"(...) Fleur Jaeggy urodziła się w roku 1940 w Zurichu i pochodzi ze starej szwajcarskiej burżuazji. Dzieciństwo i młodość spędziła w szkolnych internatach, włoskich i szwajcarskich. Kiedy skończyła osiemnaście lat, zaczęła pracować jako fotomodelka. Również pisać. Do opublikowania pierwszej powieści ośmieliła ją Ingeborg Bachmann, z którą Jaeggy zaprzyjaźniła się w czasach, gdy obie mieszkały w Rzymie. Od roku 1968 Jaeggy mieszka w Mediolanie. Jej mężem jest Roberto Calasso, wydawca i pisarz, znany polskim czytelnikom jako autor komentarza do mitologii greckiej Zaślubiny Kadmosa z Harmonią. Opublikowała sześć książek, trzy ostatnie, Szczęśliwe lata udręki, Gniew niebios i Proleterka, przyniosły jej rozgłos i nagrody literackie. Jaeggy pisze w języku matki, po włosku, ale jej postaci, przynajmniej we wspomnianych książkach, mówią po niemiecku. (...) Nic tu nie jest takie, jakie się wydaje, udrapowane w pozory zwyczajności. 'Wątpię, czy istnieje jakikolwiek sposób życia nieskażony obsesyjnością' - powiada narratorka Szczęśliwych lat udręki i to przekonanie rozpisuje na opowiadania z Gniewu niebios. Objawia w nich mistrzowską zdolność wiwisekcji patologii czającej się pod powłoką normalności, wyczulenia na to, co w psychice stanowi residuum ciemnych, pierwotnych sił, jakąś symetryczną wobec bytu bezwzględność pisarskiego spojrzenia. To wszystko sprawia, że Jaeggy, która na zdjęciach wygląda jak duchessa z filmu Viscontiego Portret rodzinny we wnętrzu, nigdy nie wpada w sentymentalizm czy minoderię. Jej porównania czy metafory nigdy nie zmierzają w stronę stylistycznej przesady. A zdawałoby się, że to niebezpieczeństwo, na jakie jest narażona najbardziej. Wiadomo, przepaść wzywa przepaści, i tak jest tym razem: eksploracja tego, co naznaczone śmiercią i szaleństwem, spycha jej literacką wyobraźnię w obsesyjne pole semantyczne. Ale nie. Jaeggy pisze na przykład o starej, oddanej służącej: 'Z daleka wyglądała jak urna na prochy: mała, ciemna i pełna godności'. I czytelnik opowiadania odnosi wrażenie, że nie można było użyć innego porównania. Jeśli więc ktoś lubi być z czytanym autorem w takiej zgodzie, niech czyta Fleur Jaeggy (...)." (fragment artykułu Marka Zaleskiego Udręczenie, "Tygodnik Powszechny", nr 1094, 26 X 2003) UTWORY: W założonym przez jej męża, bardzo znanym we Włoszech i renomowanym wydawnictwie Adelphi ukazały się następujące książki pisarki: Dito in bocca (Palec w ustach, 1968),Angelo custode (1971 – wyd. Tusquets, Hiszpania 1974),Le statue d’acqua (Wodne posągi, 1980 – wyd. Matthes udn Seitz, Niemcy 1985),I beati anni del castigo (Szczęśliwe lata udręki, 1989, nagroda Bagutta w 1990, Premio Bocaccio Europa 1994 – Noir sur Blanc, Polska 2002),La paura del cielo (Gniew niebios 1994, nagroda im. Alberto Moravii 1994 – Noir sur Blanc, Polska 1999) Proleterka (2001, nagrody : Premio Vailate Alberico Sala 2001, Nagroda Kobieca Miasta Rzym 2001, Premio Vittorini 2002, Premio Viareggio-Repaci 2002 – Noir sur Blanc, Polska 2003). Fleur Jaeggy przetłumaczyła Vie immaginarie Marcela Schwoba (wyd. Adelphi, Mediolan 1972) oraz Ostatnie dni Emanuela Kanta Thomasa De Quincey’a (Adelphi, Mediolan 1983). Pisała na temat Schwoba, De Quincey’a, Keatsa i Roberta Walsera.http://
DOMNIEMANE, LECZ NIE UROJONE
Z początku nic nie zapowiadało tego, że ta książeczka tak bardzo mi się spodoba. Śpieszę wytłumaczyć dlaczego. Przede wszystkim autorka, której nie tylko nic nigdy dotąd nie czytałem, a wręcz nawet nie wiedziałem o jej istnieniu. Następnie zawartość książki – szkice biograficzne, opowiadające o czterech dawno nieżyjących poetach, o których miałem bardzo mgliste pojęcie. I wreszcie – cóż to znaczy „Żywoty domniemane”? Kalanie biografii domysłami, fantazjowanie na ich temat, bardzo źle mi się kojarzy, choćby nawet dotyczyło to osób zmarłych przed wieloma stuleciami. Tymczasem wszystkie te uprzedzenia okazały się bezpodstawne. Owe biograficzne szkice są niezwykle erudycyjnymi zapisami, pełnymi nieoczywistej poezji.
Fleur Jaeggy (ur. 1940),szwajcarska pisarka, tworząca w języku włoskim, snuje swoje przypuszczenia na temat losów czterech pisarzy: Thomasa de Quincey’a (1785-1859),Johna Keatsa (1795-1821),Marcela Schwoba (1867-1905) i Roberta Walsera (1878-1956). Tym, co wydaje się łączyć opisane w tym tomiku postaci, to próba uchwycenia przełomowego momentu w ich życiorysach. Tej jedynej, niepowtarzalnej chwili, kiedy uświadomili sobie swoją odrębność i wyjątkowość, która na zawsze zdeterminowała ich losy, a później pchnęła w objęcia literatury. A jednocześnie te cztery żywota, opowiedziane w lakoniczny, ale i poetycki sposób, są przejmującym świadectwem trudnej doli poetów, biedaków, flâneurów, ich nieustannej drogi ku końcowi, świadomości śmierci. Tak jakby jedynym celem życia było doprowadzenie człowieka do rigor mortis. De Quincey, Keats, Schwob i Walser – to nazwiska braci należących do konfraterni poetów, zakonu surowszej reguły, którym przyświecało motto: Memento mori. Ale często również wizjonerów, wyprzedzających swoją epokę, którzy rzucili powyższemu mottu wyzwanie, dorzucając od siebie: non omnis! „Nie bierz w objęcia zmarłych, gdyż zmarli dławią żywych. Nie prowadź siebie na ich cmentarze. Zmarli zarażają” – pisze Jaeggy w szkicu o Marcelu Schwobie.
Mamy więc do czynienia z osobliwym rodzajem formy hagiograficznej. Porównanie to może wydawać się bluźnierstwem, jednakże Fleur Jaeggy zaznacza: „Ale przecież poeci podlegają heraldyce rodem z niebios”. Ale są to właśnie żywoty domniemane, nie zaś urojone, jak w tytule najsłynniejszego dzieła jednego z bohaterów Jaeggy, Marcela Schwoba, Nie sposób pominąć oczywistej kwestii, jaką jest fakt, iż „Żywoty domniemane” stają się przestrzenią spotkania pisarki z pisarzami. Jaeggy dokonuje w swojej prozie osobliwych stopklatek, chwyta wpół upływającą sekundę, po to, by złapać na gorącym uczynku swoich bohaterów i doszukiwać się w nich choćby najmniejszej cząstki samej siebie.
Jedynym mankamentem „Żywotów domniemanych” jest ich objętość – zdecydowanie za mało, a chciałoby się więcej i więcej. Choć można powiedzieć, że taka właśnie miała być ta książka – zwięzła, ostateczna, bez jednego przypadkowego słowa. Siedemdziesiąt stron niepodważalności. Mała dawka poezji jak szczepionka na bylejakość, która dopiero musi wejść w krwiobieg, tam rozpocząć swój taniec i rozrastać się.
Incydentalne zetknięcie się z dziełem szwajcarskiej pisarki okazało się doświadczeniem z rodzaju tych inspirujących, bo implikuje ono dalsze spotkania. Uruchamia, być może zabójczą, lawinę lektur – zarówno kolejnych utworów Fleur Jaeggy, jak i przede wszystkim jej bohaterów, czterech opisanych w tym tomiku świeckich świętych.
Ta książka bardzo przypominała mi „Szczęśliwe lata udręki”, więc zaskoczeń nie było, raczej małe deja vu. Ponownie mamy wyobcowaną nastolatkę, której brakuje prawdziwego domu i ciepła. Rejs z Włoch do Grecji staje się pretekstem do odtworzenia rodzinnej historii – tak tajemniczej i nieuchwytnej jak sama bohaterka. Niesamowite u Jaeggy jest to, jak wiele potrafi zmieścić i przekazać na 90 stronach.