malwina, główna bohaterka „końca” przez swój nastoletni świat brnie w o wiele za dużych butach traumy międzypokoleniowej. dorastanie w polsce lat transformacji dokucza jej, szkolni rówieśnicy prześladują, a wieczorami nawiedzają sny zaczerpnięte z życia jej babki. w tej sposób między jawą a snem spotyka się wojna, bieda, głód i wykluczenie. narrację tej powieści cechuje wszechobecność śmierci i pragnienie niebytu powiązane z paradoksalnie nierozerwalną niechęcią do szarej codzienności. ciasno i gęsto utkana historia jest bezwzględna w środkach, mrocznie przedstawiając nieuchronne dla każdego z bohaterów przeznaczenie końca.
czasem ów koniec czai się w postępującej demencji babki, czasem w przedwczesnej wojennej śmierci jej nowonarodzonego syna. innym razem to konieczność wymyślenia sobie bliskich na podstawie zdjęć zmarłych, bo dla tych, którzy jeszcze zostali malwinie, dziewczyna pozostaje niedostrzegalna. to opowieść o walce z dziedzictwem doświadczeń i losu, przy jednoczesnym uniku przed jakimkolwiek doń podobieństwem. ta bizarnie poprowadzona egzystencjalna opowieść toczy się z początku rytmem nierównym, jak stukot kół pociągu, by w końcu stać się wciąż miarową, ale już niezbędną melodią historii tej rodziny. długie i konsekwentne utrzymanie w ryzach tak niesfornej narracji to znak kawałka dobrej prozy, której władczynią pozostaje posępna główna bohaterka.
Frustrująca rzecz - po tej książce naprawdę czuć bardzo dobry warsztat autorki i niejednokrotnie treść potrafi zaskoczyć piękną, poruszającą frazą czy intensywnie namalowaną sceną. Natomiast jest w tym wszystkim też dużo powtarzalności, braku miejsca na przełamanie, psychologizujących klisz. Potrafi porwać, intryguje, ale zbyt często jednak męczy, sprawia wrażenie przeładowanej i zagranej na jednej nucie. Trzymam kciuki za przyszłe dokonania, bo potencjał jest, ale jak na razie: do wyszlifowania.