Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Rzecz zaczyna się od trzęsienia ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zakątki Teheranu drgają, wywołując w mieście chaos. W szaleństwie paniki ludzie wylewają się na ulice. W mieście wrze, trzęsie się ziemia, trzęsą się również wnętrzności Szadi, głównej bohaterki powieści „Nie ma co” pióra irańskiej powieściopisarki Mahsy Mohebali. Dziewczyna jest świeżo po załamaniu nerwowym i próbie samobójczej, dodatkowo na głodzie narkotykowym. Jej głowy nie zaprząta klęska żywiołowa a jedynie zdobycie kolejnej działki. Wyrusza w miasto, by labiryntem jego pogrążonymi w chaosie ulic znaleźć to, co wypełni pustkę, jaką odczuwa, co pozwoli odrzucić egzystencjalny balast, jaki ciąży na jej barkach.

Szadi bowiem cierpi. Choć wychowana w pełnej rodzinie, nie czuje się jej integralną częścią. Pozostaje wyobcowaną i osamotnioną jednostką, nieco oderwaną od rzeczywistości. Dziewczyna, która idzie w kontrze zarówno do rodziny w systemowym rozumieniu tego słowa jak i do samego irańskiego społeczeństwa. To typ antybohaterki, buntowniczki, dziarsko, a nawet ostentacyjnie przemierzającej teherańskie ulice, okiem której autorka obserwować daje nam irańską rzeczywistość. W niej wybrzmiewać będą mocne akcenty porewolucyjne, krytykujące zarówno politykę kraju i nawiązujące między innymi do masowych aresztowań członków oraz członkiń ugrupowań lewicowych jak i narastające nierówności społeczne. Stan ów toczy ulice Teheranu niczym rak. Ciało bohaterki toczy zaś nie tylko narkotyczny głód ale też obezwładniająca gorycz. W jej postawie, niczym w lustrze odbiją się niedoskonałości i trudy irańskiej codzienności, a jej uliczna wędrówka okaże się symbolicznym manifestem jednostki, niepogodzonej ze światem, tym najbliższym – dysfunkcyjną rodziną oraz tym dalszym – autorytarnym państwem nierówności.

Szadi usilnie pragnie przynależeć bowiem do świata, z którego się wywodzi. Doskonale jednak zdaje sobie sprawę, iż chociażby ze względu na uzależnienie od środków psychotropowych, pozostaje na tym polu odmieńcem. Samoświadomość oraz dojrzałość Szadi w tym aspekcie okażą się zaskakujące i deprymujące zarazem. „Głód nie zna czegoś takiego jak przyjaźń”, powie gorzko podczas poszukiwań działki narkotyku. Dlatego też przez jej opowieść przetoczy się ogromna doza rozczarowania zarówno rodziną, w której pozostaje zakrzyczana, społeczeństwem, od którego zdaje się odstawać jak i sytuacją polityczną w Iranie, na którą pozostaje, głównie z powodu dotychczasowych doświadczeń, tak naprawdę obojętna. Jej apatia okaże namacalna i adekwatna do braku poczucia przynależności do miejsca, w którym żyje. Jej wyjście z domu po symboliczną dawkę narkotyku będzie paralelne z potrzebą wyjścia całego społeczeństwa z narodowego marazmu, będącego wynikiem między innym autorytarnych rządów w kraju.

Sytuacja Persów filtrowana poprzez pryzmat i punkt widzenia bohaterki stanowi jednak ledwie wycinek szerszego oglądu na cały kraj. Kontekst społeczno-historyczny XX wieku w „Nie ma co” jest wyraźny, choć umiarkowanie rozbudowany. Mahsa Mohebali podrzuca ledwie tropy, które rozwija w przypisach tłumaczka tej niewielkiej objętościowo historii – Aleksandra Szymczyk. Dodatkowo pojawia się tutaj walka ze stereotypami dotycząca mieszkańców poszczególnych dzielnic miast. Tym samym Teheran jawi się jako odrębny bohater powieści, fascynujący i egzotyczny, ale jednak niebezpieczny, pełen nierówności społecznych, dezorientacji oraz wewnętrznego chaosu, uwypuklonego poprzez trzęsienie ziemi, jakie go nawiedza, stojący w kontrze do odosobnionej, jednostkowej postawy Szadi.

„Nie ma co” to powieść fabularnie skondensowana i gęsta. Jej akcja zamyka się ledwie w obrębie dwudziestu czterech godzin, dotyka jednakże szeregu problemów Persów. Jednocześnie to narracja stylistycznie niełatwa i eksperymentalna, łamiąca utarte schematy, przy tym świeża, koncentrująca się na wadze słowa i dialogach. Te pozostają ekspresyjne i życiowe, często zabawne a wespół z plecionymi cytatami popularnych muzyków sprawiają, iż historia pozostaje równie dynamiczna i intensywna, co wiarygodna. To tekst, który czyta się na wdechu. Zadziorny i pozostawiający w poczuciu rodzącej się melancholii jak i czytelniczego niedosytu.


www.bookiecik.pl

Rzecz zaczyna się od trzęsienia ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zakątki Teheranu drgają, wywołując w mieście chaos. W szaleństwie paniki ludzie wylewają się na ulice. W mieście wrze, trzęsie się ziemia, trzęsą się również wnętrzności Szadi, głównej bohaterki powieści „Nie ma co” pióra irańskiej powieściopisarki Mahsy Mohebali. Dziewczyna jest świeżo po załamaniu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wybudowano go w 1975 roku dla robotników i nauczycieli Prijedoru. Początkowo liczył trzynaście pięter, uznano jednak, iż trzynaście to liczba pechowa, dlatego też jedno z pięter tego składającego się z dwóch przyległych sobie budynków Czerwonego Wieżowca zaaranżowano na galerię. Połączony labiryntem schodów, z czterema windami wieżowiec był świadectwem wielkomiejskości, dla zamieszkujących w nich rodzin oznaczał wyższy status. Przez okolicznego listonosza okrzyknięty został jednak mianem „wertykalnej wsi”. 104 powstałe mieszkania zajmowały rodziny serbskie, muzułmańsko – boszniackie, jugosłowiańskie, chorwackie oraz romskie. Ludzie żyli obok siebie bezkonfliktowo do momentu, w którym „wojna, zupełnie zimna i obojętna weszła na (…) ulicę, a potem do wieżowca”. W budynku zagotowało się a ludzie w nim mieszkający zaczęli zmieniać się nie do poznania.

„Winda Schindlera” to książka, w której Darko Cvijetić wskazuje w jak ogromny sposób wojna w Bośni i Hercegowinie wpłynęła i zmieniła tamtejsze społeczeństwo. Dla mieszkańców Czerwonego Wieżowca, jednego z niemych bohaterów utworu postjugosłowiańskiego prozaika i poety, wojna staje się punktem granicznym ich egzystencji. Konflikt ów wyznaczać zaczyna rytm ich życia, wszystko co jest jego częścią kategoryzuje się na to, co „przed” i na to co „po” wojnie. Losem mieszkańców zawiadywać będą jednakże nie tylko narastająca w miarę upływu czasu niechęć oraz wrogość do siebie nawzajem, w konsekwencji zaś narodowościowe prześladowania ale też dramatyczne zbiegi okoliczności, w których kluczową rolę dla ludzkiego „być” lub „nie być” może okazać się spontaniczna zamiana miejsca w samochodzie czy też prozaiczny brak prądu.

Punktem zwrotnym dla obywateli Bośni i Hercegowiny, którego symbolicznym wycinkiem będą mieszkańcy prijedorskiego wieżowca, nazwanym dobitnie „gromochronnym grobowcem” lub „świeżo polakierowaną trumną”, bez wątpienia okaże się śmierć jugosłowiańskiego przywódcy – Josipa Broza Tity, trzymającego ongiś w ryzach wielonarodowościowe i wielowyznaniowe, jakże różnorodne społeczeństwo. Przedstawiony w „Windzie Schindlera” jako kartonowa kukła staje się symbolem walącego się państwa, narodu, którego struktury zaczynają trząść się w posadach i rozpadać po śmierci swego przywódcy. „Rakija była podstawowym anestetykiem w przemianie robotników w bojowników, nacjonalistów, którzy tak brutalnie zostaną wykorzystani, że w końcu zamordują własny kraj. Z kartonu.” Tekturowe i ulotne okażą się przede wszystkim sąsiedzkie relacje, z dnia na dzień z przyjacielskich zmieniające się we wzajemną pogardę, a finalnie w krwawą rzeź.

„W Czerwonym Wieżowcu śmierć zawsze dobrze się czuła i nigdy nie odeszła bez wiana. Wokół wieżowca zabijano i tańczono kolo, wiele się działo, wiele dzieci zostało poczętych, wielu zmarłych wywożona dużą windą.”

„Winda Schindlera” to nie tylko dramatyczna w swym finale historia o wielonarodowościowym bałkańskim tyglu i dziedziczonej w wyniku działań wojennych traumie. To jednocześnie opowieść o niestałości, ulotności i kruchości ludzkiej egzystencji. Za przykład przewrotności losu niech posłuży chociażby porażający wątek Stojanki, dziewczynki, której losy, jakże drastyczne w swym finale próżno wyrzucić z pamięci jeszcze długo po lekturze. Śmierć, niezależnie czy bratobójcza, samobójcza czy będąca wynikiem nieszczęśliwego wypadku niczym fatum kłaść będzie się cieniem na każdym z bohaterów powieści.

Nie zabraknie tutaj jednocześnie odwołań do dramatu drugiej wojny światowej. Tytułowy Schindler, który ratował niegdyś ludzkie istnienia czy też budowanie w drapaczu chmur kominów, których powstanie wymusiła bałkańska wojna domowa, gdyż „wszędzie, gdzie są zniewoleni ludzie, są też kominy i dym”, to dwa ewidentne przykłady paraleli do największego konfliktu zbrojnego w Europie w XX wieku. Dlatego też próżno nie odnieść wrażenia, iż w powieści tej wszystko, niczym historia w swym najbardziej naukowym znaczeniu, w jakiś przerażający, nieunikniony i diaboliczny sposób zatacza szerokie koło.

Utwór Darka Cvijeticia to proza skondensowana formalnie, w swym przesłaniu zaś symboliczna. To prawdziwie wielka miniatura literacka, w której nie pada wiele słów, każde jedno jest jednak przemyślane i celne, ostre jak brzytwa i na wagę złota, co doskonale oddał przekład z języka serbskiego w wykonaniu Doroty Jovanki Ćirlić. Rozdziały są krótkie, niemal szarpane, rwane, przerywane. Jest w tej narracji pewien odczuwalny rytm. Migawki z życia i śmierci zwaśnionych rodzin przedstawione zostają maszynowo, niczym seria wystrzałów z karabinu, po których następuje wymuszona cisza. To powieść napisana w pięknym, poetyckim stylu. Niesie jednak za sobą ogromny bagaż emocjonalny. Wyjątkowa, przeszywająca, pozostająca w duszy na długo.

www.bookiecik.pl

Wybudowano go w 1975 roku dla robotników i nauczycieli Prijedoru. Początkowo liczył trzynaście pięter, uznano jednak, iż trzynaście to liczba pechowa, dlatego też jedno z pięter tego składającego się z dwóch przyległych sobie budynków Czerwonego Wieżowca zaaranżowano na galerię. Połączony labiryntem schodów, z czterema windami wieżowiec był świadectwem wielkomiejskości, dla...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fabułę „Mroku Hannowaldu” rozpoczyna mocny kryminalny akcent, kiedy to jeden z bohaterów – Karol – podczas rutynowego joggingu z psem odnajduje w lesie ciało nieżyjącego mężczyzny. W toku postępowania okazuje się, iż jest to niemiecki prawnik, który przyjechał do Polski, by odwiedzić pałac w Rybnej. Jednocześnie okoliczna dziennikarka – Weronika Maszczyk – pracuje nad serią artykułów o pobliskich zabytkach. Wyżej wspomniany zameczek staje się obiektem jej zainteresowania nie tylko za sprawą barwnej historii, ale również z powodu tajemniczego zabójstwa jednego z gości, czyli znalezionego w lesie Niemca. Czy zaabsorbowanej sprawą kobiecie uda uniknąć się niebezpieczeństwa?

Choć fabuła powieści koncentruje się w znacznej mierze na zagadce kryminalnej, „Mrok Hannowaldu” pozostaje przede wszystkim ciekawą powieścią historyczną. Na kanwie typowej historii detektywistycznej, jej autor, Kamil Łysik, opowiada bowiem powikłane losy rodu von Koschützki w posiadaniu których był niegdyś pałac w Rybnej, a w dziejach których, niczym w soczewce odbijają się skomplikowane losy większości okolicznych mieszkańców. Autor pod lupę bierze przede wszystkim rejony Górnego Śląska okolic Tarnowskich Gór oraz Śląska Opolskiego, a dokładnie miejscowości Grzędzin oraz Wronin. Są to miejscowości, do których pod wpływem historycznych zawirowań spowodowanych najpierw pierwszą wojną światową, później Powstaniami Śląskimi uciekli von Koschützcy. Ich rodowe dzieje okazują się niejednoznaczne, obrosły niemalże legendą, koncentrowały się jednakże głównie na przynależności narodowościowej i mocnemu poczuciu tożsamości. W związku z powyższym zmiana granic państwa wymusiła na nich powzięcie poważnych decyzji, co też będący historykiem autor skrzętnie w narracji tej wykorzystuje i żarliwie opisuje.

Jednocześnie warto zaznaczyć, że „Mrok Hannowaldu” to książka będąca pretekstem nie tylko do przywołania niejednorodnej historii okolic Tarnowskich Gór. To dodatkowo dobra próba ukazania śląskiej mentalności. Doskonałym przykładem okaże się postać Franciszka Kampki, wiekowego mężczyzny w rozmowach z redaktorką Maszczyk posiłkującego się głównie językiem śląskim. Nie tylko użycie języka zostało dobrze odwzorowane, ale również specyficzna „manieryczność” w rozmowie, cechująca rdzennych, zazwyczaj wiekowych Ślązaków. To specyficzna forma chwytania rozmówcy za słówka, upewniania się rozumienia sensu i kontekstu rozmowy czy też znaczenia poszczególnych wyrazów. Łysik czuje nie tylko naturę Śląska i Ślązaków ale wprawnie potrafi ją też oddać.

Tytuł powieści oraz okładka sugerować by mogły, iż historia ta osnuta jest mrokiem, fabuła ocieka krwią czy epatuje brutalnością. Nic bardziej mylnego. Tytułowy mrok dotyczy li jedynie zagadkowej legendy, jaka narosła wokół poszczególnych członków rodu von Koschützki oraz zbrodniczych przesłanek, jakie zrodzić mogą się w ludzkim umyśle z powodów, o których w rzeczonej recenzji, z obawy o spoilerowanie, wspominać oczywiście nie wypada. I choć zwieńczenie powieści pod względem fabularnym może pozostawić po sobie pewien niedosyt, to tak naprawdę pozostaje jedynie narracyjnym spoiwem kontekstu mocno osadzonego w historii Górnego Śląska początku XX wieku. To przede wszystkim opowieść o Rybnej i jej skrywającej wiele fascynujących tajemnic architektonicznej perełce i to głównie ona właśnie tworzy narrację niniejszej historii. To książka z tych gatunkowo lżejszych, z solidnym tłem społeczno-historycznym, do odkrywania smaków i sekretów regionu, o którym opowiada.

www.bookiecik.pl

Fabułę „Mroku Hannowaldu” rozpoczyna mocny kryminalny akcent, kiedy to jeden z bohaterów – Karol – podczas rutynowego joggingu z psem odnajduje w lesie ciało nieżyjącego mężczyzny. W toku postępowania okazuje się, iż jest to niemiecki prawnik, który przyjechał do Polski, by odwiedzić pałac w Rybnej. Jednocześnie okoliczna dziennikarka – Weronika Maszczyk – pracuje nad serią...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: ,

Jedną z lepszych informacji ostatnich dni jest fakt, iż Wydawnictwo Książkowe Klimaty w końcu postanowiło, wzorem innych wydawnictw, pójść w audiobooki. Jest to jeden z tych wydawców, po książki którego sięgałabym częściej, gdyby dostępne były właśnie w formie audio (bo tradycyjnie się nie wyrabiam, niestety). Okazuje się, że jednak już są dostępne w serwisie Legimi i że w końcu można słuchać. I to jest w moim odczuciu ekstra. Dlatego też, idąc za ciosem, z ogromnym zapałem sięgnęłam po ten audiobookowy, książkowo-klimatowy debiut. A są nim „Korzenie” Miiki Nousiainen w przekładzie Sebastiana Musielaka.

I niech Was nie zwiedzie ta okładka, ani ten przystający do niej tytuł. Bo te, choć traktowane dosłownie, w powieści mogą i muszą być interpretowane również bardziej metaforycznie i symbolicznie.
Zacznijmy jednak od tej oczywistej interpretacji, czyli od zębów. Bo od zębów tutaj się wszystko zaczyna. Pekka Kirnuvaara cierpi na choroby zębów i przyzębia. Sam jest sobie w sumie winny, bo jego słabością są słodycze. Zgłasza się więc do kliniki stomatologicznej, by podjąć się leczenia swojego uzębienia. Ku jego zdumieniu, przyjmuje go lekarz o identycznym nazwisku, jakie nosi on sam. Esko, w przeciwieństwie do swojego pacjenta, ma słabość do swojego fachu. Zdrowe zęby i bycie specjalistą w swojej dziedzinie – to są rzeczy ważne, by nie rzec, iż najważniejsze w jego życiu. I to się czuje, bo o chorobach zębów i sposobach ich leczenia opowiada tak sugestywnie i z taką pasją, że podczas lektury wewnętrzna potrzeba udania się do dentysty narasta. Serio. Tak! Nousiainen w tę dentystyczną sugestywność potrafi. I tu się trochę obawiam, bo pod tym względem osoby, którym ze stomatologami nie po drodze i którym na samo słowo „dentysta” jeży się włos na głowie mogą z tą książką mieć problem. Ostrzegam lojalnie, jest tak przekonująca, że aż zęby bolą.

Ale w sumie nie o te zęby tak naprawdę chodzi. Ani nawet o ich korzenie, które leczy się tutaj z taką pasją kanałowo i pod mikroskopem. Rozchodzi się jednak o korzenie w sensie pochodzenia. Szybko okazuje się bowiem, iż Kirnuvaara-pacjent i Kirnuvaara-stomatolog to rozdzieleni w dzieciństwie bracia. Pekka został wychowany przez matkę, Esko oddany został do rodziny zastępczej. Po ojcu ślad zaś zaginął. Mężczyźni postanawiają więc go odnaleźć a tym samym dokopać się do własnych korzeni. W tym momencie tak naprawdę rozpoczyna się ta powieść drogi. Poszukiwania ojca zaprowadzą zaś naszych bohaterów z Finlandii aż do Tajlandii i Australii. Po drodze odkryją wiele rodzinnych sekretów. Czy odnajdą ojca? Nie powiem, napiszę jednak, iż ich poszukiwania będą zaskakujące i sprawią, że mężczyźni tak naprawdę odnajdą w tym wszystkim samych siebie. Cała powieść skupia się bowiem głównie na wątku poszukiwań własnej tożsamości.
Warto zaznaczyć, iż interesujący jest również wpleciony w tę historię wątek Aborygenów. Chodzi tutaj nie tylko o przedstawienie ich dramatycznych losów spowodowanych prowadzoną w Australii bezkompromisową polityką asymilacji, ale przede wszystkim za sprawą przedstawienia fascynujących obyczajów i ich przywiązania do australijskiej ziemi, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Odnajdziemy tutaj kolejne metaforyczne znaczenie „korzeni” i rdzenności oraz kolejne sugestywne i pasjonujące obrazy.

„Korzenie” to specyficzna narracja. Z jednej strony przepełniona wyrazistymi obrazami żywcem wyjętymi z gabinetu stomatologicznego. Z drugiej zaś to jednak przede wszystkim powieść obyczajowa o rodzinie, o próbie uniknięcia błędów popełnianych przez rodziców oraz o wewnętrznej, naturalnej potrzebie przynależności.
Bohaterowie to tutaj tacy trochę zagubieni nomadzi, usilnie pragnący odnaleźć odpowiedź na trzy, jak sami potwierdzają, najistotniejsze w życiu pytania: „Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Czy znieczulamy?”. I to trzecie pytanie tak naprawdę najbardziej oddaje ducha tej książki. Jest poważnie, ale z lekkim przymrużeniem oka. Książka być może mało odkrywcza, ale za sprawą swej obrazowości i dosadności jednak z tych, które na dłużej zostaną w pamięci.

Jedną z lepszych informacji ostatnich dni jest fakt, iż Wydawnictwo Książkowe Klimaty w końcu postanowiło, wzorem innych wydawnictw, pójść w audiobooki. Jest to jeden z tych wydawców, po książki którego sięgałabym częściej, gdyby dostępne były właśnie w formie audio (bo tradycyjnie się nie wyrabiam, niestety). Okazuje się, że jednak już są dostępne w serwisie Legimi i że w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Akcja rozpoczyna się z chwilą, gdy w jeziorze znalezione zostają zwłoki młodej kobiety - Emilii. Sprawą zajmuje się detektyw Norbert Krzyż, który ma na celu nie odnalezienie mordercy nastolatki, a wybielenie z zarzutów podejrzanego o jej zabójstwo – Alana Węglarza, członka metalowego zespołu a także chłopaka dziewczyny.

Do połowy mamy do czynienia z rasowym kryminałem, mnóstwo poszlak i zagadek, z rozwiązywaniem których Krzyż jest zawsze o pół kroku przed policją. I to jest świetne – fani klasycznego kryminału nie powinni czuć się rozczarowani. Krzyż to dodatkowo postać nieszablonowa, działająca trochę chaotycznie, często spontanicznie, co nie zawsze wychodzi mu na dobre. To sprawia jednak, że z jednej strony się go lubi, z drugiej ma się nim ochotę potelepać. 😉

Rozczarowujące jest niestety zakończenie, w moim odczuciu, zbyt wydumane i mało prawdopodobne, jak i samo kłębowisko wydarzeń, które do zakończenia doprowadzają. Za dużo postaci, zbyt dużo wątków, za bardzo wszystko pogmatwane i mało prawdopodobne. Chwilami czułam się nimi przytłoczona.

Niemniej uważam czas spędzony z książką za całkiem udany. Ogromny plus za brak epatowania zbrodnią i nacisk na dedukcję. To w tego rodzaju książkach najbardziej lubię. Świetny również jest pomysł osadzenia akcji w Beskidzie Żywieckim. Czuć okoliczny klimat. Największy zaś plus za przemycenie kilku ciekawostek na temat Jeziora Żywieckiego. Dodają książce uroku.

www.bookiecik.pl

Akcja rozpoczyna się z chwilą, gdy w jeziorze znalezione zostają zwłoki młodej kobiety - Emilii. Sprawą zajmuje się detektyw Norbert Krzyż, który ma na celu nie odnalezienie mordercy nastolatki, a wybielenie z zarzutów podejrzanego o jej zabójstwo – Alana Węglarza, członka metalowego zespołu a także chłopaka dziewczyny.

Do połowy mamy do czynienia z rasowym kryminałem,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Utwory niby od siebie niezależne, w jakiś przedziwny sposób tworzą zależną od siebie całość. Dużo śmierci w tych opowiadaniach. Dużo życia również. I prawdy, szczerości. Prostej, nieskomplikowanej, życiowej. Nadal jednak sporo tym wszystkim fantasmagorii, fantazji i snów. To wszystko tworzy klimat. Gęsty, czasem mroczny, niepewny, a trochę, wbrew wszystkiemu, eteryczny. Honek tka bowiem historie ulotne lecz mocne niczym pajęcza sieć. Nastrojowość tego zbioru jest nie do przecenienia. Jak i język, którym debiutantka żongluje. Sprawnie, z wyczuciem, na najwyższym poziomie.

I choć, tak!, powtórzę to po raz wtóry!, nie przepadam za opowiadaniami a motyw wsi zdaje się być wyeksploatowany w literaturze do cna, to myślę, że „Białe noce” warto przeczytać. Honek nie przedstawi tutaj, wzorem Kochanowskiego „wsi spokojnej i wsi wesołej”, wręcz przeciwnie. Napotkamy na miejsce niespokojne i kipiące od niewypowiedzianego lęku. Może nie zapałamy do niego od razu miłością. Nawet jeśli nie zaiskrzy od razu, to uwierzcie, lektura ta powoli będzie w Was rozkorzeniać się i dojrzewać. Nie tak łatwo wywietrzeje z głowy, a to tylko świadczyć może o jej wyjątkowości.

Utwory niby od siebie niezależne, w jakiś przedziwny sposób tworzą zależną od siebie całość. Dużo śmierci w tych opowiadaniach. Dużo życia również. I prawdy, szczerości. Prostej, nieskomplikowanej, życiowej. Nadal jednak sporo tym wszystkim fantasmagorii, fantazji i snów. To wszystko tworzy klimat. Gęsty, czasem mroczny, niepewny, a trochę, wbrew wszystkiemu, eteryczny....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Iskra życia” to boleśnie realistyczna powieść, w której jej autor – Erich Maria Remarque kreśli grozę nazistowskiej rzeczywistości roku 1945 z dwóch perspektyw. Pierwsza to koszmar życia w obozie koncentracyjnym w Mellern, widziana oczami osadzonych w nim, walczących każdego dnia o przetrwanie, wygłodzonych więźniów. Druga obejmuje płaszczyznę chylącej się ku upadkowi III Rzeszy. Ta przedstawiona zostaje głównie z punktu widzenia jednego z komendantów obozu – Brunona Neubauera i jego żony Selmy.

Obraz fikcyjnego obozu koncentracyjnego przedstawiony został w sposób werystyczny. Bezwzględne zasady, wszechobecne okrucieństwo wespół z niegasnącą wolą przetrwania osadzonych w nim, odliczających dosłownie dni do wyzwolenia więźniów, przedstawicielem których będzie przede wszystkim noszący numer 509 – Fredrich Koller, jego przyjaciel Bucher czy najmłodszy – rezolutny Karel, opisane zostały w sposób wierny i rzeczowy, przy tym jednak głęboko poruszający. Remarque daleki jest od epatowania przemocą. W typowym dla siebie reporterskim, trzeźwym, nieskomplikowanym stylu kreśli obozowe realia, które koncentrują się przede wszystkim na celnym i sugestywnym odmalowaniu kondycji psychicznej bohaterów skłębionych w barakach za drutem kolczastym.

„Walka o skórkę chleba stała się ważniejsza niż cała reszta, podobnie jak zrozumienie, że nienawiść i wspomnienia mogą zniszczyć zagrożone jestestwo tak samo jak ból.”

To prawdziwie wielkie studium ludzkiej psychiki, jej kondycji oraz nieustraszonej woli przetrwania w obliczu trwającego latami zniewolenia, więzienia, głodu i faszystowskiego okrucieństwa. „Kto by chciał zginąć w ostatnim momencie?”, pada stwierdzenie jednego z więźniów. Tytułowa „iskra życia” nieustraszenie tli się w osadzonych, często dogorywających już li jedynie ludziach. Remarque wiernie oddaje ich stan, wskazując jak wielka jest ich wola przeżycia oraz jak dalece mocno zakorzeniona tkwi w nich choć wątła, ale jednakże nadzieja na ocalenie, podsycana chociażby szczerą miłością (za przykład niech posłuży postawa Buchera i Ruth Holland).

Niemiec rzuca jednocześnie światło nie tylko na hierarchiczność, bezwzględność i kaprysy nazistów, ale przede wszystkim na ich zaślepienie, fanatyzm oraz wyrachowanie. Ich przedstawicielem okaże się Bruno Neubauer, do końca wierzący w faszystowską siłę, której jest reprezentantem. Nie dopuści do głosu myśli, iż zbliżający się nieubłaganie front oraz bombardowanie Mellern jest wyraźnym i czytelnym sygnałem, iż III Rzesza upada. Swojej siły upatrywać będzie zarówno we władzy, jaką piastuje w obozie, ale też w możliwościach okazyjnego zakupu nieruchomości poza nim. To zaślepiony „pan życia i śmierci”. Trzeźwo w tej sytuacji zdaje się myśleć jedynie jego żona Selma, zdająca sobie doskonale sprawę z powagi sytuacji, próbująca przekonać męża do swoich racji i ucieczki przed alianckim frontem.

„Iskra życia”, choć powieść to zatrważająca, zaskakująco dobrze oddająca realizm zarówno życia więźniów w obozie, jak i życia ich oprawców poza ich murami, głównie w obliczu upadku świata, w który fanatycznie ci drudzy do końca wierzyli. Będący przedstawicielem straconego pokolenia Erich Maria Remarque doskonale zna kondycję ludzkiej psychiki w obliczu grozy wojny, co po raz wtóry udowadnia. To książka zarówno o tlącym się do końca człowieczeństwie jak i jego upadku. Autentyzm tej narracji porusza do głębi.

www.bookiecik.pl

Iskra życia” to boleśnie realistyczna powieść, w której jej autor – Erich Maria Remarque kreśli grozę nazistowskiej rzeczywistości roku 1945 z dwóch perspektyw. Pierwsza to koszmar życia w obozie koncentracyjnym w Mellern, widziana oczami osadzonych w nim, walczących każdego dnia o przetrwanie, wygłodzonych więźniów. Druga obejmuje płaszczyznę chylącej się ku upadkowi III...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Relacji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z półtorarocznego pobytu w obozie pracy w Jercewie w Związku Radzieckim przedstawiać nikomu bliżej nie trzeba. Książka ikona. Książka świadectwo. Książka, niestety, nadal wstrząsająco aktualna. Po tej lekturze ma się wrażenie, że lata płyną, a na wschodzie cały czas ten sam świat. Inny świat.

„Inny świat. Zapiski sowieckie” przedstawia barbarzyństwo, niesprawiedliwość, bezwzględność systemu, który za cel obiera sobie wyzysk a może po prostu złamanie człowieka i jego godności. Książka dająca jednocześnie maluteńkie światełko nadziei – wiarę w moc literatury. „Zapiski z martwego domu” Dostojewskiego odgrywają podwójną rolę, dają autorowi siłę do przetrwania kolejnego dnia, a także stają się inspiracją do spisania wspomnień z pobytu w łagrze.

Relacji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z półtorarocznego pobytu w obozie pracy w Jercewie w Związku Radzieckim przedstawiać nikomu bliżej nie trzeba. Książka ikona. Książka świadectwo. Książka, niestety, nadal wstrząsająco aktualna. Po tej lekturze ma się wrażenie, że lata płyną, a na wschodzie cały czas ten sam świat. Inny świat.

„Inny świat. Zapiski sowieckie”...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Strzygi, wilkołaki, zmory. Och, pamiętam jak czytałam „Starą Słaboniową i spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej, w której tak wspaniale przywołany został świat nadprzyrodzonych stworzeń, mocno osadzony w wierze słowiańskiej, jednocześnie tak jakoś mi bliski, znajomy, swojski.

Okazuje się, że podobny klimat wyczarował Artur Żak w książce „Kołatanie”. Tutaj miast Starej Słabobiowej będzie babcia Aniela, wdowa po Bronku. Będzie też dusza Bronka, dla której Aniela uparcie będzie szykować codzienną strawę. Będzie również Piotr, wnuk Anieli, mocno stąpający po ziemi mężczyzna, który początkowo nie będzie zawierzał słowom babci, raz za razem przywołującej kolejne zabobony, ludowe wierzenia, przestrzegającej przed boginkami czy zmorą.

Świat istot nadprzyrodzonych okaże się równie bliski jak ten nam znany. A obecność w tych przeplatających się wzajemnie dwóch wymiarów, jakby stanowiły spójną całość, okaże się fascynującym i niemal mistycznym przeżyciem. Historia, która przeniesie dosłownie i w przenośni w inny świat, idealna dla lubiących powieści nie tylko w nurcie wiejskim, ale historie z wyrazistą nutą realizmu magicznego, zawierające wątki mitologii i wierzeń słowiańskich.

Słuchałam audiobooka w doskonałej interpretacji Janusza Zadury, ale korci mnie, by zakupić książkę. Lubię takie pozycje mieć na wyłączność, w sensie materialnym. Prowadząc cykl „soboty z audiobookiem”, wierzę, że wiecie, iż nie namawiam Was do słuchania omawianych książek wyłącznie formie audio. Jeśli nie lubicie tej formy, zawsze możecie oczywiście sięgnąć po tradycyjny egzemplarz. Szczególnie, gdy książka jest tego warta. Ta jest 🙂

www.bookiecik.pl

Strzygi, wilkołaki, zmory. Och, pamiętam jak czytałam „Starą Słaboniową i spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej, w której tak wspaniale przywołany został świat nadprzyrodzonych stworzeń, mocno osadzony w wierze słowiańskiej, jednocześnie tak jakoś mi bliski, znajomy, swojski.

Okazuje się, że podobny klimat wyczarował Artur Żak w książce „Kołatanie”. Tutaj miast Starej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zagadka, wokół której toczy się akcja najnowszej powieści Roberta Małeckiego pt.: „Zapadlina” dotyczy zaginionego przed dwudziestoma laty Jacka Malinowskiego. Ciała mężczyzny nigdy nie odnaleziono, oficjalnie uznano, iż najprawdopodobniej zginął w wypadku. Wszystko zmieniają zeznania świadka, który to na łożu śmierci rzuca inne światło na sprawę, co też staje się przyczynkiem do wznowienia śledztwa. Do akcji wkracza komisarz Maria Herman. Tymczasem ktoś próbuje zamordować żnińskiego lekarza, sprawie przyglądać zaczyna się podkomisarz Olgierd Borewicz, były partner zawodowy Marii. Co i czy te dwie sprawy mają ze sobą wspólnego? Czy zdarzenia spowodują, że para znów połączy siły?

Robert Małecki łączy wiele wątków, nie tylko tych kryminalnych ale również dotyczących życia policjantów Archiwum X. Na wszystko i wszystkich kładzie się mroczny cień przeszłości, a sposób w jaki duet śledczych rozproszy ów mrok, by ujrzeć prawdę jest naprawdę wciągający. To pogmatwana historia, w centrum której stanie zdrada, w najróżniejszych swych odsłonach. Istotny będzie tutaj z jednej strony brak zrozumienia, współczucia i niszczący poczucie godności oraz wiarę w siebie ostracyzm, z drugiej zaś strony będziemy mieć do czynienia z usilną próbą poszukiwania szczęścia i wyrozumiałości, co finalnie okaże się zwodnicze i zgubne.

Nie będę zdradzać co, gdzie i kiedy, bo mocno bym musiała spoilerować, a tego nie chcę. Dlatego też pozostawię taką oględną zachętę. Powiem tylko, że warto sięgnąć po trzeci tom cyklu z Herman i Borewiczem, jeśli czytaliście dwie poprzednie. Jeśli nie znacie serii to i tak polecam. Ja nie czytałam poprzednich, a tutaj świetnie się odnalazłam. Co więcej, czuję się mocno zmotywowana, by nadrobić zaległości.

Na koniec dodam jeszcze, iż intrygujący w „Zapadlinie” jest również wątek starej, opuszczonej kopalni soli w Wapnie i informacje dotyczące katastrofy, w wyniku której na jej terenie doszło do poważnych skutkach zapadnięć ziemi. Bardzo lubię, gdy autorzy przemycają takie historie. Nie tylko bardzo uwiarygodniają tło powieści ale też motywują do własnych poszukiwań informacji w poruszanym temacie. Bardzo dobra robota Panie Robercie.

www.bookiecik.pl

Zagadka, wokół której toczy się akcja najnowszej powieści Roberta Małeckiego pt.: „Zapadlina” dotyczy zaginionego przed dwudziestoma laty Jacka Malinowskiego. Ciała mężczyzny nigdy nie odnaleziono, oficjalnie uznano, iż najprawdopodobniej zginął w wypadku. Wszystko zmieniają zeznania świadka, który to na łożu śmierci rzuca inne światło na sprawę, co też staje się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oto książka, którą pochłonęłam niemalże „na raz”.

„Sztuczny miód” splata losy dwóch pielęgniarek: Basi i Marylki. Basia jest żoną milicjanta i wiedzie dosyć wygodne, niemalże nowoczesne życie. Ubolewa, iż oceniania jest przez pryzmat pracy męża, ceni sobie jednak status majątkowy, jaki jego praca jej zapewnia. Wszystko staje jednak na głowie, gdy na jej drodze pojawi się kolega z pracy, zdecydowanie bardziej zaangażowany uczuciowo aniżeli jej własny mąż. Marylka zaś pochodzi z typowo śląskiej rodziny z tradycjami. Mąż pracuje w kopalni „Wujek” i angażuje się w działalność „Solidarności”. Z chwilą gdy kobieta postanowi pomóc choremu sąsiadowi i zorganizować lekarstwa u krewnego w NRF i jej związek poddany zostanie próbie. Na domowe kryzysy nałoży się dodatkowo gęstniejąca atmosfera na scenie polityczno-społecznej, strajki w kopalni i wzmagająca się potrzeba ustrojowych zmian.

Powieść Sabiny Waszut to sentymentalna podróż poprzez społeczno-polityczne transformacje, jakie miały miejsce we wczesnych latach 80-tych. Cudownie, z detalami oddane zostały realia tamtych czasów. Puste sklepowe półki i kolejki, świniobicie, panierowana mortadela czy paczki z zachodnich Niemiec – to tylko nieliczne odcienie tamtych miesięcy i lat. Schyłek PRL-u i narastająca fala zmian, odrzucająca komunizm i domagająca się demokracji, pacyfikacja kopalni „Wujek” czy zamach na Jana Pawła II – pisarka przywołuje większość kluczowych dla tych lat wydarzeń. Wszystko zaś zaskakująco wiernie, realistycznie, dokładnie, rzeczowo i prawdziwie.

Nie brak w tej powieści emocjonalnej nuty. Historyczna prawda wzrusza i wywołuje rozrzewnienie, ale ważne są tutaj również relacje pomiędzy bohaterami. Bywają osamotnieni, pogubieni, związani pracą ale niepozbawieni marzeń, jak to w życiu – nieustająco poszukują szczęścia i miłości. Czy je odnajdą nie zdradzę. Sięgnijcie po „Sztuczny miód”, by sprawdzić to osobiście. To ujmująca powieść o zwykłym, codziennym życiu w czasach schyłkowego PRL-u, napisana z czułością i wyczuciem, lekko ale solidnie. Historia, która i z którą się płynie.

www.bookiecik.pl

Oto książka, którą pochłonęłam niemalże „na raz”.

„Sztuczny miód” splata losy dwóch pielęgniarek: Basi i Marylki. Basia jest żoną milicjanta i wiedzie dosyć wygodne, niemalże nowoczesne życie. Ubolewa, iż oceniania jest przez pryzmat pracy męża, ceni sobie jednak status majątkowy, jaki jego praca jej zapewnia. Wszystko staje jednak na głowie, gdy na jej drodze pojawi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej miejscowości, w pustym domu budzi w trzydziestosześciolatce wspomnienia z lat dziecinnych. To szczątkowe migawki z życia ważnych dla kobiety osób pod postacią wypłowiałych wspomnień, niedopowiedzeń, niewypowiedzianych słów i latami skrywanych tajemnic. Budzić się będą do życia dzięki starym fotografiom, dociekliwości Katariny i pomocy Frau Józefiny, która początkowo niepewnie, w końcu coraz śmielej poprowadzi kobietę poprzez meandry życia poszczególnych członków jej rodziny.

 „Pewnego dnia tajemnice zaczęły wyskakiwać ze wszystkich stron, jak rwący potok, lawina, jak zgniecione prześcieradło i kołdra upchnięte do ciasnej skrzynki na pościel. Już nikt i nic nie mogło ich złapać i włożyć z powrotem do ciemności, do udawanego zapomnienia.”

„Unterstadt” to poruszająca saga rodzinna, w której Ivana Šojat splata losy czterech pokoleń kobiet mieszkających w chorwackim Osijeku. Ich życie boleśnie naznaczone będzie drugą wojną światową a później rządami Tity. Wojenna zawierucha, tożsamościowa nienawiść, niesprawiedliwe osądy okolicznej społeczności wywrą na nich bezpośredni wpływ, bezwzględnie je okaleczając i powodując, iż  latami nie będą chciały przywoływać duchów przeszłości. Swoje prawdziwe korzenie i poczucie tożsamości skrzętnie zamkną w czeluściach niepamięci, co będzie się stopniowo acz skrupulatnie nawarstwiać, by finalnie przeistoczyć się głębokie traumy i zatruć ich egzystencję.

„Człowiek musi nauczyć się wybaczać drobne nieporozumienia, kłótnie strzepnąć z siebie jak zasuszone błoto. Inaczej sam ugrzęźnie, utonie w bagnie.”

Chorwatka snuje gęstą opowieść o grozie wojny, głównie z kobiecego punktu widzenia. To przez pryzmat kobiecych portretów ukaże toczącą się nienawiść pomiędzy poszczególnymi nacjami. Mężczyźni, aktywnie uczestniczący w konfliktach lub też wręcz przeciwnie – emigrujący z kraju, pozostaną tak naprawdę niemymi świadkami tragedii, których, chcąc nie chcąc, pozostaną integralną częścią a nawet ich przyczyną. To powieść o kobietach, ich zagubieniu, samotności i niesprawiedliwości, która toczy ścieżki ich życia.

Šojat pokaże, iż nie można tożsamości definiować zero-jedynkowo. Odwrócone zostaną tutaj role kata i ofiary. Wzorem rasistowskiego i jakże krzywdzącego „Untermensch” stworzy się tytułowy „Unterstadt”, miejsce, w którym główną drogą do przeżycia okaże się wyparcie własnych korzeni i okrycie przeszłości zasłoną milczenia. Istotną rolę odegra komunistyczny obóz pracy w Valpovo. Kluczowy okaże się tym samym aspekt niemieckości. Bycie Niemcem będzie bowiem równoznaczne z noszeniem tożsamościowego piętna. „To nie są czasy, aby mieć dzieci, właściwie to nie są czasy dla ludzi”, padnie jakże trafne i deprymujące jednocześnie stwierdzenie. „Każdy naród ma swoich zbrodniarzy”, ktoś skonstatuje. Wszystko to zaś celnie odda ducha historycznych zawirowań i uwarunkowań, które stały się kanwą niniejszej powieści.

Mroczne społeczno-historyczne realia złagodzone zostaną poetyckim językiem. Chorwatka snuje tę opowieść w sposób eteryczny, ujmująco piękny, co doskonale oddaje przekład Sinišy Kasumović. Groza wojny zmiękczona zostaje tutaj rutynową prozą życia, niepozbawioną scenami pełnymi czułości, jak chociażby scena oświadczyn Klary i Petera. Mocną stroną będą tutaj metafory, dzięki nim głos bohaterów „przytłoczony upałem, będzie zmieniał swą teksturę” a ich oczy przypominać będą przykładowo „szklane kulki”. Sam powrót do domu narratorki Katariny będzie zaś nosić znamiona katharsis, oczyszczenia, które, dzięki i za sprawą Frau Józefiny – strażniczki pamięci jej przodków – pozwoli kobiecie poznać prawdę, przepracować ją, w pełni zrozumieć, a finalnie odciąć się od niej. Piękna i jednocześnie dojmująco smutna powieść, w której zmowa milczenia, niczym węzeł gordyjski, splata losy spokrewnionych ze sobą osób.

www.bookiecik.pl

Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jego babcia ma na imię Rosemarie. Kim twierdzi, że kiedyś była potworem. Pragnie tym samym rozumieć jak to jest być nią i z czego wynikać może ów chłód, który spowija jej osobę. Przychodzi mu to jednak z trudem. Ona cierpi bowiem na demencję, leży w szpitalu i nie sposób już czegokolwiek jej dopytać. Pozostają wspomnienia – jego własne oraz jego Matki – niespełnionej życiowo fryzjerki, kobiety przeczesującej nie tylko włosy klientów ale również drzewo genealogiczne swojej rodziny. Migawki z życia bliskich Kima łączyć będą się z zapiskami na temat przodków, osoba autorska zaś w gąszczu rodowych anegdot poszukiwać będzie własnej tożsamości. „Drzewo krwi” to opowieść nie tylko o poszukiwaniu korzeni, ale przede wszystkim o poszukiwaniu własnego „ja”, szczególnie, gdy to „ja” długo pozostaje nieokreślone i niejednoznaczne.

W swej debiutanckiej powieści Kim de l’Horizon przywołuje historię osoby niebinarnej. Osoba autorska cały czas poszukuje swojej tożsamości. Boi się własnego ciała, czuje do niego pogardę, ma wrażenie, że ono nie jest jego własnością. „Jestem w języku obcym”, mówi o sobie. Jako dziecko nie potrafi zdecydować kim jest. Nie chce być chłopcem, gdyż zdaniem matki mężczyźni są ordynarni i traktują kobiety jak przedmioty. Nie chce też być kobietą, choć podoba mu się ich emocjonalność i fakt, iż mogą o siebie dbać. Nie wierzy jednak w płcie, dlatego też decyduje, że będzie płciowo niewidzialne. W narracji tej Kim próbuje wyrazić to, co czuje i jak doszło do momentu, w którym zdał_ sobie sprawę kim tak naprawdę jest.

„Drzewo krwi” to nie tylko powieść o poszukiwaniu siebie. To przede wszystkim dojmująco smutna narracja o ciężkim bagażu przeszłości, o opresji rodziny, rozczarowaniach, strachu i wstydzie, których doświadczają kobiecie postaci, a które przedkładają się na życie i wybory osoby autorskiej. Kim cały czas ma wrażenie, że matka chce ukarać go za swoje niepowodzenia, a on_ , studiując_, spełnia jedynie jej niespełnione marzenia. Istnieje nie dla siebie, a dla niej. Lodowate relacje pomiędzy nim a Matką zaś, wynikają z jej oziębłych i bezdusznych relacji z własną matką a babcią Kima. Stosunki między nimi pozostają nad wyraz chłodne i nieczułe, co przedkłada się w znacznej mierze na tożsamościowy chaos mentalny Kima, jego zagubienie i osamotnienie.

„Bo przecież faktycznie nigdy nie był_m gejem, bo bycie gejem jest możliwe jedynie wówczas, gdy człowiek wierzy w to, że istnieją dwie płcie, a człowiek leci na tę samą (…)”, stwierdzi pewnego dnia, raz za razem próbując znaleźć odpowiednie słowa, by wyrazić i zdefiniować nimi siebie. W tych wyznaniach będzie dużo dosadności i bezpośredniości, ale zwierzenia te pozostaną bardzo intymne, niejednokroć bolesne, wstrząsające i przeszywające na wskroś. To psychiczna ekspozycja osoby mentalnie poharatanej i pokaleczonej. Kiedy zdecyduje się finalnie wyjawić Babce to, kim jest i kim się przez lata stawał, z obawy przed jej gniewem i reakcją decyduje się w listach do niej na wykorzystanie języka angielskiego, który najlepiej Kima definiuje, ale którego nie jest w stanie zrozumieć Rosemarie.

Zarówno odważny i niecodzienny sposób narracji, w której to odnajdziemy dwa różne sposoby zapisu języka niebinarnego (poprzez stosowanie podkreślnika „_” , np. „pojechał_m” lub / i stosowania języka neutratywnego „pojechałom”), jak i kreacja postaci, w której ogromną rolę odgrywa wewnętrzne rozedrganie, tożsamościowa sporność, ogrom rodowych sekretów i legend, tak pełnych chłodu, niesprawiedliwości oraz tajemnych i magicznych powiązań z naturą, sprawiają, iż odbiór powieści jest doświadczeniem osobliwym. To eksperymentalna forma, obcowanie z którą wprawi w pewien dyskomfort psychiczny, zakłopotanie czy też poczucie zagubienia.

Uczucia te pogłębi dodatkowo zabieg tłumaczki Elżbiety Kalinowskiej, która nieszablonowo i zupełnie eksperymentalnie, w przypadku przekładu rozdziału w języku angielskim, wspomagała się narzędziem ChatGPT. Chwyt ów wpędza dodatkowo w poczucie niepewności, wzmaga odczucie mentalnej aberracji. To zdecydowanie lektura, która wymaga umiejętności wyjścia poza szeroko przyjęte ramy heteronormatywnego myślenia oraz wyjścia poza ogólnie przyjęte normy „naturalności” i mentalnego bezpieczeństwa. Powieść odważnie przesuwająca granice, ciekawa w formie, niejednoznaczna i świeża, wymagająca jednak skupienia i otwartego, tolerancyjnego umysłu.

www.bookiecik.pl

Jego babcia ma na imię Rosemarie. Kim twierdzi, że kiedyś była potworem. Pragnie tym samym rozumieć jak to jest być nią i z czego wynikać może ów chłód, który spowija jej osobę. Przychodzi mu to jednak z trudem. Ona cierpi bowiem na demencję, leży w szpitalu i nie sposób już czegokolwiek jej dopytać. Pozostają wspomnienia – jego własne oraz jego Matki – niespełnionej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystko płynie” to powieść, w której Wasilij Grossman opisuje losy pięćdziesięcioletniego Iwana Grigorjewicza, mężczyzny, który po trzydziestoletnim czasie spędzonym w sowieckich łagrach odzyskuje wolność i próbuje od nowa dostosować się do życia w Związku Radzieckim. Adaptacja przychodzi mu z trudem, z jego dawnego życia pozostało bowiem niewiele. Relacje ze stryjecznym bratem okazują się oziębłe, spowodowane głównie jego obawami o swoją karierę naukową. Żona zaś wyszła ponownie za mąż. Łagiernik nie może przywyknąć do otaczającej go rzeczywistości. Czuje się samotny i wyobcowany, tuła się po kraju, a pamięcią wraca do czasów spędzonych w zamknięciu.

„I oto nastały dla niego dni życia na wolności, a on ciągle czeka na powrót czegoś dobrego, młodego.
Tamtego ranka w pociągu obudził się z poczuciem beznadziejnego osamotnienia. Był rozgoryczony po spotkaniu ze stryjecznym bratem, a Moskwa ogłuszyła go i przytłoczyła. Bryły wieżowców, strumień samochodów, sygnały świetlne, tłumy snujące chodnikami – wszystko to było mu obce, wydawało się dziwne.”

Uderzająca jest alienacja Grigorjewicza. Dojmująca samotność, poczucie oderwania od rzeczywistości, która płynie, a z której latami mężczyzna był wyłączony są dlań obezwładniające i opresyjne jak i opresyjny jest system, który skazał go najpierw na pobyt w obozach a później na tułaczą wędrówkę po kraju. Ten niewiele ma mu już do zaoferowania, prócz bolesnych wspomnień i gorzkich refleksji na temat totalitarnych rządów Stalina. Tym samym „Wszystko płynie” staje się historiozoficznym świadectwem zniewolenia jednostki przez ustrój, który przedkłada dobro państwa nad dobro jednostki oraz, który stawia na wykonanie założonego planu, nie zważając na dobrobyt swoich obywateli.

„(…) pali się, niebo się pali, ziemia się pali! (…) Nie, nie paliło się niebo, to życie się paliło.”

To powieść przepełniona migawkami z życia obywateli ZSRR epoki Stalina. Życie Iwana Grigorjewicza splatać się tutaj będzie z licznymi dygresjami, począwszy od przedstawienia brutalnej polityki wobec kułaków a w konsekwencji przywołania Hołodomoru, po próbę osądzenia wszelkich donosicieli i szpicli działających na usługach partii. Wasilij Grossman łączy tutaj konwencje, od poruszającego i wstrząsającego monologu współlokatorki głównego bohatera – Anny Sergiejewnej na temat Wielkiego Głodu w latach 1932-1933, po formę dramatu, w którym oskarżyciel pod osąd poddaje „Judaszów” i tajnych współpracowników systemu, przedstawiając ich pobudki, motywy działania i punkt widzenia.

„Ale czy wiecie, co jest najwstrętniejsze w szpiclach i donosicielach? Myślicie, że zło, które w nich tkwi?
Nie! Najstraszniejsze jest tkwiące w nich dobro, najsmutniejsze jest to, że są pełni zalet i cnót.
To kochający, czuli synowie, ojcowie, mężowie… Zdolni do dobrych uczynków, heroicznej pracy.”

Styl dzieła Wasilija Grossmana jest oszczędny lecz paraliżująco celnie i dosadnie dokumentujący realia życia w stalinowskim reżimie. Autor stroni od emocji, wiele obrazów przywołanych zostaje w reporterski sposób. Nie ograbia to jednak książki z historycznej prawdy. Wręcz przeciwnie, „Wszystko płynie” pozostaje bezapelacyjnym świadectwem stalinowskich zbrodni, traktatem na temat bezwzględności prowadzonej przez niego polityki oraz aktem oskarżenia wobec bezduszności opresyjnego systemu. To porażająca powieść drogi, w której jednostka zniewolona zostaje przez państwo, a towarzyszące jej poczucie strachu pozostaje uczuciem hipnotyzującym, odbierającym niejednokrotnie zdolność logicznego myślenia, a tym samym człowieczeństwo i przyzwoitość.

„Gdzie z jest epoka rosyjskiej wolnej duszy ludzkiej? Kiedyż nadejdzie? A może jej nie będzie, może nie nadejdzie nigdy?”, pyta Grossman, a pytanie to, w obliczu współczesnych wydarzeń na linii rosyjsko-światowej, pozostaje nie tylko zaskakująco, ale jednocześnie zatrważająco aktualne. Książka, obezwładniająca, wzmagająca czujność oraz poczucie strachu o współczesność. Wszak, jak pisze autor: „Po śmierci Stalina dzieło Stalina nie umarło. Tak jak w swoim czasie nie umarło dzieło Lenina. Żyje zbudowane przez Stalina państwo pozbawione wolności.”

www.bookiecik.pl

„Wszystko płynie” to powieść, w której Wasilij Grossman opisuje losy pięćdziesięcioletniego Iwana Grigorjewicza, mężczyzny, który po trzydziestoletnim czasie spędzonym w sowieckich łagrach odzyskuje wolność i próbuje od nowa dostosować się do życia w Związku Radzieckim. Adaptacja przychodzi mu z trudem, z jego dawnego życia pozostało bowiem niewiele. Relacje ze stryjecznym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mona Tarrile-Byrne to urodzona w Peru wykształcona Latynoska. Jej debiutancka powieść okrzyknięta została mianem „radykalnego zjawiska”, ona sama zyskuje tym samym uznanie i rozgłos. Zaproszona zostaje na najbardziej prestiżowy festiwal literacki w Szwecji, podczas którego wręczona zostaje ważna dla literackiego świata Nagroda Basske-Wortza. Wraz z dwunastoma innymi finalistami nagrody bierze udział w „Meetingu”, zamkniętym wydarzeniu z licznymi sesjami, panelami, wykładami i autorskimi przemowami. Literaci prowadzą dysputy na temat własnej twórczości i kondycji literatury, a ich przemowom przyświeca jeden cel: zgarnięcie zwycięskiej statuetki oraz 200 tysięcy euro głównej nagrody.

„Cicha bitwa pióra i atramentu jednoczy nas w oddział przyjaciół i kochanków”

Mona jest w trakcie pisania drugiej powieści, co spala ją do cna. Wspomaga się licznymi używkami, nie obcy jest jej alkohol, marihuana, ambien, ketamina czy valium. Dodatkowych doznań poszukuje poprzez sesje wirtualnego (i nie tylko) seksu. Nieustająco balansuje między jawą a snem, poszukując, jak sama mówi, „alkoholowej ekstazy i barbituranowej życzliwości”. Uczestnictwo w festiwalu jest dla niej okazją zakosztowania „Prawdziwego Życia”, co jednak nie pomaga jej w odnalezieniu psychicznego spokoju. Prowadzenie w kuluarach pozornie nieszkodliwego i przyjaznego „small talku” z kolegami i koleżankami po fachu wyzwoli w kobiecie głęboko skrywane demony a także sprawi, iż na światło dzienne wyjdzie mroczna tajemnica z przeszłości.

„My pisarze, jesteśmy dowodem na to, że życie jest książką i że się pisze.”

W swojej książce Pola Oloixarac brutalnie obnaża hipokryzję świata literatów, którzy zarówno podczas luźnych i niezobowiązujących rozmów oraz w trakcie oficjalnych przemów nieustająco taksować będą się wzrokiem i poddawać wzajemnym, krytycznym ocenom. Na wierzch wypłynie ich egoistyczna i megalomańska szczerość, przekonanie o własnej wyjątkowości i wyższości oraz powierzchowność ich wzajemnych relacji. Ta okaże się podszyta czystą zazdrością w stosunku do siebie nawzajem i odnoszonych sukcesów. To wszystko wyzwoli w zaproszonych gościach potrzebę obopólnej konfrontacji. Pisarze i pisarki, poeci i poetki będą nieustająco się zwodzić i uwodzić, ironizować i snuć insynuacje, po których nie jeden i nie jedna z nich odczuje psychiczny dyskomfort oraz niepewność. Nie zabraknie tutaj ciętych ripost i bolesnych przytyków, wszystko zaś pod otoczką pozornie przyjaznej, niezobowiązującej i luźnej atmosfery.

„Google to antypowieść dla ludzkiej powieści”.

Argentynka dodatkowo pochyla się nad poczuciem zagubienia początkujących literatów, nad którymi ciąży presja środowiska, by kolejna powieść okazała się lepsza od debiutu. Ów nacisk sprawia, iż tytułowa bohaterka często czuje „przypływ emocji, wzbierające nagle wewnętrzne burze, które próbowała stłumić za wszelką cenę”. Jednocześnie podjęta zostaje problematyka pisarskich osobowości, które ocenione zostają w kategorii przezroczystych i nijakich oraz braku w środowisku pisarskim świeżej krwi. Środowisko przedstawione zostaje jako megalomańskie i skoncentrowane na sobie i własnym dorobku. Wypunktowana zostaje tematyka twórczości, przesiąkniętej ideologicznymi pobudkami, polityką i nienawiścią, czy też odtwórczymi i nużącymi refleksjami na temat szeroko pojętej współczesności.

„Nigdy nie wiemy, czym jest prawdziwa poezja, ale to, co z wiersza robi poezję, to wrażenie, że cię z czegoś okrada (…)”.

To jednocześnie narracja o powolnej acz konsekwentnej dezintegracji osobowości oraz uprzedmiotowieniu nie tylko ciała ale też tożsamości. Wyniszczające się zatracanie w narkotycznym uniesieniu tytułowej bohaterki będzie silą napędową akcji „Mony”. Jej finał okaże się równie wstrząsający co nieprzewidywalny. Nie zabraknie w nim groteski, na pewno jednak pozostawi czytelnika w poczuciu niepewności. To bez wątpienia zakończenie podlegające wielu dyskusjom i możliwościom interpretacyjnym.

„Nienawiść sprawia, że pewne grupy stają się widoczne, a dyskursy czytelne”.

„Mona” to powieść zwodnicza. Oloixarac mistrzowsko łączy to, co rzeczywiste z tym, co halucynogenne i fantasmagoryczne. Erotyczne uniesienia, wspomnienia i fantazje bohaterki tak płynnie i zgrabnie splatać będą się z jawą, iż dociekanie co jest prawdą a co li narkotycznym uniesieniem okaże się trudem próżnym i z marszu spalonym na panewce. Dosadny i nieprzejednany język nie ułatwi sprawy. To utwór bezkompromisowy a jednocześnie niepozbawiony zapadającego w pamięć charakteru.

www.bookiecik.pl

Mona Tarrile-Byrne to urodzona w Peru wykształcona Latynoska. Jej debiutancka powieść okrzyknięta została mianem „radykalnego zjawiska”, ona sama zyskuje tym samym uznanie i rozgłos. Zaproszona zostaje na najbardziej prestiżowy festiwal literacki w Szwecji, podczas którego wręczona zostaje ważna dla literackiego świata Nagroda Basske-Wortza. Wraz z dwunastoma innymi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pewnego majowego dnia na wyspę Uznam w poszukiwaniu grobu barona Alberta Maksymiliana Randy, przybywa Woldemar Skawronsky. Baron zwany potocznie Aleksem był bratem jego babci, w 1942 roku zmarł na Pomorzu. Okazuje się, iż jego nagrobkiem, mimo upływu wielu lat, nadal ktoś się opiekuje. Pochodzący z Bukowiny mężczyzna pragnie odnaleźć ową osobę, by porozmawiać o przodku, który nieustannie, z niejasnych przyczyn zaprząta mu głowę. Jego postać jest dla Woldemara swego rodzaju obsesją, niejasne okoliczności jego samobójczej śmierci swoistą idée fixe. Czuje dziwną mentalną łączność z przodkiem, dlatego też pragnie rozwikłać tajemnicę jego życia. Po nitce do kłębka trafia na staruszka nazwiskiem Heisert, który przekazuje mu trzydzieści zeszytów, będących pamiętnikami Randy, w których spisał przejmującą historię swojego życia. Jaką tajemnicę skrywał naukowiec, jaką prawdę o sobie i świecie, w którym żył odsłonił?

„Mówiłem jedynie prawdę. Ale prawda jest zawsze obszerniejsza od tego, co jesteśmy w stanie powiedzieć…”

Oleg Serebrian wykreował wielowymiarowego i niejednoznacznego zarazem bohatera, który wraz z kolejnymi etapami życia, traumatycznymi przeżyciami przechodzi niewyobrażalną a w swym finale dramatyczną transformację. Młody Aleks, jako obiecujący matematyk, docent na uniwersytecie w Getyndze, później prawa ręka dyrektora laboratorium matematyki i aerobalistyki centrum badawczego w Peeneműnde, mieszczącego się podczas II wojny światowej na Pomorzu to wielka nadzieja świata nauki. Ten uzdolniony naukowiec jako rasowy arystokrata za wszelką cenę chce uciec jednak od łatki prowincjusza, pragnie być człowiekiem towarzyskim i światowym, często podróżuje, zawodowo bywa przy tym niezdyscyplinowany, określany przez współpracowników jako osoba bez poczucia odpowiedzialności.

„Naprawdę obawiałem się samotności, broniłem się przed nią, ale nie dlatego, że pociągało mnie towarzystwo. W życiu nie zawsze szukamy rzeczy, które nam się podobają i nie zawsze uciekamy jedynie od tych, które wyzwalają nasz strach. Uciekamy jeszcze od tego, co kochamy, a wielkie, czyhające na nas niebezpieczeństwa tam właśnie się kryją.”

Ale to nie uniwersum naukowe doprowadzi tak naprawdę do upadku mężczyzny. W zapiskach padnie stwierdzenie, iż baron „miał niezwykle wrażliwą i delikatną strukturę psychiczną.” To człowiek o naturze lunatyka, istota „jakby lewitują w innym świecie”, człowiek o umyśle jasnym ale „i całkowicie zdewastowanym”. Delikatny, z romantyczną wizją świata, dla którego kluczowa staje się obsesyjna potrzeba przywiązania do drugiego człowieka. Najpierw będzie to zażyła przyjaźń z Enno, później małżeństwo z Doris, by swą finalną i destrukcyjną formę przybrać w relacjach pomiędzy Irminem oraz Wolfem Heisertami. Matematyk niczego bardziej nie będzie pragnął jak uchronić najbliższe mu osoby przed całym złem świata, a jako że dobrymi chęciami piekło jest brukowane, w sam środek owego piekła trafi.

Każda jedna z tych bliskich relacji okaże się bowiem tragiczna w skutkach, kluczowym momentem okaże się gorączkowe wyznanie Aleksa skierowane w kierunku Irmina: „powiedziałem więcej niż było trzeba, a zarazem za mało, żeby zostać zrozumianym tak, jak chciałem”. Baron czuć będzie się samotny, zagubiony, porzucony a świat pozostanie dlań miejscem obcym i nieprzyjaznym. Przepełniony nieszczęściem, bólem i niezrozumieniem bohater próbować będzie negatywne emocje przysłonić wewnętrzną potrzebą hedonizmu. W głębi duszy na zawsze pozostanie jednak dzieckiem, z głową pełną marzeń i poczuciem, iż winien do kogoś przynależeć i czuć się kochanym. Obezwładni go samotność, jak sam stwierdzi gorzko „wszędzie w powietrzu wyczuwałem gorzki smak końca. Wiedziałem dobrze, że wszystko jest ostatni raz (…)”.

Pulsująca podskórnie trwoga, targające wewnętrzne udręki, wynikające zarówno z przeobrażeń politycznych i społecznych, jakich będzie świadkiem (obie wojny światowe) jak i kolejne niepowodzenia w życiu prywatnym, zrodzą w nim z jednej strony wstyd za niemieckość a nawet antynazizm, z drugiej zaś spowodują definitywne zamknięcie w sobie intymności i prawa do wyrażania głośno własnych uczuć i poczucia szczęścia. Nie bez znaczenia będzie tutaj domniemanie środowiska odnośnie jego orientacji homoseksualnej, pozostającej od początku do końca li jedynie w sferze domysłu, niedopowiedzenia i iluzji oraz relacje z tak bardzo bliską dlań rodziną Heisertów. Wizja ostateczności, krańca i upadku, zarówno III Rzeszy jak i własnego pogrążać będą mężczyznę w coraz większym mroku i depresji.

Oleg Serebrian z niesłychanym pietyzmem i kobiecą niemal wrażliwością odmalowuje powolny proces przeobrażeń mentalnych bohatera. Wskazuje jak subtelne a nawet umowne są granice miłości, jak łatwo posądzić o ich przekroczenie, a tym samym zrujnować czyjeś życie. Opowiada jak mała jest granica między miłością i nienawiścią i jak wielce uczucia te się przenikają, a także podkreśla jak nawet największe i najszczersze relacje obrócić mogą się w proch i przekształcić w iluzoryczną mrzonkę.

Jednocześnie „Pod prąd” pozostaje epicką panoramą europejskiej rzeczywistości w najburzliwszym jej okresie, począwszy od relacji z barwnej Odessy i sielskich Czerniowic u progu XX wieku poprzez okres gospodarczej hossy w międzywojniu oraz rozkwitu nauki z echem najlepszych naukowców epoki (Einstein, Born czy Oppenheimer) po pełne grozy czasy drugiej wojny światowej z bezwzględnymi bombardowaniami Kolonii i Lubeki, na obozie zbrodniczych eksperymentów medycznych w Sachsenhaussen skończywszy. Mołdawski polityk kreśli pełne realizmu obrazy, w których nie brak zarówno malowniczych krajobrazów bałtyckiego Pomorza czy Bukowiny jak i wiarygodnego przedstawienia okrutnych realiów obozu koncentracyjnego. Rzeczywistość oddana zostaje w sposób plastyczny, malarski, co tylko wzmacnia opisywane w sposób szczery i wiarygodny przeobrażenia społeczne, zmiany mentalne i kulturowe.

„Pod prąd” to bowiem poruszająca powieść o przełomowych dla Europy dekad, kiedy brała
„ostatnie hausty powietrza przed śmiercią”. Historia, w której podczas gdy cała konstrukcja świata drżeć będzie w posadach, on sam pozostanie światem ruin i miejscem „do góry nogami”, podczas gdy cienie przeszłości wyglądać będą zewsząd, w centrum pozostanie człowiek jako istota wyobcowana i porzucona, niezrozumiana szerzej jednostka poszukująca pokoju i spokoju. Opowieść o skomplikowanej historii Europy oraz złożonej ludzkiej emocjonalności. Enigmatyczna i tragiczna, nad wyraz jednak piękna, o tym, iż „wielkie odejścia z naszego życia są, tak naprawdę bezgłośne” a „szczęście też ma swój zapach”.

Pewnego majowego dnia na wyspę Uznam w poszukiwaniu grobu barona Alberta Maksymiliana Randy, przybywa Woldemar Skawronsky. Baron zwany potocznie Aleksem był bratem jego babci, w 1942 roku zmarł na Pomorzu. Okazuje się, iż jego nagrobkiem, mimo upływu wielu lat, nadal ktoś się opiekuje. Pochodzący z Bukowiny mężczyzna pragnie odnaleźć ową osobę, by porozmawiać o przodku,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

"Policzone” Miklosa Bánffy’ego to pierwszy tom imponującej objętościowo „Trylogii Siedmiogrodzkiej” (kolejne tomy o tytułach „Zważone” i „Podzielone” ukażą się nakładem Wydawnictwa Officyna w kolejnych latach). Już otwarcie trylogii w doskonałym przekładzie Ireny Makarewicz stanowić będzie prawdziwie wielkie czytelnicze wyzwanie i – dla lubiących powieści pisanych w klasycznym, „starym” stylu, porównywalnym do największych dzieł Lwa Tołstoja – ucztę jednocześnie. To bowiem składająca się z sześciu części monumentalna historia o splatających się losach kuzynostwa węgierskich arystokratów, dla których głównym motorem napędowym okażą się dwie dziedziny: życie towarzyskie oraz polityka.

Dni młodzieńczego życia głównych bohaterów: Lászla Gyeröffy’a oraz Bálinta Abády’ego oraz ich rodzin upływać będą przede wszystkim na uciechach życia doczesnego. Ich codziennością okażą się liczne polowania, wyścigi konne, proszone obiady, przyjęcia i bale. Nieobce będą też pojedynki, wizyty w kasynach i szeroko pojęty karciany hazard. Daleko będzie im jednak do osiągnięcia pełni szczęścia. Tego, głównie na miłosnej niwie, nie osiągną. Dojrzewają bowiem w świecie konwenansów i aranżowanych małżeństw, co siłą rzeczy sprawi, iż na ich życiorysy cieniem nałożą się potajemne miłosne schadzki, mające na celu wypełnić powstałą siłą rzeczy uczuciową lukę. Podczas gdy Lászlo będzie szukał szczęścia w ramionach Kláry, Bálint spełnienia poszukiwać będzie u boku Adrienne.

Jak prawdziwe uczucia arystokratycznego kuzynostwa z marszu skazane będą na porażkę, tak również scena polityczna, której częścią zapragnie być głównie idealistycznie patrzący na rządzenie Bálint, okaże się miejscem dlań rozczarowującym. Scena rządzących Węgrami polityków okaże się bowiem miejscem karierowiczów, podburzających sąsiednich narodów, w tym Austriaków, Chorwatów czy Rumunów . Tym samym polityczne nastroje okażą się tożsame z powolnym schyłkiem Węgier: „Panował gorący, bojowy nastrój, z ostrzem wymierzonym w Wiedeń, a przy tym wciąż triumfowała wiara tłumu we własną siłę, i tylko liderzy partyjni zaczęli się niepokoić długotrwałym kryzysem rządowym, lecz pozostali bezradni – mieli przeciwko sobie opinię publiczną, rozgorączkowaną od patriotycznych sloganów”.

Miklos Bánffy w detalach przedstawił pogłębiający się węgierski kryzys polityczny w latach 1904-1905. „Policzone”, prócz dokumentowania kluczowych dla historii Węgier wydarzeń początku XX wieku, to jednocześnie barwna narracja o bujnym życiu towarzyskim ówczesnych arystokratycznych utracjuszy, dla których nieudolne próby zarządzania majątkiem, bankructwo oraz źle lokowane uczucia wraz z towarzyszącymi im dylematami oraz rozczarowaniami okażą się zasmucającą codziennością. „Za każdym razem, gdy coś się psuje, trafia się ktoś, kto jednak odnosi dzięki temu korzyść”, padnie stwierdzenie, które też zaskakująco trafnie opisze rzeczywistość sportretowanej w powieści klasy społecznej i okaże się zarówno kwintesencją jak i puentą „Policzonych”.

Pierwsza część „Trylogii Siedmiogrodzkiej” to powieść napisana kwiecistym stylem. Bánffy nie stroni od drobiazgowych opisów, które to – choć piękne, zdobne i drobiazgowo tworzące tło historii – mocno retardują samą i tak już powolną akcję. To powieść, w której tło społeczno-historyczne wespół ze stylem artystycznym przodują nad samym rozwojem fabuły. Dlatego też jest to książka wymagająca skupienia, poświęcenia jej zarówno czasu jak i uwagi, optymalna do niespiesznej lektury. Idealna dla fanów klasycznej XIX-wiecznej powieści.

www.bookiecik.pl

"Policzone” Miklosa Bánffy’ego to pierwszy tom imponującej objętościowo „Trylogii Siedmiogrodzkiej” (kolejne tomy o tytułach „Zważone” i „Podzielone” ukażą się nakładem Wydawnictwa Officyna w kolejnych latach). Już otwarcie trylogii w doskonałym przekładzie Ireny Makarewicz stanowić będzie prawdziwie wielkie czytelnicze wyzwanie i – dla lubiących powieści pisanych w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alicja Mort charakteryzuje się pewną specyficzną umiejętnością. Na podstawie mimiki, drobnych drgań mięśni twarzy, bezwarunkowych zachowań potrafi odczytać czy jej rozmówca, rozmówczyni kłamie. Kobieta pracuje w roli specyficznej pani detektyw, testuje zdradzających mężczyzn. Nie zawsze jednak trudniła się tym zawodem. Kiedyś pracowała w policji, pod okiem mentora Edwarda Górskiego. Sprawa sprzed lat, zabójstwo dziecka, wraca do niej wraz z tajemniczą przesyłką. Tym samym przeszłość splecie się z teraźniejszością, tajemnice sprzed lat wypływać zaczną na światło dzienne. Alicja zmuszona będzie nawiązać kontakt z miłością sprzed lat co zaprowadzi ją…

Tego oczywiście nie zdradzę.

„Asymetria” Bartosza Szczygielskiego to książka, którą trudno odłożyć. Czyta się praktycznie sama. Bardzo mocny i intrygujący początek i tajemnicza zagadka sprzed lat sprawiają, że historię tę chłonie się „na raz”. Nic nie jest tutaj oczywiste, wszystko pogmatwane, próżno samemu dociec o co chodzi. Końcówka, w moim odczuciu, dużo słabsza, akcja w szpitalu dość nieprawdopodobna i wydumana, ciąg przyczynowo-skutkowy nie do końca logiczny.

Przyjemny kryminał, bez epatowania brutalnością. Trochę obyczaju. Kreacja Alicji bardzo, bardzo na plus. Ciekawa jestem ciągu dalszego, bo to początek serii. Czekam zatem na kontynuację.

Alicja Mort charakteryzuje się pewną specyficzną umiejętnością. Na podstawie mimiki, drobnych drgań mięśni twarzy, bezwarunkowych zachowań potrafi odczytać czy jej rozmówca, rozmówczyni kłamie. Kobieta pracuje w roli specyficznej pani detektyw, testuje zdradzających mężczyzn. Nie zawsze jednak trudniła się tym zawodem. Kiedyś pracowała w policji, pod okiem mentora Edwarda...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wawrzyniec Hyska debiutuje brawurowo. Fabułę „Ciągu zbieżnego” rozwija nie tylko konsekwentnie ale też zaskakująco odważnie. Zaczyna niewinnie i niepozornie, śmiało przekraczając kolejne granice. Odważnie wikła swojego bohatera – Marka Lipke – w ciąg zdarzeń, które rozwiją się, prowadząc do zaskakującego i kontrowersyjnego finału. Wszystko zaś swój bieg bierze z chwilą, gdy do jego matki – Heleny Lipke dzwoni telefon z informacją, iż jej pracującego w szkole wyższej męża Henryka aresztowała policja. Podejrzany miał zdefraudować uczelniane pieniądze. Zdruzgotana kobieta postanawia na czas nieobecności męża przenieść się do syna, który od jakiegoś czasu nie mieszka już z rodzicami. W tym momencie rozpocznie się iście rodzinny galimatias, który zaprowadzi Marka do punktu, z którego nie będzie już odwrotu.

Ojciec skazany zostaje na areszt a Marek i Helena na siebie. Wizyta rodzicielki wwyzwoli w mężczyźnie potrzebę uprzątnięcia swojego otoczenia. Jak nadmiarowe okaże się towarzystwo Heleny, tak i niepotrzebne staną się nagromadzone latami rzeczy. Marek Lipke rozpocznie tym samym projekt oczyszczania życia ze zbędnych przedmiotów, począwszy od nagromadzonych w portfelu kuponów promocyjnych do sieciowych sklepów, poprzez uprzątnięcie mieszkania z niepotrzebnych sprzętów i utensyliów. Stopniowo zacznie pozbywać się wszystkiego tego, co go w jakikolwiek sposób wiąże i ogranicza. Początkowa moda na ograniczenie zakupów i minimalizm otoczenia przerodzi się w swego rodzaju uzależnienie od sprzątania życia i towarzyszącemu mu poczucia straty. Porządki staną się jego sposobem na pozbywanie się nagromadzonego wyposażenia, a także – lub przede wszystkim – balastu mentalnego, psychicznego.

Potrzeba przemiany bohatera będzie miała bowiem swe źródło daleko w dzieciństwie, które – choć pozornie idealne – rzutować będzie mocno na zachowanie dorosłego już Marka, w oczach matki pozostającego zawsze niedoścignionym wzorem ojca, niedościgłym ideałem do naśladowania. Walka o odzyskanie wolnej przestrzeni okaże się dla Marka tak naprawdę walką o własne ja i wolność swojego życia. Jego powolne dojrzewanie, by ograniczać potrzeby i rozczarowania okażą się tak naprawdę próbą oderwania się od korzeni, walką o siebie i odzyskanie poczucia indywidualności i sprawczości. Istotny wpływ będą miały dodatkowo toksyczne relacje z Heleną, kobietą zgorzkniałą, sfrustrowaną, udręczoną, wścibską i marudną, często posiłkującą się w relacjach z synem szantażem emocjonalnym.

To powieść, w której autor pochyli się nad zakłamaniem w relacjach rodzinnych, pełnych niespełnionych oczekiwań zarówno ze strony rodziców jak i dzieci. Podejmie problematykę wyrachowana na niwie zawodowej, począwszy od korporacyjnego modelu biznesowego, niestroniącego od wyzysku i ułudnego poczucia zawodowego spełnienia po pełną wyrachowania kradzież służbowych pieniędzy. Wypunktuje zaś przede wszystkim społeczeństwo konsumpcyjne i korporacyjne, dla którego ważniejsze jest „posiadać”, aniżeli „trwać” czy „być”. To społeczeństwo podprogowo wychowane na remarketingu internetowym, uzależnione od rzeczy, będące niewolnikiem zakupów i przyjemności, nastawione na krótkie przyjemności, galopującą modę nawiązywania relacji poprzez Tindera, typu friends with benefits, nastawionych na maksimum korzyści przy minimum zaangażowania. Bohater „Ciągu zbieżnego” ostentacyjnie i idealistycznie zerwie z tym trendem. Jego poczynania będą z jednej strony zrzucaniem skumulowanych frustracji jednostki, z drugiej zaś swego rodzaju krzywym zwierciadłem naczelnych przywar współczesnego społeczeństwa konsumenckiego i hedonistycznego.

Wawrzyniec Hyska to nie tylko uważny i czuły obserwator współczesnej rzeczywistości, lecz również pisarz o dobrym uchu, charakteryzujący się lekkim piórem. Kapitalne okażą się dialogi: żywe, wiarygodne i zabawne. Lektura „Ciągu zbieżnego” to przyjemność w swej najczystszej formie. Książka momentami, szczególnie w kulminacyjnym punkcie, być może nazbyt mało prawdopodobna i przejaskrawiona, finalnie jednak refleksyjna a jednocześnie wyjątkowo przyjemna. To powieść napisana ze swadą, odważna, prowokująca, niepozbawiona jednak swej ludycznej cechy. Proza uczciwa, szczera i zaskakująca.

Wawrzyniec Hyska debiutuje brawurowo. Fabułę „Ciągu zbieżnego” rozwija nie tylko konsekwentnie ale też zaskakująco odważnie. Zaczyna niewinnie i niepozornie, śmiało przekraczając kolejne granice. Odważnie wikła swojego bohatera – Marka Lipke – w ciąg zdarzeń, które rozwiją się, prowadząc do zaskakującego i kontrowersyjnego finału. Wszystko zaś swój bieg bierze z chwilą, gdy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Białość” to monolog wewnętrzny i gonitwa myśli człowieka, którego owładnęła nuda i który postanawia coś z nią zrobić. Wsiada więc w samochód, skręca raz w lewo, raz w prawo, albo też odwrotnie, by finalnie ugrząźć samochodem na leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Jako, że z nudą walczy, a bezczynne siedzenie w samochodzie nudne bywa, wysiada z pojazdu i rusza przed siebie. Przez zaspy, w las, w coraz gęstszy, bujniejszy, coraz bardziej zasypany śniegiem las. Cały czas bije się z myślami. Ogarnia go lęk, wie, że nie powinien brnąć dalej, ale prze przed siebie, by znienacka znaleźć się poniekąd w sytuacji granicznej. Dokąd go ten spacer zaprowadzi?
Nie zdradzę.
Opowiadanie to cechuje zachwycająco melodyjna fraza. Ma wyczuwalny rytm. To fraza, która pulsuje, płynie i rezonuje, głównie za sprawą licznych powtórzeń. Dobrze się tego słucha. Dobrze się też czyta (słuchałam audiobooka, chwilami patrzyłam też w tekst). W tym momencie chylę czoła w kierunku tłumaczki – Iwony Zimnickiej. Świetnie oddała tę słowną rytmiczność.
Jest tu też klimat. Wszelkie odcienie bieli i czerni, szarości. Jest zimno. Sennie. Klaustrofobicznie. Onirycznie i halucynogennie. To takie balansowanie między jawą a snem, między tym co namacalne a tym co ulotne. Nie do końca wiadomym jest co jest tu prawdziwe, a co li jedynie sennym majakiem. Te niedopowiedzenia sprawiają, iż opowiadanie te rodzi wiele pytań, wiele możliwości interpretacyjnych.
Jest jednak dość przewidywalne. Zakończenie noweli mnie rozczarowało, bo takiego finału można było się spodziewać. Czuję też pewien niedosyt, ale to chyba głównie dlatego, iż opowiadania mają to do siebie, że pozostawiają po sobie pewien głód, pole do snucia rozważań jakby ta historia mogła potoczyć się dalej, gdyby autor pozwolił jej rozkwitnąć.

„Białość” to monolog wewnętrzny i gonitwa myśli człowieka, którego owładnęła nuda i który postanawia coś z nią zrobić. Wsiada więc w samochód, skręca raz w lewo, raz w prawo, albo też odwrotnie, by finalnie ugrząźć samochodem na leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Jako, że z nudą walczy, a bezczynne siedzenie w samochodzie nudne bywa, wysiada z pojazdu i rusza przed siebie....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to