zbyt łatwo, zbyt szybko oboje wymazali z pamięci wzajemnie wyrządzone sobie krzywdy.
.
Cykl “Wildflower” powinien kojarzyć mi się głównie z silnymi emocjami, bólem, cierpieniem, żalem, a wiecie, co pierwsze przychodzi mi na myśl, gdy przywołuję go w pamięci – babeczki, dietetyczna cola i świeczki. Te powieści mogą przypaść do gustu wielbicielom motywu age gap czy second chance, a także fanom małomiasteczkowych romansów. Niestety mnie one nie zachwyciły. Męczyłam się z nimi łącznie ponad miesiąc i szczerze mówiąc naprawdę żałuję, iż sięgnęłam po tę serię, gdyż tylko straciłam na nią swój cenny czas. Przynajmniej utwierdziłam się w przekonaniu, że książki Micalei Smeltzer to nie moja bajka, co za tym idzie nowości spod jej pióra z pewnością będę omijać szerokim łukiem.

🌸"Życie nie jest nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem – koń­czy się, a naj­lep­sze dla każ­de­go jest na­uczyć się tak wła­śnie je trak­to­wać, bo każdy od­dech jest cen­nym darem, któ­re­go nie po­win­ni­śmy mar­no­wać".
.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🌼"Mi­łość jest jak dzi­kie kwia­ty;
czę­sto znaj­du­je się ją w naj­mniej ocze­ki­wa­nych miej­scach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami, zachwycająca, inna niż wszystkie okładka – to właśnie ona przekonała mnie do lektury pierwszego tomu dylogii “Wildflower”. Na mojej półce naprawdę trudno znaleźć drugą tak przepięknie wydaną, okraszoną motywem kwiatowym publikację. Zdradzę Wam, że zanim zabrałam się za tworzenie tej recenzji przez długi czas siedziałam przed laptopem, jednocześnie spoglądając ukradkiem na swój egzemplarz “Wytrwałości dzikich kwiatów”. Rozmyślałam nad tym, dlaczego zapoznając się z losami Salem oraz Thayera nie czułam zupełnie nic. Dlaczego nie płakałam, skoro łzy leją mi się strumieniami po policzkach podczas czytania praktycznie każdej historii miłosnej? Dlaczego moje serce nie rozbiło się na raniące dotkliwie kawałki, skoro w życiu protagonistów tragedia goniła tragedię? Z jakiego powodu moja na co dzień wrażliwa dusza przeszła obojętnie wobec wydarzeń z końcowych rozdziałów tego tekstu? Godziny mijały, a ja ciągle nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań. Nie będę ukrywać, iż oprócz okładki nie dostrzegłam w tym dziele żadnych plusów. Od dawien dawna w moje ręce nie wpadła tak niedopracowana, płasko napisana, pozbawiona emocji książka. Za jej najsłabsze ogniwo bez wątpienia uważam główną bohaterkę, czyli osiemnastoletnią Salem Matthews.
.
Salem to osoba tak bardzo nieczuła, egoistycznie postępująca, niedojrzała, że aż mnie to przerażało. Wiele jej dziwnych zachowań można wytłumaczyć młodym wiekiem, w którym jak najbardziej miała prawo popełniać błędy, ale ona po prostu niczym malutkie dziecko nie rozumiała, iż do pewnych sytuacji należy podejść z szacunkiem. Zacznę od tego, jak potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Twierdziła, że go kocha, że stanowi on dla niej opokę od dobrych kilku lat. Uznawała go za kogoś, kto uzdrowił serce zniszczonej dziewczyny, a jednak bez mrugnięcia okiem niejednokrotnie go okłamała, a następnie zdradziła. Uprawiała seks bez prezerwatywy ze swoim sąsiadem mimo iż chwilę wcześniej wyznała Calebowi miłość. Po tej sytuacji stała się w moich oczach okropną osobą, a jej zachowanie wręcz mnie obrzydziło. Panna Matthews myślała wyłącznie o sobie, a całe jej życie składało się jedynie z pieczenia babeczek, dietetycznej coli, świeczek oraz biegania.
.
“Kwiaty łąkowe są silne. Odporne. Rosną w niemal wszystkich warunkach. Też chcę taka być. Pragnę mieć pewność siebie łąkowych kwiatów. Nigdy się nie poddawać, rozkwitać, wzrastać”.
.
Natomiast Thayer Holmes to mężczyzna milczący, pochmurny, gburowaty. Na co dzień prowadził firmę urządzającą ogrody oraz na przemian ze swoją byłą żoną zajmował się sześcioletnim synkiem Forrestem. Ten trzydziestojednolatek miał w sobie coś z potężnego, nietykalnego człowieka, a do tego posiadał piękną duszę. Uwielbiał również układać puzzle, jeżdzić na kempingi, a także czytać trylogię “Władcy Pierścieni”. Względem protagonisty odczuwam raczej ambiwalentny stosunek. Szczerze mówiąc nie wiem, co o nim sądzić. Zastanawiam się cały czas, co takiego dostrzegł w niedojrzałej, dziecinnej Salem, iż obdarzył ją uczuciami. W jednym z rozdziałów rzucił dosłownie wszystko, a następnie wyjechał z nią na koncert do Bostonu, gdyż ujrzał ją płaczącą na ulicy. Panna Matthews niczym rozkapryszona nastolatka po prostu nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nie pojedzie na tę imprezę, ale co najlepsze finalnie i tak zapomniała zabrać na nią wejściówki, więc sąsiad sprezentował jej bilety pod samą scenę za kilka tysięcy. Pragnął, aby dziewczyna była szczęśliwa, więc kupił jej jeszcze koszulkę, torbę i czapkę. Przyrzekam, iż czułam się zażenowana całą tą sytuacją. Tak samo niepojęte okazało się dla mnie to, że Thayer urządził Salem w swojej piwnicy siłownię, którą wypełnił drogimi sprzętami. Jego troska względem niej została nakreślona w taki sztuczny, nienaturalny sposób, iż tylko przewracałam oczami podczas ich dialogów.
.
W “Wytrwałości dzikich kwiatów” króluję mój ulubiony książkowy motyw, a mianowicie age gap. Uważam, że trzeba posiadać talent, aby pomimo różnicy wieku między bohaterami pokazać, iż nie odstają oni od siebie, że są dojrzali i równi sobie. Micalea Smeltzer niestety nie podołała temu zadaniu, gdyż moim zdaniem relacja Thayera oraz Salem przypominała chwilami relację taty z córką. On się o nią martwił, opiekował się nią, pomagał, a ona odnoszę wrażenie, iż widziała w nim troskliwego ojca, którego nigdy nie miała. Tę dwójkę dzieliła emocjonalna przepaść. Nie dało się ukryć, że między nimi znajdował się głęboki dół niemożliwy do zakopania. Niby na początku tylko się przyjaźnili, ale nagle wszystko uległo zmianie. Podobno połączyło ich coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja tego po ludzku nie czułam. Autorka nie zbudowała pomiędzy nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam między nimi ani chemii, ani przyciągania, ani tym bardziej miłości, jeśli coś ich wiązało to jedynie seks.
.
“Thayer Holmes mnie naznaczył. I nie mam wątpliwości, co do tego, że czymkolwiek to jest, kimkolwiek się staniemy, czy będziemy wzrastać i zakwitniemy jak kwiaty na łące za naszymi domami, czy też runiemy i spłoniemy, nie będzie to miało znaczenia, bo kiedy jako siwa staruszka będę rozmyślała o swoim życiu, ta jego część okaże się najlepsza”.
.
Na wstępie pisarka ostrzega, iż “Wytrwałość dzikich kwiatów” to lektura wyłącznie dla dorosłych czytelników, ze względu na to, że pojawiają się w niej wątki raka, śmierci i przemocy seksualnej wobec dzieci. Aczkolwiek warto podkreślić, iż te tematy zostały zaledwie muśnięte. Autorka pobieżnie nakreśliła każde tragiczne wydarzenie występujące w tej powieści. Brakowało mi osobiście szczegółów z przeszłości Salem, gdyż dostaliśmy o tym zaledwie wzmianki, a jeśli chodzi o raka to tej chorobie również nie została poświęcona odpowiednia uwaga.
.
W tej historii nie brakowało absurdalnych sytuacji, scen praktycznie nic nie wnoszących do fabuły, nieistotnych szczegółów oraz nielogicznych momentów. Muszę wspomnieć jeszcze o tym, że miałam wrażenie, iż zarówno ciasteczkowe babeczki, jak i dietetyczna cola stały się odrębnymi bohaterami tego dzieła. Salem dosłownie, co kilka stron wypiekała te słodkości, co po pewnym czasie stało się bynajmniej nużące.
.
Micalea Smeltzer stworzyła tekst, który z pewnością przypadnie do gustu fanom zakazanych romansów z motywem age gap oraz wielbicielom małomiasteczkowych opowieści. Osobiście zaliczam “Wytrwałość dzikich kwiatów” do listy największych, książkowych rozczarowań tego roku. Męczyłam tę pozycję przez kilkanaście dni i szczerze mówiąc żałuję, że po nią sięgnęłam. Niestety nie mogę Wam jej polecić, gdyż oprócz okładki nic innego mi się w niej nie podobało.

🌼"Mi­łość jest jak dzi­kie kwia­ty;
czę­sto znaj­du­je się ją w naj­mniej ocze­ki­wa­nych miej­scach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🐎"Mil­cze­nie nie za­wsze ozna­cza złe za­mia­ry".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego tłumu romansów. Nasączona ciepłem, delikatnością, romantycznymi chwilami, owiana smutkiem, bólem, żalem, cierpieniem lektura o walce o siebie i swoje szczęście. Poruszająca także dość istotny w dzisiejszych czasach temat dotyczący przemocy psychicznej w związku. Naszpikowana pasją historia obrazująca nie tylko miłość do drugiej osoby, ale też do zwierząt.
.
Ludka Skrzydlewska to autorka, której pióro poznałam dobrych kilka lat temu na słynnej platformie Wattpad. Niegdyś namiętnie śledziłam jej twórczość i jak na szpilkach wyczekiwałam najnowszych rozdziałów jej tekstów. Teraz również z ogromną przyjemnością sięgam po jej powieści w wersji papierowej, szczególnie, gdy mam ochotę na dopracowany, ciekawy romans z nutką sensacji czy kryminału w tle. “Weterynarz. Dzikie serce” to moim zdaniem książka z ogromnym potencjałem, który tym razem nie do końca został wykorzystany. Nie zrozumcie mnie źle, świetnie spędziłam czas z tym tytułem, przeczytałam go w mgnieniu oka, a jednak trwam w przekonaniu, iż równie szybko o nim zapomnę.
.
Główni bohaterowie to niewątpliwie osoby sympatyczne, aczkolwiek nie poczułam z nimi głębszej więzi. Zarówno Lucyna, jak i Janek nie byli idealni, czyści niczym łza. Posiadali wady oraz zalety, popełniali błędy, ale jednocześnie zachowywali się niczym nastolatkowie. Oboje przed czymś uciekali: ona przed toksycznym związkiem, a on przed dramatyczną przeszłością. Na niektóre ich zachowania czy odzywki dosłownie przewracałam oczami, o czym wspomnę za chwilę.
.
Lucyna Lis w dniu swojego ślubu postanowiła wyjechać w Bieszczady. Podjęła taką decyzję oczywiście nie bez powodu. Od miesięcy czuła się jak zwierzę uwięzione w klatce. Miała wrażenie, że dusi się w związku z Tomkiem. Nie była z nim szczęśliwa, zważywszy na fakt, iż jego główną rozrywkę stanowiło pozbawianie jej pewności siebie oraz wiary we własne umiejętności. Mężczyzna karał ją milczeniem, a jej matka miała do niej wiecznie pretensje. Protagonistka przywykła do tego, że najbliżsi krytykowali każdy jej krok, każdą jej decyzję, wypominali każdą słabość, ale pomimo wszystko pamiętała jeszcze, co to znaczy być szczęśliwą. Pamiętała też, gdzie najczęściej doświadczała tego uczucia, gdzie nikt nie miał wobec niej oczekiwań. To właśnie w Bieszczadach, u ciotki Marianny, w pensjonacie Nad Potokiem nikt nie wywierał na niej żadnej presji. Zdradzę Wam, iż Lucyna okropnie działała mi na nerwy. Mając dwadzieścia cztery lata nadal słuchała się matki i ulegała narzeczonemu. Tak naprawdę w ostatnim czasie nie posiadała w ogóle kontroli nad swoim własnym życiem. Kochała jeździć konno, ale jej rodzicielka od lat starała się zdusić w niej miłość do tych zwierząt. Powtarzała jej, że to głupie hobby, które nie przyniesie jej nic dobrego, a ona w to oczywiście uwierzyła, w wyniku czego porzuciła swoją pasję. Panna Lis jawiła mi się jako dziecinna, nieporadna, impulsywna, a do tego nad wyraz histeryzująca. W dodatku zazwyczaj uciekała ile sił w nogach, kiedy coś szło nie po jej myśli. W jednym z rozdziałów poczuła się odrzucona przez Janka, gdyż przez cały dzień się do niej nie odzywał, ale jak miał nawiązać z nią kontakt, skoro ona nie włączała swojej komórki? Chciała, aby przysłał jej gołębia pocztowego z wiadomością? Co prawda, z czasem Lucy stała się pewniejsza siebie, odważniejsza, zamieniła się w gadułę, ale nie zmieniło to zbytnio mojego stosunku do niej.
.
Jan Wagner to małomówny, mrukliwy, tajemniczy, zamknięty w sobie weterynarz. Mężczyzna siedem lat temu przeżył niewyobrażalną stratę, która na zawsze go zmieniła. Przyjeżdżając w Bieszczady uciekał przed tym, co zostawił we Wrocławiu. Potrzebował miejsca, żeby się ukryć, żeby zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Myślał, że kiedy wyliże rany wróci do miasta, ale on zadomowił się tu, poczuł jak w domu i pokochał to miejsce. Janek to taka neutralna, niczym niewyróżniająca się postać. Czasami zachowywał się jak dorosły facet, a chwilami jak rozwydrzony dzieciak. Szczerze mówiąc, co do jego kreacji mam raczej ambiwalentny stosunek.
.
Protagoniści to osoby po przejściach, skrzywdzone przez życie, którym udało się odnaleźć szczęście w najdzikszym i najbardziej tajemniczym miejscu w Polsce, czyli w Bieszczadach. Ta dwójka otworzyła przed sobą serca, zaufała sobie, a jednak uważam, że w ich relacji brakowało czegoś istotnego, zważywszy na to, iż nie poczułam między nimi ani elektryzującej chemii ani magnetycznego przyciągania. Bohaterowie weszli w związek głęboko i szybko – jak na moje oko zbyt szybko. Po bodajże tygodniu znajomości oboje wyznali, że się w sobie zakochują, w co niestety nie byłam w stanie uwierzyć. Janka oraz Lucynę łączyło to, że nie robili żadnych planów na przyszłość, nie zastanawiali się, co będzie kiedyś – żyli chwilą i nie przejmowali się konsekwencjami. Mężczyzna czuł z panną Lis dziwną więź, za to ją ciągnęło do niego, jakby oddziaływała na nią jego grawitacja. Pragnęła zastąpić smutne chwile Janka samymi dobrymi wspomnieniami.
.
Szkoda, że w “Weterynarz. Dzikie serce” nie pojawiły się przypisy z wytłumaczeniem słownictwa związanego z jazdą konną. Szczególnie na początku książki musiałam sama sprawdzić sobie w Internecie, co to przykładowo popręg czy strzemiona.
.
W dziełach Ludki zawsze przewija się wątek kryminalny, bądź sensacyjny. Acz z przykrością muszę stwierdzić, że akurat w tej historii wydawał mi się on zbędny. W dodatku nie został należycie rozwinięty, dopieszczony, przez co w moich oczach wypadł mało wiarygodnie.
.
Po zakończonej lekturze nie dawał mi spokoju temat dotyczący stajennego Marcina, który nie stawił się na umówionym spotkaniu. W epilogu również nie został wspomniany, dlatego zaczęłam się zastanawiać czy coś mu się stało. Sama autorka rozwiała moje wątpliwości i zapewniła, iż wszystko z nim w jak najlepszym porządku, jednak w końcowych rozdziałach po ludzku o nim zapomniała. Człowiek nie jest nieomylny, dlatego jak najbardziej to rozumiem, natomiast dziwi mnie fakt, że redakcja nie wychwyciła tak istotnego szczegółu.
.
“Weterynarz. Dzikie serce” polecam w szczególności fanom małomiasteczkowych romansów, wielbicielom lektur z różnicą wieku pomiędzy bohaterami oraz miłośnikom pozycji z wątkiem instant love. W moim odczuciu ta powieść nie została należycie dopracowana, brakowało w niej większych emocji, a także elementu zaskoczenia. To taka lekka historia, która sprawdzi się idealnie na chwilę relaksu po ciężkim dniu, ale bezapelacyjnie jej fabuła nie zagości na dłużej w pamięci czytelnika.

🐎"Mil­cze­nie nie za­wsze ozna­cza złe za­mia­ry".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

💜"Baj­ko­we życie może ist­nieć na­praw­dę. Mu­sisz w to tylko uwie­rzyć".
.
.
Mimowolnie łamiąca serce, nasączona bólem, smutkiem, żalem, cierpieniem, ale również radością. Wypełniona ciepłem, nieoczywistą miłością, niosąca nadzieję oraz dogłębnie poruszająca. Naszpikowana mnóstwem emocji, rozczulająca, wciągająca, nietuzinkowa, wyjątkowa, piękna historia o nauce życia na nowo. Ta poruszająca trudne tematy lektura doskonale unaocznia, iż ludzie nagminnie tuszują swoje problemy, przysłaniają je, zakopują głęboko, gdyż nie potrafią stanąć z nimi twarzą w twarz.
.
“Przywiązany” to jedna z tych książek, o których pomimo upływu czasu nie sposób zapomnieć. To tekst nafaszerowany fundamentalnymi wartościami, przesiąknięty emocjami o różnorakim zabarwieniu, a także ważnymi naukami. Powiem Wam, że Carian Cole nie przestaje mnie zaskakiwać, zważywszy na to, iż każda jej kolejna przeczytana przeze mnie powieść okazuję się równie dobra jak jej poprzedniczka. W ubiegłym roku zachwycałam się “Nie możesz mnie pocałować” i “Rozdartym”, a teraz przyszła pora na to, abym przybliżyła Wam troszeczkę kolejną rozbijającą duszę w drobny mak publikację jej autorstwa. Do niekwestionowanych plusów “Przywiązanego” zaliczam niejednoznaczną kreację głównych bohaterów, których oczywiście od samego początku obdarzyłam sympatią.
.
Tyler Grace to małomówny, wycofany, powściągliwy, odizolowany od społeczeństwa, pokryty tatuażami i bliznami mężczyzna egzystujący w swoim własnym świecie. Ludzie z miasteczka uważali go za mordercę, potwora, wariata, psychola. Gapili się na niego, traktowali jak dziwadło. Tyler w wieku siedemnastu lat stał się wyrzutkiem, lecz chwilę wcześniej jego życie wyglądało zgoła inaczej. Będąc nastolatkiem miał dosłownie wszystko: same piątki w szkole, popularność, wspaniałych przyjaciół. Umawiał się z najładniejszą dziewczyną z klasy, a na dodatek znajdował się na dobrej drodze do uzyskania stypendium z lacrosse’a. Jego codzienność była wspaniała, a przyszłość zapowiadała się jeszcze lepiej, acz pewnego feralnego dnia jego plany na kolejne lata rozpadły się niczym wątły domek z kart.
.
Holly Daniels to dziewczyna, która została porwana, gdy miała zaledwie pięć lat. Przez wiele miesięcy jej istnienie wypełniał jedynie ból, strach oraz samotność. Protagonistka czekała cierpliwie w małym, ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, aż na ratunek przybędzie jej książe z bajki i w końcu tak się stało. To właśnie Tyler Grace wyciągnął ją z dziury, uwolnił z rąk psychopaty, jednak powrót do rzeczywistości po jedenastu latach egzystencji w odosobnieniu okazał się dla niej nie lada wyzwaniem. Holly ciągle traciła poczucie czasu – godziny, dni i miesiące zlewały jej się ze sobą. Ta kobieta przeszła od życia, w którym nie miała żadnego kontaktu z drugim człowiekiem, do życia, gdzie praktycznie codziennie “wisieli” na niej inni ludzie. Wciąż czuła się zagubiona, samotna. Nikt z najbliższych nie wiedział, co tak naprawdę działo się w jej głowie. Przyjmowali z łatwością jej kłamstwa, wierzyli w to, że wszystko z nią w porządku. Za to mieszkańcy miasteczka patrzyli na nią tak, jakby była uszkodzona albo brudna, nazywali ją “dziewczyną z dziury”. Holly starała się poskładać w jedną całość powyginane i poskręcane cząstki siebie, ale nie udałoby się jej to w pełni, gdyby nie pomoc pewnego wyjątkowego, mądrego, kochanego, pięknego, troskliwego mężczyzny, który już raz ją ocalił.
.
Holly i Tyler to osoby mające poranione dusze. Oboje wiele w życiu przeszli, dźwigali na swoich barkach ogromny bagaż doświadczeń. Po tragicznym zdarzeniu główny bohater cierpiał, a zarazem był zły na cały świat, więc zaczął zachowywać się nieodpowiedzialnie. Uzależnienie wkradało się powoli w jego codzienność, niwecząc wszystkie plany. Trzydziestolatek odczuwał strach przed zaufaniem, intymnością, przed dawaniem i akceptowaniem miłości. Unikał spotkań rodzinnych czy towarzyskich. Nienawidził samego siebie, zmagał się z niskim poczuciem własnej wartości. Blizny, które miał na ciele widzieli wszyscy, lecz blizny, które nosił w środku pozostawały przez innych niezauważone. Dostrzegała je tak naprawdę tylko Holly. Natomiast panna Daniels to piękna na zewnątrz, jak i wewnątrz osiemnastolatka. Pomimo zagubienia doskonale wiedziała, czego chce od życia. Miała doskonały ogląd na to, co dobre, a co złe mimo iż dzieciństwo spędziła w małym, ciasnym pokoiku. Podziwiałam jej siłę, wolę walki oraz to, że z czasem stała się pewna siebie, a na jej usta wkradał się uśmiech. To niewątpliwie zasługa Tylera, który krok po kroku uczył ją, w jaki sposób radzić sobie z przeszłością. Właściwie to z przekonaniem mogę stwierdzić, iż ta dwójka pomagała sobie wzajemnie, gdyż razem było im po prostu lepiej.
.
“Ludzie nie rozumieją, gdy na ich pytanie, czego chcę w życiu, odpowiadam, że chcę być kochana. Chcę, żeby mi było ciepło. I chcę patrzeć każdego dnia w niebo. Nie chcę pieniędzy. Nie chcę rzeczy. Nie potrzebuję wypasionych ubrań ani samochodów. Chcę mojego księcia, z jego pięknymi, niebieskimi oczami, krzywym uśmiechem, potarganymi włosami oraz ramionami pełnymi tatuaży i blizn. Chcę mieć obok szalonego, uśmiechniętego lisa i mojego puchatego psa. Chcę długich spacerów po lesie, drzewek świątecznych oraz pocałunków, przez które tracę oddech”.
.
Relacja głównych postaci jawiła mi się jako nieśmiała, delikatna, urocza. Wydawało mi się, że dosłownie zostali dla siebie stworzeni. Ich drobne gesty względem siebie mówiły więcej niż tysiąc słów, a zjadający ich brak pewności siebie okazał się w moich oczach urzekający. Carian Cole tkała ich historię niespiesznie, małymi kroczkami. Protagoniści uczyli się wzajemnego zaufania, a także zrozumienia. Tyler dla Holly był bohaterem, księciem na białym koniu. W żadnym wypadku nie uważała go za dziwaka – dla niej był niezwykłym człowiekiem ratującym zagubione zwierzęta i tworzącym piękną biżuterię. Zobaczyła w nim cień kogoś, kim był wcześniej. Widziała tylko jego, a nie jego okropne blizny. Widziała więcej niż tylko jego porażki czy brzydotę.
.
“W oczach Tylera dostrzegam mężczyznę bez blizn i maski, mężczyznę, którym był zanim życie nie rozerwało go na strzępy i doprowadziło do tego, że zamieszkał w lesie. Zanim pewne tragiczne zdarzenie nie sprawiło, że stał się mężczyzną, który mógł udusić kogoś własnymi rękami. W jego środku ukryta jest osoba, której skradziono duszę”.
.
Tyler czuł, że zarówno on, jak i panna Daniels zostali ulepieni z tej samej gliny. “Holly jest jak iluzja. Z pewnej odległości jest bardzo piękna i kochana, a nawet urocza i dziecinna. Po prostu normalna dziewczyna, prawie niedotknięta niczym. Ale za tym obrazkiem kryła się mała dziewczynka z mrocznymi, pełnymi żalu oczami, na zawsze zagubiona, czekająca na kolejny cios, żyjąca w oczekiwaniu na strach i ból”. Holly stała się jego najbliższą przyjaciółką. Kimś, kogo nigdy tak naprawdę nie miał. Dzielił z nią ten sam ból, dlatego niewątpliwie właśnie z tego powodu to w jej ramionach znalazł zrozumienie oraz akceptację. Za jej sprawą zmienił się z mężczyzny, który nie wypowiadał żadnego słowa, w faceta, który uleczył ukochaną osobę za pomocą słów.
.
“Ona jest wszystkim. Moją przeszłością. Moją teraźniejszością. Moją przyszłością. Moim bliźniaczym płomieniem. Jest tą, która podąża ze mną ścieżką mojej duszy. Ona jest moim sercem, miłością, najlepszą przyjaciółką, zmysłowym aniołem ze złamanymi skrzydłami”.
.
W “Przywiązanym” niezwykle spodobał mi się sposób, w jaki autorka nakreśliła niekończącą się, bezwarunkową miłość i lojalność zwierzaków. Moim zdaniem przepięknie został przedstawiony tu wątek pokazujący psa jako najlepszego przyjaciela człowieka.
.
Scena bonusowa, którą tutaj znajdziemy bez dwóch zdań okazała się dla mnie czymś świeżym, nowym, czymś, czego nie spotkałam w żadnej innej książce. Zdradzę Wam, że zapoznając się z nią łezka mi się zakręciła w oku.
.
Aczkolwiek drugi tom serii “Całkowicie rozdarci” posiada w sobie także parę istotnych wad. Żałuję, iż tak szybko został ucięty wątek rodziców Holly. Chciałabym zobaczyć między innymi ich reakcję na jej związek z Tylerem. W moim odczuciu zabrakło też pewnych faktów z życia oprawcy głównej bohaterki czy chociażby szczegółowych informacji o jego rodzinie. Szkoda, że pisarka nie zagłębiła się w ten temat.
.
Carian Cole stworzyła magiczną, idealnie nieidealną, wypełnioną trudnościami, bólem, bliznami na ciele oraz duszy lekturę o narodzinach prawdziwej miłości. Na łamach swojej powieści autorka poruszyła ważne tematy, takie jak: przemoc fizyczna, psychiczna, molestowanie nieletnich, głęboka depresja, uzależnienie, zespół stresu pourazowego, ale również wspomniała o niskim poczuciu własnej wartości. Dodam jeszcze, iż ta historia z pewnością spodoba się wszystkim fanom motywu age gap. Osobiście z całego serca Wam ją polecam!

💜"Baj­ko­we życie może ist­nieć na­praw­dę. Mu­sisz w to tylko uwie­rzyć".
.
.
Mimowolnie łamiąca serce, nasączona bólem, smutkiem, żalem, cierpieniem, ale również radością. Wypełniona ciepłem, nieoczywistą miłością, niosąca nadzieję oraz dogłębnie poruszająca. Naszpikowana mnóstwem emocji, rozczulająca, wciągająca, nietuzinkowa, wyjątkowa, piękna historia o nauce życia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

💋"Za­wsze my­śla­łam, że mi­łość to mi­łość i nie ma tam żad­nej sza­rej stre­fy, ale teraz uczę się, że to nie jest takie pro­ste. Mi­łość jest jak ce­bu­la, z dużą ilo­ścią warstw i łez, zanim się do­sta­nie to, co naj­lep­sze".
.
.
Fenomenalny, zaskakujący, niesztampowy, wartościowy, przyprawiający o szybsze bicie serca. Wyzbyty z banalności, hipnotyzujący, na swój sposób piękny, który z pewnością zakorzeni się w mojej pamięci na długie lata. Tytuł snuty niespiesznie, dokładnie, z niezwykłą starannością. Każde słowo w nim zawarte zostało naładowane potężną dawką emocji, ale również smutkiem i radością, nadzieją i wątpliwościami. Carian Cole stworzyła dzieło kontrowersyjne, trudne, niecodzienne, którego z pewnością wielu czytelników nie będzie w stanie zaakceptować. Całkowicie to rozumiem, gdyż osobiście sama na początku lektury czułam się nieco zniesmaczona, wewnętrznie rozdarta – w końcu ta pozycja opowiada o nieoczywistej miłości, która przez lata kiełkowała pomiędzy młodą dziewczyną, a dojrzałym mężczyzną będącym jej wujkiem, ojcem chrzestnym, powiernikiem. Aczkolwiek wtedy przypomniałam sobie słowa piosenki wykonywanej swego czasu przez Seweryna Krajewskiego brzmiące w następujący sposób: “Wielka miłość, nie wybiera. Czy jej chcemy – nie pyta nas wcale”. Uczucie, które połączyło głównych bohaterów jawiło mi się jako wyjątkowe, unikatowe, jedyne w swoim rodzaju. Bronili się przed nim jak tylko umieli, próbowali uwolnić się od niego, ale ono nie zniknęło, nie rozpłynęło się niczym kamfora. Na własnej skórze Toren i Kenzi przekonali się, że przed miłością nie da się uciec, a jedna krótka chwila, jeden delikatny dotyk, jeden przyśpieszony oddech mogą zmienić naprawdę wiele.
.
“Czy jest możliwe, że zakochanie się nie zaczyna się w momencie, w którym myślimy, że powinno się zacząć, i czasami zaczyna się dużo wcześniej, niż jesteśmy na to gotowi i rozwija się powoli, aby ludzie naprawdę się pokochali pod każdym względem?”
.
Zagłębiając się w tekst “Rozdartego” trafiamy do świata osiemnastoletniej Kenzi Valentine oraz najlepszego przyjaciela jej ojca – trzydziestotrzyletniego Torena Grace’a. Na samym początku warto podkreślić, iż pisarka pokusiła się tutaj o wykreowanie emocjonalnie dojrzałych postaci. Kenzi w ogóle nie zachowywała się ani nie wyglądała na swój wiek, nie pasowała też do swoich rówieśników. “Urodziła się w rodzinie raczej znanych ludzi. Jej dziadek jest popularnym piosenkarzem i autorem tekstów z lat siedemdziesiątych, a jej babcia autorką bestsellerowych romansów. Jej rodzice założyli zespół rockowy, gdy mieli siedemnaście lat”. Normą w jej rzeczywistości były głośne koncerty, alkohol, narkotyki, kłótnie, jednak mimo tego kochano ją i uwielbiano. Każdy się nią opiekował, gdyż jej rodzice pragnęli, aby brała udział we wszystkim, co robili. “Wystawiali ją na kontakt z wieloma rzeczami w życiu na długo przed tym, zanim jeszcze je rozumiała, ale z czasem pojęła je i chłonęła. Rodzice sprawili, iż stała się mądrzejsza, dojrzalsza niż powinna, przez co czuła się wyobcowana pośród rówieśników”. Dziewczyna szybko zrozumiała, że niektórzy chcieli przebywać z nią tylko i wyłącznie przez wzgląd na to, z kim była spokrewniona. Nigdy nie wiedziała, komu może tak naprawdę zaufać. Kiedy rodzice zabierali ją w trasę nieustannie otaczali ją pijani i naćpani ludzie, a te wspomnienia skutecznie przygasiły u niej jakiekolwiek zainteresowanie używkami. Kenzi lubiła mieć kontrolę nad tym, jak się zachowywała oraz nad decyzjami, jakie podejmowała. “Nie miała w sobie wewnętrznej potrzeby, żeby iść do college’u albo imprezować albo rozpocząć jakąś karierę, czy wyrwać się od swojej rodziny”. Za to osiemnastolatka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czego pragnie od życia.
.
“Najbardziej na świecie chciałaby wyjść za mąż i mieć rodzinę. Chciałaby mieć mały, uroczy domek z werandą, skąd mogłaby patrzeć na dzieci bawiące się z psem. Chciałaby gotować kolację, którą razem z rodziną zajadałaby przy stole, a potem mąż przytulałby ją na kanapie. Chciałaby, żeby to była jej przyszłość. Nie chciała mieć “pracy”. Chciała spędzać cały swój czas, kochając swoją rodzinę. Chciała też udzielać się jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. To właśnie sprawiało, że radowało się jej serce”.
.
Panna Valentine to bohaterka mądra, troskliwa, czarująca, urocza, miła, kochająca, posiadająca niezwykłą osobowość. To postać, której po prostu nie dało się nie polubić. Z wielkim podziwem czytałam o jej potrzebie niezależności, umiejętnościach konwersacji oraz skrupulatnie nakreślonych planach na przyszłość – w końcu osoby w jej wieku dopiero poznają świat, próbują tego, co zakazane, często nie myśląc o tym, co będą robili za kilka lat. W codzienności Kenzi od dnia narodzin znajdował się pewien wyjątkowy człowiek, na którego zawsze patrzyła niczym na bohatera naprawiającego świat. Zawsze przychodziła do przyjaciela swojego taty, gdy chciała pogadać, bądź się czegoś bała. “Dom Tora był jej drugim domem. Bardzo często u niego przebywała, kiedy jej rodzice wyjeżdzali w trasę. Pomieszkiwała z nim, a on zaprowadzał ją codziennie do szkoły”. Pierwszym słowem, jakie Kenzi wypowiedziała było jego imię, a gdy skończyła pięć lat przekonywała dosłownie wszystkich, iż kiedyś wyjdzie za niego za mąż. Kenzi czuła, że została z nim w jakiś sposób werbalnie połączona, iż między nimi narodziła się głęboka więź. Dotychczas zachowywali się wobec siebie jak członkowie rodziny, wspierali się, dbali o siebie nawzajem, darzyli się szczerą, bezinteresowną przyjaźnią, aczkolwiek ich relacja zaczęła powoli ewoluować w coś trudnego do określenia. “Panna Valentine poczuła coś do dużo starszego mężczyzny, który ją niańczył. Był na wszystkich jej urodzinach i na wszystkich szkolnych wydarzeniach. Dbał o nią, kiedy była chora. Nauczył jej jazdy na rowerze. Znał jej wszystkie sekrety i marzenia. On był dla niej wszystkim”.
.
Natomiast Toren Grace to doskonały, seksowny, zmysłowy, zaborczy, kochany, zabawny, dojrzały, troszczący się o innych mężczyzna o duszy romantyka. “Na zewnątrz wyglądał na twardziela. Był jak bestia w ciele człowieka. Ale w środku był cichy, zamyślony. Niesamowicie opiekuńczy i dobry”. Rodzice wychowali go na faceta z manierami, zaszczepili w nim miłość do zwierząt oraz jednośladów. Trzydziestotrzylatek dawno temu należał do zespołu rockowego swojego przyjaciela, a zarazem ojca Kenzi. Jednak przed pierwszą większą trasą koncertową i podpisaniem umowy z wytwórnią musiał go opuścić, aby zająć się mamą i braćmi po nagłej śmierci taty. W mgnieniu oka zmienił się z szalonego muzyka w kogoś odpowiedzialnego. Obecnie był nie tylko właścicielem sklepu z motocyklami, ale także lecznicy dla zwierząt. “Miał swoje motocykle i swój dom. Jego życie wydawało się poukładane, ale chciał czegoś więcej. Brakowało mu żony i dzieci. Toren czekał na tą jedyną, która sprawi, że wieczność nie będzie wystarczającym czasem”. Protagonista pragnął partnerki, która wiedziała, czego chce i nie bała się po to sięgnąć. Miłości przekraczającej czas, wiek, tytuły, oczekiwania społeczne. Acz niezwykle przerażała go powoli docierająca do niego prawda, iż to właśnie Kenzi była tą osobą, której najbardziej potrzebował w swojej egzystencji. Jedyną kobietą na tej planecie mogącą dać mu wszystko, o czym kiedykolwiek marzył. “Zdobyła mnie. Moja bratanica. Moja córka chrzestna. Moja mała wspólniczka. Miłość mojego życia”. Grace zaczął do niej czuć coś, czego nie powinien. Chciał być dorosłym człowiekiem, co za tym idzie postępować właściwie: skończyć, zamknąć, zerwać to, co się między nimi zaczęło dziać, ale nie potrafił o niej zapomnieć, wyrzucić jej z głowy. “Uważał się za człowieka chorego i popieprzonego. Nie tylko dlatego, że czuł coś do dziewczyny w tak młodym wieku, ale też dlatego, że ona pociągała go fizycznie. Serce mówiło mu jednak, iż to ta właściwa kobieta, jego druga połowa – ta, na którą czekał”. Panna Valentine kompletnie rozwaliła mu głowę, wstrząsnęła nim do głębi i sprawiła, że poczuł się szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Zaczął się w niej zakochiwać, a co istotne był wobec tego bezsilny.
.
“Czuję, jakby te uczucia były nadjeżdżającym pociągiem bez hamulców, sunącym po torach coraz szybciej i szybciej, prosto na mnie”.
.
Relacja głównych bohaterów została przedstawiona od samych podstaw. Autorka doskonale zobrazowała szczególną więź od zawsze łączącą Kenzi i Torena. Więź, która zmieniała się, ewoluowała z biegiem lat. Ta dwójka cały czas trzymała się razem, w końcu w przeważającym stopniu to Tor ją wychowywał. Znała go jako wujka, ojca chrzestnego – te fakty nie mogły zostać wymazane z ich przeszłości.
.
“Był najlepszym przyjacielem jej ojca. Był prawie dwa razy starszy od niej, ale z każdym mijającym dniem te fakty straciły dla niej znaczenie, a uczucia, które do niego żywiła stawały się silniejsze i ważniejsze, niż te sztucznie nałożone tytuły i różnica wieku. To było niezaprzeczalne: zmieniły się uczucia między nimi. Wiedziała to ona. Wiedział to on. Ale nie wiedzieli, co mają z tym zrobić”.
.
Nie rozumieli, co konkretnie się z nimi działo. Dlaczego, gdy znajdowali się w jednym pomieszczeniu ich oddechy przyśpieszały, a serca zmieniały rytm. Oboje czuli się rozdarci, przerażeni, gdyż znaleźli się jakimś sposobem w poplątanej relacji złożonej z pożądania i miłości, która nigdy nie powinna zaistnieć. Grace widział w Kenzi piękną, dojrzałą, zmysłową kobietę, ale również małą dziewczynkę, którą obserwował, gdy dorastała. Osiemnastolatka za to pragnęła zaopiekować się Torem, chciała stać się osobą, dzięki której będzie uśmiechał się każdego dnia.
.
“Nie chcę, żeby był dla mnie wujkiem, ani najlepszym przyjacielem mojego taty. Chcę, żeby był mój. Patrząc wstecz, nie mogę zaprzeczyć, że część z tych uczuć zaczęła rodzić się we mnie już dawno temu. Zupełnie, jakby były nasionami, które powoli kiełkowały przez te wszystkie lata, dojrzewając razem z nami”.
.
Kenzi czuła w głębi serca, że Toren to jej druga połowa. Ten jedyny mężczyzna, który wzbudzał w niej najpiękniejsze emocje, który tulił ją i kochał w niemal każdym momencie jej życia. Kenzi nie sądziła, że to, co wytworzyło się między nimi było złe pod jakimkolwiek względem. Uważała to raczej za coś wyjątkowego, pięknego, niezwykle rzadkiego. W końcu, ile osób może powiedzieć, iż kochało tą samą osobę przez całe życie w tak różny sposób?
.
“Moja przeszłość nie istnieje bez niego i przyszłość również. On jest całym moim światem. Nie ma opcji, żebym kiedykolwiek i dla kogokolwiek zrezygnowała z naszej miłości. Należymy do siebie. Zawsze to wiedziałam i jestem wykończona walką, zaprzeczeniem i ukrywaniem tego”.
.
“Rozdarty” to powieść idealna dla fanów kontrowersyjnych romansów ze sporą różnicą wieku pomiędzy postaciami. Osobiście wprost uwielbiam takie teksty, dlatego z ogromną przyjemnością muszę stwierdzić, iż Carian Cole posiada talent do ich tworzenia. Pierwszy tom serii “Całkowicie rozdarci” przeczytałam dosłownie jednym tchem. Płynęłam po nim, a protagoniści bezpowrotnie wciągnęli mnie do swojego świata. Zakochałam się od pierwszych stron w tej prawdziwej, wyważonej, chwytającej za serce, wzruszającej, czarującej, uroczej, wypełnionej ciepłem lekturze. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak tylko serdecznie zachęcić Was do zapoznania się z twórczością tej autorki. Gwarantuję, że jej wnikające w myśli, a zarazem pełne nieoczywistej miłości książki na pewno Was nie zawiodą!

💋"Za­wsze my­śla­łam, że mi­łość to mi­łość i nie ma tam żad­nej sza­rej stre­fy, ale teraz uczę się, że to nie jest takie pro­ste. Mi­łość jest jak ce­bu­la, z dużą ilo­ścią warstw i łez, zanim się do­sta­nie to, co naj­lep­sze".
.
.
Fenomenalny, zaskakujący, niesztampowy, wartościowy, przyprawiający o szybsze bicie serca. Wyzbyty z banalności, hipnotyzujący, na swój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

💦" - Oddychaj – mawiała mama. – Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je".
.
.
Boleśnie wnikająca w myśli, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji, poruszająca aktualne w dzisiejszych czasach problemy. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, niebanalna, urzekająca, ale jednocześnie nieco przerysowana. Naznaczona bólem, cierpieniem, traumą, owiana smutkiem, żalem, współczuciem. Wypełniona zwrotami akcji, przyjemna niczym jesienny spacer w promieniach zachodzącego słońca, lekka jak piórko historia o tym jak ważne bywa przebaczenie sobie oraz innym. Ta skłaniająca do refleksji opowieść pokazuję również, że dosłownie jedna sekunda potrafi sprawić, aby nasze życie zmieniło się już bezpowrotnie.
.
“Dziesięć płytkich oddechów” to z jednej strony niepozbawiona schematów, wad, niesiona głosem przewidywalności, wprost doskonała dla młodszych czytelników lektura, lecz z drugiej to wyjątkowa, bolesna, nakreślająca istotne w życiu wartości, a także zwracająca uwagę na to jak ciężko wymazać z pamięci traumatyczne przeżycia książka. Tę publikację powinien przeczytać nie tylko każdy nastolatek, ale i każda osoba dorosła, zważywszy na to, iż K.A. Tucker stworzyła dzieło obrazujące dość istotny w naszym społeczeństwie problem dotyczący prowadzenia pojazdów pod wpływem alkoholu. Ta pozycja to swego rodzaju przestroga ukazująca konsekwencje nieodpowiedzialnego zachowania, które doprowadziło do ogromnej tragedii. Autorka posiada w swoim piórze pewnego rodzaju magię, gdyż według mnie w boleśnie przepiękny sposób opisała tutaj emocje, uczucia zarówno sprawcy, jak i ofiary wypadku.
.
Główni bohaterowie to osoby sympatyczne, choć nieco pogubione, zlęknione. Momentami podnosili mi ciśnienie swoim egoistycznym, wręcz irytującym zachowaniem, aczkolwiek akurat w ich przypadku byłam w stanie to zaakceptować. W końcu zarówno Kacey, jak i Trent przeszli w swoim życiu przez piekło. Zostali dotkliwie doświadczeni przez los mimo tak młodego wieku.
.
Rzeczywistość Kacey Cleary runęła niczym domek z kart pewnego wieczoru, gdy jej rodzice, chłopak oraz przyjaciółka jechali obejrzeć mecz rugby, w którym brała czynny udział. To właśnie wtedy straciła prawie wszystkie bliskie jej osoby. Bóg oszczędził jedynie jej piętnastoletnią siostrę Livie zsyłając na nią grypę. Dwudziestolatka po tej tragedii stała się trudna. Na rok wsiąknęła w świat prochów i alkoholu, by jakoś sobie poradzić. Wiedziała, że używki niszczą jej życie, ale jednocześnie miały też dla niej magiczną moc – potrafiły przytępić ból. One i seks. Bezsensowny i bezmyślny. Seks na zasadzie “Bierz, co chcesz”, z nieznajomymi, którzy nic jej nie obchodzili, z chłopakami na imprezach, z kolegami ze szkoły. To był doskonały mechanizm radzenia sobie z problemami, lecz do pewnego czasu. Jedna noc sprawiła, że zaprzestała wszystkiego. Dziewczyna znalazła się na krawędzi, mogła umrzeć, czego świadkiem stała się Livie. Niedługo potem protagonistka odnalazła w kick-boxingu nowy sposób wyzwalania emocji, jednak nadal czuła się jak wrak, pusta skorupa. Poprzednia Kacey śmiała się, miała hordy przyjaciół i wymykała się, kiedy tylko mogła, aby całować się chłopakiem. Obecna Kacey nie wiedziała, kim była ta poprzednia, nie pamiętała jej. Budowała mur przed każdym, kto chciał się do niej zbliżyć, otaczała się grubą barierą ochronną. Nie potrafiła znieść dotyku dłoni drugiego człowieka, nie otwierała się, nie dopuszczała nikogo do siebie. Dwudziestolatka miewała koszmary, rzadko przesypiała całą noc, a na dodatek niezbyt dobrze czuła się w ograniczonej przestrzeni. Ten wypadek odcisnął na niej ogromne piętno, zmienił ją bezpowrotnie. Nie ukrywam, że momentami panna Cleary zachowywała tak, jakby to tylko jej rodzice zginęli. Zapominała, iż przecież jej młodsza siostra również straciła mamę oraz tatę. Wkurzało mnie jej egoistyczne postępowanie, jednak właśnie dzięki niemu odebrałam ją jako postać realistyczną, autentyczną, w końcu sama nie wiem, jak zachowałabym się w jej sytuacji. Podziwiałam ją za to, że zaopiekowała się Livie, poświęciła się dla niej i próbowała zapewnić jej godne życie.
.
Trent Emerson to młody, pełen sprzeczności mężczyzna. W jednej chwili słodki, opiekuńczy, współczujący, a w drugiej nachalny, tajemniczy, diabelski. W krótkim czasie dwudziestopięciolatek dostrzegł w Kacey coś, nad czym tak ciężko pracowała, by to ukryć. Znalazł sposób, aby się do niej zbliżyć, stworzył trwałe szczeliny w jej starannie wykonanej barierze zdrowego rozsądku. Przedarł się przez jej tarcze ochronne, strach i dosyć szybko stał się dla niej ważną osobą. “Jakimś cudem udało mu się wsunąć dłoń pod mój tytanowy płaszcz i dotknąć mnie w sposób, w jaki nikt nigdy mnie nie dotknął”. Trent z łatwością wzbudzał w niej niechciane uczucia, rozpalał płomień w jej ciele. Zawładnął jej sercem, a co najważniejsze sprawił, że czuła się szczęśliwa. Pragnęła jego obecności, jego ciała, głosu, dotyku, śmiechu, wszystkiego. Potrzebowała go. “On smakuje jak arbuz po życiu w pragnieniu. Jest jak powietrze po latach spędzonych pod wodą. Jest jak życie”.
.
Bez wątpienia pomiędzy Kacey, a Trentem przeskakiwały elektryczne iskry. Pojawiło się między nimi magnetyczne przyciąganie, silna chemia, jednak uważam, iż ich uczucie rozwinęło się zbyt szybko. Na pewno zauroczyli się sobą, ale ciężko mi w ich przypadku mówić o miłość. Jakoś szczerze mówiąc nie czułam jej pomiędzy tą dwójką.
.
Zdradzę Wam, że końcówka tej pozycji totalnie mnie zaskoczyła. W momencie, gdy wyszła na jaw tajemnica głównego bohatera byłam dosłownie w szoku. Autentycznie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
.
K.A. Tucker stworzyła wartościową lekturę, po której dosłownie się płynie. Poruszyła na jej łamach kilka ważnych tematów, takich jak: pedofilia, molestowanie seksulane czy zespół stresu pourazowego. To historia o przyjaźni oraz miłości – tej siostrzanej, jak i romantycznej, wprost idealna dla fanów powieści new adult. Główni bohaterowie tego tytułu walczyli z demonami przeszłości, próbowali przełamać swój strach przed bliskością, przywiązaniem. “Dziesięć płytkich oddechów” to tekst niepozbawiony wad, aczkolwiek posiada on też w sobie coś niezwykłego, coś przez co trudno się od niego oderwać. Kilka lat temu na pewno pokochałabym tę książkę, ale dzisiaj mogę napisać jedynie, że mi się ona podobała, miło spędziłam z nią czas, ale również wyciągnęłam z niej daleko idące wnioski. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję po nią sięgnąć to nie wahajcie się ani chwili, gdyż pomimo kilku drobnych minusów naprawdę warto się z nią zapoznać!

💦" - Oddychaj – mawiała mama. – Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je".
.
.
Boleśnie wnikająca w myśli, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji, poruszająca aktualne w dzisiejszych czasach problemy. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, niebanalna, urzekająca, ale jednocześnie nieco przerysowana. Naznaczona bólem, cierpieniem, traumą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

🛩️"– Nie mogę sobie przy­po­mnieć, jak to jest cię nie ko­chać, Calla. Nie pa­mię­tam, jak to jest obu­dzić się i o tobie nie my­śleć. Każ­dej nocy kładę się spać wku­rzo­ny, bo nie ma cię przy mnie. Po­nie­waż je­steś tak da­le­ko. Po­trze­bu­ję cię jak la­ta­nia. Jak tego ala­skań­skie­go po­wie­trza. Bar­dziej niż po­wie­trza".
.
.
Wypełniona magicznymi, realistycznymi, zapierającymi dech w piersiach opisami Alaski, która stała się odrębnym bohaterem tej powieści. Wielobarwna emocjonalnie, boleśnie wnikająca w myśli, przepełniona ciepłem, otulająca, klimatyczna, wartościowa historia pokazująca jak ważne w związku bywają kompromisy. Naznaczona samotnością, tęsknotą, ale również miłością, przyjaźnią, nadzieją słodko-gorzka publikacja o poświęceniu, odkrywaniu siebie na nowo oraz o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Obrazująca rozwój młodej kobiety, trzymająca w napięciu, chwilami zabawna, posiadająca w sobie niezaprzeczalny urok, dojrzała, mądra, ujmująca, nietuzinkowa, poruszająca szereg ważnych tematów lektura udowadniająca, że niekiedy nawet najgłębsze uczucie pomiędzy dwojgiem ludzi nie wystarczy, aby stworzyli oni szczęśliwy, a co najważniejsze trwały związek.
.
Nie boję się rzec, iż “The Simple Wild. Zostań ze mną” to taka moja książka życia, która trafiła wprost do mojego serca i z pewnością już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Pomimo że kontynuacja tego fenomenalnego tytułu miała premierę prawie rok temu nie spieszyło mi się, aby po nią sięgnąć. Obawiałam się, iż nie spełni ona moich wygórowanych oczekiwań, że okaże się rozczarowująca, ale na szczęście tak się nie stało. Co prawda przy tej części łzy nie lały mi się strumieniami po policzkach, a momentami jej czytanie niesamowicie mi się dłużyło, lecz niewątpliwie posiada ona w sobie cząstkę czegoś wyjątkowego, poraża swoją autentycznością i realizmem fabularnym. To kolejne dzieło K.A. Tucker doskonale ukazujące jej ogromny talent pisarski, a także doskonałą umiejętność przekazywania czytelnikom we wręcz namacalny sposób emocji, rozterek czy dylematów bohaterów.
.
W “Wild at Heart. Wróć do mnie” zwróciła moją uwagę przede wszystkim niezwykła przemiana, jaka dokonała się w protagonistce. Zdradzę Wam, iż bez problemu potrafiłam utożsamić się z Callą, gdyż w pewnym sensie dostrzegam w niej siebie – dziewczynę z miasta, bez zobowiązań, tyle że nie wiem, czy ja kiedykolwiek odważyłabym się przeprowadzić na Alaskę. Aczkolwiek mówi się, iż człowiek dla miłości jest gotowy do wielu poświęceń, prawda? W tej części panna Fletcher porzuciła wszystko, co znajome, by być z ukochanym. Obawiała się tego kroku, ale czuła się na niego w pełni gotowa. Wcześniejszy pobyt na Alasce zmienił ją w sposób, którego nie była w stanie określić. Pół roku temu, zanim Jonah wkroczył do jej życia, nie dałaby się złapać bez makijażu. Wygląd wydawał jej się wtedy jednym z ważniejszych elementów, lecz teraz już tak nie uważała. Calla to kobieta bystra, mądra, twarda na swój własny sposób, która zmagała się z odnalezieniem własnej drogi w świecie, w którym dzikie zwierzęta sprawiały, że nieustannie musiała oglądać się za siebie, a trudne warunki wykraczające poza zimne, ciemne miesiące jedynie zniechęcały do opuszczania ciepłego domu. Główna bohaterka w tym tomie dojrzała, dorosła, ale moim zdaniem dawała od siebie o wiele więcej niż Jonah. Pragnęła, aby ukochany się rozwijał, spełniał marzenia, jednocześnie zapominając o sobie. Powiedziała mu, aby przyjął ofertę pracy jako strażak, gdyż właśnie to chciał robić na co dzień, ale ona stała się przez to nieszczęśliwa – w końcu jej facet spędzał długie godziny poza miejscem zamieszkania, a ona widywała go tylko w nocy, gdy kładł się do łóżka. On poświęcił się temu, co kochał, a ona całe dnie robiła coś, co nie sprawiało jej przyjemności. Podążanie za nim, gdy pilotował samoloty przestało jej wystarczać, dlatego musiała znaleźć tu swoje miejsce, coś takiego, dzięki czemu będzie miała cel, coś, co będzie wyłącznie jej.
.
Jonah Riggs to mężczyzna śmiały, bezpośredni, niecierpliwy, lojalny, stanowczy, pewny siebie, nieustraszony w powietrzu, ciut antyspołeczny, ale i romantyczny. Ten trzydziestodwulatek martwił się o wszystkich tylko nie o siebie. Uwielbiał pomagać ludziom, a także nienawidził, gdy coś powstrzymywało go przed robieniem tego, czego chciał. Ten seksowny, onieśmielający pilot z alaskańskiej dziczy mówił zawsze to, co myślał, nawet jeśli nie było to nic przyjemnego. W tym tomie Jonah okropnie działał mi na nerwy, a w pewnym momencie tak mi podniósł ciśnienie, iż miałam ochotę zrobić mu krzywdę. Nie rozumiem, jak mógł zarzucić Calli, że od początku nie dawała Alasce szansy, skoro ona jeździła na quadzie, gadała z kozą, ratowała psy z sideł na niedźwiedzie, chodziła na festiwale chili, ale też próbowała sprawić, aby ich dom wyglądał jak prawdziwy dom, a nie jak szopa w lesie. Na dodatek wyhodowała w ogródku wystarczającą ilość warzyw, aby pięćdziesięcioosobowa rodzina przetrwała zimę i nauczyła się gotować, a on twierdził, iż jego ukochana szukała powodów, przez które Alaska była okropna. Odnosił wrażenie, że wciąż mówiła o Toronto, jakby tam znajdował się jej dom, a ten tu traktowała jako tymczasowy. Uważał, iż skupiała się na tym, że tu nie pasuje, a to wcale nieprawda, gdyż ona robiła wszystko, aby pokochać to miejsce. Calla poświęciła się, zmieniła dla niego całe swoje życie. Musiała przywyknąć do wielu rzeczy, aby kiedykolwiek w przyszłości móc nazywać Alaskę domem, a on moim zdaniem nawet nie próbował tego zrozumieć.
.
Relacja protagonistów została nafaszerowana elektryzującą chemią, ognistą namiętnością, napięciem, pasją, magnetycznym przyciąganiem czy słownymi przepychankami. Początkowo między nimi wszystko układało się idealnie, bez problemu popadli w swój rytm. Ich związek był nowy, gwałtowny, świeży, ekscytujący. Czekało na nich wiele możliwości i planów, ale w końcu przyszedł spokój, dni zaczęły się dłużyć, a co za tym idzie powoli gasła w nich ochota na to, co przed nimi. Jonah jednak pragnął, by im się udało, aby Calla trwała przy nim już na zawsze. Był pewien ich związku, chciał się ustatkować, kupić dom, mieć z panną Fletcher dzieci. Jednak Calla po kilku miesiącach mieszkania na Alasce poczuła, że zaczęła tracić cząstkę siebie. Rozkwitała w niej niewytłumaczalna pustka, zważywszy na to, iż nie była stworzona do samodzielnego spędzania czasu. Uwielbiała przebywać wśród ludzi, a mieszkając w Trapper’s Crossing została od nich odizolowana. Autorka w tym tomie wystawiła związek bohaterów na wiele prób. Co istotne, ukazała na ich przykładzie, że budowanie wspólnego życia to tak naprawdę trudna sztuka, w której to nie może zabraknąć kompromisów, zaufania oraz szczerych rozmów.
.
“Jednego dnia związek wydaje się nierozerwalny, a drugiego wygląda na kruchy – wystarczy nieporozumienie, kilka słów, góra tłumionych obaw, które w końcu wypływają na powierzchnię”.
.
K.A. Tucker tym razem ulokowała swoje dzieło w dzikich stronach Alaski, w których to nie brakowało groźnych zwierząt, upierdliwych komarów, trzęsień ziemi, długich, ciemnych zim czy nieprzyjemnych, rdzennych mieszkańców. Śledząc “Wild at Heart. Wróć do mnie” odbyłam niezapomnianą podróż wraz z Jonahem, Callą, Agnes, Mabel, Royem i wspomnieniami o Wrenie. Cudownie spędziłam czas z tym tytułem, acz nie ukrywam, iż okazał się on nieco słabszy od pierwszego tomu. Chwilami dłużyła mi się ta historia, nudziła mnie, na co doskonałym dowodem jest to, że czytałam ją ponad dwa tygodnie. Nie mniej jednak seria “Wild” zasługuję na to, aby znaleźć się w Waszych biblioteczkach – polecam Wam ją z całego serca!

🛩️"– Nie mogę sobie przy­po­mnieć, jak to jest cię nie ko­chać, Calla. Nie pa­mię­tam, jak to jest obu­dzić się i o tobie nie my­śleć. Każ­dej nocy kładę się spać wku­rzo­ny, bo nie ma cię przy mnie. Po­nie­waż je­steś tak da­le­ko. Po­trze­bu­ję cię jak la­ta­nia. Jak tego ala­skań­skie­go po­wie­trza. Bar­dziej niż po­wie­trza".
.
.
Wypełniona magicznymi, realistycznymi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

💍"Czasami człowiek potrzebuje trochę czasu, żeby spojrzeć na wszystko z właściwej perspektywy".
.
.
Wypełniona obłędnym zapachem cynamonowych ciasteczek i batoników, jagodowych muffinek, a także czekoladowych brownie. Nasączona wyjątkowym aromatem parzonej kawy oraz świeżych róż, ale również ciepłą, otulającą, przyjemną atmosferą nowojorskiej kawiarni. Snuta niespiesznie, powoli, naszpikowana humorem opartym na sarkazmie czy mnóstwem uroczych gestów. Lekka niczym wietrzyk, naznaczona smutkiem, ale też radością. Zadziwiająca swoją słodkością, momentami wywołująca ciarki żenady, utrzymana w iście bajkowym klimacie lektura idealna dla wielbicieli przerysowanych komedii romantycznych.
.
“Marriage for one” to sensacja TikToka, którą miałam pokochać od pierwszych stron. To romans slow burn z mnóstwem humorystycznych sytuacji, który podobno czyta się jednym tchem. Jednak dla mnie śledzenie tego tekstu było istną katorgą, drogą przez mękę, która myślałam, że już nigdy nie dobiegnie końca. Przez ponad dwa tygodnie, dzień w dzień, z wielką niechęcią powracałam do losów Jacka oraz Rose. Od samego początku męczyła mnie ta powieść, nudziłam się na niej i do tej pory zastanawiam się, dlaczego nie dałam sobie z nią spokoju tylko dalej w nią brnęłam. Przez pierwsze trzydzieści procent historii postaciom udało się jedynie pomalować i urządzić nowojorską kawiarnię, oprócz tego nie wydarzyło się w ich codzienności nic ciekawego. Po pewnym czasie miałam też serdecznie dość pytania “Jak się czujesz?”, a także “Wszystko w porządku?”, które mniej więcej z ust Jacka padło, aż trzydzieści osiem razy!
.
W “Marriage for one” wyczuwałam pewnego rodzaju sztuczność, szczególnie w niektórych pozbawionych naturalności zachowaniach głównych bohaterów. W moim odczuciu Rose i Jack byli nijacy, wkurzający, irytujący, a poziom ich rozmów budził jedynie moje zażenowanie. Zdradzę Wam, że zupełnie nie udało im się zaskarbić sobie mojej sympatii.
.
Jack Hawthorne okazywał tyle emocji, co worek cementu. Ten trzydziestojednolatek jawił mi się jako pewny siebie, gburowaty, nieprzystępny, opryskliwy, oszczędny w słowach, czasem arogancki i zdystansowany. Wydawał się szorstki, oziębły, ale w rzeczywistości to naprawdę dobry człowiek. Jedną z najważniejszych atrakcji w jego życiu stało się prowokowanie Rose oraz obserwowanie jej reakcji. Prawnik nie potrafił trzymać się z daleka od swojej świeżo poślubionej żony. Chciał być dla Rose osobą, na której może się oprzeć. “Jesteśmy tacy sami. Nie mamy nikogo poza sobą. Będziesz się na mnie opierać, a ja na tobie. Nauczymy się, jak to się robi. Jesteśmy w tym razem”. W wielu opiniach widziałam stwierdzenie, że Jack to słodziak, ale szczerze mówiąc dla mnie to postać bez charakteru, która troszeczkę mnie przerażała. Szczególnie, gdy wyszła na jaw jego prawdziwa motywacja, co do małżeństwa z dwudziestosześciolatką.
.
Rose Coleson to silna, pewna siebie, zdeterminowana, nie obawiająca się pokazać pazurków kobieta. Ta romantyczna dusza to niezła gaduła, ale akurat ta cecha strasznie mi w niej przeszkadzała. Zapewniam Was, iż potrafiła paplać bez sensu i to ciągle te same kwestie przez cały czas. Irytowało mnie to do granic możliwości, w dodatku odebrałam ją jako z lekka dziecinną, natarczywą oraz upierdliwą. Podziwiałam natomiast jej zapał oraz oddanie, by utrzymać wymarzoną kawiarnie na poziomie.
.
Za kolejny minus tej powieści uważam brak wyczuwalnej chemii, przeskakujących iskier pomiędzy protagonistami. Jack i Rose to całkowite przeciwieństwa, więc teoretycznie powinni się przyciągać niczym dwa magnesy, ale niestety ich relację odebrałam po prostu jako drętwą, sztywną, drewnianą. Na początku ich związek miał być zwykłą transakcją między dwojgiem ludzi. Umową biznesową z okresem ważności, z której oboje planowali czerpać korzyści. Dzięki małżeństwu z obcym przystojniakiem, Rose mogła wreszcie otworzyć wymarzoną kawiarnię. Natomiast Jack jako najmłodszy wspólnik w kancelarii musiał wywierać dobre wrażenie na jej obecnych i przyszłych klientach, a do tego potrzebował żony, aby towarzyszyła mu w oficjalnych kolacjach czy wydarzeniach. Uważał, że mógł wykorzystać iluzję ich związku na własną korzyść, lecz jak się później dowiadujemy jego motywacja, co do zawarcia małżeństwa z Rose okazała się zgoła inna. Państwo Hawthorne w ogóle do siebie nie pasowali. Jack dobrze radził sobie ze skrywaniem emocji, myśli, uczuć, natomiast w dwudziestosześciolatce można było czytać jak w otwartej księdze. Ona pragnęła z nim rozmawiać o różnych rzeczach, lepiej go poznać, chciała sprawić, aby ich udawana relacja była dobrą zabawą, ale on praktycznie nie wchodził z nią w żadne interakcje. Aczkolwiek z upływem czasu bohaterka zaczęła lubić towarzystwo swojego męża, który bywał czasami zrzędliwy, opryskliwy, arogancki, a chwilami stawał się słodziutki i czarujący. Trzydziestojednolatek przebił się przez każdy jej mur, ale ona również sprawiła, iż Jack zaczął się otwierać.
.
Zastanawia mnie kwestia tego, dlaczego Rose poślubiła Hawthorne’a skoro zdawała sobie sprawę, że za pewien czas zostanie zmuszona do oddania mu na własność lokalu przy Madison Avenue, a on będzie mógł z nim zrobić, co tylko zechce. Co prawda, otrzymała dzięki swojej decyzji prawo do jego użytkowania, jednak należy pamiętać, iż według testamentu mogła zajmować go jedynie przez dwa kolejne lata. Ciekawi mnie czy po upływie tego czasu zamknęłaby swój biznes, a może przeniosłaby go w inne miejsce? Żałuję, że autorka nie rozwinęła bardziej tego aspektu.
.
Pisarka zaskoczyła mnie, jeśli chodzi o chorobę, którą opisała na łamach swojej książki. Pierwszy raz spotkałam się w romansie z PMR, czyli wyciekiem płynu mózgowo-rdzeniowego, do którego dochodziło na skutek uszkodzenia opony otaczającej mózg. Acz niezbyt komfortowo czułam się, gdy główna bohaterka nieustannie wkładała sobie waciki do nosa, aby zatamować wyciek wodnistej cieczy.
.
Tak jak wspomniałam wcześniej, w pierwszej połowie tekstu “Marriage for one” nie wydarzyło się nic ciekawego, za to w drugiej części protagonistka dostała jakiejś obsesji na punkcie seksu. Mówię Wam, ciągle myślała i ględziła na ten temat. Skoro zaczęłam już ten wątek to niestety w mojej opinii sceny erotyczne nie pasowały kompletnie do całości tej historii. Czułam się zażenowana podczas ich śledzenia, a gdy zobaczyłam, iż męski narząd płciowy przetłumaczono jako “wacek” i “kuśka” wybuchłam gromkim śmiechem.
.
Ella Maise stworzyła powieść wprost doskonałą dla fanów motywu aranżowanego małżeństwa, grumpy x sunshine, a także lektur utrzymanych w stylu slow burn. Nie ukrywam, że absolutnie nie rozumiem fenomenu “Marriage for one” na wszelkich social mediach i osobiście zaliczam to dzieło do moich największych, tegorocznych książkowych rozczarowań.

💍"Czasami człowiek potrzebuje trochę czasu, żeby spojrzeć na wszystko z właściwej perspektywy".
.
.
Wypełniona obłędnym zapachem cynamonowych ciasteczek i batoników, jagodowych muffinek, a także czekoladowych brownie. Nasączona wyjątkowym aromatem parzonej kawy oraz świeżych róż, ale również ciepłą, otulającą, przyjemną atmosferą nowojorskiej kawiarni. Snuta niespiesznie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

❄️"– Ko­cham cię tak bar­dzo… mimo tego, że spę­dzam z tobą cały dzień, wciąż mi mało. Ko­cham cię tak bar­dzo, że jeśli nie będę mógł jeź­dzić z tobą, to nie chcę w ogóle jeź­dzić. Ko­cham cię tak ku­rew­sko mocno, Ja­smi­ne, że gdy­bym pod­czas wy­stę­pu zła­mał kost­kę, wstał­bym i do­koń­czył go dla cie­bie, aby zdo­być dla cie­bie to, czego za­wsze pra­gnę­łaś.
To była mi­łość. Wszyst­ko, z czego zda­wa­łam sobie w tam­tej chwi­li spra­wę, to to, że to była mi­łość..."
.
.
Wypełniona pasją, obsesją, niezwykłym klimatem, a także istotnymi wartościami. Snuta powoli, niespiesznie, niosąca nadzieję, ale też nad wyraz męcząca, irytująca opowieść o wytrwałym dążeniu do osiągnięcia sukcesu, walce o siebie i swoje marzenia. Obrazująca blaski oraz cienie zawodowego łyżwiarstwa, naszpikowana humorem, sarkazmem, słownymi potyczkami książka o zdrowej rywalizacji, determinacji, sile, poświęceniu, przyjaźni, ale również o miłości.
.
Mariana Zapata to podobno mistrzyni romansów slow burn. Widziałam w social mediach mnóstwo pozytywnych opinii na temat jej twórczości, a w szczególności czytelnicy zachwycają się historią Jasmine oraz Ivana opisaną na łamach “Od Lukova z miłością”. Z tego powodu podeszłam do tej lektury z ogromnym entuzjazmem, ale oczywiście już będąc w połowie tekstu poczułam gorzki smak rozczarowania. Szczegółowe, drobiazgowe, dogłębne opisy to dla mnie jeden z największych minusów tego dzieła. Ciężko było mi przez nie przebrnąć, często musiałam robić sobie też przerwy od czytania, gdyż czułam zażenowanie zachowaniem postaci, a także zmęczenie tymi ich nic nie wnoszącymi do fabuły, nudnymi, irytującymi przemyśleniami. Mnoga ilość wulgaryzmów, ewidentnie wstawionych “na siłę” również nie działa na korzyść tej opowieści. W dodatku nie przemówiła do mnie kreacja głównych bohaterów. Nie obdarzyłam sympatią ani Jasmine ani Ivana, a o tym, dlaczego tak się stało opowiem Wam za chwilkę.
.
Jasmine Santos to osoba antypatyczna, agresywna, opryskliwa, egoistyczna, która skupiała się tylko i wyłącznie na sobie. Jej zachowanie jawiło mi się jako wręcz odpychające, a te jej humorki, negatywne nastawienie do świata oraz dziecinne odzywki? Myślałam, że tego nie zniosę. Rodzina nazywała ją “prawdziwą królową dram” i całkowicie zgadzam się z tym określeniem. Dwudziestosześciolatka nadmiernie dramatyzowała, a co więcej sama rozpoczęła konflikt z Ivanem. Wiecie, iż kilka lat temu protagonistka powiedziała mu, że miał obrzydliwy, głupio wyglądający strój mimo iż sama nie prezentowała się lepiej od niego? Potem on nieustannie odpłacał jej się za to docinkami typu, że musi schudnąć, bo inaczej płozy jej się rozpadną. Nazywał ją Klopsikiem, ale też życzył dosłownego połamania nóg. Aczkolwiek szczerze mówiąc wcale mu się nie dziwię, w końcu ta dziecinna łyżwiarka zasłużyła sobie na takie traktowanie. Z jednej strony podziwiałam jej niesłabnącą determinację, jeśli chodzi o dążenie do spełnienia marzeń, ale z drugiej wkurzała mnie ta jej chęć ciągłego wygrywania, tak samo jak jej brak cierpliwości. Porażki ją przerażały, bardzo źle je znosiła. Pragnęła jedynie odnosić sukcesy, gdyż dla tego sportu poświęciła całe swoje życie. Zrezygnowała z posiadania przyjaciół, nikogo nie kochała, a także ignorowała swoją rodzinę. Łyżwiarstwo figurowe było jej prawdziwą i jedyną miłością – uczuciem, które przewyższało wszystko, co kiedykolwiek znała.
.
Natomiast Ivan Lukov to postać, która nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Dwudziestodziewięciolatek był skarbem dla świata sportu. Chłopcem z plakatów reklamujących łyżwiarstwo figurowe w parach. Tego “łyżwiarskiego królewicza” szanowali i wielbili wszyscy wokół. Wszyscy poza Jas i mną. Brakowało mi niezwykle w tej powieści jego perspektywy. Żałuję, że autorka nie pozwoliła, aby czytelnicy poznali jego myśli oraz motywy niektórych zachowań.
.
Główni bohaterowie wiekiem zbliżali się już do trzydziestki, ale przyrzekam Wam, iż zachowywali się jak rozwydrzeni nastolatkowie. Nie mogli przeżyć ani jednego dnia bez ostrej wymiany zdań, wyzywania się czy obrażania. Nie potrafili nawet przez chwilkę normalnie ze sobą porozmawiać. Początkowo infantylne kłótnie Ivana oraz Jasmine nie miały dla mnie większego sensu, jednak później stały się trochę zabawniejsze. Ich potyczki słowne, docinki, uszczypliwości zaczęły wywoływać uśmiech na mojej twarzy, lecz nie zmienia to faktu, że wyczułam w ich relacji pewnego rodzaju sztuczność. “Ivan i ja byliśmy jak olej i woda. Nie byliśmy w stanie się połączyć”. Brakowało między nimi elektryzującej chemii, magnetycznego przyciągania, większych emocji. Nie uwierzyłam w ich wielką miłość zwłaszcza, iż po raz pierwszy pocałowali się dopiero pod sam koniec książki. Bardzo lubię, gdy pisarki powoli budują napięcie między postaciami, gdy stopniowo protagoniści zbliżają się do siebie, ale tutaj coś po prostu w tej kwestii mi nie zagrało.
.
Podobało mi się natomiast to, że Mariana Zapata osadziła akcję swojej historii w świecie łyżwiarstwa figurowego. Nigdy nie czytałam romansu sportowego z łyżwiarzami w roli głównej, co uważam za ogromny plus. Dodatkowo przypadły mi do gustu końcowe rozdziały “Od Lukova z miłością”, które były stricte romansem. Na epilogu to nawet łezka zakręciła mi się w oku, aczkolwiek nie uratowało to w moim odczuciu całokształtu tego dzieła – w końcu jedna jaskółka wiosny nie czyni.
.
Nie mogę nie wspomnieć o korekcie tego tekstu, która niestety pozostawia wiele do życzenia. Pełno tu literówek, błędów logicznych czy pomylonych form czasownika “być”, przykładowo: “Kim do diabła, BYŁA ten mężczyzna?”.
.
Autorka stworzyła lekturę wprost idealną dla wielbicieli powieści slow burn oraz dla fanów motywu enemies to lovers. Piszę to z wielkim żalem, ale niestety mnie “Od Lukova z miłością” rozczarowało, co więcej uważam ten tytuł za jeden z najsłabszych, jakie poznałam w tym roku, ale może akurat Wy będziecie nim zachwyceni? Warto samemu to sprawdzić!

❄️"– Ko­cham cię tak bar­dzo… mimo tego, że spę­dzam z tobą cały dzień, wciąż mi mało. Ko­cham cię tak bar­dzo, że jeśli nie będę mógł jeź­dzić z tobą, to nie chcę w ogóle jeź­dzić. Ko­cham cię tak ku­rew­sko mocno, Ja­smi­ne, że gdy­bym pod­czas wy­stę­pu zła­mał kost­kę, wstał­bym i do­koń­czył go dla cie­bie, aby zdo­być dla cie­bie to, czego za­wsze pra­gnę­łaś.
To była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

💋"Mał­żeń­stwo nie ma nic wspól­ne­go z ob­rącz­ka­mi, z przy­się­ga­mi albo z ja­kimś ka­wał­kiem pa­pie­ru. Żadna z tych rze­czy nie łączy ludzi. Mał­żeń­stwo, bycie za­ko­cha­nym, jest po­sta­no­wie­niem trwa­nia przy dru­giej oso­bie, każ­de­go dnia, bez wzglę­du na wszyst­ko. Nie kła­miesz, nie oszu­ku­jesz, nie od­cho­dzisz i się nie pod­da­jesz. Trwasz".
.
.
Porywająca niczym wiatr, snuta niespiesznie, interesująco, niepozbawiona wielobarwnej palety emocji. Poruszająca czułe struny ludzkiej duszy, wartościowa, wyzbyta z banalności, boleśnie wnikająca w myśli – dokładnie taka jest powieść spod pióra Carian Cole pt. „Nie możesz mnie pocałować”. Niezwykle ciężko tworzy mi się opinie na temat dzieł, które w pewien sposób ujęły mnie swoją prawdziwością. Zastanawiam się zawsze, jakich słów użyć, aby w pełni oddać ich nieprzeciętność, uniwersalność, abyście i Wy zrozumieli, iż omawiana przeze mnie lektura to nie tylko zwykły romans, który ma na celu zapewnienie rozrywki czy też umilenie wolnego czasu. „Nie możesz mnie pocałować” to książka, która oprócz przyjemności oferuję czytelnikom coś więcej. Kryje ona w sobie cenną, życiową lekcję, a w dodatku porusza problemy, takie jak: hejt, prześladowanie, zaburzenia odżywiania, depresja, zbieractwo, z którymi każdy z nas może mieć styczność w swojej codzienności. Historia ta nie jest idealna – posiada zarówno wady, jak i zalety, ale właśnie to czyni ją wyjątkową.
.
Zagłębiając się w tekst “Nie możesz mnie pocałować” trafiamy do świata dwójki całkowicie odmiennych od siebie osób, które łączy tylko jeden aspekt: oboje dźwigają na swoich barkach pokaźny bagaż życiowych doświadczeń. Od razu zaznaczę, że Skylar oraz Jude’a naprawdę łatwo polubić! Od samego początku wzbudzili we mnie sympatię, głównie ze względu na to, iż zostali wykreowani w sposób naturalny, realistyczny. Ujęła mnie ich prawdziwość, a także to, że pomimo różnic wręcz idealnie się dopełniali. Główna bohaterka stanowi doskonały przykład na to, iż problemy czy też choroba członka najbliższej rodziny odbija się również na nas samych. Nikt nie wiedział, jak bardzo źle obecnie było z jej mamą, że jej hobby z roku na rok zmieniało się w coraz to potężniejszą obsesję, przez którą Skylar została zmuszona do egzystencji w swoim malutkim pokoiku bez dostępu do łazienki i bieżącej wody. Jej rodzicielka nie potrafiła pozbyć się z domu bezwartościowych przedmiotów. To właśnie bądź co bądź zwykłe śmieci w pewnym momencie stały się dla niej ważniejsze, niż własna córka. Serce pękło mi, gdy osiemnastolatka opowiadała, jak przez całe życie czuła się zbywana oraz ignorowana. Protagonistka cierpiała na refluks żołądka, wrzody, chorobę refluksową przełyku, odwodnienie, niedobór witamin, stany lękowe, depresję, wyczerpanie, a także na AFRID, czyli zaburzenie polegające na ograniczaniu lub unikaniu pokarmów. Nie stać ją było na ciągłe wizyty u lekarza, wykupywanie leków, gdyż nie posiadała ubezpieczenia. Pewnego dnia jednak w jej rzeczywistości pojawił się rycerz-taksówkarz w lśniącej zbroi, który przychodził jej na ratunek za każdym razem, kiedy potrzebowała podwózki. Mężczyzna zaproponował jej pomoc, a konkretnie rzecz ujmując zasugerował nastolatce małżeństwo. Ale czy Skylar odważy się wyjść za mąż za starszego budowlańca, którego ledwo znała? Panna Timmons od lat musiała o siebie walczyć. Uczyła się, a także pracowała, aby opłacić rachunki. Próbowała również pomóc matce uporać się z chorobą, ale ona jej nie słuchała. Teraz to do niej wyciągnięto pomocną dłoń. Jude nie chciał i nie mógł pozwolić, aby ta młoda dziewczyna utknęła w bagnie, a co za tym idzie zmarnowała sobie życie. Mimo iż zaufanie innym ludziom sprawiało mu trudność, tak samo jak wpuszczenie kogoś do swojego serca, pragnął zrobić coś dobrego. Gdy zobaczył, w jakich warunkach egzystowała Skylar, gdy dowiedział się, że nie mogła rozpocząć leczenia poczuł się wstrząśnięty. Właśnie wtedy wpadł na swój szalony pomysł: wymyślił, iż mogliby się pobrać.
.
Główny bohater to mężczyzna uczuciowy, cichy, niezależny, wrażliwy, który w przeszłości popełnił kilka błędów. To małżeństwo miało stanowić dla niego w pewnym sensie formę odkupienia. Jude obwiniał się o zaginięcie siostry. Uważał, że nie zaopiekował się nią tak, jak powinien, gdy tego najbardziej potrzebowała. Trzydziestoczterolatek czuł się chwilami bezwartościowy niczym zapomniana, odrzucona na bok rzecz. Był cichym domatorem, nie chciał mieć żony ani dzieci, można nawet rzec, iż obawiał się związków. „Nie zamierzał po prostu oddać całego swojego serca i duszy komuś, kto rozerwie je na strzępy jak drapieżnik”. Aczkolwiek to właśnie on jak nikt inny zasługiwał na kogoś, kto go pokocha. Kogoś, kto zatroszczy się o niego, tak jak on troszczył się o innych. Między nim, a Skylar od pierwszych dni znajomości narodziła się naturalna więź. Jude nigdy nie planował trwać przy kimś do grobowej deski, a panna Timmons nigdy nie była typem dziewczyny, która marzyła o bajkowym ślubie czy długim białym welonie. „Wmówiła sobie i wszystkim, którzy chcieli słuchać, że nie wierzy w miłość, w małżeństwo. W bratnie dusze. W partnerstwo. W szczęśliwe zakończenie. Ale prawda była taka, iż wierzyła w to wszystko. Po prostu nie wierzyła, że ona będzie miała kiedyś to wszystko. Jednak może myliła się, co do tego, ponieważ Jude – który wyglądało na to, iż również się okłamywał dokładnie w tych samych sprawach, wywrócił jej przekonania do góry nogami”. Skylar nie chciała, aby podczas ślubu pan młody ją pocałował. Natomiast każdy z nas doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż nie zawsze sprawy w naszym życiu układają tak, jakbyśmy tego pragnęli.
.
„Ich pocałunek, całkiem przypadkowy, zmienił wszystko. Ten znaczący gest na końcu przysięgi miał prawdopodobnie magiczną moc. W ich przypadku formułka „możesz pocałować pannę młodą” otworzyła puszkę Pandory”.
.
Niezwykle spodobał mi się sposób, w jaki autorka zbudowała relację romantyczną pomiędzy postaciami. Co najważniejsze, ich miłość nie wzięła się znikąd. Powoli ze zwykłej, koleżeńskiej znajomości przeszli do przyjaźni, która stopniowo zaczęła przemieniać się w coś więcej. Jakaś niewidzialna nić sprawiała, iż ciągnęło ich do siebie – zresztą od samego początku ta dwójka czuła się w swoim towarzystwie wyjątkowo dobrze. Między nimi z czasem wytworzyło się magnetyczne przyciąganie, które zbliżało ich do siebie, zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie. Za każdym razem, gdy Jude był ze Skylar doznawał niesamowitego uczucia zadowolenia. W jakiś sposób ta dziewczyna wkręciła się pod jego skórę i, o dziwo, nie chciał jej stamtąd wygrzebywać. Trzydziestoczterolatek okazał się tak naprawdę jedyną osobą, której panna Timmons kiedykolwiek zaufała. „Był niczym magiczna gąbka. Kiedy byłam z nim, wszystko inne znikało”. Skylar z biegiem czasu dostrzegła, że jej mąż pod twardą skórą kamuflował całkowicie inne oblicze. Z zewnątrz wydawał się szorstki, ale w środku skrywał niesamowitą delikatność oraz mnóstwo miłości. „Będąc z Jude’em czułam się kompletna, czułam się całością. Jakbym była tam, gdzie powinnam”. Według mnie protagoniści pomimo różnic perfekcyjnie do siebie pasowali, głównie ze względu na to, iż Jude posiadał w sobie taką dziecięcą, zabawową stronę. Aczkolwiek krytyka, presja ze strony mieszkańców miasteczka sprawiła, że zaczął zastanawiać się czy Skylar faktycznie nie była dla niego zbyt młoda. Ta dwójka obawiała się porzucenia. Oboje pragnęli zaufania, zaangażowania, stabilności – jak nikt inny zasługiwali na miłość. Kibicowałam im od samego początku lektury. Chciałam, aby w końcu zaznali prawdziwego szczęścia i otrzymali swój wymarzony happy end.
.
W „Nie możesz mnie pocałować” pojawia się motyw age gap, który osobiście wprost uwielbiam. Przemawiają do mnie powieści, w których to autorki eksponują, iż to przepiękne uczucie nie patrzy na wiek. Za to bez wątpienia od zawsze był to temat budzący niezdrową fascynację wśród społeczeństwa. Główna bohaterka z powodu małżeństwa ze starszym mężczyzną stała się ofiarą hejtu. Prześladowano ją w szkole, następnie w domu doświadczała tego samego online, w formie postów, hasztagów czy grupowych czatów. Musiała radzić sobie z szeptami, obrzydliwymi plotkami, które krążyły na jej temat. Właśnie w takich momentach dostrzegałam jej siłę, odwagę, waleczność.
.
Na koniec muszę wspomnieć o aspekcie, który mam wrażenie, że został w tej książce całkowicie zaniedbany, a mianowicie myślę o redakcji i korekcie. Wydawnictwo NieZwykłe w każdym miesiącu wypuszcza na rynek czytelniczy dosłownie garstkę zagranicznych tytułów, a jednak mimo tego naszpikowane są one pokaźną ilością błędów stylistycznych, interpunkcyjnych czy językowych. Gdy zobaczyłam następujące zdanie: „Skylar przyciągała mnie jak MAGNEZ” autentycznie zrobiło mi się słabo. Szkoda, iż taka wyjątkowa historia została na tej płaszczyźnie tak dotkliwie skrzywdzona.
.
Carian Cole stworzyła emocjonującą, wciągającą, hipnotyzującą, realistyczną, wyjątkową powieść, która zawładnęła moim sercem od dosłownie pierwszych stron. To tekst wręcz idealny dla wielbicieli romansów slow burn, motywu age gap, a także marriage for convenience. Pisarka poruszyła tutaj istotne, życiowe tematy, takie jak: trudne relacje rodzinne, zaburzenia odżywiania, zbieractwo, narkomania. Bohaterowie doświadczali wzlotów i upadków, popełniali błędy, przewracali się, aby po chwili wstać już jako silniejsze jednostki. „Nie możesz mnie pocałować” liczy sobie ponad pięćset stron, ale mogę Was zapewnić, iż w ogóle tego nie odczujecie. Po tym tytule dosłownie się płynie, a to zapewne za sprawą tego, że autorka potrafi bezbłędnie przenosić uczucia na papier. Dla mnie to jedna z najlepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w tym roku, z tego względu chciałabym Wam serdecznie ją polecić. Gwarantuję, iż nie pożałujecie sięgnięcia po nią, gdyż posiada ona w sobie wszystkie elementy, którymi moim zdaniem powinna cechować się niebanalna opowieść o zakazanej miłości!

💋"Mał­żeń­stwo nie ma nic wspól­ne­go z ob­rącz­ka­mi, z przy­się­ga­mi albo z ja­kimś ka­wał­kiem pa­pie­ru. Żadna z tych rze­czy nie łączy ludzi. Mał­żeń­stwo, bycie za­ko­cha­nym, jest po­sta­no­wie­niem trwa­nia przy dru­giej oso­bie, każ­de­go dnia, bez wzglę­du na wszyst­ko. Nie kła­miesz, nie oszu­ku­jesz, nie od­cho­dzisz i się nie pod­da­jesz....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🍀"Nawet naj­pięk­niej­sze hi­sto­rie mi­ło­sne są spla­mio­ne smut­kiem".
.
.
Nasączona niepokojącą energią, pasją, mrokiem, tajemnicami, sekretami, a w dodatku trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Snuta dynamicznie, intensywna, intrygująca, wzruszająca, utrzymana w fascynującym, specyficznym, niezwykłym klimacie elitarnej szkoły. Momentami wywołująca dreszcze na całym ciele, wypełniona karuzelą emocji, ciut pokręcona, zawiła historia o obsesyjnej miłości. Naszpikowana zaskakującymi zwrotami akcji, nieoczywista, w pewnym stopniu oryginalna, wyróżniająca się z tłumu, będąca swoistym powiewem świeżości na rynku czytelniczym opowieść o mechanizmach radzenia sobie z traumą, a także o próbie zapomnienia o przeszłości.
.
“Riot House” to tytuł, który z pewnością znajdzie się na mojej liście najlepszych książek przeczytanych w tym roku. Sięgając po ten tekst autentycznie nie spodziewałam się, że aż tak mi się on spodoba, gdyż historie o siedemnastolatkach raczej nie robią już na mnie większego wrażenia. Aczkolwiek ta lektura to po prostu emocjonalna bomba! Ekscytowałam się dosłownie jej każdą stroną, chłonęłam ją niczym gąbka wodę. Callie Hart ciekawie poprowadziła fabułę, doskonale przemyślała sobie każdy jej element. Umiejętnie zwodziła mnie wieloma zagadkami, niedopowiedzeniami, iż naprawdę do ostatnich stron nie wiedziałam, w jaki sposób potoczą się losy bohaterów. Autorka bezbłędnie uwiła sieć kłamstw i intryg, stopniowo odkrywała też przed czytelnikami karty dotyczące przeszłości protagonistów. Za to rozdziały zatytułowane “W ciemnościach” dodały temu dziełu szczypty niepewności oraz niepokoju. W pierwszej części serii “Crooked Sinners” ważną rolę odgrywają charakterystyczne, fenomenalnie wykreowane pod względem psychologicznym postacie, które za moment Wam przybliżę.
.
Elodie Stillwater to siedemnastolatka, którą od razu polubiłam: silna, odważna, pewna siebie, inteligentna, waleczna, bystra, zadziorna. Mimo iż była drobna potrafiła sama się obronić, w końcu stworzono ją z hartowanej stali, a nie podatnego na stłuczenia szkła. Kroczyła przez życie dumnie, z podniesioną głową, aczkolwiek w głębi serca skrywała kilka mrocznych tajemnic. Przez lata ojciec ranił ją na wiele okropnych sposobów. Miał na swoim koncie najbardziej obrzydliwe występki, jakie można sobie wyobrazić. Zdradzę Wam, że to, czego Elodie doświadczyła z jego rąk, czego stała się świadkiem mając zaledwie czternaście lat zmroziło mi krew w żyłach. Współczułam jej tych wszystkich strasznych, przerażających rzeczy, których zaznała w swojej krótkiej egzystencji.
.
Wren Jacobi to skomplikowany bohater, który posiadał w sobie przysłowiowe “to coś”. “Był jednocześnie uosobieniem najsłodszych, niebiańskich snów i najbardziej pokręconych, przerażających koszmarów”. To typowy czarny charakter, zmora życia niezliczonych kobiet, mroczny zwiastun kłopotów oraz cierpienia. Nieokrzesany, żarliwy, władczy we wszystkim, co mówił czy robił. Ludzie uważali go za wyniosłego, przemądrzałego, aroganckiego, rozpieszczonego, brutalnego, wrednego, dumnego, a zarazem zepsutego do szpiku kości chłopaka, ale w rzeczywistości Wren taki nie był. Ukrywał swoje prawdziwe oblicze pod maską. Co prawda, niejednokrotnie potrafił zachowywać się w sposób arktycznie oziębły, ale niewątpliwie posiadał w sobie głębszą warstwę, której nie pokazywał innym. Tak naprawdę ten inteligentny licealista to samotnik duszący w sobie emocje. Milczek mający ochotę wyjść z własnej skóry, gdy tylko z jakiegoś powodu musiał wypowiedzieć publicznie więcej niż trzy zdania. Typ, który nienawidził prawie wszystkich, a sama myśl o spędzeniu czasu w grupce znajomych napawała go odrazą. Natomiast intrygowały go ptaki, a dzięki żeglowaniu, pływaniu, czytaniu czuł, że żył. Nie ukrywam, iż ten bohater dosłownie skradł moje serce, wszystkie myśli i nieodwracalnie zawrócił mi w głowie. Urzekło mnie to, że Wren nie wstydził się mówić o swoich uczuciach. Deklarował je otwarcie, nie ukrywał ich przed Elodie. Pojawiła się też tutaj taka przepiękna scena z jego udziałem, na której się autentycznie rozpłakałam. W pewnym momencie chłopak podarował ukochanej prezent – poskładał w całość ptaszka, którego rozbito na milion kawałków. Jej ptaszka będącego pamiątką po zmarłej mamy. Mówię Wam, Wrena nie sposób nie pokochać, gdyż jego zachowanie czy drobne gesty roztapiają nawet te najbardziej zamarznięte serca.
.
Callie Hart w mistrzowski sposób przedstawiła chemię pomiędzy bohaterami, bezbłędnie zbudowała również napięcie między nimi. Zapewniam Was, że iskrzące się pożądanie wyczuwałam nawet na własnej skórze. Dosłownie jeden moment, jeden pocałunek sprawił, iż między Elodie i Wrenem przeskoczyło coś kolosalnego. Siedemnastolatka od samego początku intrygowała Wrena. Ta niewinna dziewczyna wzbudziła w nim tak dobrze znaną, starą iskrę – była jak prawie zapomniana myśl, która teraz nie dawała mu spokoju. Zawsze obecna gdzieś w podświadomości. Gdy licealista poznał pannę Stillwater był potworem, który zapragnął ją skalać, doprowadzić do płaczu, znienawidzić dla zabawy. Jednak stopniowo zaczął wpadać w jej sidła. Elodie stała się jego obsesją, słabością i to właśnie dla niej chciał się zmienić. Chciał sprawić, aby była z niego dumna. Chciał stać się lepszy. Chciał, by jego zgniła, plugawa dusza przeobraziła się w swoją najlepszą możliwą wersję, a to wszystko dla niej. Natomiast protagonistka pragnęła Wrena odkąd tylko zobaczyła go po raz pierwszy, czekającego na nią pod akademią, palącego w cieniu papierosa. Chciała go nawet z jego paskudnym sposobem bycia, ciętym językiem oraz podejrzaną historią. Nie dało się ukryć, iż ta dwójka miała ze sobą wiele wspólnego, w końcu oboje byli zagubionymi duszami, które w końcu odnalazły do siebie drogę.
.
“Byłem tak zniszczony i zepsuty, że wydawało mi się, iż ostre, kanciaste odłamki, z których się składałem już nigdy nie miały do siebie pasować. Tymczasem przez ostatnie tygodnie ta dziewczyna, jakimś cudem składała mnie w całość, a nawet o tym nie wiedziała”.
.
Zwróciłam uwagę także na to, w jaki wspaniały sposób autorka przedstawiła w swoim dziele motyw przyjaźni pomiędzy trzema młodymi mężczyznami. Wrena obchodził zarówno Pax, jak i Dashell, ale nie w taki tradycyjny dla licealistów sposób. “Nie są moimi kumplami czy ziomeczkami. Są tlenem. Światłem. Ciepłem. Schronieniem. Domem. Bezpieczeństwem. Wszystkim, co znam”. Trwam w przekonaniu, iż ta trójka dosłownie skoczyłaby za sobą w ogień.
.
“Riot House” to historia, która z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom powieści utrzymanych w mrocznych, tajemniczych klimatach, ale też osobom, którym nie przeszkadza w książkach znaczna ilość wulgaryzmów. Fani motywu hate-love czy bully romance również powinni sięgnąć po ten tytuł. Losy Elodie oraz Wrena niewątpliwie pozostaną na długo w mojej pamięci, w końcu takich emocjonujących, intrygujących i nasączonych niezwykłą energią dzieł się nie zapomina. Serdecznie polecam Wam lekturę “Riot House”, a tymczasem ja wypatruję z niecierpliwością premiery kolejnych tomów z serii “Crooked Sinners”!

🍀"Nawet naj­pięk­niej­sze hi­sto­rie mi­ło­sne są spla­mio­ne smut­kiem".
.
.
Nasączona niepokojącą energią, pasją, mrokiem, tajemnicami, sekretami, a w dodatku trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Snuta dynamicznie, intensywna, intrygująca, wzruszająca, utrzymana w fascynującym, specyficznym, niezwykłym klimacie elitarnej szkoły. Momentami wywołująca dreszcze na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🎶"Ko­cha­nie kogoś to do­bro­wol­na zgoda na to, że ta osoba może cię znisz­czyć".
.
.
Ulokowana w niewielkiej, klimatycznej, irlandzkiej wiosce znajdującej się rzut beretem od Dublina. Naszpikowana magią, iście bajkowa, zaskakująca na wielu różnych płaszczyznach, porywająca, intrygująca, a zarazem ciut pogmatwana i chaotyczna. Wywołująca sprzeczne, dosyć burzliwe emocje, trzymająca w napięciu do ostatniej strony, lecz chwilami zadziwiająca swoją absurdalnością. Wypełniona nieoczekiwanymi zwrotami akcji, erotyzmem, pasją, napięciem oraz specyficznym poczuciem humoru. Naznaczona bólem, stratą, żalem, cierpieniem opowieść pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji. Nafaszerowana tajemnicami, sekretami, kłamstwami, zdradami, niedomówieniami lektura o przeznaczeniu, poszukiwaniu siebie, swojej życiowej drogi. Obrazująca, w jaki sposób przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość.
.
“Jeśli jakimś cudem…” to przepiękna, wzruszająca, wielowarstwowa historia o miłości, która potrafi przezwyciężyć wszelkie przeszkody. L.J. Shen tym razem stworzyła książkę zgoła inną, wyróżniającą się spośród jej literackiego dorobku. To tekst nieco abstrakcyjny, szalony, pokręcony, w pewnym stopniu pozbawiony realności fabularnej, ale jednocześnie oryginalny, nieszablonowy, nieoczywisty, niosący za sobą głęboki przekaz. Widziałam na social mediach sporo negatywnych opinii o tym tytule, stąd też nie przypuszczałam, iż mnie akurat on zauroczy, a na dodatek rozbiję moją duszę na raniące dotkliwie kawałeczki. Nie ukrywam, że dostrzegam liczne wady tego dzieła, chociażby chaos w nim panujący, ale jednocześnie coś mnie w nim ujęło, a jego treść trafiła prosto do mojego serca.
.
Główni bohaterowie zostali wykreowani w realistyczny, niejednoznaczny, autentyczny sposób. Popełniali błędy, posiadali zarówno wady jak i zalety. Oboje jawili mi się jako lekko pokręceni i popieprzeni. Mieli skłonności do destrukcji, kierowali się obsesją, niszczyli spotkanych na swojej drodze ludzi, aby móc być razem. Polubiłam Mala oraz Rory, aczkolwiek niektóre ich zachowania pozostawiały wiele do życzenia.
.
Malachy Doherty to zwariowany, ekscentryczny, zarozumiały, enigmatyczny, zabawny, czarujący, przebiegły, będący najgorszym rodzajem łamacza damskich serc mężczyzna. Protagonista kiedyś był biedakiem, który nie chciał stać się królem, ale jednak nim został. Teraz Ameryka miała obsesję na punkcie muzyki tego nieuchwytnego irlandzkiego poety, przed którym padały na kolana wszystkie wytwórnie muzyczne. Osiem lat temu nienawidził ekstrawaganckich wydarzeń, magazynów rozrywkowych czy wyszukanego jedzenia. Uwielbiał za to swoją matkę, rozmowy o bzdurach, picie na umór i pisanie piosenek przy swoim domu pod czystym, nocnym niebem. Pozostawał oddany rodzinie, gospodarstwu oraz krajowi. “To niezrozumiany, piękny, genialny chłopiec, który został obarczony darem, o jaki nawet nie prosił, ale i tak z niego korzysta”. Mal między szesnastym, a dwudziestym drugim rokiem życia tkwił w jednym, wielkim stanie upojenia i ciągle tracił przytomność. Za to w wieku trzydziestu lat miał serce, które przypominało skuty lodem ogród zimowy.
.
Aurora Jenkins to spostrzegawcza, zabawna, troskliwa, błyskotliwa, waleczna dwudziestosześciolatka. “Całe moje życie mieści się w pięknej, okrągłej kuli śnieżnej. Dokładnie takiej, jaką podnosi się z zakurzonej półki po latach. Jest niewstrząśnięta, cicha i spokojna. Wewnątrz zadbana szwajcarska wioska wygląda idealnie. I poniekąd taka jest”. Rory nie była już tą samą zagubioną, cierpiącą, rozpadającą się na kawałki księżniczką, którą Malachy Doherty poskładał swoimi zniszczonymi dłońmi osiem lat temu – teraz miała karierę, chłopaka, mieszkanie, współlokatorkę. Zmieniła się, ale on również. Na pozór wiodła poukładane, idealne życie, a ponownie pojawienie się Mala w jej rzeczywistości wywołało burzę w jej niewstrząśniętej kuli śnieżnej. Podziwiałam ją za to, iż wybaczyła ukochanemu jego przewinienia. Za to, że potrafiła zapomnieć o jego licznych kłamstwach, sekretach, gdyż osobiście chyba nie zdołałabym tego zrobić.
.
“Jeśli jakimś cudem…” to taka bajkowa opowieść dla dorosłych, w której to bohaterowie zakochali się w sobie w ciągu zaledwie jednej doby. Aurorę i Malachiego połączyło coś wyjątkowego, niezwykłego, coś, co zdarza się naprawdę rzadko. Ich więź jawiła mi się jako abstrakcyjna, ale też ciut mroczna. Osiem lat temu ta dwójka podpisała na serwetce kontrakt, w którym to obiecali sobie, że jeśli jeszcze kiedykolwiek, jakimś cudem się spotkają, w dowolnym momencie w przyszłości, to wtedy rzucą wszystko i będą razem. Protagoniści oczywiście otrzymali od losu drugą szansę na miłość. Przeznaczenie znowu ich ze sobą połączyło, jednak najpierw musieli przejść długą, wyboistą, przepełnioną wzlotami oraz upadkami drogę, aby móc w końcu otrzymać swój happy end. Między głównymi postaciami nie brakowało namacalnego, magnetycznego przyciągania, silnej chemii czy ognistej namiętności. Potyczki słowne tej dwójki, a także ich błyskotliwy humor nieustannie wywoływał szeroki uśmiech na mojej twarzy. Aurora miała wrażenie, jakoby znała Mala całe życie. Jakby od dziecka nosiła w sercu jakiś fragment jego osoby, a teraz, gdy w końcu się spotkali, mogła dopasować ten element do reszty, jakby ukończyła układankę. “Przez niego płonę. Roztapiam się. Rozpadam. Moja miłość do niego jest gęsta i silna. Metaliczna i żywa. Jest jak bijący organ, którego istnienie jest zależne od mojego serca”. Natomiast Mal początkowo nienawidził Aurory, był na nią wkurzony, żądny zemsty. Nie potrafił znieść jej widoku. Obwiniał ją o zniszczenie mu życia, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że została mu zesłana po to, aby zmienić jego egzystencję. W końcu ta kobieta wytatuowała się w jego umyśle boleśnie i na zawsze. “Jesteś dla mnie wszystkimi czterema porami roku, Rory. A ja obiecuję być twoim schronieniem na zimę. Zachwycać się twoim blaskiem latem. Zakochiwać się w tobie na wiosnę jak za pierwszym razem. A jesienią zawsze będę cię podnosić, gdy upadniesz”.
.
Niewątpliwie przeżyłam wspólnie z bohaterami szaloną przygodę. Razem z nimi stopniowo odkrywałam również ich rodzinne tajemnice. Trzeba przyznać, że autorka naprawdę genialnie wykreowała tutaj sieć kłamstw, niedopowiedzeń. Fascynowały mnie te wszystkie sekrety i praktycznie do samego końca nie domyśliłam się, w jakim kierunku potoczy się ta historia.
.
Niezwykle podobały mi się wstawki w rozdziałach, w których to pisarka oddała głos między innymi: zmarłym osobom, serwetce, krowie, a także batonikowi czekoladowemu. W żadnej inne powieści nie spotkałam się z takim zabiegiem. To było dla mnie coś świeżego, niespotykanego, co uważam za ogromny plus tej książeczki.
.
L.J. Shen na łamach swojego dzieła poruszyła szereg trudnych tematów, takich jak: alkoholizm, uzależnienie od narkotyków, skomplikowane relacje rodzinne czy samotne rodzicielstwo. “Jeśli jakimś cudem…” to słodko-gorzka lektura pokazująca, iż nic nie dzieję się bez przyczyny, a ten kto zdradził raz, zdradzi też ponownie. Należy pamiętać, że życie bywa kruche, ulotne, dlatego trzeba z niego korzystać pełną piersią i nie marnować żadnej cennej chwili naszego ziemskiego czasu. Wyśmienicie spędziłam czas z Rory oraz Malem, z tego względu pozostaję pewna, iż jeszcze nieraz powrócę do ich historii. Jeśli jeszcze nie znacie tego tytułu to serdecznie polecam Wam nadrobić zaległości!

🎶"Ko­cha­nie kogoś to do­bro­wol­na zgoda na to, że ta osoba może cię znisz­czyć".
.
.
Ulokowana w niewielkiej, klimatycznej, irlandzkiej wiosce znajdującej się rzut beretem od Dublina. Naszpikowana magią, iście bajkowa, zaskakująca na wielu różnych płaszczyznach, porywająca, intrygująca, a zarazem ciut pogmatwana i chaotyczna. Wywołująca sprzeczne, dosyć burzliwe emocje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

🖤"Praw­dzi­wa mi­łość jest sil­niej­sza niż śmierć".
.
.
Niezwykle emocjonująca, nasączona zawiłymi intrygami, doskonale obrazująca fakt, iż miłość nie wybiera, więc siłą rzeczy nie mamy wpływu na to, w kim się zakochamy. Snuta dynamicznie, wciągająca, przepełniona błyskotliwymi dialogami, słownymi potyczkami, a także potężną dawką humoru. Naszpikowana zaskakującymi zwrotami akcji, tajemnicami, pikanterią, magnetyzmem oraz pasją. Ten płomienny, fascynujący, nieco mroczny romans z sekretami w tle podkreśla, że w życiu nie trzeba się poddawać. Należy walczyć o siebie, swoją przyszłość, ale również odważnie dążyć do realizacji własnych marzeń i celów.
.
“Sparrow” to niewątpliwie udane wprowadzenie do mojej ukochanej serii “Boston Belles” spod pióra L.J. Shen. Cieszę się, iż w końcu ta książeczka pojawiła się w Polsce, aczkolwiek szkoda, że aż tak późno. Niezbyt rozumiem, dlaczego wydawnictwo nie połączyło tego tytułu z wyżej wymienionym przeze mnie cyklem tylko potraktowało go jako jednotomówkę. Uważam, iż informacje w nim zawarte wypadałoby przyswoić przed lekturą “Huntera”, a już na pewno przed sięgnięciem po “Monstera”. Żałuję, że nie otrzymałam takiej możliwości, ale jednocześnie raduję mnie to, iż w ogóle w moje ręce trafiła przetłumaczona na nasz rodzimy język historia Sparrow Raynes oraz Troya Brennana.
.
L.J. Shen po raz kolejny wykreowała bohaterów swojej powieści w nietuzinkowy, nieszablonowy sposób. Oboje mieli silne charaktery, walczyli o swoje racje, ale też wytrwale dążyli do realizacji własnych celów. Nie ukrywam, że pannę Raynes polubiłam od samego początku tego tekstu, natomiast Brennana obdarzyłam nutką sympatii dopiero po pewnym czasie. Jego postać wywołała we mnie dość sprzeczne uczucia, o czym oczywiście opowiem za chwilkę.
.
Sparrow Raynes to silna, uparta, odważna, bystra, inteligentna, mająca swoją dumę oraz rozum bohaterka. Ta temperamentna dwudziestodwulatka nie poddawała się, ciągle walczyła, za sprawą czego w pewnym sensie zaimponowała Troyowi. Pod wizerunkiem kobiety o dobrym sercu kryła się całkiem zadziorna osóbka, która nieustannie rzucała ciętymi ripostami, a także pyskowała. Sparrow to zapalona biegaczka, chłopczyca, fanka pankejków z borówkami, gorącej czekolady, lata i obszernych dżinsów boyfriendów. Marzyła o pracy w kuchni, od kiedy w podstawówce obejrzała “Ratatuj”. Kochała gotować, a w przyszłości pragnęła zostać szefową kuchni. Kiedy gotowała, bądź piekła czuła się jak wartościowa osoba, jak ktoś ważny. “Była kobietą, która nigdy nie interesowała się modą. Biedną dziewczyną, która uważała, że pieniądze są przereklamowane, drogie samochody są dla typów z małymi fiutami, a synonimem szczęścia jest irlandzki gulasz”. Jej życie towarzyskie było równie bogate, jak u pustelnika. Nie posiadała zbyt wielu znajomych, a teraz nagle miała poślubić bogatego mężczyznę, uznawanego za jednego z najbardziej rozchwytywanych kawalerów w Bostonie – Troya Brennana.
.
Protagonista to mężczyzna władczy, pewny siebie, niebezpieczny, brutalny, znany z braku cierpliwości i skrupułów, posiadający w sobie geny irlandzkiej mafii oraz bezwzględność swojego ojca. “Nazywano go Magikiem, bo działał w magiczny sposób. Potrafił sprawić, że ludzie znikali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mógł załatwić komuś krótszą odsiadkę, a w ciągu kilku godzin wyczarować mu nowy paszport i nową tożsamość. Wystarczyło mu kilka dni, aby przekonać ludzi, którzy dybią na czyjeś życie, że ten ktoś nie istnieje. Troy Brennan był najlepszym manipulatorem w Bostonie, pociągał za sznurki jak mistrz marionetek. On decydował, kto będzie żyć, a kto umrze, kto zniknie, a kto wróci”. Nigdy niczego się nie bał, ale morderstwo stanowiło dla niego granicę, której nigdy nie przekraczał – chyba że chodziło o sprawy osobiste. “Był człowiekiem, o którym lokalne stacje telewizyjne często mówiły, ale na ogół nic dobrego. Kłopoty to jego specjalność, przez co był piekielnie gorącym tematem”. Troy miał mroczną przeszłość, a jego przyszłość malowała się w równie ciemnych barwach. “Byłem potworem łaknącym krwi. Byłem zemstą i nienawiścią, furią i gniewem”. Pewnego dnia ni stąd, ni zowąd trzydziestodwulatek wywlókł Sparrow z domu i oznajmił, iż czeka ich ślub. Ślub, którego oboje pragnęli niemal tak bardzo jak porannej sraczki.
.
W relacji Sparrow oraz Troya nie brakowało chemii, pasji, napięcia, ale też magnetycznego przyciągania. Ich uczucie rozwijało się powoli, rodziło się stopniowo, dzięki czemu ich związek jawił mi się jako wiarygodny, autentyczny. Ten szorstki, surowy mężczyzna wtargnął do życia panny Raynes niczym czołg. Początkowo Troy przerażał ją, wzbudzał w niej lęk, gniew, złość i odrazę. Niekiedy wprawiał w ponury nastrój, innym razem napawał przerażeniem, a z rzadka nadzieją, a także czymś pozytywnym. Patrzył na nią, jakby była jego kulą u nogi, sprawiał wrażenie człowieka w ogóle nią nie zainteresowanego. Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, dlaczego Troy ją zechciał. Przez osiemnaście lat mieszkała w sąsiedztwie jego domu, ale on nigdy nie poświęcał jej uwagi. Ich małżeństwo od pierwszych chwil było niczym innym, jak tylko iluzją, szopką zbudowaną na kłamstwach i wymuszeniach. Mąż podciął jej skrzydła, zamknął w złotej klatce, w której mimo wszystko próbowała odnaleźć wolność. Aczkolwiek z biegiem czasu ich sytuacja zaczęła ulegać zmianom. “Troy powoli zakradał się do moich myśli. Przedzierał się przez wszystkie warstwy, wwiercał się coraz bardziej. Kwestią czasu było to, że dotrze do najniebezpieczniejszego miejsca w moim ciele. Do mojego serca”. W jego ramionach czuła się niczym rażona prądem. Ten diabeł wcielony tchnął w nią życie. “Był zdrajcą. Kryminalistą. Mordercą. A ja byłam nim zafascynowana”.
.
Bohaterowie z każdym kolejnym dotykiem wzajemnie się uzdrawiali, dopełniali się wzajemnymi pocałunkami. Podobało mi się jak stopniowo ten pozbawiony uczuć, zimny mężczyzna zaczął zmienić się pod wpływem odpowiedniej kobiety. Śledzenie jego metamorfozy, jak i sukcesywnego rozwoju ich relacji okazało się naprawdę interesującym doświadczeniem. Jednak Brennan stracił w moich oczach tuż po tym, jak zdradził Sparrow i to w ich wspólnej sypialni. Ta scena była według mnie całkowicie zbędna, gdyż przyprawiła mnie wyłącznie o niesmak. Na szczęście z czasem Troy ponownie wkupił się w moje łaski, zyskał sympatię, ale nie mogę powiedzieć, że w pełni go polubiłam.
.
“Sparrow” to dzieło, które z pewnością spodoba się wielbicielom motywu age gap, powieści z zaaranżowanym małżeństwem oraz tych z wątkiem hate-love. Fantastycznie spędziłam czas z tym tytułem, a intensywny świat postaci pochłonął mnie bez reszty. Ta historia bezsprzecznie wyróżnia się intrygującą, ciekawą fabułą, ale również frapującymi tajemnicami. Przyznam się Wam, iż do samego końca nie miałam pojęcia, kto zlecił zabójstwo ojca Troya. W momencie, gdy wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce byłam w kompletnym szoku. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak tylko serdecznie polecić Wam tę lekturę. Mam nadzieję, że przypadnie Wam ona do gustu, tak samo jak mnie!

🖤"Praw­dzi­wa mi­łość jest sil­niej­sza niż śmierć".
.
.
Niezwykle emocjonująca, nasączona zawiłymi intrygami, doskonale obrazująca fakt, iż miłość nie wybiera, więc siłą rzeczy nie mamy wpływu na to, w kim się zakochamy. Snuta dynamicznie, wciągająca, przepełniona błyskotliwymi dialogami, słownymi potyczkami, a także potężną dawką humoru. Naszpikowana zaskakującymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

🔥"Pięk­no jest prze­mi­ja­ją­ce. Kie­dyś wszy­scy je stra­cą. A ono nie wróci, nawet gdy bę­dziesz tego po­trze­bo­wać".
.
.
Nasączona głębokim smutkiem, ale również niosąca nadzieję. Niby prosta, banalna, a jednak w pewnym sensie wyjątkowa, unikatowa. Ta przepełniona lękiem, cierpieniem, obawami, traumatycznymi przeżyciami historia udowadnia, że wygląd zewnętrzny nie jest najważniejszy – liczy się to, co nosimy w głębi serca. Ta piękna, acz bolesna, trudna opowieść pokazuje, iż każdy z nas ma przylepioną jakąś etykietkę odzwierciedlającą jego słabości czy niedoskonałości. Ta urzekająca, pochłaniająca, skłaniająca do refleksji lektura dotarła do najczulszych strun mojej duszy, wywołała we mnie karuzelę różnorakich emocji, a także całkowicie wniknęła w moje myśli.
.
“Igrając z ogniem” to powieść zwracająca uwagę na to, że nie wszystkie nasze blizny widoczne są na pierwszy rzut oka. To tekst o odradzaniu się na nowo; o tym, jak ważna bywa szczera rozmowa i wsparcie najbliższych osób. Zapewniam Was, iż pod tą szkaradną okładką kryje się wartościowy, a zarazem rozgrzewający serca czytelników romans, który bez dwóch zdań warto poznać. Tym razem L.J. Shen zaskoczyła mnie, gdyż stworzyła coś dla siebie nietypowego. Dzieło, którego akcję umiejscowiła na uczelni oraz w food trucku! Nie brakowało tutaj błyskotliwych dialogów, wciągającej fabuły, wyważonej dawki emocji, a także autentycznej, złożonej kreacji głównych bohaterów. Grace i West dźwigali na swoich barkach ogromny ciężar. Oboje pomimo młodego wieku zostali już poturbowani przez życie, naznaczeni bliznami, traumatycznymi przeżyciami. “Moje blizny były płytkie, powierzchowne. Natomiast te jego kryły się we wnętrzu i sięgały głęboko”. Aczkolwiek nieustannie podziwiałam ich za to, że każdego dnia dzielnie walczyli ze swoimi demonami, pokazywali swoją siłę, ale również wolę walki.
.
Grace Shaw to dziewczyna wrażliwa, opiekuńcza, czuła, zabawna, waleczna, inteligentna, o sarkastycznym poczuciu humoru oraz gorzkim podejściu do życia. Ta dwudziestolatka od dziecka czerpała korzyści ze swojej urody. Gdy odwiedzała Austin ją i jej babcię zatrzymywali przedstawiciele agencji modelek. Była najwybitniejszą aktorką w szkolnych przedstawieniach. Należała też do drużyny cheerleaderek. Zdawała sobie sprawę z tego, iż uroda wiele jej w życiu ułatwi. Trwała w przekonaniu, że gęste, złote jak toskańskie słońce włosy, zadarty nosek, kuszące usta zafundują jej bilet w jedną stronę pozwalający na ucieczkę z zadupia, ale ogień odebrał jej wszystko. “Ogień symbolizuję piękno, furię i odrodzenie. Jaka szkoda, że w moim przypadku oznaczał wyłącznie upadek”. Kiedyś Grace należała do elity. Nosiła odsłaniające nogi spodenki, trzymała z najbardziej popularnymi chłopakami. Teraz brakowało jej pewności siebie, obawiała się ludzi, a świat napawał ją przerażeniem, czyli innymi słowy jej życie zamieniło się w istną tragedię. Protagonistka niezmiennie uwielbiała aktorstwo, kochała teatr całym sercem. Chciała wziąć udział w sztuce, ale fizycznie nie była w stanie tego zrobić. Nie chodziło o to, iż nie potrafiła grać, w końcu w liceum uchodziła za gwiazdę każdego przedstawienia, ale pamiętnej, tragicznej nocy wszystko się zmieniło. Kiedyś scena ją kusiła, dodawała jej energii, lecz po wypadku powrót na nią wydawał jej się równoznaczny z zaakceptowaniem twarzy oraz przedstawieniem jej światu, a na to jeszcze nie czuła się gotowa. Zresztą dwudziestolatka nie chciała już zostać aktorką – to marzenie spłonęło wraz z częścią jej twarzy. Teraz po studiach pragnęła pracować w teatrze, ale w cieniu, za kulisami.
.
Natomiast West St. Claire to władczy, arogancki, śmiertelnie niebezpieczny, pewny siebie, mrukliwy typ. To chodząca tajemnica, prawdziwa legenda. Uchodził za porywczego dręczyciela oraz najlepszego zawodnika w miejscowym samczym światku. Był wredny, chamski i nie zadawał się z ludźmi, którzy nie należeli do kręgu jego najbliższych przyjaciół. Nikt mu nie mógł podskoczyć: ani rówieśnicy, ani mieszkańcy, ani wykładowcy. Na uczelni uchodził za najlepszą partię, której nigdy nikomu nie udało się usidlić. Powiem Wam, że West miał złą reputację, ale tak naprawdę w środku to mięciutki, słodki chłopak. To również wojownik, który wytrwale dążył do tego, by jego rodzina stanęła na nogi. “Udawał kogoś innego. Człowieka siejącego postrach. Człowieka, który ma zajebistą maszynę i uwielbia walczyć”. W pewnym momencie zapomniał jak się oddycha bez bólu w piersi. Zapomniał, iż w życiu nie chodzi tylko o zarabianie pieniędzy i przetrwanie. Nic go nie cieszyło, ale właśnie wtedy w jego egzystencji pojawiła się dziewczyna z food trucka, która sprawiła, że jego codzienność stała się ciut lepsza.
.
Trzeba przyznać, iż Grace i West stanowili świetnie dobraną parę. Ich relacja rozwijała się powoli, kroczek po kroczku. Nie brakowało między nimi przyciągania, chemii, namiętnych chwil, zabawnych momentów, słownych przepychanek czy uszczypliwych dialogów. Oboje naturalnie zmieniali się pod swoim wpływem. Panna Shaw między innymi za sprawą Westa zaczęła otwierać się na ludzi. Postanowiła zmierzyć się wreszcie ze swoimi lękami i traumami. Ten chłopak sukcesywnie wyciągał ją ze skorupy na powierzchnię, jednocześnie ofiarując jej swoje wsparcie oraz uczucia. Za to główna bohaterka dostrzegła w dwudziestojednolatku samotnego, skołowanego, zagubionego młodego mężczyznę. “Był najbardziej wielowymiarowym chłopakiem, jakiego spotkałam: troskliwym, dobrym, odpowiedzialnym. Ale również porywczym, agresywnym, chamskim i okrutnym”. Dziewczyna uświadomiła sobie, iż West skrywał przed światem swoją drugą stronę, swoje poczucie humoru czy wyluzowaną osobowość. Niewątpliwie to właśnie dzięki niej St. Claire podjął próbę poradzenia sobie z traumatyczną przeszłością, a także z bolesnymi wspomnieniami. Grace poskładała na nowo jego serce, a on przekonał się na własnej skórze jak wygląda prawdziwa miłość. Kiedy był z nią nie chciał umierać. Wolał żyć, śmiać się, kochać. “Bez ciebie moje życie nie ma sensu. Nie mogę powiedzieć, że mnie dopełniasz, bo ty mnie tworzysz na nowo. Dzięki tobie staję się lepszy”.
.
L.J. Shen stworzyła piękną historię miłosną obrazującą fakt, iż tak naprawdę nie mamy żadnego wpływu na to, w kim się zakochamy. “Igrając z ogniem” to lektura o samotności, zaufaniu, szczęściu, stracie, bólu oraz wybaczeniu. To książka wprost idealna dla fanów powieści New Adult, ale również tych z wątkiem hate-love. To tekst będący cenną, życiową lekcją ukazujący, że nie należy oceniać książki po okładce, a dosłownie jedna chwila potrafi całkowicie zmienić bieg naszej codzienności. Nie ukrywam, iż ten tytuł skradł moje serce, dlatego nie pozostało mi nic innego, jak tylko serdecznie zachęcić Was do zapoznania się ze skomplikowanymi losami Grace i Westa.

🔥"Pięk­no jest prze­mi­ja­ją­ce. Kie­dyś wszy­scy je stra­cą. A ono nie wróci, nawet gdy bę­dziesz tego po­trze­bo­wać".
.
.
Nasączona głębokim smutkiem, ale również niosąca nadzieję. Niby prosta, banalna, a jednak w pewnym sensie wyjątkowa, unikatowa. Ta przepełniona lękiem, cierpieniem, obawami, traumatycznymi przeżyciami historia udowadnia, że wygląd zewnętrzny nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

🖤"Nie każ­de­mu pi­sa­ne jest życie w słoń­cu, po­śród róż. Nie­któ­rzy ska­za­ni są na eg­zy­sten­cję w ciem­nych miej­scach po­zba­wio­nych cie­pła i na­je­żo­nych kol­ca­mi. Co nie ozna­cza, że nie mogą ko­chać".
.
.
Nasączona mrokiem, krwią, śmiercią, bólem, brutalnością; chwilami wywołująca niesmak oraz oburzenie. Utrzymana w dusznej, ciężkiej, napiętej atmosferze. Nieprzewidywalna, pokręcona, przerażająca, chaotyczna, pozbawiona realności historia wprost idealna dla wielbicieli mocniejszych wrażeń. Snuta dynamicznie, obfitująca w zaskakujące zwroty akcji, intrygi, sekrety, tajemnice opowieść obrazująca jak trudno pogodzić się ze stratą najbliższych nam osób.
.
“Władca Londynu” to tekst, który dosyć ciężko mi się śledziło. Tak naprawdę trudno mi określić, czy podobała mi się ta lektura, czy wręcz przeciwnie. W moim odczuciu Tillie Cole lekko ją przekombinowała, a także pozbawiła kluczowych emocji. Zresztą myślę, że losy Cheski i Arthura o wiele bardziej przypadłyby mi do gustu, gdybym sięgnęła po nie jakieś dwa lata temu. Wtedy lubiłam takie pokręcone, surowe, wypełnione erotyzmem tytuły, natomiast teraz w mojej biblioteczce królują już głównie lekkie romanse. Momentami męczyła mnie ta książka, przerażała swoją brutalnością, a chwilami ciągnęła mi się niczym flaki z olejem. Ogromnym minusem okazał się dla mnie fakt, iż nie zdołałam poczuć więzi z bohaterami. Nie polubiłam ich zbytnio, ale może właśnie taki był zamysł autorki na te postacie?
.
Arthur Adley to sadystyczny, uparty, opętany złem, mający mroczną, tajemniczą, skomplikowaną osobowość mężczyzna. To bezwzględny morderca, brutal, władca całego Londynu. W wieku trzynastu lat przeżył swój chrzest bojowy – tym samym stał się prawdziwym Adleyem, pełnoprawnym członkiem firmy zajmującej się przemytem narkotyków, handlem bronią, a także różnymi przekrętami. W wyniku dziwnego zbiegu okoliczności tego samego dnia zginęła jego mama i siostra. Pozostały po nich tylko zęby, gdyż ogień pożarł ich ciała jak demon z piekła rodem. Arthur pragnął dowiedzieć się, kto był odpowiedzialny za tę tragedię, a następnie zamierzał go zamordować. Strażnicy twierdzili, że wybuchł pożar instalacji elektrycznej, ale jego to nie obchodziło. Ktoś po prostu musiał zapłacić za to, iż stracił dwie najważniejsze w jego życiu kobiety. Wszystko jedno kto. Potrzebował kozła ofiarnego, ale jednocześnie nie potrafił uwierzyć w przypadek. Od tej chwili chłopak został sam z ojcem oraz nowymi braćmi, którzy będą mu towarzyszyć przez całe życie. Musieli w końcu egzystować dalej bez rozpamiętywania przeszłości. Mieli biznes do poprowadzenia, dlatego nie mogli pozwolić, żeby coś ich osłabiło. Tata uczył Arthura od dziecka, by nie okazywał emocji, by w każdej sytuacji zachowywał obojętność. Teraz dwudziestotrzylatek zabijając nie czuł kompletnie nic. Wszystkie jego uczucia zniknęły w dniu, w którym jego mama i siostra zmarły w płomieniach. Był pusty w środku, zostało w nim tylko pragnienie zabijania, zadawania bólu. Aczkolwiek wiele zmieniło się w momencie, gdy poznał Cheskę – dziewczynę z Chelsea. Jedyną osobę, która potrafiła przedrzeć się przez mrok spowijający jego martwe serce.
.
Cheska Harlow–Wright to osoba krucha, delikatna, inteligentna, ale i ciut naiwna. To bohaterka, która nie bała się mroku, która zrezygnowała z poprzedniego życia, by dzielnie trwać przy Władcy Londynu. Dla mnie jej postać była jakaś taka nijaka, sztuczna, pozbawiona charakteru. Nagle ze słodkiej, niewinnej dziewczyny stała się twardą babką stojącą u boku króla. Szczerze mówiąc w ogóle nie kupiłam jej przemiany.
.
“Diabeł to dobre słowo na określenie Arthura. Większość ludzi się go bała, ale miał w sobie niebezpieczny powab. Wokół niego koncentrowały się grzechy i pokusy. Pobudzał w niej pragnienia, których nigdy wcześniej nie odczuwała. A jeśli plotki mówiły prawdę był niczym Szatan – zły do szpiku kości”.
.
Główni bohaterowie spotkali się po raz pierwszy w wieku trzynastu lat. Od tego momentu Cheska myślała o Arthurze częściej niż o kimkolwiek innym. Nie znała go. Widziała go tylko raz, lecz tamte kilka chwil już na zawsze wyryło się w jej pamięci. Po pięciu latach Adley pojawił się w jej rzeczywistości ponownie i całkowicie niespodziewanie ocalił jej życie. Oddychała wyłącznie dzięki niemu, dzięki człowiekowi, którego wszyscy kazali jej unikać. Panna Harlow–Wright nabawiła się obsesji na punkcie Arthura, ale on również w głębi serca o niej pamiętał. Była dla niego niczym heroina, uzależnił się od niej. Od lat nic go nie ruszało, uodpornił się na cierpienie. Jedyne, co jeszcze potrafił odczuwać to gniew oraz żądza zemsty, ale losem Cheski naprawdę się przejmował. Siedziała mu w głowie, odkąd po raz pierwszy ją zobaczył. Stała się jego największą słabością. Przez nią wylewały się z niego uczucia, które należało trzymać zamknięte. Ta dziewczyna okazała się jedyną na całym świecie osobą zdolną tak namieszać mu w głowie. Za jej sprawą w jego granitowym sercu pojawiło się pęknięcie na tyle duże, żeby do środka wpadało trochę światła. Natomiast Cheska czuła się przy Adleyu bezpieczna. Wiedziała, że przy nim nic jej nie groziło, mimo iż zabił on na jej oczach wielu ludzi. Pragnęła przedostać się przez wysoki mur, który ten mężczyzna wzniósł wokół siebie. Bez wątpienia Arthur ściągał ją w dół, do tego piekła, w którym sam rezydował. Chciał ją upodlić, zniszczyć, złamać, ale ona w głębi serca też tego chciała.
.
“Pragnęłam smoka, który spali każdego innego zalotnika i weźmie mnie jako swoją własność. Królowa chciała smoka. Chciała ognia i ostrych pazurków. Chciała wiecznego mroku. Chciała zasiąść obok króla na jego tronie z kości”.
.
Cheska i Arthur to osoby złożone, nieprzewidywalne, skomplikowane. To duet tworzony przez skrajnie różne osobowości, które mimo wszystko idealnie do siebie pasowały. Ona była światłem, a on mrokiem. Ona była naiwna, delikatna, a on szorstki, brutalny. Oboje w wyniku pewnych wydarzeń przeszli przemianę, zmienili się pod wieloma względami, ale czy ich metamorfoza okazała się w moich oczach wiarygodna? Nie powiedziałabym. Relacja protagonistów z romantyzmem nie miała nic wspólnego. Jawiła mi się jako pokręcona, intensywna, a także obfitująca w mnogie ilości odważnych, erotycznych zbliżeń.
.
Nie ukrywam, że w pewnym momencie tej lektury czułam przesyt brutalnymi, wręcz makabrycznymi scenami. Opisy dotyczące obcinania przyrodzenia, patroszenia człowieka, palenia ludzi żywcem to było dla mnie zbyt wiele. Niezwykle zniesmaczyły mnie te obrazy i wywołały mdłości.
.
Czytając książkę zawsze robię z niej notatki. Zapisuję sobie też interesujące cytaty, aby potem użyć ich w recenzji. Z tego względu dostrzegam teraz gołym okiem, jak wiele opisów, dialogów czy myśli bohaterów zostało niepotrzebnie w treści powtórzonych. Gdyby się ich pozbyć ta historia odchudziłaby się o co najmniej pięćdziesiąt stron.
.
“Władca Londynu” to dzieło, które z pewnością przypadnie do gustu fanom mrocznych romansów z wątkiem mafijnym. Niestety osobiście czuję się nim ciut rozczarowana, aczkolwiek pomimo tego zachęcam Was do sięgnięcia po ten tytuł. Mam nadzieję, iż spodoba się on Wam o wiele bardziej niż mnie!

🖤"Nie każ­de­mu pi­sa­ne jest życie w słoń­cu, po­śród róż. Nie­któ­rzy ska­za­ni są na eg­zy­sten­cję w ciem­nych miej­scach po­zba­wio­nych cie­pła i na­je­żo­nych kol­ca­mi. Co nie ozna­cza, że nie mogą ko­chać".
.
.
Nasączona mrokiem, krwią, śmiercią, bólem, brutalnością; chwilami wywołująca niesmak oraz oburzenie. Utrzymana w dusznej, ciężkiej, napiętej atmosferze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

📚"Mi­łość i życie z pew­no­ścią mogą być prze­ra­ża­ją­ce. Ale jeśli nie ży­jesz naj­le­piej, jak umiesz, i nie ko­chasz naj­moc­niej, jak po­tra­fisz... Cóż, tra­cisz mnó­stwo".
.
.
Naznaczona trudami związanymi z poszukiwaniem prawdziwej siebie, odkrywaniem uczuć oraz nauką świata zewnętrznego na nowo. Obrazująca codzienność człowieka cierpiącego na amnezję wsteczną, a także pokazująca jak diametralnie, w ułamku sekundy potrafi zmienić się nasza egzystencja. Zmuszająca do refleksji i zastanowienia się nad tym czy warto wchodzić drugi raz do tej samej rzeki.
.
„Druga szansa” to opowieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy otrzymali od losu kolejną szansę na miłość, a tym samym naprawienie popełnionych w przeszłości błędów. Kylie Scott pokusiła się o stworzenie lekkiej, przyjemnej, ale również poruszającej ważne tematy lektury, z którą dobrze spędziłam czas, aczkolwiek nie ukrywam, iż czuję się nią troszeczkę rozczarowana. Za sprawą serii takich jak „Stage Dive” czy „Dive Bar” pokochałam pióro tej autorki i dość często, zresztą z ogromnym sentymentem wracam do tych niezwykłych serii. Zajmują one wyjątkowe miejsce w mojej biblioteczce, dlatego z przykrością stwierdzam, że akurat „Druga szansa” nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Nie zrozumcie mnie źle – to bez dwóch zdań poprawny romans z wątkiem second chance, lecz w moim odczuciu momentami naiwny, dziwny i nieco niezrozumiały. Początkowe rozdziały wzbudziły moje zainteresowanie, czułam się zaintrygowana historią, a także przemianą głównej bohaterki, ale w drugiej połowie tego tekstu coś zaczęło się psuć, jakby pisarka niezbyt przemyślała sobie, w jakim kierunku mają potoczyć się dalsze losy postaci.
.
Zagłębiając się w treść „Drugiej szansy” trafiamy do świata Clementine Johns – dziewczyny, która w wyniku brutalnego ataku straciła pamięć oraz jej byłego chłopaka, pięknego zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz tatuażysty Eda Larsena. „Moim pierwszym wspomnieniem po napadzie jest obudzenie się w szpitalu, choć tak naprawdę ocknęłam się późno w nocy na ulicy w centrum miasta. Jakaś para znalazła mnie nieprzytomną i zakrwawioną na chodniku. Bez dokumentów. Bez torebki i portfela. A nieopodal leżało narzędzie zbrodni, czyli pusta, zakrwawiona butelka po szkockiej”. Dwudziestopięciolatka cierpiała na amnezję wsteczną. Zniknęło jej to, co lekarze nazywają „pamięcią epizodyczną” – wszystkie wspomnienia dotyczące wydarzeń, ludzi, historii. Informacje osobiste. Nadal jednak umiała zaparzyć filiżankę kawy, przeczytać książkę czy prowadzić samochód. Clem zaczynała od zera, z tego względu pragnęła wmieszać się w tłum, aby obserwować, uczyć się wszystkiego po raz kolejny. Chciała dowiedzieć się, kim naprawdę była, jakie błędy wcześniej popełniła, dlaczego dokonała takich, a nie innych wyborów. Właśnie z tego powodu udała się do mężczyzny, którego zaledwie miesiąc wcześniej opuściła. W końcu kto, jak nie jej były chłopak, z którym mieszkała osiem miesięcy mógłby odpowiedzieć na dręczące ją pytania?
Z każdym kolejnym rozdziałem poznawałam coraz więcej faktów z dawnego życia protagonistki i powiem Wam, że trwam w przekonaniu, iż nie polubiłabym jej poprzedniej wersji. Wcześniej Clem bywała nerwowa, nadmiernie wszystko analizowała, przejmowała się opiniami innych. Nie zawsze mówiła to, co myślała. Kiedyś nie potrafiła zaznać spokoju w bałaganie, zbierała rzeczy po domu, pilnowała, aby naczynia były pozmywane.
Natomiast z czasem główną cechą definiującą jej związek z Edem stała się podejrzliwość. Siostra panny Johns twierdziła, że to przystojny tatuażysta złamał jej serce, w końcu ona szalała na jego punkcie, a po rozstaniu z nim czuła się potwornie nieszczęśliwa. Jednakże podobno to właśnie ona zniszczyła ich związek. Clementine pojawiła się w salonie tatuażu całkowicie niespodziewanie. Ed obawiał się, iż dwudziestopięciolatka zafunduję mu po raz kolejny bolesne rozczarowanie. Jego uczucia do niej były skomplikowane i nawet pomimo upływu czasu nie potrafił ich zrozumieć. Acz wierzył, że ta kobieta wróciła do jego życia z jakiegoś konkretnego powodu, dlatego postanowił pomóc jej odzyskać utracone wspomnienia. Clem z jednej strony nie chciała stać się dla niego ciężarem, a z drugiej nieustannie pragnęła przebywać w jego towarzystwie. Ed powodował zwarcie w jej mózgu, a pod wpływem jego spojrzenia jej serce zaczynało szybciej bić. „Ten facet uszczęśliwiał ją. Sprawiał, iż czuła się wspaniale. Napełniał ją żarem pożądania, także ciepłem czułości, zajmował puste miejsce w niej i karmił jej ciekawość myślami, słowami i doświadczeniami”. Nie chciała go stracić, gdyż z łatwością wzbudzał w niej wszystkie emocje, pragnienia, ale starała się nie zapominać, że kiedyś ich związek już się rozpadł, a ona dalej nie wiedziała z jakiego powodu. Czy Larsen ją zdradzał? A może po prostu uciekła od niego, jednocześnie uwalniając się z toksycznego związku? Ed i Clementine tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia, co ich łączyło. Zadawali sobie ciągle pytanie czy wchodzenie do tej samej rzeki to na pewno dobry pomysł. Nie wiedzieli czy ich miłość zasługiwała na tytułową drugą szansę….
.
Postać Eda wywarła na mnie stosunkowo pozytywne wrażenie. Ujęła mnie głównie jego cierpliwość, ciepło, opiekuńczość oraz zrozumienie, jakim wykazywał się w stosunku do Clem. Z biegiem czasu zaczął dostrzegać drobne zmiany, jakie zaszły w dwudziestopięciolatce w wyniku napadu. Kiedyś nie potrafiła nikogo przepraszać, teraz za to przepraszała cały czas. Wcześniej była mniej pewna siebie, a aktualnie brnęła naprzód bez względu na wszystko. Nie zwracała na nic uwagi, mniej się przejmowała. Aczkolwiek kompletnie nie zrozumiałam, dlaczego Larsena dręczyły wyrzuty sumienia, tuż po tym jak zaczęli uprawiać z panną Johns ciut ostrzejszy seks. Przejął się niesamowicie, że mając trzydzieści dwa lata, niczym uczniak zrobił swojej partnerce malinkę, co wprawiło mnie w niemałą konsternację. Wkurzało mnie również jego niezdecydowanie względem protagonistki. Raz ją przyciągał, raz odpychał i tak w kółko.
.
Za to Clementine to bohaterka, z którą nie poczułam głębszej więzi. Co prawda, jawiła mi się jako silna, otwarta, waleczna, bezpośrednia, ale jakoś zabrakło w niej tego pazura, głębi czy charakteru. Irytowało mnie, iż idealizowała swojego byłego chłopaka. Uważała go za wspaniałego, seksownego, niezastąpionego Boga. Stawiała go na piedestale nie czując się godna jego towarzystwa, co doskonale pokazuję, do czego niekiedy potrafi doprowadzić u ludzi brak pewności siebie.
.
W fabule pojawił się też dość przeciętny wątek kryminalny, który nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Szczerze mówiąc typowałam całkowicie innego sprawcę napadu na Clem, a rozwiązanie tej zagadki okazało się, co tu dużo mówić, w mojej ocenie lekko bezsensowne oraz niewiarygodne. Temat amnezji, który autorka poruszyła na łamach swojej powieści na moje oko nie został do końca wyczerpany. Szkoda, że Kylie Scott potraktowała go „po macoszemu”, a co za tym idzie nie pogłębiła tego wątku i nie wplotła tu więcej ciekawostek dotyczących tego zaburzenia. Wspomniałam na początku tej opinii, iż odniosłam wrażenie, że pisarce wyczerpały się pomysły na drugą połowę tej książki. Pomyślałam tak dlatego, iż jej ostatnie rozdziały zdominowały zbliżenia erotyczne postaci, jakoby pisarka nie wiedziała, w jaki sposób dalej pokierować ich losami, bądź jak zainteresować swoich czytelników, więc postawiła na niewyszukane rozwiązanie, czyli liczne sceny intymne.
.
„Druga szansa” to prosta, a jednak w pewien sposób nietuzinkowa opowieść pokazująca, że „każdy z nas ma swoją historię, ale ważna jest tylko teraźniejszość”. Ten tekst obrazuję, do czego mogą doprowadzić domysły, kłamstwa, a także brak szczerej rozmowy w związku dwojga ludzi. Kylie Scott umiejętnie podkreśliła, iż incydentalnie miłość zasługuje na drugą szansę. Ten ciepły, nieskomplikowany, zabawny romans na pewno nie zapadnie na dłużej w mojej pamięci, ale bądź co bądź, naprawdę dobrze spędziłam z nim kilka wieczorów, dlatego pomimo jego wad mogę Wam go z czystym sumieniem polecić.
Moja ocena: 6,5/10 ✨

📚"Mi­łość i życie z pew­no­ścią mogą być prze­ra­ża­ją­ce. Ale jeśli nie ży­jesz naj­le­piej, jak umiesz, i nie ko­chasz naj­moc­niej, jak po­tra­fisz... Cóż, tra­cisz mnó­stwo".
.
.
Naznaczona trudami związanymi z poszukiwaniem prawdziwej siebie, odkrywaniem uczuć oraz nauką świata zewnętrznego na nowo. Obrazująca codzienność człowieka cierpiącego na amnezję wsteczną, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

💙"Pełne zrozumienia milczenie bywa lepsze od wielu słów, które koniec końców okazują się bezsensowne i zbędne".
.
.
Fabularnie ulokowana w malowniczym, klimatycznym miasteczku nad brzegiem jeziora. Poruszająca najczulsze struny ludzkiej duszy, pozwalająca dostrzec kruchość życia, mimowolnie rozbijająca serce na raniące dotkliwie kawałeczki, a także boleśnie wnikająca w myśli. Przepełniona ciepłem, miłością, wachlarzem różnorakich emocji, ale jednocześnie nieco przesłodzona, naciągana, niepozbawiona wad. Owiana duszącym, klaustrofobicznym smutkiem, naznaczona bólem, żalem, rozczarowaniem, poczuciem winy, radością oraz szczęściem. Nakreślająca istotne w życiu wartości, dogłębnie poruszająca, niosąca nadzieję, pokazująca, iż czasami tyle wystarczy – jedna osoba pragnąca wysłuchać głosu naszego serca. Głosu, którego nikt inny nie chciał ani nie próbował słuchać. Ujmująca, urocza, namiętna, otulająca, autentyczna, wciągająca, uzależniająca, wartościowa historia obrazująca, że cierpienie i sposoby, żeby je złagodzić są tak różne jak ludzie, którzy go doświadczają.
.
Po “Archer’s Voice. Znaki miłości” sięgnęłam zanim w księgarniach pojawiło się wznowienie tego romansu wszech czasów. Udało mi się wypożyczyć z biblioteki “Bez słów” w starej oprawie, ale postanowiłam wstrzymać się z napisaniem opinii na temat tej powieści, do momentu, aż zapoznam się z niepublikowanym dotąd ciągiem dalszym epilogu, który umieszczono w jej najnowszym wydaniu. Zdradzę Wam, że to było moje pierwsze spotkanie z piórem Mii Sheridan i uważam go za jak najbardziej udane, natomiast nie czuję się tym dziełem zachwycona. Gdybym miała obecnie osiemnaście lat, a co za tym idzie wkraczała dopiero w ten niezwykły świat romansów, z pewnością pokochałabym ten tekst, a tak na chwilę obecną mogę napisać jedynie, iż to bardzo dobra książka, z którą wspaniale spędziłam czas. W każdym zamieszczonym w tej lekturze słowie znalazła się potężna dawka emocji, jednak podczas jej śledzenia łzy mimowolnie nie toczyły się po moich policzkach. Oczywiście, niektóre sceny wywołały we mnie wzruszenie, ale nie do tego stopnia, żebym musiała sięgnąć po chusteczki higieniczne. Do niekwestionowanych plusów “Archer’s Voice. Znaki miłości” zaliczam niedoskonałą, realistyczną kreację głównych bohaterów, których nie dało się nie polubić.
.
Bree Prescott to serdeczna, wyrozumiała, waleczna, otwarta, ciepła, dobra osoba, z którą bez wątpienia znalazłabym wspólny język. Protagonistka przeprowadziła się właśnie do małego miasteczka, gdyż potrzebowała spokoju. Chciała uciec na jakiś czas. Miała nadzieję, że zmiana miejsca zagoi jej rany, że dzięki temu nabierze sił, by znów móc mierzyć się z życiem. Dziewczyna czuła się samotna, co prawda, posiadała kilkoro przyjaciół, ale poza tym nikt na nią nie czekał. Nie opuszczało jej wrażenie, iż całe jej istnienie skończyło się pewnego feralnego dnia, ale to zdecydowanie nie była prawda.
.
Archer Hale to mężczyzna zabawny, pełen uroku, wrażliwy, odważny, odrobinę dziwny i milczący niczym pustelnik. To dobry człowiek, życzliwy, cudownie piękny, mądry, inteligentny, łagodny, lecz nieco wycofany, nieśmiały – w końcu prawie całą dotychczasową egzystencję spędził za bramą swojej posiadłości. Dorastał w patologicznej rodzinie, oboje rodziców zginęło na jego oczach, a do dziewiętnastego roku życia szalony wujek trzymał go w zamknięciu. Wykluczono go ze społeczeństwa, pozbawiono życzliwości, uwagi, bliskości, kontaktów z innymi. Ten człowiek został okaleczony i to nie tylko w przypadku strun głosowych. Dwudziestotrzylatek był doskonały we wszystkim, czego się dotknął, jednak on tego tak nie postrzegał. Nie wierzył, że mógłby cokolwiek zaoferować światu, cechowała go potwornie niska samoocena.
.
Od samego początku lektury pomiędzy głównymi bohaterami czułam elektryzującą chemię, magnetyczne przyciąganie oraz namacalne napięcie. “Kiedy tak patrzyłam, poczułam, jak coś przeskakuje między nami w powietrzu. Miałam wrażenie, że gdybym spróbowała schwytać tę energię, dotknęłabym czegoś miękkiego i ciepłego”. Ich miłość powoli rosła w siłę, warstwa po warstwie odkrywali swoje najskrytsze tajemnice, sekrety. Oswajali się ze swoimi demonami. Razem stawiali czoła problemom, przepracowywali traumy, otwierali się stopniowo na drugą osobę. Oboje, choć każde na swój sposób na nowo uczyli się ufać. Bree i Archera połączyło szczere, wyjątkowe uczucie. W pewnym sensie mogę powiedzieć, iż ta piękna historia przywraca wiarę w prawdziwą miłość.
.
“Łączyło nas jakieś pierwotne porozumienie, istniejące od zarania dziejów, zapisane w gwiazdach”.
.
Było w Archerze coś, co intrygowało pannę Prescott. Pragnęła poznać jego historię, wiedzieć o nim dosłownie wszystko. Chciała, aby miał on rodzinę, znajomych, żeby czuł się szczęśliwy wśród ludzi. Natomiast protagonistka musiała zaakceptować swój ból, by uwolnić się od codziennej udręki. Potrzebowała w swoim życiu kogoś, kto ją zrozumie i przytuli, kiedy płacze. Potrzebowała Archera. Ten mężczyzna wyzwalał w niej nowe pokłady kobiecości. Czuła się w jego ramionach bezpieczna i kochana. To właśnie on tchnął w nią nowe życie. Nie dało się ukryć, że Hale zrobiłby dosłownie wszystko, aby zadowolić Bree. Ta kobieta dosłownie nim wstrząsnęła, wciągnęła go do świata. To właśnie dzięki niej stanął przed możliwościami, które wcześniej uważał za nieosiągalne. Jej obecność wszystko zmieniła, wywróciła jego postrzeganie świata oraz własnych pragnień. Ukazały mu się nagle nieznane, nowe możliwości, lecz nie miał pojęcia, jak sobie z nimi poradzić.
.
“Byliśmy jak dwa magnesy, przyciągające się z siłą, której żadne z nas nie było w stanie kontrolować”.
.
Wiele dzieliło tę dwójkę, ale byli przy tym naprawdę do siebie podobni. “Ona dźwigała poczucie winy spowodowane przekonaniem, że nie walczyła wtedy, kiedy należało. Ja zaś nosiłem bliznę, która przypominała mi, co się dzieję, gdy człowiek walczy”. Oboje z bolesną przeszłością, poturbowani przez życie, doświadczeni przez los. Dwie zagubione, samotne dusze, które przekazywały sobie tysiąc słów, nie wymawiając ani jednego.
.
W “Archer’s Voice. Znaki miłości” jak na moje oko pojawiło się zbyt wiele scen erotycznych, zresztą dość do siebie podobnych. Po pewnym czasie czułam się nimi zmęczona, z tego względu uważam, iż autorka niepotrzebnie umieściła ich tutaj aż tyle.
.
Mia Sheridan oddała w ręce czytelników życiową, elektryzującą, wartościową, pozostająca na długo w pamięci historię miłosną naszpikowaną wyjątkowymi, chwytającymi za serce cytatami. Niesie ona za sobą ważną naukę: osoba niepełnosprawna ma prawo żyć wśród społeczeństwa tak samo jak każdy inny człowiek. Ma prawo prowadzić szczęśliwą egzystencję, posiadać pracę, dom, rodzinę. Pisarka podkreśla też na łamach swojego dzieła, że życie to nie bajka, a uczucie do drugiej osoby zawsze wiążę się z ryzykiem. “Archer’s Voice. Znaki miłości” to powieść chwilami nierealistyczna, nużąca, ale zarazem piękna w swojej prostocie. To tekst o akceptacji samego siebie, przyjaźni, rodzinie, samotności, który wywołuję na twarzy szeroki uśmiech, a także momentami dogłębnie porusza. Myślę, iż każdy wielbiciel romansów powinien nauczyć się znaków miłość wraz z Bree i Archerem, a co za tym idzie sięgnąć po tą jedną z najważniejszych książek TikToka!

💙"Pełne zrozumienia milczenie bywa lepsze od wielu słów, które koniec końców okazują się bezsensowne i zbędne".
.
.
Fabularnie ulokowana w malowniczym, klimatycznym miasteczku nad brzegiem jeziora. Poruszająca najczulsze struny ludzkiej duszy, pozwalająca dostrzec kruchość życia, mimowolnie rozbijająca serce na raniące dotkliwie kawałeczki, a także boleśnie wnikająca w...

więcej Pokaż mimo to