-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2023-07-04
2024-02-22
Bohater powieści często powtarza słowa: "Gdybym był czarodziejem zdolności...".
Tak więc i ja, gdybym była czarodziejką zdolności, napisałabym rzetelną recenzję. Ale niestety, obowiązki zawodowe znów mnie pokonały i czytałam tę książkę długo, z przerwami, z doskoku. Nie jestem w stanie teraz odtworzyć swoich wrażeń w formie, która byłaby do przyjęcia jako recenzja i na jaką ta książka zasługuje.
Mogę jedynie napisać, że to kolejny obraz wojny i jej konsekwencji - jako doświadczenia rozpadu, okrucieństwa, utraty, niedającej się ukoić niczym tęsknoty, stąpania po gruzach (dosłownie i w przenośni), dręczących poszukiwań i prób odzyskiwania. To zadawanie pytania - kim naprawdę jestem, teraz, po wojnie. I czy wojna aby na pewno się skończyła. Bo w najlepszych książkach o wojnie - a ta do nich należy - wojna jest pozbawiona twarzy tego czy tamtego narodu, kraju, plemienia. I jednocześnie w tych najlepszych książkach autorzy składają hołd bardzo konkretnym narodom, krajom czy plemionom.
Dziadek Slavko, rzeka Drina, dziewczynka Asija, o której nie wiadomo już, czy na pewno istniała, pewna baśniowość tej opowieści, sportowy kostium nałożony na fabułę i pasujący jak ulał, prawdziwie literacki, na najwyższym poziomie język - to kolejne atuty. Jest ich więcej.
Do tej książki chciałabym kiedyś wrócić - a to o czymś świadczy, bo co do zasady takich powrotów nie robię.
Bohater powieści często powtarza słowa: "Gdybym był czarodziejem zdolności...".
Tak więc i ja, gdybym była czarodziejką zdolności, napisałabym rzetelną recenzję. Ale niestety, obowiązki zawodowe znów mnie pokonały i czytałam tę książkę długo, z przerwami, z doskoku. Nie jestem w stanie teraz odtworzyć swoich wrażeń w formie, która byłaby do przyjęcia jako recenzja i na jaką...
2023-12-26
O autorce i jej książkach dowiedziałam się, gdy przez internet przetaczała się burza związana z "Ziemią jałową" oraz "Nie ma i nie będzie". Chyba nawet bardziej chodziło o tę drugą książkę, ale jej lektura dopiero przede mną. Dyskusja była bardzo ostra, na autorkę spadały gromy, że napisała nie reportaż, że jednostronny, że słaby, odtwórczy. Głosy obrończe pojawiały się oczywiście również, ale trudno było nie mieć wrażenia, że Magdalenę Okraskę krytykuje się zbyt mocno i bardziej dla zasady niż merytorycznie, że zwyczajnie nie chce się dostrzec w jej książkach żadnej wartości – bo nie. W pewnym momencie przestałam rzecz śledzić, takie to było zapiekłe. Wiedziałam natomiast, że kiedyś po te książki sięgnę – i oto właśnie przyszedł ten czas. Odsuwam wszystko, co na ich temat przeczytałam, skupiam się na własnym odbiorze i własnych odczuciach związanych z "Ziemią jałową".
Nazwałabym tę książkę reportażem domowym, ponieważ autorka skupia się na okolicy sobie najbliższej – modne w swoim czasie hasło "moja mała ojczyzna" znajduje tutaj swoją cenną realizację. Sięga do geograficzno-historycznej terminologii dotyczącej Zagłębia, do jego przemysłowych początków i następujących z latami wielkich, przemysłowych osiągnięć – ale przede wszystkim oprowadza po jego ruinach, po jego teraźniejszości. W mojej rodzinnej okolicy zniszczenia przemysłu będące wynikiem transformacji ustrojowej nie miały aż takiej skali jak w Zagłębiu, ale były i również ludzi dotknęły. Wiem więc, o czym Magdalena Okraska pisze, choć przed przeczytaniem książki miałam na ten temat znacznie mniejsze i dość ogólne pojęcie. Autorka dostarczyła mi konkretów, praktycznie na każdym kroku dokumentując stratę, brak i nic w zamian. To jak włożyć ludzi w ochronne ramy, pozwolić im w nich żyć przez wiele lat, a następnie te ramy zburzyć i powiedzieć: radźcie sobie teraz sami. Chociaż może słowo "ochronne" nie jest najwłaściwszym, bo przecież ci ludzie pełnili swoje role społeczne, pracowali, żyli tak, jak chciałby żyć każdy, zapewniali byt swoim rodzinom. Nie chodzi wcale o to, że żyli w bezpiecznej bańce. Nie jest ich winą, że byli potrzebni i przestali być potrzebni. Nie jest też ich winą, że zawsze, gdy przychodzi nowe – stare mocno cierpi, nim ostatecznie obumrze.
Dużo miejsca poświęca autorka społecznościom formującym się wokół zakładów pracy, przekonująco opisuje działalność i rolę przyzakładowych domów kultury, szkół, ośrodków wczasowych. Zwraca uwagę, że tworzona w ten sposób struktura więzi miała duże znaczenie, miała swoją moc. I odeszła razem z likwidowanymi przedsiębiorstwami.
Do opisywanych treści pasuje ponury styl autorki, który jednak nie jest dekadencką pozą, tylko jedynym możliwym sposobem opisu losów ludzi, o których zapomniano, wobec których Magdalena Okraska ma ogromny szacunek i którym dedykuje swoją książkę. Książkę wg mnie smutną, poruszającą i prawdziwą. Wartą przeczytania, a nie oceny bez przeczytania.
O autorce i jej książkach dowiedziałam się, gdy przez internet przetaczała się burza związana z "Ziemią jałową" oraz "Nie ma i nie będzie". Chyba nawet bardziej chodziło o tę drugą książkę, ale jej lektura dopiero przede mną. Dyskusja była bardzo ostra, na autorkę spadały gromy, że napisała nie reportaż, że jednostronny, że słaby, odtwórczy. Głosy obrończe pojawiały się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Tropem fotografii, tropem czerwieni
"Czerwone jezioro" Julii Łapińskiej to powieść, w której przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Koniec lat osiemdziesiątych z upalnym latem 2014 roku. Trzeba było czekać ćwierć wieku, żeby wyrównać rachunki, pozałatwiać sprawy, odkryć tajemnice. I pochować trupa.
Od trupa się też zaczyna. W noc wesela Borysa i Leny zostaje zamordowany ochroniarz pana młodego, Anton Gorbaczow. Chłop jak dąb, były żołnierz. Dodatkowo ktoś jeszcze za życia obciął mu palce u obu rąk i wyciął fragment skóry na przedramieniu, a zwłoki podrzucił i widowiskowo wyeksponował na terenie hotelu Mir, gdzie odbywała się impreza. Sprawą zajmować się będzie policjantka Inga Rojczyk, odważna i ostra, niedająca się stłamsić oślizłemu szefowi, który lata zawodowej i w ogóle życiowej świetności ma już dawno za sobą. Ale ważniejszy wydaje się tu Kuba Krall, który – chcąc nie chcąc – stanie się pomocny w śledztwie. Kuba jeszcze całkiem niedawno był najlepszym fotoreporterem wojennym, dziś jest wypalony i zadłużony, uwięziony w szponach traum i alkoholu. Na zlecenie Borysa Morozowa (z którym znał się od dzieciństwa) miał fotografować wesele – a że przy okazji zrobił parę innych zdjęć... Jak zapewne domyślacie się po tytule tej recenzji, fotografie odgrywają w całej historii bardzo istotną rolę. Patrzeć na nie to za mało. Trzeba umieć je czytać. Tu przydaje się fotoreporterskie oko Kuby, które dostrzega i wychwytuje co innego niż to policyjne Ingi. Poza tym sprawa zabójstwa Antona Gorbaczowa w pewnym momencie zaczyna nosić dla Kuby znamiona osobistej.
Muszę powiedzieć, że wciągnęła mnie ta opowieść, wciągnęła niepostrzeżenie i mocno, a to w dużej mierze za sprawą miejsca akcji. Autorka osadziła swoją kryminalną zagadkę w Bornem Sulinowie. Nazwę tę może i słyszałam, ale o Bornem nic nie wiedziałam. A to miejscowość o militarno-garnizonowej przeszłości, gdzie w czasach drugiej wojny światowej urzędowali Niemcy, zaś po roku 1945 przejęła je Armia Czerwona – i oczywiście wojska radzieckie stacjonowały tam do początku lat 90. To był inny, odizolowany świat, inna strefa, inne życie. Mieszkańcy okolicznych, przygarnizonowych wioseczek czasem mogli do tego świata przez szczebelki zaglądać. Jedna z bohaterek "Czerwonego jeziora" zamieszkała w garnizonie, ale ten transfer skończył się dla niej tragicznie. Jej losy to najbardziej poruszający wątek powieści, z jej osobą wiąże się niematerialna, emocjonalna motywacja działań innej ważnej postaci. Bo mamy też oczywiście motywacje bardziej przyziemne, jak skarb przywieziony z Afganistanu przez trzech towarzyszy.
W książce kilkakrotnie padają słowa, że Borne Sulinowo ma potencjał. Tak mówi Borys Morozow, który z dyskretną pomocą Aleksandra Zimmina (towarzyszącego jego ojcu i zamordowanemu ochroniarzowi podczas wojny w Afganistanie) rozkręca interesy na terenie dawnego garnizonu. A może to mówi właśnie Zimmin, już nie pamiętam. W każdym razie postawili hotel Mir, planują wybudować kolejny. Julia Łapińska udowadnia, że Borne Sulinowo ma potencjał także pod względem pisarskim, twórczym. Ma specyficzną atmosferę, obrosło krwawymi legendami i bolesnymi tajemnicami, które w końcu domagają się wyjaśnienia. Borne Sulinowo dało temat, zrobiło tę powieść. Myślę, że ogromnie przyczyniło się do jej sukcesu, ale nie byłby on możliwy, gdyby autorka rzeczony potencjał zmarnowała.
Owszem, daje się wyczuć, że to debiut fabularny. Powieść ma prawie 600 stron, pewnie dałoby się ją bez szkody dla całokształtu odchudzić – ale jakoś mi ta ilość nie przeszkadzała, przeczytałam "Czerwone jezioro" w 5 dni. Żaden stylistyczny kamień w bucie mnie nie uwierał, choć może czasem językowi brakowało nieco lekkości. Jeśli ktoś jest po lekturze wielu powieści kryminalnych, może dość szybko domyślić się powiązań między bohaterami i doprowadzą go one w pobliże sprawcy (albo i do niego samego) – tak było ze mną, co nie znaczy, że odebrało mi to przyjemność czytania. Aktorzy tego spektaklu świetnie grają swoje role, zwłaszcza mam tu na myśli postacie drugoplanowe, które ostatecznie okazują się pierwszoplanowymi.
Ta historia po prostu się broni.
Aha – i nie, nie dostałam książki od wydawnictwa. Nabyłam drogą kupna (nie rozboju) używany egzemplarz. Nie mam żadnego interesu w tym, żeby wystawiać Julii Łapińskiej laurkę, ponieważ drugi tom również sobie zwyczajnie kupiłam. Jedyne, co mnie powstrzymywało przed lekturą, to obawa, że autorka rozwinie temat polowań, czego bym nie chciała – albo że w ogóle zacznie w jakiś sposób uwidaczniać mocno motyw cierpienia zwierząt. Mówiono mi, że tytuł "Dzikie psy" jest metaforyczny – i nie jest…
Tropem fotografii, tropem czerwieni
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Czerwone jezioro" Julii Łapińskiej to powieść, w której przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Koniec lat osiemdziesiątych z upalnym latem 2014 roku. Trzeba było czekać ćwierć wieku, żeby wyrównać rachunki, pozałatwiać sprawy, odkryć tajemnice. I pochować trupa.
Od trupa się też zaczyna. W noc wesela Borysa i Leny zostaje...