-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1191
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-05-20
2024-05-23
„Przez większość życia zamykałem się w klatce za nieprzeniknionym murem gniewu, który narodził się tej nocy, gdy schowałem się pod łóżkiem i słuchałem, jak umiera mój ojciec. Stworzony przeze mnie potwór jest zarówno tarczą, jak i barykadą. Kiedy jestem z Tess, czuję, jak odpadają warstwy tej skorupy.”
Pierwszy tom serii „Odmieńcy z West Emerald” wzbudził we mnie mieszane uczucia, lecz wciągnął w swój świat na tyle, że zdecydowałam się sięgnąć po kontynuację. I nie żałuję, bo „Utracony” zrobił na mnie o wiele lepsze wrażenie. Nie było idealnie, ale wystarczająco satysfakcjonująco.
Przenosimy się do wydarzeń mających miejsce około roku po końcówce „Znienawidzonego”. Znając już naszych głównych bohaterów, nie potrzebujemy jakiegoś większego wprowadzenia w dynamikę ich relacji. Wiemy, że Tess i Micah traktują się raczej chłodno, a niechęć sięga wczesnych lat dziecięcych, co pokazuje nam prolog powieści. Obecnie raczej unikają kontaktu, ale przypadkowe spotkanie w barze po „złej” stronie miasta wszystko zmienia. Ich relacja szybko nabiera intensywności, przez co praktycznie od razu zatopiłam się w opowieści. Autorka postawiła na pikantną namiętność, która dostrzegalna jest w scenach zbliżeń. W naturalny sposób rodzi się między nimi coś więcej, wypierając niechęć. Zaciera się granica między dziewczyną z dobrego domu a zbuntowanym chłopakiem. Mimo iż popełniają błędy, ich uczucie z każdą próbą staje się silniejsze. Uczą się siebie nawzajem. Oboje przechodzą przemianę. Tess z dziewczyny będącej na każde skinienie palca swojego ojca, staje się kobietą dbającą o własne szczęście. Micah z zamkniętego i wkurzonego na cały świat chłopaka, staje się oddanym i troskliwym mężczyzną. Przemiana ta nie jest nagła, jest autentyczna. Jeśli mam być szczera, ich historia spodobała mi się bardziej. Nie miałam problemu z uwierzeniem w ich miłość, tak jak to było w pierwszym tomie, a co najważniejsze naprawdę mnie ujęli.
Tym razem szczególnie zwróciłam uwagę w motywy, które obiecywały wątek mafijny… tyle że w moim odczuciu wcale go nie dostałam. Dla mnie to bardziej sceny o sensacyjnym zabarwieniu, które owszem dostarczyły dawki adrenaliny i trzymały w napięciu, ale typową mafią nie były. Nie traktuję tego w kategorii wady, bo ostatecznie dreszczyk dostałam, ale czuję wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia.
Choć przy tym tomie bawiłam się lepiej, to w dalszym ciągu odnoszę wrażenie, jakoby pióro autorki było nieco mechaniczne. Brak w nim większych przemyśleń, często jest po prostu lakonicznym streszczeniem wydarzeń dnia. Jednocześnie jednak ma w sobie pewną dynamiczność, która sprawia, że przez opowieść się płynie. Na ogół raczej ciężko mnie zaskoczyć, tym razem także co nieco udało mi się przewidzieć i kiedy mogłoby się wydawać, że już wszystko się wyjaśniło, to autorce udało się mnie wprawić mnie w osłupienie. Brawo!
„Utracony” to nie tylko pikantny romans z dozą sensacji. To wielowątkowa powieść, ukazująca zawiły i pełen koneksji świat polityki, jednocześnie zwraca też uwagę na wartości rodzinne i przyjaźń. Proste i lekkie pióro autorki sprawia, że się przez nią płynie. Może nie powaliła mnie na kolana, ale spędziłam z nią naprawdę przyjemne chwile. Na swój sposób stanowi powiew świeżości na rynku wydawniczym. Teraz niecierpliwie czekam na historię Connera i Haven. Czuję, że będzie się działo!
„Przez większość życia zamykałem się w klatce za nieprzeniknionym murem gniewu, który narodził się tej nocy, gdy schowałem się pod łóżkiem i słuchałem, jak umiera mój ojciec. Stworzony przeze mnie potwór jest zarówno tarczą, jak i barykadą. Kiedy jestem z Tess, czuję, jak odpadają warstwy tej skorupy.”
Pierwszy tom serii „Odmieńcy z West Emerald” wzbudził we mnie mieszane...
2024-05-15
„– I chcesz, żeby te wakacje były wycieczką z twoim dziadkiem i dawnym wrogiem?
Śmieje się. To miękki dźwięk, mniej zestresowany niż wcześniej.
– To nie jest odcinek Scooby-Doo, Shepard. Nigdy nie byłaś moim wrogiem. Byłaś moją… – Nienawidzę tego, jak wstrzymuję oddech. – Moją motywacją.”
„Podróż z tobą” to kolejna powieść wydawnictwa Hype, która skradła moje serce, począwszy od okładki, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia, po przepiękną i rozczulającą historię, którą znajdujemy wewnątrz.
Noelle poznajemy w momencie, gdy bardzo jest zagubiona. Kilka miesięcy wcześniej straciła ukochaną babcię, która była dla niej najlepszą przyjaciółką. Jakiś czas później została zwolniona z pracy i chociaż nie była spełnieniem jej marzeń, sytuacja ta ją dobiła. Zmuszona jest do powrotu do domu rodziców, a tam podczas przeglądania rzeczy babci znajduje stary list, z którego wynika, iż kobieta, będąc jeszcze na studiach, miała romans i planowała ucieczkę ze swoim chłopakiem.
Noelle za pośrednictwem TikToka rozpoczyna poszukiwania mężczyzny, który mógłby jej opowiedzieć tę nieznaną jej wcześniej historię. Kiedy pod filmem znajduje komentarz jego wnuka, nie ma pojęcia, iż wkrótce czekać będzie ją spotkanie z wrogiem z licealnych lat. Tym bardziej nie spodziewa się, że wyruszy z nim i jego dziadkiem w nieodbytą podróż poślubną Kat i Paula.
„Podróż z tobą” to ciepła i rozkoszna lektura, która otula wieloma emocjami. Na jej kartach poznajemy właściwie dwie przepiękne historie miłosne. Tę sprzed lat za pomocą listów oraz opowieści Paula, która wskutek przeciwności losu nie miała szans trwać. Tę aktualną, którą swoje korzenie ma w licealnej rywalizacji. Obie równie istotne i wartościowe. Jestem zachwycona tym, jak autorka je poprowadziła, jak fantastycznie je ze sobą splotła, tworząc cudowną, spójną całość. Opowieść poznajemy z punktu widzenia Noelle, co jest emocjonalną wędrówką poprzez stratę, żałobę, poczucie porażki. Obserwujemy, jak stopniowo odnajduje swoją nową drogę w świecie, gdzie nie ma jej przewodniczki, za to spotyka dwie osoby, które stają się jej niezwykle bliskie. To podróż nie tylko śladami nieodbytej podróży poślubnej, to podróż do zakamarków wnętrza bohaterów.
Relacja Noelle i Theo jest nieco skomplikowana. W liceum rywalizowali na każdym kroku, a teraz po latach w oczach Noelle ona poniosła porażkę. Bez pracy, bez mieszkania w zestawieniu z wrogiem, który odniósł ogromny sukces jako współtwórca aplikacji podróżniczej. Widzimy w niej niepewność, ale też chęć zaimponowania mu. Od samego początku wyczuwalny jest między nimi pazur, taka iskrząca zadziorność, która zapewnia zabawne potyczki słowne. Fantastyczne jest to, że nie zanika i jest obecna do samego końca. W miarę rozwoju więzi emocjonalnej wzbogacona jest o wsparcie, zaufanie, czułość, przyciąganie, a w rezultacie i miłość. Chemia między nimi jest wspaniała, a sceny intymne dodają dozy pikanterii. Tutaj autorka postawiła na mały slow burn i wyszło naprawdę fajnie. Były takie momenty, gdy żałowałam, że nie mogę wejść do głowy Theo, ale dzięki temu historia zyskała pewną tajemniczość, bo musimy poczekać, by poznać jego uczucia. Podobało mi się również to, że ich relacja wymagała pracy, nie zrobiło się nagle słodko i mdło, a oboje musieli włożyć wysiłek w to, żeby między nimi zagrało. Dwa silne charaktery, które znalazły w sobie oparcie w trudnych chwilach. Coś wspaniałego!
Historia Kat i Paula, mimo iż nie doczekała się swojego happy endu, jest niezwykła. Pełna emocji, bólu, przeciwieństw, ale też wsparcia i uczucia. Byli swoimi pierwszymi miłościami, ale nie ostatnimi. Na ich przykładzie autorka pokazuje, że prawdziwie kochać możemy więcej niż raz. Cudowne jest to, że nie było w nich żalu, bo potem spotkali w swoim życiu osoby, które ich uszczęśliwiły. Motyw listów dodał tutaj pewnej wyjątkowości, bardzo lubię w powieściach ten element, a w tym przypadku jest wzruszającym i nostalgicznym powrotem do przeszłości. Autorka serwuje ich historię kawałek po kawałeczku, tym samym potęgując ciekawość czytelnika.
Jestem niesamowicie zauroczona tą powieścią. Wciągnęła mnie od samego początku, zachwyciła pięknymi więziami wnuków ze swoimi dziadkami, oczarowała dwoma cudownymi historiami miłosnymi, w których dostrzegalne są drobne podobieństwa. Jessica Joyce ujmuje lekkim i przyjemnym piórem, wspaniale wplatając w opowieść emocje i pikanterię. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to korekta, bo w niektórych momentach literówki biły po oczach. Jeśli szukacie komfortowej i emocjonalnej powieści, która poruszy Was do głębi, urzeknie, a przy okazji wprowadzi odrobinę wakacyjnego klimatu, to koniecznie skuście się na „Podróż z tobą”. Polecam z całego serca!
„– I chcesz, żeby te wakacje były wycieczką z twoim dziadkiem i dawnym wrogiem?
Śmieje się. To miękki dźwięk, mniej zestresowany niż wcześniej.
– To nie jest odcinek Scooby-Doo, Shepard. Nigdy nie byłaś moim wrogiem. Byłaś moją… – Nienawidzę tego, jak wstrzymuję oddech. – Moją motywacją.”
„Podróż z tobą” to kolejna powieść wydawnictwa Hype, która skradła moje serce,...
2024-05-13
„Była dla niego wszystkim. Całym światem. Jeszcze niedawno myślał o śmierci z lekceważeniem, teraz rozpaczliwie chciał żyć. Dla niej. Dla nich obojga. Dla przyszłości.”
Kilka lat temu miałam już styczność z piórem J. R. Ward, dlatego gdy otrzymałam propozycję zrecenzowania tej powieści, nie zastanawiałam się zbyt długo. Pamiętam, że tamta książka spodobała mi się, lecz seria nie doczekała się dalszego przekładu. „Mroczny kochanek” to wznowienie z nowym tłumaczeniem pierwszego tomu serii, który na polskim rynku wydawniczym ukazał się w 2010 roku. Z tego, co widziałam, liczy ona ponad dwadzieścia tomów, więc zapowiada się potężny kawał historii.
Powieść ta przenosi nas w tajemniczy i mroczny świat wampirów. Autorka wykreowała go w niezwykle bogaty sposób, zadbała o szczegóły i odpowiednią otoczkę, która sprawia, że to coś więcej niż zwykłe romantasy. Zbudowała świat na własnych zasadach, gdzie dwa wrogie klany toczą między sobą spór. Mimo iż pożądanie odgrywa tu kluczową rolę, to jednak nie stanowi istoty tej opowieści. Ten tom jest właściwie wprowadzeniem, autorka przybliża nam, czym jest Bractwo Czarnego Sztyletu i jaką ma misję. W przeciwnym narożniku zestawia z nimi Zakon Martwych Dusz, który ma za zadanie zniszczyć rasę wampirów. Konflikt ten jest złożony, ale skrupulatnie opisany przez autorkę. Być może właśnie przez tę początkową szczegółowość zdarzają się momenty, gdy lektura staje się odrobinę nużąca. Natomiast fajnym zabiegiem jest ukazanie historii z wielu perspektyw, również z tej drugiej strony barykady, co daje szeroki obraz sytuacji, pozwala zrozumieć odczucia i motywacje.
Historię w głównej mierze poznajemy z punktu widzenia Beth i Wratha. Ona – nie ma pojęcia o własnym pochodzeniu, nigdy nie poznała rodziców, skupiona jest wyłącznie na pracy. On – kilkusetletni wampir, który na prośbę swojego przyjaciela, a jednocześnie ojca Beth, decyduje się pomóc jej przejść nadchodzącą przemianę. Żadne z nich nie spodziewało się, że już pierwsze spotkanie wywoła między nimi niemożliwe do okiełznania pożądanie. W tej kwestii można by się doczepić, bo ich relacja dość szybko nabiera rozpędu. Z drugiej jednak strony odpowiedzią na ten zarzut jest po prostu sposób kreacji tego świata przez autorkę. Muszę przyznać, że ma on swój urok, bo tutaj relacje wampirów opierają się na oddaniu i lojalności względem jednego partnera. Seksualność jest też wpisana w sposób ich pożywiania, gdyż wyzwala trudne do opisania emocje. Jest czynnością intymną i niesamowicie eteryczną. Sceny zbliżeń autorka opisuje w przyjemny, sensualny i nieco pikantny sposób, świetnie działając na zmysły czytelnika.
Kolejny kluczowym elementem tej powieści jest zagadka kryminalna, która spędza sen z powiek nie tylko wampirom, ale także policji. Opiera się ona na morderstwie ojca Beth oraz tajemniczych zabójstwach kobiet lekkich obyczajów. Co prawda wiemy, kto za nimi stoi, bo poznajemy również perspektywę sprawcy tych czynów, ale mimo wszystko utrzymane jest to w ciekawym i wciągającym klimacie.
„Mroczny kochanek” to wielowątkowa powieść osadzona w świecie wampirów, który został wykreowany przez autorkę na swój własny wyjątkowy sposób. J. R. Ward nie powiela schematów ze znanych filmów, co zdecydowanie jest jej atutem. Ma bogatą wyobraźnię, czego doskonałym przykładem jest ta powieść. Pióro autorki jest dojrzałe, bogate w słownictwo, a przy tym przyjemne i porywające. Nie brakuje tu krwawych momentów czy scen walki, które dostarczają dawki adrenaliny. Szczególnie końcówka obfituje w trzymające w napięciu wydarzenia. Choć przywykłam do bardziej dynamicznych powieści, to muszę przyznać, że spodobała mi się ta historia. Może nie jest idealna, ale zdecydowanie wciąga. Czekam na kolejny tom, jestem bardzo ciekawa historii Rhage’a oraz dalszych losów całego Bractwa Czarnego Sztyletu. Jeśli lubicie takie klimaty bądź macie słabość do wampirów, to zachęcam do lektury.
„Była dla niego wszystkim. Całym światem. Jeszcze niedawno myślał o śmierci z lekceważeniem, teraz rozpaczliwie chciał żyć. Dla niej. Dla nich obojga. Dla przyszłości.”
Kilka lat temu miałam już styczność z piórem J. R. Ward, dlatego gdy otrzymałam propozycję zrecenzowania tej powieści, nie zastanawiałam się zbyt długo. Pamiętam, że tamta książka spodobała mi się, lecz...
2024-05-11
„Tylko przy nim czułam się w ten wyjątkowy sposób. Jakbym mogła mu pokazać wszystkie swoje potwory, a on kochałby mnie za nie jeszcze mocniej.”
Powieść „How Does It Feel?” przykuła moją uwagę, gdy tylko ujrzałam jej zapowiedź. Moim postanowieniem na ten rok jest częstsze sięganie po romantasy, nie mogłam zatem się nie skusić. Czy było warto?
Przyznam szczerze, że początek okazał się dla mnie ciężki, nie potrafiłam się wciągnąć w tę opowieść. W moim odczuciu po prostu był nieco rozwleczony. Ukazanie Callie, głównej bohaterki, jako biolożki pełnej pasji miało swój urok, ale zabrakło mi tej dynamiki charakterystycznej dla fantastyki. Dopiero po przeszło setnej stronie coś między nami zaskoczyło, a ja się wkręciłam. Kiedy Callie przez przypadek przekracza portal i trafia do królestwa Mrocznych Elfów, wszystko nabiera tempa i odpowiedniego klimatu. Robi się naprawdę mrocznie, a niektóre z obrazów są przerażające. Próby wydostania się bohaterki z tego okrutnego miejsca okazały się angażujące, a także zaserwowały dawkę napięcia i oczekiwania. Świetną robotę robi tu pokazanie pomysłowości i zdolności logicznego myślenia naszej bohaterki. W międzyczasie obserwujemy również, jak narasta fascynacja między nią a księciem Mrocznych Elfów, mimo iż ta została uznana za wysłaną przez ludzi na misję zabójczynię, mającą zgładzić księcia Mendaksa. Pożądanie miesza się tu z nienawiścią, zapewniając czytelnikowi uzależniającą mieszankę. Autorka stworzyła naprawdę ciekawą w odbiorze otoczkę, która zdecydowanie uśpiła moją czujność… ale do tego jeszcze wrócę.
Fantastyczny świat wykreowany przez Jeneane O’Riley jest bogaty, bardzo obrazowy. Autorka za pomocą swoich opisów przenosi w magiczny świat, wywołując tym samym w czytelniku dezorientację, gdy zmuszony jest już go opuścić. Świat Mrocznych Elfów w pewnym stopniu mnie uwiódł, mimo iż okrucieństwo to jego drugie imię. Zestawienie ich ze Świetlistymi Elfami w atmosferze nieustającej walki także dodało ciekawego klimatu. Choć pierwszy tom pokazuje ten spór raczej pobieżnie, to po skończeniu lektury wiadome się staje, że kolejny przybliży go znacznie bardziej. Dużą zagadką, mimo iż poznajemy tę opowieść głównie z jej perspektywy, jest właśnie Callie. O swojej przeszłości wspomina dość enigmatycznie, rzucając jedynie drobne hasła. Zakończenie dobitnie pokazuje, w jakim celu zostało to tak ukazane. Autorka zostawiła tę wisienkę na sam koniec. I wiecie co? Wyszło genialnie! Takiego zwrotu akcji właśnie potrzebowałam.
„How Does It Feel?” to mroczna opowieść, która przenosi nas w świat okrutnych elfów. Autorka stworzyła bogatą w niuanse fabułę, która świetnie przenosi do innej rzeczywistości. Mimo niezbyt dobrego początku cieszę się, że się nie poddałam i dałam sobie szansę, by poznać tę nietuzinkową, choć momentami przerażającą krainę. Czasami wyczuwalny był tu drobny chaos, ale nie na tyle uporczywy, by psuć ogólne wrażenie o lekturze. Po takim zakończeniu oczywiście czekam na kontynuację. Mam nadzieję, że pojawi się wkrótce. Jestem ogromnie ciekawa, co autorka przygotowała dla swoich bohaterów.
„Tylko przy nim czułam się w ten wyjątkowy sposób. Jakbym mogła mu pokazać wszystkie swoje potwory, a on kochałby mnie za nie jeszcze mocniej.”
Powieść „How Does It Feel?” przykuła moją uwagę, gdy tylko ujrzałam jej zapowiedź. Moim postanowieniem na ten rok jest częstsze sięganie po romantasy, nie mogłam zatem się nie skusić. Czy było warto?
Przyznam szczerze, że początek...
2024-05-12
„Z Grace to prawdziwy hokej z trzema tercjami. W pierwszej rozgrywce – ekscytujące oczekiwanie, które eskaluje w drugiej, a potem, w trzeciej, to już czysta intensywność prowadząca do euforycznej świadomości, że udało się coś osiągnąć. I nieważne, czy to wygrana, przegrana czy remis. Nadal jest to najpotężniejsze uczucie na świecie.”
Moi ulubieni hokeiści z Uniwersytetu Briar znowu meldują się na pokładzie! W ostatnim czasie wydawnictwa rozpieszczają nas wątkiem hokejowym, na co z pewnością nie zamierzam narzekać. „The Mistake. Błąd” to wznowienie w nowej szacie graficznej drugiego tomu mojej ukochanej serii, która już lata temu stała się moją bezpieczną i komfortową czytelniczą przystanią. Niesamowite jest to, że mając prawie dekadę na karku, ukazuje uniwersalne i nadal będące na czasie tematy. Owszem tłumaczenie mogłoby przejść małe odświeżenie, by trafić w gusta młodszych odbiorców, ja jednak nawet czytając tę historię już po raz czwarty, darzę ją taką samą miłością co za pierwszym razem.
Ten tom bierze pod lupę Johna Logana i Grace Ivers. On to ten popularny playboy, który dziewczyny ma na skinienie palca, lecz ta jedna wymarzona jest już nieosiągalna. Ona właśnie kończy pierwszy rok studiów, a jej doświadczenie z chłopakami jest raczej znikome. W ich towarzystwie staje się nerwowa, a jej gadatliwość raczej odstrasza. Ale nie jego. Szukając ukojenia i odskoczni, Logan przypadkowo trafia w akademiku do pokoju Grace. Dość niewinny jak na standardy chłopaka wieczór staje się początkiem interesującej znajomości, która kończy się szybko, gdy chłopak popełnia pewien błąd… Hokeistom jednego nie można odmówić – determinacji, a Logan nie zamierza tak łatwo odpuścić.
John Logan to już mój kolejny książkowy mąż hokeista, a gości na tej liście od dobrych kilku lat. Jego starania o Grace urzekają, otulają ciepłem i zdecydowanie kradną kawałek serca. Grace to bohaterka, której nie da się nie lubić. Jest silna, oddana, a przy tym mądra i zabawna. Kocham to, jak wykreowana została ich relacja. Autorka, mimo iż wplata po drodze delikatną pikanterię, to jednak stawia na solidne fundamenty. Zadbała o więź emocjonalną i odbudowywanie zaufania, co niewątpliwie działa na każdą romantyczną duszę. Uwielbiam ich i ich historię bezgranicznie!
„The Mistake. Błąd” to jednoczenie słodka, pikantna i romantyczna opowieść, która zachwyca lekkością i humorem. Elle Kennedy fantastycznie odnajduje się w nurcie new adult, serwując powieść, która trafia zarówno do nastolatków wkraczających w dorosłość, jak i tych, co te lata mają już za sobą. Jej pióro jest lekkie, porywające, nie brak w nim dawki emocji. Autorka zwraca uwagę na wartości rodzinne, ubierając bohaterów w trudne problemy, jakie mogą dotyczyć każdego z nas. Stawia ich w obliczu poważnych i emocjonalnych decyzji. Porusza i sprawia, że możemy się z nimi identyfikować, przez co stają się bardziej namacalni. Elle cudownie ukazuje również obraz przyjaźni. Uwydatnia to, że jest silna, pełna lojalności i oddania, ale przy tym niepozbawiona zabawnych przekomarzanek wywołujących śmiech. Wątek sportowy jest obecny, nie jest potraktowany po macoszemu, a dodaje fajnego klimatu. Jestem pewna, że do tej historii i ogólnie całej serii bede wracać jeszcze nie jeden raz. Jeśli jeszcze nie znacie hokeistów z Uniwersytetu Briar, to najwyższy czas to zmienić. Zwłaszcza że ta nowa oprawa jest przecudowna!
„Z Grace to prawdziwy hokej z trzema tercjami. W pierwszej rozgrywce – ekscytujące oczekiwanie, które eskaluje w drugiej, a potem, w trzeciej, to już czysta intensywność prowadząca do euforycznej świadomości, że udało się coś osiągnąć. I nieważne, czy to wygrana, przegrana czy remis. Nadal jest to najpotężniejsze uczucie na świecie.”
Moi ulubieni hokeiści z Uniwersytetu...
2024-05-19
„[…] po prostu rób to, co robisz, dopóki nie będziesz musiała odejść, a ja już wiecznie będę czcić ziemię, po której stąpasz. Ponieważ jeden, nawet maleńki skrawek nieba jest lepszy niż żaden.”
Pierwsze dwa tomy serii „Forbidden Men” w moim odczuciu, krótko mówiąc, były cudowne. Z niecierpliwością czekałam na historię Evy i Picka, zwłaszcza że poprzedni tom co nieco nam z niej odsłonił. Nie spodziewałam się jednak, że będzie skrywać w sobie tak wiele bólu i trudnych tematów. Linda Kage tak bardzo podziałała na moją wrażliwą stronę, że dosłownie miałam ochotę wejść do książki, by przytulić ich oboje. Coś niesamowitego!
Eva i Pick doświadczyli w swoim życiu naprawdę wiele. Zostali ubrani w rozdzierające serce problemy, a ich przeszłość połamała moje serce na drobne kawałeczki. Ta historia jest bardzo złożona, dlatego też bohaterowie potrzebowali dość sporo czasu na rozwój relacji. Autorka zaserwowała nam rewelacyjny slow burn, świetnie budując między nimi nie tylko napięcie, ale i więź emocjonalną. Nie przyspieszyła niczego na siłę, dbając o to, by po takich przejściach biła od niej prawdziwość.
Eva to bohaterka, która przechodzi niezwykłą przemianę. Rozpieszczona i egoistyczna księżniczka zmuszona jest dorosnąć, bo lada moment zostanie mamą. Nie mając oparcia w rodzicach i ojcu dziecka, znajduje bezpieczny kąt u swojej kuzynki Reese i jej chłopaka Masona (głównych bohaterów pierwszego tomu serii). Ten tom pokazuje, skąd wynikało początkowe zachowanie Evy, a to niesamowicie mnie zszokowało. Moje postrzeganie tej postaci w obliczu poznania prawdy zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, bo muszę przyznać, że wcześniej raczej irytowała.
Pick skradł moje serce praktycznie od razu. Oddany, troskliwy, kochający, nie ma w nim ani krzty egoizmu. Mimo iż życie go nie oszczędzało, pozostał po prostu dobry. Choć w jego przypadku autorka wprowadza mały aspekt paranormalny, co dla niektórych może ujść za nieco absurdalne, to w moim odczuciu miało swój urok. Napełniło nadzieją i pokazało siłę przeznaczenia. Pick to zdecydowanie jeden z najsłodszych fikcyjnych mężczyzn, jakich poznałam w ostatnim czasie. W obliczu takich postaci trudno nie mieć wysokich standardów.
„Zostań moim bohaterem” to w pewnym stopniu urocza historia, bo relacja głównych bohaterów jest naprawdę piękna, kreacja ich samych również zachwyca, ale jednocześnie obdarowuje całym wachlarzem emocji. Budzi współczucie, porusza do głębi, otula ciepłem i topi serce. Jest angażująca i wciąga od pierwszych stron. Linda Kage, a właściwie jej twórczość to prawdziwa perełka i moim zdaniem powinno być o niej o wiele głośniej. Autorka w serii „Forbidden Men” nie podąża utartymi schematami, stawia na bohaterów, którzy nie są oczywiści czy nieskazitelni. To prawdziwa gratka dla romantycznych dusz, które pragną nakarmić się wspaniałą dawką emocji. Polecam!
„[…] po prostu rób to, co robisz, dopóki nie będziesz musiała odejść, a ja już wiecznie będę czcić ziemię, po której stąpasz. Ponieważ jeden, nawet maleńki skrawek nieba jest lepszy niż żaden.”
Pierwsze dwa tomy serii „Forbidden Men” w moim odczuciu, krótko mówiąc, były cudowne. Z niecierpliwością czekałam na historię Evy i Picka, zwłaszcza że poprzedni tom co nieco nam z...
2024-03-27
„Jeśli wygramy przetarg, będzie to jeden z najbardziej ekscytujących epizodów w mojej karierze.
Haczyk?
Jack Knight.
Po tym, co zrobił, wolałabym pracować dla szatana przy projektowaniu piekła.”
Już podczas naszego pierwszego spotkania Rosa Lucas urzekła mnie lekkością pióra, które zabarwione jest idealną dawką humoru i dozą pikanterii. „Potyczki z panem Knightem” to już trzecia wydana u nas powieść autorki i po raz kolejny absolutnie nie zawodzi! Co więcej, uważam, że każda jej kolejna książka jest lepsza niż poprzednia, a progres w jakości kreowanych historii jest niesamowicie dostrzegalny.
Głównymi bohaterami są Bonnie i Jack. Ona – świeżo po rozstaniu z narzeczonym, z którym wkrótce miała wziąć ślub, na dodatek nadal jest jej szefem. On – przez lata dorobił się reputacji aroganckiego playboya otaczającego się wianuszkiem kobiet. Do tego dochodzą sprawy z przeszłości, które wzbudzają w Bonnie niechęć względem Jacka oraz wizja nadchodzącej współpracy, która jest jej wyjątkowo nie w smak, ale jest też szansą na upragniony awans. Już od pierwszego spotkania dostrzegalne są między nimi iskry. Z jednej strony widzimy tę niechęć, ale podszytą niebywałym pożądaniem. To mieszanka idealna dla każdej fanki motywu „enemies to lovers”. Rosa Lucas wykreowała między nimi naprawdę przyjemną chemię, a ich perypetie wciągają od samego początku.
„Spogląda na mnie z takim żarem w oczach, że serce łomocze mi w piersi.
Zdenerwowanie. Tak właśnie się czuję. To zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo.”
Autorka oprócz humoru i pikanterii stawia na emocje. W moim odczuciu ten tom serwuje ich najwięcej. Dzieje się tu sporo za sprawą rozstania Bonnie, ale też pogłębiającej się fascynacji między nią a Jackiem. Widzimy, że niełatwo jest się pozbyć przypiętej łatki, a budowanie zaufania na nowo bywa trudne. Jack pokazuje nam się od zupełnie nowej strony, która niesamowicie mnie urzekła. Choć przywykł do tego, iż kobiety padają mu do stóp, to jednak Bonnie jest tą, dla której pragnie się starać, a to uczucie towarzyszy mu od dawna. To było naprawdę urocze, ale też emocjonalne, bo musiał przy tym pokonać wiele barier. Nie tylko swoich, ale też tych, którymi otoczyła się Bonnie. Bardzo podobało mi się to, że Rosa Lucas postawiła na budowanie napięcia między nimi. Ten zabieg wyszedł rewelacyjnie, bo po drodze skutecznie „przeszkadzała” naszym bohaterom. Nic nie dzieje się między nimi zbyt szybko, a kiedy dochodzi do czegoś więcej, jest gorąco i zmysłowo. Czytelnik nie ma też problemu, by uwierzyć w rodzące się między nimi uczucie, bo oparte jest na więzi emocjonalnej i zaufaniu. Choć i tutaj pojawiają się schody.
Bardzo ciekawym wątkiem jest tu sprawa zabójstwa ojca Jacka. Wprowadza ona dozę tajemniczości, napięcia, niepewności, a nawet zaskoczenia. Budzi zaintrygowanie tym, jak się zakończy. Muszę przyznać, że tu autorce udało się naprawdę świetnie to poprowadzić, bo nie byłam pewna, jak uda się to rozwiązać.
Nie mogłabym nie wspomnieć o tym, jak na przestrzeni tych trzech książek z serii „London Mister” ewoluowało pióro Rosy Lucas. Widać, że autorka przykuwa większą uwagę do dopracowania, a także nie stawia na utarte schematy. Mimo iż każdy tom opiera się na motywach różnicy wieku oraz romansu w pracy, to jednak każdy jest na swój sposób wyjątkowy. I ja to uwielbiam!
„– Nie patrz na moje niedoskonałości.
– Wszelkie twoje »niedoskonałości« zamierzam zawrzeć w moim banku gorących widoków, chcę je zapamiętać na później.”
„Potyczki z panem Knightem” wraz z poprzednimi tomami serii „London Mister” to historie, które lekkością, gorącym romansem, brytyjskim humorem i emocjonalnością porywają od pierwszych stron. Rosa Lucas w każdej z tych powieści stworzyła wyrazistych, wyjątkowych i budzących sympatię bohaterów, których losy śledzi się z największą przyjemnością. Tę serię pokochałam właśnie za to, że swoim klimatem odrywa od rzeczywistości. Autorka swoimi opowieściami przenosi nas do klimatycznego Londynu, gdzie wraz z paczką przyjaciół po prostu czujemy się jak w domu. Polecam z całego serca i mam nie taką znowu cichą nadzieję, że wkrótce doczekamy się jej kolejnych książek.
„Jeśli wygramy przetarg, będzie to jeden z najbardziej ekscytujących epizodów w mojej karierze.
Haczyk?
Jack Knight.
Po tym, co zrobił, wolałabym pracować dla szatana przy projektowaniu piekła.”
Już podczas naszego pierwszego spotkania Rosa Lucas urzekła mnie lekkością pióra, które zabarwione jest idealną dawką humoru i dozą pikanterii. „Potyczki z panem Knightem” to...
2024-04-25
„– Chciałam cię przeprosić.
Spoglądam w niebo z wyraźną obawą.
– Co ty robisz? – mamrocze z konsternacją.
– Czekam na grom z nieba, bo to niemożliwe, byś mnie przepraszała, Evans.”
Agnieszka Brückner już udowodniła, że potrafi napisać porywającą i pełną ognistych potyczek słownych historię. „13 miesięcy” to jednotomowa powieść, gdzie główną rolę odgrywa właśnie motyw „hate-love” oraz układ, który przynieść ma korzyść im obojgu. Brzmi idealnie, zgodzicie się ze mną?
Głównymi bohaterami są tu Elizabeth i Gregory. Ona – podwójnie zdradzona w dniu ślubu przez świeżo poślubionego małżonka i jej matkę, skupiła się na pracy, stając się jedną z najlepszych agentek nieruchomości w okolicy. On — były przyjaciel jej eksmęża oraz syn wspólnika firmy deweloperskiej, której drugim wspólnikiem jest ojciec byłego męża Liz. Biuro, w którym pracuje Elizabeth ściśle współpracuje z M&H Construction, ale nie z nią samą. Kobieta obiecała sobie, że nigdy nie sprzeda obiektów należących właśnie do nich. Niecały rok po fiasku zwanym nieudanym weselem, postanowienie Liz zostaje wystawione na próbę. Na skutek testamentu byłego/niedoszłego teścia, Evans dostaje udziały w M&H Construction… i najwyraźniej zmuszona będzie współpracować z Gregiem.
„– Nienawidzę cię, Evans – cedzę przez zęby, wściekły na nią i siebie o to, jak na mnie działa.
– Ja ciebie też, Hall – mruczy przy moich ustach, które aż się proszą o pocałunek. – A teraz pozwól, że pokażę ci, jak bardzo.”
Jakie to było dobre! Jednocześnie zabawne, gorące i komfortowe. Agnieszka wykreowała między bohaterami genialną chemię, tam każdy dialog jest ostry jak brzytwa, a riposty celne i potęgujące napięcie między nimi. Niechęć wiedzie tu prym i utrzymuje się naprawdę długo, Greg i Liz nie tracą nagle swojego pazura, ale gdzieś po drodze pojawia się także pragnienie, do którego ani śni im się przyznać nawet przed nimi samymi. Kocham tak wykreowane relacje, bo przy nich nie sposób się nudzić. Niecierpliwie czekałam na moment, gdy nienawiść przekują w namiętność i to wyszło naprawdę epicko.
Greg, mój kochany… Autorka doskonale wie, jak budować męskie postacie, by te topiły serca swoich czytelniczek. Chciałabym tak wiele Wam o nim napisać, ale wiem, że akurat to musicie odkryć same. Nie będę odbierać tej przyjemności.
Liz to bohaterka, która urzeka siłą, niezłomnością, ale też wrażliwością. Na jej przykładzie Agnieszka pokazała, jak zdrada wpływa na poczucie własnej wartości. Zmagania Liz z samą sobą i swoimi kompleksami wywoływały moje współczucie, ale też złość na tego szuję Davida i jej matkę. Na szczęście Greg czuwa i przecudownie sprząta bałagan, jaki po sobie zostawili.
Tę historię pokochałam nie tylko za bohaterów, ale też przewrotność tytułu. Zdecydowanie nie jest on tym, na co wygląda na pierwszy rzut oka, a dopiero poznając całą opowieść, zrozumiały staje się jego przekaz. Jestem zachwycona!
Aga znowu nie wychodzi z formy, serwując powieść całkowicie w swoim stylu – porywającą, lekką, ale i emocjonalną. To historia, która zaspokoi gusta każdej niepoprawnej romantyczki.
„– Nie patrz tak znowu na mnie – wyrzuca na wydechu.
– Jak? – szepczę.
– Jakbym był centrum twojego wszechświata – wyjaśnia.”
„13 miesięcy” to komedia romantyczna w najczystszej i najprzyjemniejszej postaci, która porywa od pierwszych stron. Zagrało tu dosłownie wszystko. Mamy ciekawie wykreowanych bohaterów, rewelacyjną chemię między nimi, humor, ale i szeroką gamę emocji, czy trudne, skłaniające do refleksji tematy. Agnieszka Brückner stworzyła niesamowicie uroczą i wyborną opowieść, która otula wyjątkowym ciepłem. Po skończeniu lektury odczuwa się przeogromną satysfakcję, ale również chęć, by zatopić się w niej ponownie. Autorka kończy ją z cudownym i ważnym przesłaniem, które mam nadzieję, że trafi prosto i do Waszych serc. Czytajcie ją, nie zawiedziecie się!
„– Chciałam cię przeprosić.
Spoglądam w niebo z wyraźną obawą.
– Co ty robisz? – mamrocze z konsternacją.
– Czekam na grom z nieba, bo to niemożliwe, byś mnie przepraszała, Evans.”
Agnieszka Brückner już udowodniła, że potrafi napisać porywającą i pełną ognistych potyczek słownych historię. „13 miesięcy” to jednotomowa powieść, gdzie główną rolę odgrywa właśnie motyw...
2024-05-05
„Zawsze byłem dobry w przestrzeganiu zasad.
Dopóki nie pojawiła się ona.”
To, co zakazane i nieosiągalne wzbudza nasze pożądanie. To, co niewłaściwe nęci i podnieca. Pokusa czyha na każdym kroku w mniejszej czy większej postaci. Pytanie, czy jej ulegniemy?
„Priest” to powieść, która zdecydowanie nie jest dla każdego, po krążących w internecie kontrowersjach wie o tym pewnie większość z Was. Jestem jednak osobą, której taka tematyka nie przeraża. Przez niektórych, którzy tak chętnie wygłaszali swoje wywody, nie znając treści tej książki, pewnie zostałabym uznana za chorą. Czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie. Ponieważ potrafię czytać ze zrozumieniem, szukać wartości ukrytej między wierszami i wiem, że ta historia to coś więcej niż romans księdza z kobietą, która jak zbłąkana owieczka trafiła do jego parafii.
Historię poznajemy z perspektywy ojca Tylera Bella, który ofiarowuje nam swoją spowiedź. Już samo to okazało się dla mnie ciekawym doświadczeniem. Tym, co mnie tutaj uwiodło, to klimat. Grzeszny, ale też religijny. Duszny, nieco mroczny i wyuzdany, ale zwracający uwagę na najważniejszą wartość chrześcijańską, czyli miłość. Fantastyczne jest to, jak autorka wplotła religijność i fragmenty Biblii, serwując przy okazji wycieczkę duchową, jak pięknie ukazała Boga i jego stado. Niesamowicie mi się to spodobało, stworzyło wyjątkową i porywającą otoczkę, a kreacja grzechu i pokuty dodała jej uzależniającej aury.
Nie oszukujmy się, nie jest to górnolotna literatura. To erotyk pełen pożądania, namiętności, bezwstydnych zbliżeń. Tyler i Poppy zaprezentowali nam prawdziwy ogień, wykraczający poza sferę rozsądku. Nie będę zgłębiać w kwestie profanacji religii, bo to fikcja literacka, która ma za zadanie działać na nasze zmysły, pobudzać i obdarowywać czymś, do czego nie bylibyśmy zdolni w realnym życiu. I zdecydowanie spełniła swoje zadanie. Przy okazji dotyka także trudniejszych tematów, takich jak molestowanie w Kościele, choć ukazane dość pobieżnie, to dzięki temu lektura nie traci na lekkości. We mnie wzbudziła wiele emocji, a końcówka… to pozostawię Waszej ciekawości.
„Priest” to pochłaniająca powieść, gdzie główną rolę odrywa zakazana relacja wkraczająca na mocno moralne tematy. Przy tym jednak zwraca uwagę na miłość i jej różne oblicza w religii chrześcijańskiej. To powieść o powołaniu i szukaniu własnej drogi. Wiem jednak, że nie przypadnie ona do gustu każdemu, a zrozumienie jej przekazu, pomijając zakazany romans, wymaga szerszej perspektywy. Nie zachęcam, nie odradzam. Podejrzewam, że jesteście na tyle świadomymi czytelnikami, że wiecie, czy ta książka do Was trafi. Ja zostałam kupiona i niecierpliwie czekam na kolejny tom!
„Zawsze byłem dobry w przestrzeganiu zasad.
Dopóki nie pojawiła się ona.”
To, co zakazane i nieosiągalne wzbudza nasze pożądanie. To, co niewłaściwe nęci i podnieca. Pokusa czyha na każdym kroku w mniejszej czy większej postaci. Pytanie, czy jej ulegniemy?
„Priest” to powieść, która zdecydowanie nie jest dla każdego, po krążących w internecie kontrowersjach wie o tym...
2024-05-08
„Jeśli bratnie dusze istnieją, to ty jesteś moją. Spędziłem zbyt dużo czasu, bojąc się, że wszyscy odkryją, że jestem złamany… Ty widziałaś najbardziej bezbronne, zniszczone części mnie, a mimo to mnie kochałaś.”
Piper i Lucasa mieliśmy okazję poznać już w pierwszym tomie serii, czyli powieści „Zasada numer pięć”. Kto czytał, ten wie też, jakiego finału się oni doczekali. Jeśli jeszcze jej nie czytaliście, to nawet lepiej, bo wydarzenia drugiego tomu mają miejsce przed pierwszym, więc nic straconego. Właściwie już podczas lektury „Zasady numer pięć” byłam zaintrygowana tym, jaka była historia tej dwójki i kiedy zorientowałam się, że kolejny tom jest właśnie o nich, ucieszyłam się. Przecież wszystkie romanse zmierzają ku jednemu, więc nie przeszkadzała mi znajomość zakończenia. Czy czuję się usatysfakcjonowana tą historią? Raczej tak.
Mając już wcześniej styczność z piórem autorki, wiedziałam, czego oczekiwać. Nie nastawiałam się na historię, która rzuci mnie na kolana, lecz taką, która po prostu zapewni rozrywkę i oderwie od rzeczywistości. Pod tym względem sprawdziła się rewelacyjnie. Powieść „Zasady gry” daje nam przekrój wydarzeń od czasu, kiedy główni bohaterowie mieli po kilka lat i po raz pierwszy się spotkali, przez koniec liceum, gdy już wiedzieli, że czują do siebie coś więcej, po czas na studiach, gdy nie było między nimi nic poza niechęcią. Drugi i trzeci etap dzieli roczny przeskok czasowy, podczas którego Piper i Lucas nie utrzymywali kontaktu. Koniec liceum był momentem przełomowym dla ich relacji, ale na skutek pewnych wydarzeń została ona zerwana. Nie będę zdradzać, co się stało, muszę jednak przyznać, że w moim odczuciu sytuacja ta miała potencjał na to, by być bardziej emocjonalną. Tymczasem poza drobnym szokiem, nie odczułam jej jakoś bardziej.
Mamy tu motywy od przyjaźni do miłości oraz przyjaciel brata. To dwa wątki, które właściwie są gwarantem komfortowej lektury. Do tego dochodzą inne aspekty, które dodały odrobiny koniecznej dramaturgii. To historia przede wszystkim o drugiej szansie i wybaczaniu. Przyjemne było obserwowanie, jak oboje nie są w stanie zaprzeczać uczuciom. Zwłaszcza Lucas miał do zwalczenia solidnego przeciwnika w samym sobie, który nie pozwalał mu na zbliżenie do Piper. Stopniowe kruszenie jego muru było cudowne, tym bardziej biorąc pod uwagę to, co robił w ukryciu. Słodziak z niego! Nasi bohaterowie przechodzą dość trudną drogę, podczas której oprócz wybaczenia, muszą odbudować zaufanie. Owszem mogło zostać to nieco bardziej rozciągnięte, ale i tak poprowadzone zostało w przyjemny sposób.
„Zasady gry” to lekka, lecz niepozbawiona emocjonalnych zawirowań opowieść, która przenosi nas w świat hokeistów. Wątek sportowy nie jest jakoś mocno rozbudowany, ale jest obecny i dodaje fajnego klimatu. Pióro autorki jest proste, ale wciągające. Nie brakuje tu także niegrzecznych i gorących scen, które zadziałają na Wasze zmysły. Czekam na kolejny tom, bo czuję, że tam dopiero będzie bomba, a jej przedsmak dostaliśmy już w pierwszym tomie. Mimo iż odczuwam drobny niedosyt, zachęcam bardzo do lektury!
„Jeśli bratnie dusze istnieją, to ty jesteś moją. Spędziłem zbyt dużo czasu, bojąc się, że wszyscy odkryją, że jestem złamany… Ty widziałaś najbardziej bezbronne, zniszczone części mnie, a mimo to mnie kochałaś.”
Piper i Lucasa mieliśmy okazję poznać już w pierwszym tomie serii, czyli powieści „Zasada numer pięć”. Kto czytał, ten wie też, jakiego finału się oni doczekali....
2024-04-22
„Po dzisiejszym wieczorze jedno wiem na pewno: jest dla mnie bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek, ponieważ nie ma w sobie ani grama ciepła, które zapamiętałam, została mu jedynie zimna determinacja mężczyzny, który dostaje to, czego chce. Z całą pewnością wyglądał, jakby chciał właśnie mnie, i boję się, że go nie powstrzymam.”
„Aukcja” to powieść, która zaciekawiła mnie przede wszystkim swoim opisem, a minimalistyczna okładka pogłębiła to zaintrygowanie. Nie mogłam się doczekać, kiedy po nią sięgnę. Chociaż pod wieloma względami nie okazała się idealna, to muszę przyznać, że na swój sposób mnie ujęła.
Powieść ta jest debiutem literackim L. Knight i doskonale widać to podczas czytania. Język jest prosty, ale za to wciągający. Pewne wątki zdecydowanie mogły zostać lepiej rozpisane, bo miały ku temu potencjał, jednakże w przypadku debiutów na niektóre rzeczy można przymknąć oko. To jedna z tych niewymagających, ale pochłaniających lektur, a w moje ręce trafiła właśnie wtedy, kiedy czegoś takiego potrzebowałam. Zapewniła rozrywkę, oderwała od rzeczywistości, a historia miłosna w niej ukazana zauroczyła pasją i namiętnością. Mamy tu wątek drugiej szansy i spotkania po latach, które podszyte są żalem za niewyjaśnione sprawy. Widzimy, że uczucie, które zapłonęło między Violet i Lincolnem, kiedy jeszcze byli nastolatkami, wcale nie wygasło, choć oboje skrzętnie starają się to ukryć pod postacią niechęci, nie żałując sobie wrogich słów. To jeszcze bardziej podsycało między nimi pożądanie. Z kolei motyw małżeństwa z rozsądku wzniósł ich relację na nowy poziom. Czasem bohaterowie zachowywali się w sposób nieprzemyślany, zwłaszcza Lincoln jest taką postacią nieco narwaną. Biorę jednak poprawkę na to, że w obojgu tkwiła zadra za wydarzenia z przeszłości, a także niepewność o przyszłość i prawdziwość uczuć. Mimo iż główny bohater ma swoje za uszami, to na swój sposób ujął mnie swoimi staraniami, chociaż żałuję, że autorka nie przeczołgała go nieco bardziej. Lottie z kolei od razu zdobyła mnie swoją dobrocią i oddaniem. Los rozdawał jej niezbyt dobre karty, ale radziła sobie tak, jak umiała, byle tylko niczego nie zabrakło jej bratu. To było poruszające.
Fabuła może nie jest odkrywcza, pewne aspekty były do przewidzenia, ale ma sobie coś wciągającego. To taka historia, którą czyta się na raz. Fajnym elementem jest tu także klub nocny, którego współwłaścicielem jest Linc. Dodaje aury grzechu i kontrowersji, działa na zmysły. Może odgrywa istotną rolę jedynie na początku, ale ma potencjał na coś więcej, co mam nadzieję dostać w kolejnych tomach. Jestem ciekawa kolejnego, czyli historii Harrisona oraz tajemniczej Norrie. Autorka pozostawia nas z dość ciekawą i enigmatyczną zapowiedzią. Jeśli szukacie niewymagającej historii, która zauroczy Was płomiennym romansem, to „Aukcja” będzie strzałem w dziesiątkę!
„Po dzisiejszym wieczorze jedno wiem na pewno: jest dla mnie bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek, ponieważ nie ma w sobie ani grama ciepła, które zapamiętałam, została mu jedynie zimna determinacja mężczyzny, który dostaje to, czego chce. Z całą pewnością wyglądał, jakby chciał właśnie mnie, i boję się, że go nie powstrzymam.”
„Aukcja” to powieść, która zaciekawiła...
2024-05-05
„Znam tę twarz.
Wiem, że jego tęczówki nie są tak naprawdę czarne – w blasku słońca mają kolor espresso.
I wiem, skąd ma tę bliznę.
Bo choć z całych sił próbowałam o nim zapomnieć, wiem dokładnie, kim jest ten człowiek.”
Kiedy ujrzałam zapowiedź powieści „Spotkasz mnie nad jeziorem”, wiedziałam, że muszę ją poznać. Przemówił do mnie przede wszystkim opis, który zasugerował mi emocjonalną opowieść, gdzie główną rolę grać będzie motyw drugiej szansy i spotkania po latach. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że wątek romantyczny będzie nieco bardziej rozwinięty i z tego względu odczuwam drobny niedosyt. Dostałam jednak emocje, choć ulokowane w innym temacie.
Powieść rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Rozdziały teraźniejsze przeplatane są z dniem sprzed dziesięciu lat, kiedy to Fern i Will spotkali się po raz pierwszy i spędzili ze sobą jeden niezapomniany dla nich dzień. Skończył się on obietnicą ponownego spotkania rok później w prowadzonym przez mamę Fern ośrodku wypoczynkowym. Tyle że Will się nie pojawił. Teraźniejszość ukazuje ich ponowne spotkanie, kiedy Fern staje się właścicielką ośrodka wskutek śmierci matki, a Will pojawia się tam, by pomóc jej go ulepszyć. Szczerze mówiąc, myślałam, że dostanę tu większą dawkę żalu, nie żeby nie było go wcale, ale chyba oczekiwałam lepszych wyjaśnień ze strony Willa. Fern zdecydowanie na to zasługiwała. Fakt, że historię poznajemy wyłącznie z jej perspektywy, również w tym nie pomaga. Bardzo chciałam wejść do głowy Willa i przekonać się, co takiego sprawiło, że się wtedy nie pojawił w umówionym miejscu. Z drugiej jednak strony autorka otoczyła go tajemniczością, która powodowała, że przez powieść dosłownie się płynie, ponieważ czytelnikiem kieruje chęć odkrycia prawdy.
Po trudnych początkach dość szybko ich relacja zacieśnia się, nabiera intensywności, a uczucia, które zapłonęły wbrew rozsądkowi dziesięć lat wcześniej, ponownie wypłynęły na powierzchnię. Zastosowanie takiego układu rozdziałów pokazuje, jak bardzo zmienili się na przestrzeni tych lat. Fern i Will sprzed dziesięciu lat byli pełni marzeń, natomiast obecnie widzimy, że życie zweryfikowało ich oczekiwania, rozdając zupełnie inne karty. Końcówka nieco mnie zaskoczyła, gdyż autorka nie postawiła na klasyczną dramę, gdzie to ON walczy o NIĄ. Pokazuje, że jeśli kogoś kochamy, to po prostu zawsze trzeba walczyć.
To także powieść o marzeniach, tych utraconych, ale też tych, które ewoluowały na przestrzeni lat. Autorka stawia bohaterów na rozdrożu, zmusza do refleksji i zastanowienia się nad tym, czego chcą od życia. Ubiera ich także w żal, że nie wszystko potoczyło się po ich myśli. Dość ważnym tematem jest tutaj relacja Fern z jej matką. Wiemy, że nie była idealna, a obecnie wywołuje w Fern żal, że nie zdążyła jej naprawić przed śmiercią kobiety. Temat ten wywoływał we mnie smutek, bo zasługiwały na więcej. Razem z Fern poznajemy Maggie i jej myśli za pomocą dzienników, które prowadziła przed narodzinami córki. Dzięki temu razem z główną bohaterką dostajemy nieco nostalgiczne, poruszające, ale bardzo ważne zamknięcie spraw.
„Spotkasz mnie nad jeziorem” otuliło mnie wakacyjnym klimatem, a także zauroczyło wielowątkowością. Dla mnie to bardziej powieść obyczajowa z wątkiem romantycznym, a główną rolę odgrywają tu marzenia, które z czasem mogą przybrać inny kształt oraz tęsknota i żal w związku z relacją głównej bohaterki z jej matką. Autorka dotyka także wielu innych realnych problemów, uczula na nie, przez co skłania do refleksji. Mimo iż nastawiłam się na coś innego, nie czuję się rozczarowana. Spędziłam z nią przyjemne chwile, napełniła mnie dawką emocji i stała się idealnym letnim oderwaniem od rzeczywistości w majówkowy weekend. Jeśli macie ochotę przenieść się razem z bohaterami do kanadyjskiego kurortu położonego nad jeziorem, koniecznie skuście się na tę powieść!
„Znam tę twarz.
Wiem, że jego tęczówki nie są tak naprawdę czarne – w blasku słońca mają kolor espresso.
I wiem, skąd ma tę bliznę.
Bo choć z całych sił próbowałam o nim zapomnieć, wiem dokładnie, kim jest ten człowiek.”
Kiedy ujrzałam zapowiedź powieści „Spotkasz mnie nad jeziorem”, wiedziałam, że muszę ją poznać. Przemówił do mnie przede wszystkim opis, który zasugerował...
2024-04-15
„Napawał się tą chwilą. Był z siebie bardzo dumny, bo rozegrał to lepiej, niż planował. To nie życie pisało dla niego ten scenariusz. To on pisał swoje życie, a nawet jeśli zdarzył mu się kleks, potrafił z niego zrobić ozdobny inicjał.”
„Rak. Psy szczekają, karawana jedzie dalej” to historia do bólu prawdziwa, bo oparta została na realnych wydarzeniach. Mając tę świadomość, zawarte w środku zeznania prawdziwych poszkodowanych, uderzają podwójnie. To powieść, która poruszy Wasze najczulsze struny, wzbudzi wiele sprzecznych emocji oraz poczucie niesprawiedliwości. To nie jest łatwa historia, o której zapomnicie od razu po przeczytaniu.
Kiedy słyszymy o oszustwach matrymonialnych czy finansowych, pewnie u większości pojawia się pytanie: „Jak można było się na coś takiego nabrać? Jak można być tak naiwnym?”. Otóż patrząc z boku, łatwo jest nam oceniać, a nie bierzemy pod uwagę, jakimi świetnymi manipulatorami potrafią być takie osoby. Powieść fantastycznie zgłębia aspekt psychologiczny oszusta, a w tym przypadku także i ewidentnego psychopaty. Autorzy dokładnie ukazali mechanizm działania Raka. To, w jaki sposób mamił kobiety, by w późniejszym czasie odzyskać z nawiązką zainwestowany czas. Na kartach powieści ukazany został w sumie każdy etap jego relacji kobietami, począwszy od uroczego zdobywania poprzez manipulacje do koszmarnego i bolesnego końca. Nie brak tu szokujących oraz brutalnych obrazów. Jesteśmy również świadkami wielu nadużyć, a co w tym wszystkim jest niewiarygodne, to fakt bezradności policji. To straszne, jak wiele kruczków jest w naszym prawie, które nie dają poczucia bezpieczeństwa nam kobietom.
Książka napisana została w narracji trzecioosobowej, ale ukazuje wydarzenia z kilku perspektyw, co daje szeroki pogląd na przedstawione wydarzenia. Styl pisania autorów jest bardzo przyjemne, a przez historię dosłownie się płynie, mimo że jej tematyka nie należy do łatwych. Autorzy ubierają ją w tajemniczość, co wywołuje w czytelniku ciekawość, do czego jeszcze posunie się w swoich działaniach tytułowy Rak. To także świetnie zbudowany thriller psychologiczny, który trzyma w napięciu do samego końca. Widać tu także ogrom pracy, jaki został włożony w tę opowieść, a jej osobisty dla pana Grzegorza Filarowskiego wymiar pogłębia wszystkie odczuwane po drodze uczucia. Niecierpliwie czekam na kontynuację, by dowiedzieć się, jaki finał będzie miała ta historia!
Tym razem pozostawię Was bez oceny cyfrowej, gdyż tę historię ciężko oceniać w kategorii rozrywkowej. Trudno w ogóle zaszufladkować ją pod stwierdzenie „podobała mi się”. Biorąc pod uwagę jej realność, to wstrząsające i niezwykle bolesne, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. To powieść, którą warto poznać choćby ze względu na jej charakter społeczny. Zdecydowanie skłania głębszych przemyśleń. Zachęcam do lektury!
PS Polecam również audiobook. Wysłuchałam kilka rozdziałów, a głos pana Marcina Popczyńskiego okazał się rozkoszą dla ucha!
„Napawał się tą chwilą. Był z siebie bardzo dumny, bo rozegrał to lepiej, niż planował. To nie życie pisało dla niego ten scenariusz. To on pisał swoje życie, a nawet jeśli zdarzył mu się kleks, potrafił z niego zrobić ozdobny inicjał.”
„Rak. Psy szczekają, karawana jedzie dalej” to historia do bólu prawdziwa, bo oparta została na realnych wydarzeniach. Mając tę...
2024-04-16
„– Wszyscy jesteśmy trochę popsuci, Briano. Każdy z nas jest mozaiką. Jesteśmy pozlepiani z kawałków, na które składają się wszystkie osoby, z którymi się zetknęliśmy, i wszystko to, czego doświadczyliśmy. Niektóre z tych kawałków są kolorowe, piękne, inne ciemne, o ostrych krawędziach. A ja kocham każdy fragment ciebie. Nawet te, które ty najchętniej byś usunęła.”
Abby Jimenez ma ten szczególny dar, który sprawia, że każda jej powieść oplata mnie swoimi mackami, które nie pozwalają się od niej oderwać. „Twój na zawsze” to kolejna w dorobku autorki książka, która kupiła mnie w stu procentach. Jej twórczość jest jak balsam dla duszy, jak dom otulający ciepłem i komfortem, którego nie chce się opuszczać. Nie inaczej było tym razem.
„Twój na zawsze” to historia dwóch złamanych dusz, które odnalazły się w niespodziewanym dla siebie momencie. Ona — ambitna lekarka, która właśnie finalizuje rozwód. Po zdradzie męża z przyjaciółką zamknęła się na relacje z mężczyznami, skupiając się na pracy i opiece nad ciężko chorym bratem. On — również lekarz, który niejako został zmuszony do zmiany miejsca pracy. Niespełna rok wcześniej rozstał się z dziewczyną, która kilka miesięcy później związała się z jego bratem, a obecnie planują ślub. Na dobicie – wszyscy pracowali w tym samym szpitalu. Chcąc odciąć się, trafił do szpitala Royaume Northwestern, a to zmienia życie ich obojga…
Briana to postać, z którą łatwo było mi się identyfikować na wielu płaszczyznach. Jej doświadczenia z mężem bardzo mnie poruszyły, autorka na jej przykładzie pokazała, jak destrukcyjne działanie na pewność siebie potrafi mieć zdrada. Jak odziera z godności, poczucia bezpieczeństwa i zaufania do drugiej osoby. Jednocześnie ukazuje ją jako słoneczko, które wyciągnęło ze skorupy zamkniętego w sobie Jacoba. I właśnie tym zdobyła moje serce, bo obserwowanie tego procesu roztopiło moje serce.
Abby stworzyła mi kolejnego męża! Brak mi słów, by opisać, jak cudowny jest Jacob Maddox. Musicie uwierzyć mi na słowo i po prostu go poznać, gwarantuję, że nie pożałujecie. Czytając tę historię, przekonałam się, że takie postacie jak on chciałabym poznawać o wiele częściej. Wrażliwe, ciepłe, uczuciowe – to naprawdę miła odmiana po wszechobecnych bad boyach czy aroganckich dupkach. Choć jego zdolności interpersonalne ze względu na lęki społeczne są znikome, to od samego początku jest szczery, może czasami nieporadny, ale przez to właśnie tak bardzo uroczy. Jego dobroć, troska, oddanie oraz umiejętność walki o ukochaną osobę wywoływały ten szczególny ucisk w klatce piersiowej. To właśnie świadczy o prawdziwej męskości.
Niesamowicie podobała mi się kreacja relacji Briany i Jacoba. Mamy niezbyt dobry początek, wynikający z nieporozumienia. Potem obserwujemy, jak rodzi się między nimi przyjaźń, co ze względu na przypadłość Jacoba wcale nie jest czymś oczywistym, by potem wkroczyć w etap udawanego związku, gdzie te uczucia stopniowo ewoluują w coraz cieplejsze. Tak więc miłośniczki „fake dating” i „slow burn” zgłoście się – to coś totalnie dla Was! Ten ich udawany związek nie kończy się zbyt szybko, po drodze pojawiają się pewne nieporozumienia, ale to właśnie one też przyczyniają się do umacniania ich więzi. Nie wierzę, że Abby tyle kazała mi czekać na zwykły pocałunek, ale wyszło genialnie! Jak przyszło co do czego, to poszły takie iskry, że aż się zarumieniłam. Kocham to oczekiwanie i późniejszą satysfakcję!
„Twój na zawsze” to powieść, która jest jak ciepły kocyk w chłodny wieczór. Jej emocjonalność bezbłędnie trafia w czułe struny czytelnika, a piękna historia miłosna rozczula i porusza do głębi. Pod pozorem lekkiej, zabawnej i romantycznej historii, dostajemy wartościową i skłaniającą do refleksji opowieść. Takie połączenie w wydaniu Abby Jimenez jak zwykle zapewnia wspaniałą przygodę książkową, pozostawia z pozytywnym niedosytem oraz bezsprzecznie kradnie serce ciekawą, wciągającą fabułą oraz świetnie wykreowanymi bohaterami. Na deser dorzucę, że spotkacie tu Alexis i Daniela z „To nie może się udać”. Nie możecie się nie skusić!
„– Wszyscy jesteśmy trochę popsuci, Briano. Każdy z nas jest mozaiką. Jesteśmy pozlepiani z kawałków, na które składają się wszystkie osoby, z którymi się zetknęliśmy, i wszystko to, czego doświadczyliśmy. Niektóre z tych kawałków są kolorowe, piękne, inne ciemne, o ostrych krawędziach. A ja kocham każdy fragment ciebie. Nawet te, które ty najchętniej byś usunęła.”
Abby...
2024-04-26
„Chciałem tak wiele jej, ile byłbym w stanie dostać.
Ale nie ryzykując przy tym jej utraty.
Nie była gotowa na to, czego od niej chciałem. A ja byłem zdecydowany poczekać.
Dla Rity… Dla niej. Poczekałbym.”
Aly Martinez zdążyła nas przyzwyczaić do niezwykle emocjonalnych i zaskakujących historii. „Za horyzontem” jest w moim odczuciu nieco lżejszą opowieścią, a tym razem skupia się na bohaterach drugoplanowych dwóch poprzednich tomów serii „The Darkest Sunrise”.
Rita ostatnie siedem lat poświęciła swojemu mężowi, dbając o niego oraz stając się najlepszą wersją siebie, tak by spełnić jego oczekiwania. A on odwdzięczył się jej kilkumiesięcznym romansem z kobietą, której daleko było do jego ideału. Znajdując się na rozdrożu, zraniona, mając przed sobą perspektywę rozwodu i zostawienia swojego dotychczasowego życia, niespodziewanie odnajduje oparcie w kimś, kogo by o to nie podejrzewała.
Tanner ostatnie lata spędził w świetle reflektorów, prowadząc swój własny program kulinarny. Jego popularność jednak pod wieloma względami okazała się kłopotliwa. Kobietom, które spotykał na swojej drodze, daleko było do prawdziwości. Pragnęły jedynie tego, co oferowała im sława Tannera. Do czasu Rity, która w obliczu spotkania ze zdradzającym mężem i jego kochanką, szukała ratunku w ramionach Tannera, nie mając pojęcia z kim ma do czynienia. To wystarczyło, by całkowicie zmienić życie ich obojga.
Ich relacja jest słodka, dość szybko pojawia się między nimi nić porozumienia, ale w tym przypadku mi to nie przeszkadzało. Jest też pełna ciętych, zabawnych dialogów, które wywoływały mój śmiech. Aly Martinez naprawdę wspaniale wykreowała tę dwójkę. Oboje są zadziorni, ale nie tracą swojej wrażliwości. Autorka ubrała ich bagaż doświadczeń, który nie pozwala na zaangażowanie. Podobało mi się, że uwydatniła to, iż konieczne jest odnalezienie i pokochanie samych siebie. Bardzo polubiłam oboje. Rita urzekła mnie swoją siłą i determinacją. To kobieta petarda, która także miała chwile słabości, gdzie pokazywała swoją kruchość. Natomiast Tanner to prawdziwy ideał. To, jak starał się dla Rity, zdobywał ją troską i oddaniem. W przypadku zdrady obudowanie zaufania jest bardzo ciężkie, a on robił to powoli i skrupulatnie. To było cudowne!
„Za horyzontem” to powieść o odnajdywaniu samych siebie, gdy stabilny grunt zostaje wyrwany spod stóp. To piękna, lekka, zabawna, a przy tym emocjonalna historia, którą pochłania się na raz. Cieszę się, że ten tom powstał i mogliśmy zobaczyć, jak to wszystko wyglądało między Ritą i Tannerem, bo zdecydowanie zasługiwali na swoje pięć minut. Mimo iż wiem, że Aly Martinez potrafi uderzyć mocniej, to z czystym sumieniem i tak polecam Wam całą serię „The Darkest Sunrise”.
„Chciałem tak wiele jej, ile byłbym w stanie dostać.
Ale nie ryzykując przy tym jej utraty.
Nie była gotowa na to, czego od niej chciałem. A ja byłem zdecydowany poczekać.
Dla Rity… Dla niej. Poczekałbym.”
Aly Martinez zdążyła nas przyzwyczaić do niezwykle emocjonalnych i zaskakujących historii. „Za horyzontem” jest w moim odczuciu nieco lżejszą opowieścią, a tym razem...
2024-04-22
„Przez niego wyrastały mi kolejne ciernie, które kłuły za każdym razem, gdy widziałam coś, czego nie chciałam oglądać. Przyzwyczaiłam się do bólu.”
Na historię Willi i Jacksona czekałam właściwie od pierwszego tomu serii „Magnolia Cove”. Już wtedy dostaliśmy przedsmak tego, czego możemy się po niej spodziewać. Czegoś, co uwielbiam, czyli motyw zakazanej relacji. Tym razem jednak autorka wkracza na tematy nieco kontrowersyjne, dotykające w pewien sposób moralności, bo główni bohaterowie to rodzeństwo, mimo iż nie łączą ich więzy krwi, to tak naprawdę całe życie wychowywali się pod jednym dachem. Dopiero sięgając po „Hearts and Thorns” przekonujemy się jak głęboka i mocno zakorzeniona była ich więź.
Książka podzielona jest na dwie części, co od razu wzbudziło mój niepokój, bo już wiedziałam, że w pewnym momencie zaboli. Pierwsza część to przekrój życia Willi i Jacksona od dziecięcych lat, kiedy łączyła ich wyłącznie przyjaźń i bliskość charakterystyczna dla rodzeństwa, poprzez dojrzewanie, kiedy pojawiają się uczucia, których nie rozumieją, po niemal pełnoletniość, gdy nie są już w stanie z nimi walczyć. Druga część to pięcioletni przeskok czasowy, a Willa i Jackson są już po studiach i w jakimś stopniu ustabilizowali swoje życie… ale nie razem.
Nie spodziewałam się, że ta powieść wzbudzi we mnie tak wiele emocji. Daleko jej do słodyczy, to bolesna historia, w którą niesamowicie się zaangażowałam. Przeżywałam razem z bohaterami ich rozterki, niepewności i przeciwności losu. Złościłam się, gdy nie potrafili dojść do porozumienia. Cierpiałam, gdy oni cierpieli. I chociaż winna jest tu wadliwa komunikacja, to jednak wiek także odgrywa swoją rolę. Mimo iż mamy styczność z młodymi bohaterami, którzy popełniają błędy, to nie irytowali mnie bezmyślnymi decyzjami czy zwyczajną głupotą. Byli dwójką osób, które chciały się kochać, choć okoliczności temu nie sprzyjały. Ta historia mnie pochłonęła, a zakazana miłość Willi i Jacksona ujęła. Nie skłamię, gdy powiem, że w moim odczuciu „Hearts and Thorns” okazało się najlepszym tomem tej serii.
„Hearts and Thorns” to także powieść o wybaczaniu. Elle Fields tym razem zaskoczyła mnie niespodziewanym zwrotem akcji, a to też dodało odrobiny bólu… jakby było go mało! Niech Was nie zwiedzie słodka okładka, ta młodzieżówka dotyka trudnych tematów, nie brakuje tu pikantnej i niegrzecznej bliskości między bohaterami, ale przy okazji skłania do głębszych przemyśleń. Pióro autorki jest bardzo przyjemne i wciągające, fantastycznie bawi się emocjami czytelników, czego dowodem jest właśnie ta powieść, bo przeżywałam ją całą sobą. Wspaniałe jest też to, że każdy z tomów serii „Magnolia Cove” jest inny, z każdego płynie jakaś wartość, dlatego gorąco zachęcam do dania jej szansy.
„Przez niego wyrastały mi kolejne ciernie, które kłuły za każdym razem, gdy widziałam coś, czego nie chciałam oglądać. Przyzwyczaiłam się do bólu.”
Na historię Willi i Jacksona czekałam właściwie od pierwszego tomu serii „Magnolia Cove”. Już wtedy dostaliśmy przedsmak tego, czego możemy się po niej spodziewać. Czegoś, co uwielbiam, czyli motyw zakazanej relacji. Tym razem...
2024-04-14
„– Pachniesz domem.
Przeszły mnie ciarki. Otuliłem ją całym ciałem i pocałowałem w brodę.
– A ty jesteś domem.”
Dwa tomy. Cztery książki. Tysiąc osiemset trzydzieści trzy strony. Oto historia Shannon i Johnny’ego w liczbach. Historia, która stała się moim domem, miłością i jedną z najpiękniejszych i najbardziej emocjonalnych książkowych przygód w moim życiu.
Kiedy wspominam bohaterów na początku ich drogi i widzę ich w „Keeping 13. Część druga” to nie mogę nie wspomnieć o ogromnej przemianie. Shannon stała się silniejsza, mniej krucha, ale wciąż pozostała wrażliwa i na swój własny ujmujący sposób delikatna. Johnny ze skupionego wyłącznie na rugby i własnym celu, przemienił się w lojalnego, oddanego i dostrzegającego otoczenie chłopaka. I to właśnie oni byli dla siebie nawzajem zapalnikiem do tych zmian. Potęgę tego zjawiska ciężko opisać słowami, ją po prostu trzeba poznać, zrozumieć i przeżyć.
„Keeping 13. Część druga” mogę śmiało zaliczyć do jednej z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie kontynuacji tego roku. Spodziewałam się emocjonalnej uczty i się nie pomyliłam. Ta książka jest idealnym dopełnieniem ich historii. Zniszczyła mnie, niejednokrotnie doprowadziła do łez, ale także ukoiła i nakarmiła moją duszę. Jest kompletna, a przy tym tak bardzo złożona. Porusza tak wiele trudnych, ale realnych wątków na tle rodzinnym. Ukazuje problemy, które mogą spotkać nas, naszych bliskich, sąsiadów oraz zwraca uwagę na obojętność, a także ułomny system prawny, pozwalający na bestialstwo i okrucieństwo. Mimo iż opowieść osadzona jest na początku XX wieku w Irlandii, mam wrażenie, że ten problem stale jest obecny albo był nie tak dawno temu. Sytuacja rodzinna Shannon łamała moje serce. W tym tomie poznajemy o wiele lepiej jej młodszych braci, a ich kreacja porusza i chwyta za serce. Bo dzieci nigdy nie powinny czegoś takiego doświadczyć. Jako kontrast mamy rodziców Johnny’ego, którzy okazali się prawdziwymi aniołami bez widocznych gołym okiem skrzydeł.
Nie jest to jednak wyłącznie smutna historia. Jej ból jest idealnie równoważony piękną historią miłosną oraz cudownym obrazem prawdziwej przyjaźni. Chloe Walsh w swojej powieści, a właściwie całej serii, fenomenalnie buduje więzi międzyludzkie. Są trwałe i niezachwiane. Zachwycające.
Miłość Johnny’ego i Shannon jest przykładem pierwszej miłości, która mimo wszystko jest silna. Wcześniejsze części obrazowały jej delikatny i niepewny aspekt, natomiast „Keeping 13. Część druga” pokazuje jak dojrzała, umocniła się. Więcej w niej namiętności i prawdziwego oddania, i chociaż już dawno zostałam kupiona, to tym razem jakimś cudem bohaterowie skradli kolejny skrawek mojego serca.
Przyjaźń natomiast dodaje aspektu humorystycznego, a tutaj prym wiedzie Gibsie, który jest postacią niewiarygodną, moją absolutną ikoną. Ten chłopak doprowadził mnie do łez, tym razem ze śmiechu. Widać jednak, że w głębi skrywa coś, co nas złamie. Czekam na jego historię!
„Nie mogłam pojąć, dlaczego chłopak o jego statusie, w którego życiu tyle się dzieje, z takim zapałem przypiął swój żagiel do mojego uszkodzonego masztu. Ale przypiął. Każdy mijający dzień było znośny tylko dlatego, że go miałam.”
„Keeping 13. Część druga” wraz z poprzednimi częściami stanowią jedną z najwspanialszych i najbardziej poruszających historii, jakie kiedykolwiek poznałam. Jej się nie czyta – nią się żyje. Budzi tak wiele emocji różnych emocji, wypala ślad na duszy, jest niezapomniana. Chloe Walsh jest wirtuozem emocji, zachwyca nietuzinkowością i wspaniałą kreacją na tak wielu płaszczyznach, wzrusza i pochłania prawdziwością. Tam wszystko ma sens, każdy dialog wnosi jakąś wartość, nic nie jest przeciągnięte na siłę. Ta historia to życie. Czuję jednak, że jeszcze większa bomba emocjonalna czeka nas przy historii Joeya i Aoife. Jak przeczytacie, to zrozumiecie. Mam nadzieję, że wkrótce się dostaniemy ją w swoje ręce.
„– Pachniesz domem.
Przeszły mnie ciarki. Otuliłem ją całym ciałem i pocałowałem w brodę.
– A ty jesteś domem.”
Dwa tomy. Cztery książki. Tysiąc osiemset trzydzieści trzy strony. Oto historia Shannon i Johnny’ego w liczbach. Historia, która stała się moim domem, miłością i jedną z najpiękniejszych i najbardziej emocjonalnych książkowych przygód w moim życiu.
Kiedy...
2024-04-02
„Mówią, że powinieneś znaleźć to, co kochasz, i trzymać to blisko siebie.
To samo można powiedzieć o tym, czego nienawidzisz.”
Rina Kent to jedna z moich ulubionych zagranicznych autorek. Każda jej książka ujmuje mnie na swój wyjątkowy sposób. Uwielbiam ich mroczny klimat oraz pokręcone i pełne pasji relacje. Każdą pochłaniam praktycznie na raz i za każdym razem czuję, że mi mało. Nie inaczej było w przypadku „Vicious Prince”, czyli historii Ronana i Teal.
On – pochodzi z arystokratycznej rodziny, wiecznie uśmiechnięty, uwielbia otaczać się ludźmi, nie odmawia kobietom ani dobrym używkom. Ona – pochodzi z nizin społecznych, ale została adoptowana przed laty przez Ethana Steela, zdecydowanie ceni samotność, a uśmiech na jej twarzy jest rzadkością. Dwa różne światy, które połączyć ma jeden układ. Małżeństwo, którego żadne z nich nie chce. Już od samego początku widzimy, że z tej dwójki to właśnie Teal ma ukryty motyw w całej tej sytuacji, a chęć odkrycia go, towarzyszy czytelnikowi przez cały czas. Autorka rewelacyjnie buduje wokół tego napięcie. Wprowadza ciekawą rozgrywkę między bohaterami, która z nienawiści przeradza się w przyciąganie i namiętność. To, co się między nimi dzieje doprowadza do wrzenia, serwuje istny rollercoaster, którego nie ma ochoty się opuszczać. Kocham tak wykreowane relacje, nie uświadczycie tu słodyczy, a pełną pasji pierwotność. Rina Kent doskonale wie, jak zachwycić i pobudzić wszystkie zmysły.
W twórczości autorki urzeka mnie to, jak fenomenalnie wplata emocje. Te na pozór proste, może według niektórych banalne historie wnoszą tak potężny ładunek, który porusza mnie do głębi. Rina fantastycznie buduje swoje postacie, choć serwuje im los, którego nikt z nas by nie pozazdrościł. Tym razem swoich bohaterów ubiera w naprawdę trudne, poruszające i bolesne doświadczenia. Nie odkrywa swych kart jednak przedwcześnie, razem z bohaterami odzieramy ich z pancerza ochronnego, a prawda okazuje się szokująca. To mnie rozwaliło. Najpiękniejsza jednak w tym jest powoli rodząca się więź, która z czasem okazuje się silniejsza niż wszystkie przeciwności. Tym razem także nie obyło się bez łez, idealnie trafiła w moje czułe punkty, a przy tym zostawiła z tym pozytywnym niedosytem, bo jej nigdy nie mam dość. Gdybym miała wybrać jedną autorkę, którą miałabym czytać do końca życia to prawdopodobnie byłaby to właśnie Rina Kent.
„Podpaliłeś mnie i nie uciekłeś od popiołów. Pocałowałeś mnie i nie chciałeś mnie zostawić.”
„Vicious Prince” to porywająca, mroczna i tajemnicza opowieść z gatunku dark romance. Autorka ponownie zachwyca skomplikowana i złożoną kreacją swoich bohaterów, ich pełną namiętności i skrajnych odczuć relacją oraz nietuzinkowym klimatem, który chwyta w swe szpony od pierwszych stron. Żałuję jedynie, że nie była nieco dłuższa. Trochę mi smutno, że przed nami została tylko jedna część tej serii, bo zwyczajnie nie chcę rozstawać się z tym światem. Jeśli jeszcze nie znacie „Royal Elite” albo ogólnie twórczości Riny Kent, to Waszym obowiązkiem jest to zmienić. Polecam z całego serca!
„Mówią, że powinieneś znaleźć to, co kochasz, i trzymać to blisko siebie.
To samo można powiedzieć o tym, czego nienawidzisz.”
Rina Kent to jedna z moich ulubionych zagranicznych autorek. Każda jej książka ujmuje mnie na swój wyjątkowy sposób. Uwielbiam ich mroczny klimat oraz pokręcone i pełne pasji relacje. Każdą pochłaniam praktycznie na raz i za każdym razem czuję, że...
2024-04-23
„– Trudno mi trzymać się od ciebie z daleka – wyznałem. Chciałem zaoferować jej tę samą szczerość, którą mi dała. Choć tyle byłem jej winny. – Od zawsze. Ciemność przyciąga światło, prawda? A nie ma w tym mieście nic jaśniejszego od ciebie.”
Rebecca Yarros zdecydowanie należy do moich najlepszych odkryć ostatnich miesięcy. Wiem, do niedawna żyłam pod kamieniem i nie mogę sobie wybaczyć, że dopiero zaczynam poznawać jej twórczość. Powiedzieć, że nasze poprzednie spotkanie było udane, to jak nic nie powiedzieć. Jednakże to, co zrobiła ze mną jej najnowsza powieść, wykracza poza skalę. „Ponieważ wierzę w ciebie” zaparła mi dech w piersi, rozczuliła, poruszyła dogłębnie i nieodwołalnie w sobie rozkochała. Nie jestem chyba w stanie odnaleźć właściwych słów, by opisać jej cudowność. Muszę jednak spróbować.
„Ponieważ wierzę w ciebie” to historia żołnierza, który po latach wraca do miasteczka, gdzie przyszło mu dorastać, by pomóc swojemu ojcu, chorującemu na Alzheimera, wyegzekwować ostatnią wolę. Dla Camdena ten powrót nie jest łatwy z wielu powodów. Jego reputacja w miasteczku jest daleka od ideału, ciężko w nim znaleźć życzliwą mu duszę. Kiedy był tu ostatnim razem, przywiózł z wojny zmarłego brata, a ich ojciec całą winą za jego śmierć obarczył właśnie Cama. Mężczyzna obiecał sobie, że nigdy więcej tutaj nie wróci, nawet jeśli zostawił w Albie swoje serce. Przy kimś, kto nigdy nie miał być jego, bo Willow należała do zmarłego Sullivana…
Jeśli miałabym określić tę powieść jakimś konkretnym słowem, byłoby to „kompletna”. Dostajemy potężną dawkę emocji, a prym wiedzie tutaj żal. Na przestrzeni praktycznie całego życia Camdena i Willow zapadło tak wiele decyzji, które zmieniały bieg wydarzeń. Tak wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej, gdyby nie one. Tak wiele niepewności, niewypowiedzianych wyznań, ale też przepięknych i potężnych uczuć, których nie zmazał czas. Ich historia jest poruszająca, choć pod tak wieloma aspektami smutna, to mimo wszystko otula ciepłem i rozkoszą. Głębia ich uczuć jest potężna, to prawdziwe oddane sobie bratnie dusze. Rebecca cudownie poprowadziła ich relację, biorąc pod uwagę to, że Willow była związana w przeszłości z bratem Cama, nie przyspiesza niczego między nimi. Ubrała ją w delikatność, ale też pasję i przyciąganie, które przez lata drzemały pod ich skórą. Które jedynie czekały na uwolnienie.
Dużą rolę odgrywa sytuacja rodzinna Camdena. Łamała moje serce, bo nie chodzi jedynie chorobę ojca i jego wrogość względem syna. Owszem sceny, gdy tracił połączenie z rzeczywistością albo wylewał okrutne słowa na Cama, były potworne. Wchodząc w jego głowę, widząc jego oddanie bliskim, wiemy, że totalnie na to nie zasłużył. Ta sytuacja jest bardzo złożona, gdyż w grę wchodzą także jego relacje z braćmi. Nie będę wchodzić w szczegóły, to po prostu trzeba poznać i zrozumieć.
Pióro autorki jest bogate, obrazowe, nacechowane emocjami. To oraz otoczka małego miasteczka sprawiło, że nie byłam w stanie oderwać się od tej historii. Autorka zadbała o ciekawe tło akcji i zaskakujące plot twisty, które podtrzymywały moje zaciekawienie. Z jednej strony nie mogłam się doczekać zakończenia, a z drugiej tak bardzo nie chciałam opuszczać bohaterów, z którymi się zżyłam. Kiedy tylko skończyłam czytać, miałam ochotę zacząć ją od nowa. Nie zdarza mi się to zbyt często, więc to kolejny dowód na jej wyjątkowość.
„Ponieważ wierzę w ciebie” to powieść o trudnych wyborach, które potrafią determinować całe życie oraz drugich szansach i chęci zrehabilitowania. To historia ukazująca kruchość życia i pragnienie odejścia z godnością. Mimo trudnych tematów, które skłaniają do przemyśleń, jest niezwykle komfortowa, ciepła, ujmująca. Jestem zachwycona kreacją zarówno fabuły, jak i samych bohaterów, czy też po prostu dosłownie wszystkiego. Jest dopracowana pod każdym względem, tam każdy dialog ma sens, wnosi coś ważnego do wydarzeń. Skradła potężny kawałek mojego serca, poruszyła najczulsze struny, zostawiła z potężnym kacem. Czytajcie ją i rozkoszujcie się każdym słowem tak jak ja!
„– Trudno mi trzymać się od ciebie z daleka – wyznałem. Chciałem zaoferować jej tę samą szczerość, którą mi dała. Choć tyle byłem jej winny. – Od zawsze. Ciemność przyciąga światło, prawda? A nie ma w tym mieście nic jaśniejszego od ciebie.”
Rebecca Yarros zdecydowanie należy do moich najlepszych odkryć ostatnich miesięcy. Wiem, do niedawna żyłam pod kamieniem i nie mogę...
„– Byłam gotowa oddać ci wszystko siedem lat temu. A ty złamałeś mi serce.
Powoli skinął potakująco głową, akceptując prawdę.
– Jego cząstka zawsze należała do ciebie – wyszeptałam, gardło znowu mi się zaciskało.
– I nigdy jej nie oddam.”
Pierwszy tom serii „Cloverleigh Farms” ujął mnie lekkością oraz przyjemnym, małomiasteczkowym klimatem, dlatego nie miałam wyjścia i musiałam sięgnąć po historię kolejnej siostry Sawyer. Zwłaszcza że Chloe zaintrygowała mnie swoją osobą już podczas lektury „Irresistible”. Dała się pokazać jako silna, ambitna i niezależna kobieta sukcesu, byłam ciekawa, jakie wydarzenia w jej życiu sprawiły, że skupiła się wyłącznie na pracy. Bo zawsze coś jest.
„Undeniable” ukazuje historię w dwóch przestrzeniach czasowych. Teraźniejszość przeplatana jest z najbardziej znaczącymi wydarzeniami przyjaźni Chloe i Olivera, począwszy od wczesnych lat dziecięcych. Widać, że od początku była burzliwa, pełna przygód, wspólnych tarapatów, ale też naznaczona szczególną więzią. Choć wyzwalali w sobie nawzajem szaleńcze pomysły, to mimo wszystko na swój sposób byli sobie oddani. Nie obyło się jednak bez popełniania błędów, które potrafiły rozdzielać ich na lata, by po jakimś czasie ponownie splatać ich drogi.
Teraźniejszość przede wszystkim uwydatnia między nimi brak zaufania, bo Oliver wielokrotnie zawiódł Chloe. Przez niedojrzałość nie potrafił dotrzymać danego słowa, ranił, opuszczał. Nic więc dziwnego, że perspektywa współpracy z Oliverem jest dla Chloe, lekko mówiąc, niezbyt zachęcająca. Jej marzenie o własnej gorzelni w pobliżu rodzinnego pensjonatu jest na wyciągnięcie ręki, lecz cena za nie wydaje się jej zbyt wysoka. Nie po tym, jak Oliver kilka lat wcześniej doszczętnie złamał jej serce.
Ich relacja jest pełna wzlotów i upadków, przez co nie brak w niej emocji. Motyw drugiej szansy zawsze ich dostarcza i nie inaczej było tym razem. Polubiłam Chloe, jej zadziorność i wrażliwość. Oliver niestety musiał się trochę napracować, żeby zdobyć moją przychylność. Chłopak trochę nabroił, ale stopił moje serce prawdziwością uczuć i chęcią naprawienia błędów. Choć tak jak w przypadku pierwszego tomu czuję, że całość miała potencjał na odrobinę więcej, że pewne wydarzenia mogły zostać lepiej rozpisane, to i tak bawiłam się z tą powieścią bardzo dobrze. Pióro Melanie Harlow jest komfortowe, a przez historię dosłownie się płynie. Nie brakuje tu momentów, które chwytają za serce, ale też takich, które wywołują wypieki na policzkach. Historia jest niewymagająca, dynamiczna, słodka, ale przeplatana goryczą i żalem. Jej objętość jest niezbyt duża, a fabuła na tyle wciągająca, że czyta się ją jednym tchem i nie odkłada, póki nie dotrze się do końca. Może nie zostanie w mojej pamięci na długo, ale stała się świetnym oderwaniem od rzeczywistości, dlatego szczerze zachęcam Was do lektury. Teraz czekam na historię Meg, bo zapowiada się świetnie!
„– Byłam gotowa oddać ci wszystko siedem lat temu. A ty złamałeś mi serce.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPowoli skinął potakująco głową, akceptując prawdę.
– Jego cząstka zawsze należała do ciebie – wyszeptałam, gardło znowu mi się zaciskało.
– I nigdy jej nie oddam.”
Pierwszy tom serii „Cloverleigh Farms” ujął mnie lekkością oraz przyjemnym, małomiasteczkowym klimatem, dlatego nie miałam wyjścia i...