Harfa i cień Alejo Carpentier 7,1
Kolejny Carpentier, już mój piąty - a niezmiennie wspaniały. Tym razem to pozbawiona jakiejkolwiek wzniosłości relacja z odkrycia Ameryki przez samego Kolumba opowiedziana w takim kontekście, o jaki naprawdę chodziło, czyli nie żadne tam ”niesienie Słowa Bożego”, tylko żądza - czy jedynie złota i korzeni?
”Jednakże niewiele złota było na tych wysepkach, któreśmy teraz odkrywali, wciąż tak samo zaludnionych przez nagich mężczyzn i kobiety, które jak to napisałem Ich Wysokościom, miały ”jakieś szmatki z bawełny niezbyt przykrywające ich przyrodzenie” i, wspomnijmy to w nawiasie, usiłowałem przedrzeć się wzrokiem przez te szmatki, podobnie jak moi Hiszpanie, którym na ten widok oczy wyłaziły z głowy tak dalece, że musiałem zagrozić im karom, gdyby w podnieceniu ulegli impulsom swej żądzy”. A zatem, także i taka….
Wizerunek Kolumba z pewnością bardziej odpowiada tu rzeczywistości niż wszystkie o nim bajeczki dla grzecznych dzieci .
Gdy słyszy „Ziemia, ziemia”, najbardziej obawia się, że w tych „Indiach Zachodnich” zastanie już jakichś innych „krzewicieli Świętej Wiary”, od których usłyszy dobrą radę, aby oddalił się niezwłocznie…. „Jeśli Marek, Mateusz, Łukasz i Jan czekają na mnie na pobliskim brzegu, to jestem raz na zawsze skończony. Przestaję być dla potomności Niosącym Chrystusa, by wrócić do tawerny w Savonie” (powieściowy Kolumb sam przyznaje, że nie zabrał na wyprawę żądnych świętych ksiąg….).
Tymczasem mała tragedia, choć nie wynikająca z tego, że na odkrytych wyspach nie ma żadnej konkurencyjnej misji: ”Ani pani Gałki Muszkatołowej, ani pana Pieprza, ani pana Cynamonu, ani pana Imbira nie było nawet na lekarstwo. Co do złota, to mówiono o jego obfitości. I uważałem, że był już czas, aby ten boski kruszec ujawnił się, bowiem teraz, gdy jego istnienie na tych wyspach stało się znane, powstał nowy problem: trzy karawele stanowiły dług dwóch milionów”.
„A najgorsze ze wszystkiego jest to, że nie mam najlżejszego pojęcia, gdzie się znajdujemy”.
Na szczęście ”kilku Indian (...) miało kawałeczki złota zawieszone u nosa. ZŁOTO. Na widok tego cudu coś mną nagle wstrząsnęło. Nigdy dotychczas nie odczuwana chciwość zakiełkowała w moich wnętrznościach. Drżały mi ręce”.
Co jeszcze mocno denerwuje dzielnego odkrywcę? „Żeby zawładnąć daną krainą, trzeba pokonać nieprzyjaciela, upokorzyć panującego, ujarzmić ludność, otrzymać klucze miasta i przyjąć przysięgę posłuszeństwa. Tutaj wszelako nic takiego się nie zdarzyło. Nic się nie zmieniało. Nikt nie walczył. Wydawało się, że nikogo nie obchodzą nasze ceremonie, akty i proklamacje”.
Za towarzyszy wyprawy nasz bohater ma wcale nie lepszych obwiesiów. „Dokąd przybyliśmy mości admirale? – pyta mnie Martin Alonso z jadem ukrytym pod maską uśmiechu. – Najważniejsze jest to, że przybyliśmy” – odpowiadam”. Niemniej Alonso na kilka dni odłącza się swą karawelą, aby „na własną rękę szukać złota przy współudziale innych łajdaków ze swej zgrai” – jak relacjonuje słusznie oburzony Kolumb.
Wzięci w niewolę jako przewodnicy tubylcy podlegają na pokładzie „specjalnemu traktowaniu”: „Nieufnym z początku, myślącym że to krew, czerwone wino przypadło do gustu, gdy poznali jego działanie i teraz co chwila podnosili w górę wielki dzban, który im dałem, domagając się coraz to więcej trunku. Prawdą jest, że starałem się, aby dzień i noc byli pijani, bo wtedy przestawali jęczeć i lamentować, zapewniając mnie, kiedy trunek rozwiązał im języki, że jesteśmy bardzo blisko złota”. I tylko niewdzięczni intryganci z załogi twierdzą, jakoby to było kłamstwo Dla tych dzielny Kolumb ma odpowiedź: „Pan Nasz powinien nam wskazać, gdzie jest źródło ZŁOTA”.
Swój powrót na dwór Kolumb inscenizuje z rozmachem godnym największej dziś państwowej spółki, ale… Ale pytając królową Izabelę (nb. według tej narracji - swą kochankę),co się mówi, słyszy: ”Mówi się, że aby przywieźć siedmiu płaczących człowieczków o zaropiałych oczach i chorych, trochę liści i roślin, które nie nadają się do niczego innego jak do okadzania trędowatych i złoto, które ledwo widać na dnie tygla, nie warto było marnować dwóch milionów. – A prestiż waszych koron? – krzyknąłem?”. W odpowiedzi słyszy: „Oszust z ciebie jak zawsze”, czemu niełatwo zaprzeczyć…
Jeszcze gorsze rzeczy Wielki Odkrywca słyszy od jedynego z przywiezionych tubylców, który przeżył. Wygłasza on w zasadzie akt oskarżenia wobec ówczesnej cywilizacji. Zwraca uwagę np. że tu ludzie w ogóle się nie myją, podczas gdy oni u siebie kilka razy dziennie kąpią się w morzu czy w rzece; że nagość nie jest niczym nieprzystojnym, że „wyobrażali sobie, że nasze kościoły są miejscami kaźni i postrachu dla sparaliżowanych, kalek, nieszczęśników i potworów, którzy kłębili się przed wejściem”. Ponadto „nie mogli pojąć, dlaczego wąż był wyobrażeniem zła, bo węże z ich wysp nie były jadowite”.
W efekcie Kolumb dochodzi do jedynego możliwego wniosku dla króla: ”Ponieważ nie udaje mi się ze złotem, myślę, że będzie można złoto zastąpić nieporównywalną z niczym energią mięśni ludzkich, siły roboczej, której wartość wyraża się w tym, co produkuje, przy większych w końcu zyskach, niż te, które przynosi zwodniczy metal, przyjmowany jedną ręką, a wydawany drugą...”. Tu jednak spotyka się z trudną dlań do zrozumienia odmową... Od tego czasu handel niewolnikami zostaje na kilkaset lat sprywatyzowany (nb. najwięcej na nim zarobili Holendrzy, największa w swoim czasie potęga morska)… ….
„Runęło jedyne moje zyskodajne przedsięwzięcie, jakie mi się powiodło i jakie miało być rekompensatą za brak złota i korzeni” - zasadnie rozpacza książkowy Kolumb, który może, a nawet i musi być uznawany za kogoś, kto otworzył drzwi do tej wielkiej zbrodni, jakiej czy to katolicka, czy protestancka Europa solidarnie dopuszczała się przez wieki wobec Nowego Świata (ile to milionów ludzkich istnień ma na swym zbiorczym, a nieistniejącym sumieniu…?).
I powie Historia: "Tym, o czym nie da się zapomnieć, kiedy będziesz zdawał rachunki tam, gdzie nie ma odwołania od wyroku ani kasacji, jest to, że z twoją bronią, liczącą 30 wieków przewagi, nad tą, która mogła ci się przeciwstawić, z twoim podarunkiem chorób nie znanych tam, dokąd przypłynąłeś, na twych okrętach przywlokłeś żądzę i rozpustę, głód bogactwa, miecz i żagiew, łańcuch, dyby, kilof i bicz".
Zważmy zarazem, że na łożu śmierci Kolumba stać na taką refleksję: ”Dla nich Christophoros – ten Christophoros, który nie zacytował ani jednego wersetu z Ewangelii w swoich listach i relacjach - był w rzeczywistości Księciem Zamętu, Krwawym Księciem, Księciem Łez, Księciem Klęsk, Jeźdźcem Apokalipsy”. W sumie zatem nie mamy tu jednoznacznego potępienia…
I jeszcze wspomnienia starego Kolumba dawnych męskich uciech: „Były wśród nich kobiety, które przed zbliżeniem grały na harfie lub tamburynie, „genuenki” rodem z jakiejś gminy żydowskiej, które mrugały do mnie porozumiewawczo, obmacując moje żądło, takie z oczami uczernionymi koholem, którym w tańcu fruwały motyle wytatuowane na brzuchu, inne jeszcze – prawie zawsze Mauretanki - które w ustach trzymają wypłacone im monety, aby bronić własnego języka od innych wścibskich języków; i te, które przysięgają na wszystko w świecie, że widziane od tylu nadal pozostają dziewicami, chyba że czyjaś szczodrość skłoni je do ofiarowania tego, czego nigdy nie ofiarowały nikomu; aleksandryjki, wymalowane jak maszkarony na dziobie statku niczym nieboszczki portretowane na pokrywach bogatych sarkofagów, dotychczas używanych w ich kraju; kobiety z całego świata, które mdleją od jęków udawanej rozkoszy i zapewniają, że nikt tak, jak ty, kończą z tobą w trzy podskoki, urozmaicając sobie nudę nawlekaniem paciorków nad twoimi lędźwiami, trudzącymi się, by wzbudzić to omdlewanie i jęki tak usilnie zachwalane, że płaci się za samo ich słuchanie”.
Aha, przewodnim tematem książki jest próba kanonizacji – najwidoczniej było za co – kogoś takiego przez niesławnej pamięci, super zachowawczego nawet jak na w 19. wiek Piusa IX (potępił nas za Powstanie Styczniowe). Wcześniej, jeszcze jako zwykły kanonik, odwiedził on Nowy Świat. „Zadał sobie pytanie, czy wraz z kultem Pieczeni, Rozbefu, Polędwicy, Bryzolu, Antrykotu lub tego, co niektórzy wykształceni na modłę angielską zaczynali nazywać „bife”, Rzeźnia nie stanie się w życiu miejskim budynkiem ważniejszym niż katedra lub kościoły Św. Mikołaja, Niepokalanego Poczęcia, Matki Boskiej z Montserrat, czy Matki Boskiej Litościwej”.
Oraz taka refleksja papieża: „Złośliwa krytyka, małostkowość, a nawet potwarz, kwitną jak dzikie zielsko tam, gdzie ludzie, ponieważ to i owo czytali i uważają, że coś wiedzą, okazują szczególną radość, ostrząc sobie języki na bliźnich, tym bardziej jeśli nie wydają rozkazów, lecz muszą je wypełniać”.
Porywający, choć stylistycznie mocno odmienny od reszty, jest obraz samego procesu beatyfikacyjnego Kolumba (zakończonego decyzją odmowną),gdzie na wyżyny erystyki wznosi się adwokat diabła.
Rodzi to u mnie lekko retoryczne pytanie, pozornie niezwiązane z tematem: czy adwokat diabła był równie aktywny podczas procesu beatyfikacyjnego JPII?
PS Jeden błąd: mianownikiem św. Elma jest Elmo, a nie Elm….!