Oczyszczenie Andrew Miller 5,9
ocenił(a) na 73 lata temu "Zniszczyć. Kościół i cmentarz. A opróżnionemu miejscu przywrócić dawny urok. Użyj ognia, użyj siarki. Wszystkiego, co będzie potrzebne, żeby oczyścić plac". – usłyszał inżynier Jean-Baptiste Baratte. Dwudziestoparoletni mężczyzna specjalnie sprowadzony z prowincji i zatrudniony to tego delikatnego, a zarazem ohydnego zadania, przez ministra w służbie króla Francji. Za uprzątnięcie zawartości paryskiego Cmentarza Niewiniątek do ostatniego paliczka obiecano mu szybką karierę i wzrost znaczenia jego nazwiska. Nie jawiło mu się ono trudne. Wystarczyło zachować odpowiednią dyskrecję, odporność na ataki kleru, opanować wstręt fizyczny i nie dawać wiary w przesądy szerzone przez miejscowych.
Z dwoma ostatnimi postanowieniami było najtrudniej.
Cmentarz był przepełniony trupami składanymi jeden na drugim w zbiorowych dołach głębokich nawet na ponad trzydzieści metrów. "Całe legiony upchnięto na spłachetku nie większym niż pole ziemniaków". Ziemia przesiąknięta zgnilizną rozkładu zaczęła cuchnąć, zatruwając wszystko wokół – powietrze, a nawet jedzenie. Podczas bardziej obfitych opadów cmentarz wylewał swoją upiorną zawartość poza mury, do piwnic pobliskich domów. Mieszkańcy sąsiadujący z przerażającą nekropolią zaczęli skarżyć się na smród, gnijące jedzenie, zawroty głowy, nieobyczajność kochanków czy gasnące nagle świece, jakby "knot ścisnęły niewidzialne palce". Mówiło się "nawet, że w kostnicach mieszka jakiś stwór, spłodzony przez wilka", podobny do wilkopsa. Jane-Baptiste, który zamieszkał w takim domu, by widzieć z okna miejsce swojej pracy, zauważył coś jeszcze – oddech domowników był przesiąknięty odorem cmentarza. Mężczyzna, aby rozrzedzić gęstniejącą atmosferę wokół siebie jako likwidatora dziedzictwa Paryżan, nie poddać się naciskom przeciwników przedsięwzięcia, nie zgubić się w meandrach ludzkich intryg, wieczorem, przed snem, "odmawiał katechizm własnego jestestwa. – Kto ty jesteś? Jean_Baptiste Baratte. Skąd pochodzisz? Z Belléme w Normandii. Kim jesteś z zawodu? Inżynierem wykształconym w Ecole des Ponts. W co wierzysz? W potęgę rozumu…"
Rozum – to klucz do przesłania tej powieści.
Wchodząc w nią, w tę mroczną, niezwykle sugestywnie odmalowaną słowami rzeczywistość osiemnastowiecznego Paryża zawężonego, jak w soczewce, głównie do cmentarza, jego atmosfery lęku, otaczającej go aury niedomówień i sugestii przyprawiających o gęsią skórkę, strachu przed śmiercią, odoru z rozkopywanych metodycznie grobów, gazów ulatniających się z dołów doprowadzających do utraty przytomności, jadu wnikającego w ciało wywołującego gorączkę, widoków kości i nie do końca rozłożonych ciał, błota zmieszanego z odchodami, smrodu nasilającego się w upalne dni i tego czegoś nieuchwytnego, wiszącego w powietrzu cmentarnym niczym skażona chmura podsycana przez przesady i zabobony dyktowane przez emocje usypiające rozum, bałam się. Obawiałam się nieznanego tak samo, jak zatrudnieni do prac ekshumacyjnych specjalnie sprowadzeni do nich górnicy.
W tym pierwszym nastawieniu nie różniłam się od nich niczym, mimo że dzieliły nas wieki.
Ja, człowiek współczesny, doinformowany, z pełniejszą wiedzą, zostałam tym prostym zabiegiem sprowadzona przez autora do mentalności i pryzmatu patrzenia osiemnastowiecznych bohaterów powieści. A kiedy już osiągnęłam szczyty gorączkowej ciekawości zawartości grobów, lęku oczekiwania na ujawnienie się kolejnych niewytłumaczalnych zjawisk, a przede wszystkim pojawienie się wilkopsa, autor powolutku zaczął oswajać mnie z cmentarną grozą. Zamieniać go w zwykły teren wykopalisk i badań antropologicznych, na którym sterty kości nie paraliżowały już zmysłów i emocji, zmumifikowane trupy pięknych dziewcząt pociągały seksualnie żywych mężczyzn, namawiając do nekrofilii, tajemniczy ksiądz, chowający się w przycmentarnym kościele, okazywał się szalonym staruszkiem, a sam cmentarz miejscem schadzek pracowników i paryskich prostytutek zwanych potocznie murwami od przeskakiwania przez mur. Dotychczasowa groza cmentarza zamieniała się w grozę obrazu człowieka zdolnego do najbardziej niskich, grzesznych i podłych czynów, w którym namiętności i emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
W tej nowej, odmiennej rzeczywistości stworzonej nie przez umarłych, lecz żywych, Jeane-Baptiste zaczął się gubić, tracić rozum i logiczny grunt, a odmawiany wieczorny katechizm jego jestestwa okazywał się coraz krótszy. Wydźwięk tego, co działo się na cmentarzu, autor przeniósł na sytuację polityczno-społeczną ówczesnej Francji. Przypominała ona właśnie taki cuchnący, przepełniony cmentarz, który należało oczyścić. "I nie ma na świecie takiej rzeczy, której nie dałoby się rozebrać na części. Mając wystarczająco dużo ludzi, można by przez tydzień obrócić pałac wersalski w kupę gruzu" – mówił jeden z bohaterów. Rewolucja zbliżała się wielkimi krokami, czego wyraz dał autor, wplatając delikatnie tu i ówdzie w fabułę powieści wyraźne wątki polityczne o rewolucyjnej treści.
Jest w tej opowieści jeszcze trzeci rodzaj oczyszczenia – człowieczy.
Poddaje się mu główny bohater. Rok spędzony w Paryżu to dla niego zabłądzenie i odnalezienie się, upadek i podniesienie się, przegranych i wygranych, słabości i siły i wreszcie zbrukanie i oczyszczenie się. To on jest postacią spinającą klamrą kompozycyjną powieść, która rozpoczyna historię oczyszczenia w wielorakim znaczeniu pierwszą, a potem ostatnią jego wizytą w Wersalu. Opuszcza go oczyszczony, ale i odmieniony.
Nie zmieniają się tylko martwi, bo "żywy człowiek może być jakiś, potem całkiem się zmienić", jeśli zabraknie rozumu. To tych ostatnich należy się bać.
I jeszcze jedna, ważna informacja.
Cmentarz Niewiniątek istniał naprawdę i naprawdę go zlikwidowano, a o jego fascynującej historii, nie mniej ciekawie niż książka, uzupełniającej moją wiedzę o fakty historyczne, ryciny i zdjęcia aktualne, przeczytałam w forumowym poście portalu iFrancja – Cmentarz Niewiniatek.
naostrzuksiazki.pl