rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Agata Stec potrafi zaskakiwać... A może to Piotr Borlik? Najpierw była trylogia... Potem pojawił się prequel „Baltica”, a teraz... czwarty tom serii! To jedna z tych sytuacji, których nie oczekiwałam, ale które są dla mnie miłą niespodzianką – polubiłam nieidealną Agatę i byłam ciekawa, jak dalej potoczą się jej losy.

Agata odeszła z policji i stara się trzymać z daleka od śledztw. Nie jest to łatwe, gdy o pomoc prosi ją ojciec zaginionego Oskara, a w okolicy zostaje znalezione zmasakrowane ciało nastolatka. Agata angażuje się w tę sprawę i nie może się wycofać, gdy ofiar jest coraz więcej.

Jak wspomniałam, byłam ciekawa, co Agata dalej zrobi ze swoim życiem, i gdybym miała obstawiać, pewnie celowałabym w coś zbliżonego do tego, co wymyślił jej autor. Jest ona postacią bardzo wyrazistą, choć daleko jej do ideału.

Fabuła trzyma w napięciu, mrozi krew w żyłach brutalnymi opisami zbrodni, przemyśleniami bohaterów... Bo tak się składa, że w tej historii mamy wiele czarnych charakterów. I wszystkie są przerażające na inne sposoby. Niestety uważam, że główny „złol” został słabo napisany. Nie wiadomo, po co robił to, co robił, co miał na celu. Jego motywacje są dla mnie niejasne.

Dla wielu czytelników gwiazdą tej serii był Artur – brat Agaty, psycholog i... psychopata. Ci zaś ucieszą się z faktu, że w „Mocy obietnic” Artur jest z nami duchem ;) Wzmianki o nim pojawiają się często, ma też wpływ na fabułę, a dzięki niemu zakończenie dostajemy takie, że myślę, że możemy oczekiwać kolejnych części. Agata nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, o dziwo, Artur też nie.

Agata Stec potrafi zaskakiwać... A może to Piotr Borlik? Najpierw była trylogia... Potem pojawił się prequel „Baltica”, a teraz... czwarty tom serii! To jedna z tych sytuacji, których nie oczekiwałam, ale które są dla mnie miłą niespodzianką – polubiłam nieidealną Agatę i byłam ciekawa, jak dalej potoczą się jej losy.

Agata odeszła z policji i stara się trzymać z daleka od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Starucha” to trzeci tom trylogii „Gołoborze”. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo autorka z tą serią rozwala system. Podobało mi się, ale mam pewien niedosyt.

Dobromiła jest stara, otyła, słaba. Nie chce już korzystać z mocy, chce przeżyć resztę życia z ukochanym Jankiem, wnuczką Nawojką i swoim kółkiem „gospodyń wiejskich”. Do czasu, gdy w Łazach zostaje popełnione morderstwo, które ciągnie za sobą kolejne zbrodnie, nasilające konflikt wokół Łysej Góry.

Co do tego rozwalania systemu... Chodzi o to, że każdy z tomów można by przypisać do kilku różnych gatunków. „Starucha” łączy w sobie kryminał, fantastykę, elementy horroru. To naprawdę niesamowita mieszanka. Można właściwie czytać tę powieść niezależnie od wcześniejszych – to osobna historia, choć jest trochę nawiązań do wcześniejszych losów bohaterów (tak sprzed 9 wieków ;)).

Dobromiła budzi sympatię, jest najbardziej chyba ludzka z dotychczasowych wcieleń (czy powinnam się martwić, że to z jej 70-letnią wersją czuję największą więź?). Mamy tutaj bardzo ciekawy motyw zestawienia dawnych słowiańskich czarownic ze współczesnymi rodzimowiercami – takie porównanie „teraz i dziś”, ale bez oceniania, bez umniejszania żadnej ze stron, również gdy do tego porównania wchodzi trzeci zawodnik – Kościół.

Zakończenie... Cóż, pozostaje otwarte, co jest nieco frustrujące, jeśli wiemy, że to TRZECI tom TRYLOGII i raczej nie ma co się spodziewać kontynuacji, choć chciałoby się jednak poznać finał pewnych wątków.
Pozostaje mieć nadzieję ;) Wam zaś tę serię bardzo polecam, najlepiej czytać całość od razu, gwarantuję rollercoaster emocji i przegląd gatunków literackich.

„Starucha” to trzeci tom trylogii „Gołoborze”. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo autorka z tą serią rozwala system. Podobało mi się, ale mam pewien niedosyt.

Dobromiła jest stara, otyła, słaba. Nie chce już korzystać z mocy, chce przeżyć resztę życia z ukochanym Jankiem, wnuczką Nawojką i swoim kółkiem „gospodyń wiejskich”. Do czasu, gdy w Łazach zostaje popełnione...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Przybądź wraz z północą” to powieść YA, fantastyka z wątkiem romantycznym i z czarownicami w rolach głównych. Podobała mi się, choć nie rzuciła mnie na kolana ;)

Tana ma przed sobą ważne zadanie – ma wyjść na syna gubernatora, by przypieczętować sojusz między czarownikami z wyspy Czarownia a ludźmi z lądu. W międzyczasie dowiaduje się jednak, że całe życie była okłamywana, a jej moc tłumiona, gdy poznaje tajemniczej Wolfe'a.

Zacznę od tego, że bardzo trudno było mi pojąć świat przedstawiony w tej powieści. Wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia ze średniowieczem, a nagle pojawiały się karetki, prąd itd. Nie chodzi tylko o warunki życia, ale i mentalność społeczeństwa na wyspie. Nadal nie umiem sobie dokładnie wyobrazić tego świata.

Podobała mi się ta wizja magii – tłumionej lub nieokiełznanej, zależnie od pewnych czynników. Tana odkrywa swój prawdziwy potencjał i to jest naprawdę piękna scena.

Tak naprawdę mamy tu ogrom motywów – poszukiwanie siebie, zdrada, sprzeciw wobec zasad dotychczasowego życia, skłócone strony, poświęcenie dla społeczności, konflikt moralny, zakazana miłość, tajemnice... Prawdę mówiąc, trochę za dużo tego w moim odczuciu, w efekcie powieść nie wzbudziła we mnie takich emocji, jakie by mogła, gdyby autorka rozwinęła kilka z tych motywów, a nie mieszała wszystkie.

Mimo to dobrze spędziłam czas z tą powieścią, choć nie przeżywałam jej jakoś szczególnie i pewnie dość szybko o niej zapomnę ;) Ma jednak świetny klimat i prezentuje ciekawą wizję magii, więc jak najbardziej można przeczytać 😁

„Przybądź wraz z północą” to powieść YA, fantastyka z wątkiem romantycznym i z czarownicami w rolach głównych. Podobała mi się, choć nie rzuciła mnie na kolana ;)

Tana ma przed sobą ważne zadanie – ma wyjść na syna gubernatora, by przypieczętować sojusz między czarownikami z wyspy Czarownia a ludźmi z lądu. W międzyczasie dowiaduje się jednak, że całe życie była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystkie noce Zeusa. Boski romans” to powieść, która rozbawiła mnie już samym opisem. Uznałam, że będzie to albo dobrą rozrywką, albo... klapą ;) Na szczęście pierwsza wersja okazała się prawdziwa.

Aneta za namową przyjaciółki szuka lepszej pracy i szybko dostaje ofertę z firmy Olimp. Rozmowę przeprowadza z nią Atena, a jej szefem ma być Zeus. Tak, ci właśnie. Otóż Zeus potrzebuje pomocy Anety, by złamać klątwę rzuconą na niego przez byłą żonę Herę. Musi rozkochać w sobie kobietę i przez 15 dni... nie ulec pożądaniu.

Prawda, że ten opis jest absurdalny? Absurdalnie śmieszny ;) Już wiecie, skąd moje przypuszczenia. Okazało się, że powieść jest naprawdę zabawna, bardzo lekka i naszpikowana gorrrącymi scenami. Jasne, momentami absurdalna (to słowo sponsoruje chyba tę recenzję), ale biorę to w pakiecie. Przezabawne jest to, jak Aneta wypiera to, co się wokół niej dzieje. OK, ale która z nas by uwierzyła, że nagle gromadzą się wokół niej greccy bogowie?

Ano właśnie, mitologiczne tło jest tu dużym plusem – nie zgłębiamy się może zbyt głęboko w mity, ale autorka zrobiła dobry research na ten temat, mamy więc między innymi skrzydlate syreny, a także mniej popularne w popkulturze postacie, jak Hebe czy Artemida.

Nie jest to powieść ambitna (nawet na tle mało ambitnych powieści, które normalnie czytam), to zdecydowanie książka dla dorosłych, ale stanowi czystą rozrywkę, oderwanie, relaks dla głowy :) Jeśli potrzebujecie czegoś takiego w mitologicznej otoczce, polecam!

„Wszystkie noce Zeusa. Boski romans” to powieść, która rozbawiła mnie już samym opisem. Uznałam, że będzie to albo dobrą rozrywką, albo... klapą ;) Na szczęście pierwsza wersja okazała się prawdziwa.

Aneta za namową przyjaciółki szuka lepszej pracy i szybko dostaje ofertę z firmy Olimp. Rozmowę przeprowadza z nią Atena, a jej szefem ma być Zeus. Tak, ci właśnie. Otóż Zeus...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marcel Moss przybywa do nas z nową historią, niezwiązaną z dotychczasowymi seriami. Czy z tego również wyjdzie cykl – nie wiem ;) „Polana” to jednak niezła powieść, nieco inna niż dotychczasowe, klimatyczna i tajemnicza.

Sambor, były policjant o tragicznej przeszłości, musi wrócić w rodzinne strony, by zidentyfikować ciało siostry, z którą nie miał kontaktu od ponad dwudziestu lat. Okazuje się, że ktoś pomógł jej opuścić ten świat, a Sambor czuje, że mimo ich historii winny jest Lilii wyjaśnienie tej sprawy.

Powieść jest niesamowicie klimatyczna. Nieźle jest opisana taka duszna – cicha, pozornie spokojna, ale jednak napięta – atmosfera małej mieściny, gdzie wszyscy wiedzą o sobie wszystko, ale pewne rzeczy i tak pozostają w ukryciu. W otoczeniu lasów wśród ludzi rodzą się pogłoski i legendy, a w okolicy dzieją się rzeczy, których nikt by się nie spodziewał po takim „zadupiu”.

Historia Lilii i Sambora jest tragiczna – jak bardzo, to odkrywamy stopniowo podczas lektury. Polubiłam głównego bohatera, choć zdecydowanie nie jest kryształowym człowiekiem, ma swoje za uszami. Podobał mi się też motyw powrotu na „stare śmieci” i odmawiania relacji sprzed wielu lat. Bardzo liczę na kontynencie, bo jeden z wątków zdecydowanie zasługuje na rozwinięcie.

Moooże zabrakło mi trochę typowego dla Mossa huknięcia, jakiegoś dramatycznego zwrotu akcji, elementu zaskoczenia, do którego nas już autor – o ironio – przyzwyczaił ;) Niemniej spędziłam dobry czas z tą książką, więc polecam i czekam na ciąg dalszy! Nadal w swojej mossowej topce mam serię Echo, Tytusa i Furię, ale to te było niezłe!

Marcel Moss przybywa do nas z nową historią, niezwiązaną z dotychczasowymi seriami. Czy z tego również wyjdzie cykl – nie wiem ;) „Polana” to jednak niezła powieść, nieco inna niż dotychczasowe, klimatyczna i tajemnicza.

Sambor, były policjant o tragicznej przeszłości, musi wrócić w rodzinne strony, by zidentyfikować ciało siostry, z którą nie miał kontaktu od ponad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam, że po „Szkarłatnej Ćmie” spodziewałam się po prostu interesującej lektury. Na pewno nie oczekiwałam historii, o której nie mogę przestać myśleć po jej zakończeniu. A jednak...

Rune jest arystokratką w społeczeństwie, które od kilku lat żyje w nowym ustroju, w którym czarownice są eliminowane. Problem w tym, że i Rune jest jedną z nich, która w ukryciu, jako Szkarłatna Ćma, pomaga innym kobietom schwytanym przez gwardię. Gideon jest kapitanem gwardii i poluje na Ćmę. Ma powody przypuszczać, że jest nią Rune.

Zacznę od tego, że mamy tu świetne podejście do tematu magii – otóż czarownice do wszelkich zaklęć potrzebują krwi, a rany zadane w tym celu zostawiają charakterystyczne blizny – trudno jest więc ukrywać swoją magię. Rune znalazła na to błyskotliwy sposób!

Kreacja bohaterów jest bardzo dobra, choć może nie jakoś bardzo rozbudowana. Mamy tu narrację z perspektywy Rune i Gideona, ale brakuje mi trochę spojrzenia Alexa – brata Gideona. Alex tworzy jeden z wierzchołków dość tragicznego trójkąta miłosnego. Ten wątek jest bardzo poruszający i łamiący serce 💔

Powieść jest dość przewidywalna, ale nie jest to w tym przypadku duża wada, bo oryginalne jest wiele innych rzeczy, fabuła nie musi być aż tak innowacyjna ;) Zakończenie... Cóż, z jakiegoś powodu myślałam, że to jednotomówka, teraz wiem, że nie – i BARDZO chcę już ciąg dalszy!

Książka jest pięknie wydana i porządnie przygotowana pod kątem językowym. Okładka przyciąga uwagę, a na skrzydełkach znajdziemy ukryte teksty :)

Jeśli lubicie historie o czarownicach, tę zdecydowanie powinniście przeczytać. Choć dostrzegam w niej drobne wady, to i tak zrobiła na mnie ogromne wrażenie, nie mogę się doczekać drugiego tomu 💜

Przyznam, że po „Szkarłatnej Ćmie” spodziewałam się po prostu interesującej lektury. Na pewno nie oczekiwałam historii, o której nie mogę przestać myśleć po jej zakończeniu. A jednak...

Rune jest arystokratką w społeczeństwie, które od kilku lat żyje w nowym ustroju, w którym czarownice są eliminowane. Problem w tym, że i Rune jest jedną z nich, która w ukryciu, jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ludka Skrzydlewska jak nikt łączy różne gatunki. Tu mamy romans z elementami fantastyki i kryminału, teoretycznie z kategorii new adult, choć wg mnie jak najbardziej dla dorosłych czytelników ;) „Łatwopalna” to książka, która bardzo mnie ciekawiła, zresztą jak wszystko tej autorki.

Laney jako dziecko przeżyła tragedię – wydostała się z pożaru domu, ale nie udało się to jej bratu. Dziewczyna obwinia się o to, bo jest w jakiś sposób połączona z ogniem – potrafi go wyczuć i kontrolować. Gdy pojawia się podpalacz, który chce zwrócić na siebie jej uwagę, cała przeszłość do niej wraca, a w sprawie pomoże jej seksowny strażak Dax.

Powiem szczerze na wstępie – gdy skończyłam książkę i dowiedziałam się, że została napisana pięć lat temu, wiele mi to wyjaśniło. Mam wrażenie, że przez ten czas autorka się wyraźnie rozwinęła – w każdej kwestii. Bardziej aktualne książki Ludki Skrzydlewskiej są po prostu lepsze, choć nie powiem, „Łatwopalna” wcale nie jest zła!

Bawiłam się świetnie, czytając tę powieść. Łączenie różnych gatunków naprawdę świetnie autorce wychodzi, każdy znajdzie tu coś dla siebie ;) Nie do końca przekonała mnie przemiana głównej bohaterki, która nagle po dwudziestu latach niemal z dnia na dzień wyzbywa się kompleksów i toksycznych przekonań na własny temat. Chciałabym, żeby tak się dało ;) Laney jest w ogóle postacią z ciekawie zarysowanym tłem. Dax to facet właściwie idealny, może nawet zbyt ;) Seksowny strażak, odważny, wyrozumiały, wspierający, cierpliwy... Trochę szkoda, że nie został rozwinięty wątek przyjaźni Laney i Savannah – było wskazane parę skaz ma tej relacji, aż prosiło się o jakąś konfrontację, ale nic takiego się nie pojawiło.

Rozwiązania zagadki kryminalnej domyśliłam się dość wcześnie, ale mam wrażenie, że autorce nie zależało, żeby to było jakieś ogromne zaskoczenie, bo tożsamość „złola” okazała się dość oczywista.

Mimo wszystko zakończenie było całkiem satysfakcjonujące, zwłaszcza że nie było tu żadnego ratowania damy z opresji – dama radzi sobie sama!

To na pewno nie jest moja ulubiona książka Skrzydlewskiej, ale i tak mi się podobała. Można uznać ją za niewymagającą rozrywkę :)

Ludka Skrzydlewska jak nikt łączy różne gatunki. Tu mamy romans z elementami fantastyki i kryminału, teoretycznie z kategorii new adult, choć wg mnie jak najbardziej dla dorosłych czytelników ;) „Łatwopalna” to książka, która bardzo mnie ciekawiła, zresztą jak wszystko tej autorki.

Laney jako dziecko przeżyła tragedię – wydostała się z pożaru domu, ale nie udało się to jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dni krwi i światła gwiazd” to drugi tom trylogii „Córka dymu i kości”. Pierwszy tom mnie zachwycił, drugi też okazał się świetny!

Karou straciła całą swoją chimerycką rodzinę, gdy aniołowie urządzili rzeź. Teraz jest jedyną osobą, która zna tajemnice wskrzeszania – tworzenia nowych ciał dla poległych chimer. Akiva tymczasem szuka Karou, choć wie, że ona go nienawidzi. Jednocześnie zaczyna się buntować przeciwko działaniom swoich dowódców.

Ta powieść jest specyficzna, jeśli chodzi o fabułę. Cała trylogia to zbita opowieść, nie da się czytać tych powieści oddzielnie, nie stanowią same w sobie odrębnych historii, nie mają zamkniętych w danym tomie wątków. Zdecydowanie czytać ją należy jako trylogię, mam więc nadzieję, że na trzeci tom nie będziemy długo czytać.

Niezmiennie podziwiam kreację świata – autorka stworzyła coś niesamowicie oryginalnego, a przy tym rozbudowanego i spójnego. Bardzo rzadko się zdarza, żeby fantastyczne uniwersum miało wszystkie te cechy ;) Chętnie przeczytałabym więcej o procesie tworzenia ciał, tu mam lekki niedosyt.

Dzieje się tu dużo, jest dość chaotycznie, ale takie było założenie – w końcu toczy się wojna... Karou znalazła się w nieciekawej sytuacji i radzi sobie, jak może. Współczułam jej, zwłaszcza gdy z bardzo mieszanymi uczuciami wspominała Akivę. Promyczkami tej powieści okazali się Zuzana i Mik, przeurocza parka z dawnego „ludzkiego” życia Karou.

Cóż, na pewno polecam, ale jako trylogię – sama będę z niecierpliwością czekać na ciąg dalszy, bo historia urywa się w dość kluczowym momencie 🙈

„Dni krwi i światła gwiazd” to drugi tom trylogii „Córka dymu i kości”. Pierwszy tom mnie zachwycił, drugi też okazał się świetny!

Karou straciła całą swoją chimerycką rodzinę, gdy aniołowie urządzili rzeź. Teraz jest jedyną osobą, która zna tajemnice wskrzeszania – tworzenia nowych ciał dla poległych chimer. Akiva tymczasem szuka Karou, choć wie, że ona go nienawidzi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznaję bez bicia – choć z Thornverse jestem na bieżąco, to z trylogii „Garstka z Ustki” czytałam na razie tylko pierwszy tom. Nie przeszkodziło mi to jednak w sięgnięciu po kolejną ustecką serię, którą otwiera „Tajemnica domu Uklejów”.

Nina w spadku po swojej pracodawczyni, a jednocześnie przyjaciółce, dostaje stary dom w lesie pod Ustką. Jest pełna optymizmu, przynajmniej do momentu, gdy już pierwszej nocy w domu zjawia się włamywacz. Choć akcja ta kończy się dla niego kiepsko, na jaw wychodzą tajemnice ukrywane w tym domu, a Nina staje się podejrzaną.

„Tajemnica domu Uklejów” to komedia kryminalna, lekka, przyjemna, taki typowy comfort read. Bardzo ujęły mnie Gracje – trzy przyjaciółki, które dotąd znały się tylko z internetu. Sama mam taką grupę, na którą mogę liczyć mimo dzielącej nas odległości – moje Pancerne to takie Ninowe Gracje ;) (E, K, P – 💜). Każda z nich jest na swój sposób świetna i czuję, że jeszcze pokażą, na co je stać. Ciekawym aspektem jest też to, że wszystkie trzy są pisarkami, każda w nieco innym „stadium rozwoju” i innym gatunku, ale uwielbiam czytać o świecie wydawniczym od kuchni, zwłaszcza że sama jestem jego częścią zawodowo.

Nie wiem, czy jest tu minus, czy plus, czy cecha neutralna, ale nie wiem, czy na podstawie kilkunastu stron byłabym w stanie odróżnić tę powieść od komedii kryminalnych np. Marty Kisiel. Ten gatunek rządzi się swoimi prawami i w moim odczuciu trochę brakuje tu różnorodności. Nie zmienia to faktu, że już same okoliczności akcji TDU (tajemniczy dom, zagadka sprzed lat, klimatyczne miasteczko) skłaniają mnie do czekania na kolejne tomy z niecierpliwością. Po lekturze mam też ochotę po raz pierwszy w życiu odwiedzić Ustkę ;)

Dodam jeszcze tylko, że słowa od autorki na koniec... łamią serce. Nie mają dużo wspólnego z samą książką, ale myślę, że każdy fan Anety Jadowskiej doceni prawdziwość tych słów.

Czekam na ciąg dalszy i przesyłam ogromnego tulasa @jadowska4sure 💜

Przyznaję bez bicia – choć z Thornverse jestem na bieżąco, to z trylogii „Garstka z Ustki” czytałam na razie tylko pierwszy tom. Nie przeszkodziło mi to jednak w sięgnięciu po kolejną ustecką serię, którą otwiera „Tajemnica domu Uklejów”.

Nina w spadku po swojej pracodawczyni, a jednocześnie przyjaciółce, dostaje stary dom w lesie pod Ustką. Jest pełna optymizmu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jest już standard – książki Martyny Pustelnik dostają ode mnie 10/10, a na tę ocenę w moich oczach zasługuje naprawdę niewiele powieści. „Dałaś plamę, Lena” nie jest wyjątkiem. To książka, która trafiła prosto do serca i poruszyła wrażliwe struny.

Lena na podstawie pamiętników zmarłej mamy chce znaleźć swojego biologicznego ojca – ma mnóstwo pytań dotyczących własnego życia. Nieoczekiwaną pomoc w poszukiwaniach otrzymuje od nowo poznanego Kornela, który mimo pozornej antypatii wciąga się w misję. Okazuje się, że może i on potrzebuje pomocy od Leny.

Uwielbiam styl Martyny Pustelnik, która umie pięknie wejść w buty swoich bohaterek, prowadząc narrację z ich perspektywy. Flora, Mela, Lena – każda z nich jest zupełnie inna. Lena to dziewczyna szalona, która kreuje się na jeszcze bardziej szaloną. Jest sobą, a jednocześnie nadal szuka, co to oznacza. Dużo przeklina, nie zawsze radzi sobie z głębszymi relacjami. Jest LUDZKA.

Kocham tę serię za ogrom nawiązań do Disneya, do starych piosenek czy motywów z lat 90. Za humor, który w 100% pokrywa się z moim, choć jest dość specyficzny i niekoniecznie trafi do każdego.

W tej powieści znajdziemy jeszcze takie motywy jak życie z niepełnosprawnością (Kornel ma zdeformowaną dłoń) czy bifobia (Lena spotyka się z wyjątkowo obrzydliwymi tekstami na swój temat).

Przez pół książki śmiałam się na głos, przez drugie pół płakałam, gdzieniegdzie śmiałam się przez łzy. Po prostu ogrom emocji!

Jedyna wada to wydanie – nie mam problemu z nowym wydawnictwem, ale szkoda, że książka ma inny format i design na grzbiecie :(

Podsumowując... jestem zasmarkana. Znaczy... zakochana.

To jest już standard – książki Martyny Pustelnik dostają ode mnie 10/10, a na tę ocenę w moich oczach zasługuje naprawdę niewiele powieści. „Dałaś plamę, Lena” nie jest wyjątkiem. To książka, która trafiła prosto do serca i poruszyła wrażliwe struny.

Lena na podstawie pamiętników zmarłej mamy chce znaleźć swojego biologicznego ojca – ma mnóstwo pytań dotyczących własnego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bourbon Bliss Claire Kingsley, Lucy Score
Ocena 7,7
Bourbon Bliss Claire Kingsley, Lu...

Na półkach: ,

Uwielbiam tę serię! „Bourbon Bliss” to czwarty tom cyklu „Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs” pisanego przez duet Lucy Score i Claire Kingsley. Tę akurat część pisała Claire i dla odmiany nie opowiada ona o nikim z rodzeństwa Bodine'ów, ale o kimś im bliskim.

June Tucker jest inna, wszyscy to wiedzą. Piekielnie inteligentna, ale niekoniecznie odnajdująca się w niuansach norm społecznych. Jej analityczny umysł nie wydaje się zdolny do romantycznych uczuć... póki w Bootleg Springs nie zjawia się George, kontuzjowany futbolista, którego oczarowuje ta nietypowa dziewczyna.

Zacznę od tego, że nigdzie nie pojawia się żadna „diagnoza” June czy jakiekolwiek określenie jej nieneurotypowości. Nie jestem żadnym specjalistą, żeby takie diagnozy stawiać, ale myślę, że autorce chodziło o ukazanie osoby w spektrum autyzmu. Perspektywa June jest tu bardzo interesująca, to fascynujące, dowiedzieć się, jak funkcjonuje taki piękny umysł, poznać procesy myślowe i analizy każdego detalu. Jednocześnie pięknym aspektem tej powieści jest to, jak George „uczy” June czuć – a robi to ze wzruszającym wyczuciem i godną podziwu subtelnością.

Ta nietypowa relacja mnie ujęła. Stanowi ona jednak oczywiście główny nurt powieści, ale przeplata się on z innymi wątkami, które są równie ciekawe. Nie mogło zabraknąć zagadki kryminalnej, która ciągnie się przez całą serię – to też jedyny wątek, który może nieco przeszkodzić nam w cieszeniu się powieścią, jeśli nie znamy wcześniejszych tomów, ale jest on z grubsza przybliżony.

Oczywiście przewijają się tu znane nam już postaci – rodzina Bodine'ów i inni mieszkańcy Bootleg Springs. Miło zobaczyć, co dzieje się u nich po jakimś czasie!

Przy poprzednich tomach zdarzyło mi się narzekać na tłumaczenie, teraz nie było źle, choć pojawiły się „genitalia” w gorącej scenie :p

Momentami było wzruszająco, o czym już pisałam, momentami akcja trzymała mnie w napięciu, a momentami śmiałam się w głos. Ta powieść dostarczyła mi pełnej gamy emocji. Bardzo polecam cały cykl 💜

Uwielbiam tę serię! „Bourbon Bliss” to czwarty tom cyklu „Tajemnicze miasteczko Bootleg Springs” pisanego przez duet Lucy Score i Claire Kingsley. Tę akurat część pisała Claire i dla odmiany nie opowiada ona o nikim z rodzeństwa Bodine'ów, ale o kimś im bliskim.

June Tucker jest inna, wszyscy to wiedzą. Piekielnie inteligentna, ale niekoniecznie odnajdująca się w niuansach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja pierwsza przygoda z „Necrovetem” okazała się burzliwa – byłam niesamowicie zaintrygowana, miałam wielkie oczekiwania (tak, wiem), które nie w całości się spełniły, ale generalnie książka mi się podobała. Drugi tom jest lepszy, choć też ma drobne wady ;)

Florka przyzwyczaiła się już do pracy w nietypowym gabinecie weterynaryjnym, gdzie pani doktor to nieumarła, drugi technik jest faunem, a pacjentami – magiczne stworzenia. Teraz trochę zamętu wprowadzi nowa techniczka i... pojawiające się w okolicy przeróżne smoki.

Bawiłam się rewelacyjnie przy tej książce, nie ma co ukrywać. Najbardziej podobały mi się oczywiście jak wszelkie drakonidy – smoki i pokrewne, bardzo różne stworzenia. Poza tym... Cóż, jeśli lubicie fantastykę, być może kojarzycie żarciki z centaurów i ich noworodków, których źrebięca część hasa już wesoło po łące, a wiotkie niemowlę zwisa z końskiego tułowia ;) Tu dowiadujemy się, jak to jest z tymi centaurami, bo autorka zaserwowała nam bombę w postaci centaurzego porodu! Jedna z ciekawszych scen, jakie przeczytałam od bardzo dawna :)

W przeciwieństwie do pierwszego tomu, mamy tu wyraźniej zarysowany wątek przewodni, który przewija się przez całą powieść, co też uważam za zmianę na plus, bo pierwszy tom przypominał raczej zbiór opowiadań. Tu czyta się płynniej i wiemy, do czego dąży fabuła.

Ale żeby nie było kolorowo, to jest coś, do mnie mocno zirytowało. Uwaga, bo tu lekki spoiler. Florka CO RUSZ wyciąga telefon i dokumentuje wszystko na zdjęciach – jej galeria pełna jest relacji ze spotkań z magicznymi zwierzętami, co jest wielokrotnie powtarzane. Miałam nadzieję, że do czegoś to prowadzi (choć nawet wtedy byłoby tego za dużo), myślałam, że może zgubi telefon i trafi on w niepowołane ręce, ale... nie. Po co to w takim razie?

Podsumowując, książka świetna, warta uwagi i nastrajająca bardzo pozytywnie do ciągu dalszego, biorąc pod uwagę, że już teraz drugi tom jest lepszy od pierwszego 😊 Mimo irytującej wady bardzo mi się podobała.

Moja pierwsza przygoda z „Necrovetem” okazała się burzliwa – byłam niesamowicie zaintrygowana, miałam wielkie oczekiwania (tak, wiem), które nie w całości się spełniły, ale generalnie książka mi się podobała. Drugi tom jest lepszy, choć też ma drobne wady ;)

Florka przyzwyczaiła się już do pracy w nietypowym gabinecie weterynaryjnym, gdzie pani doktor to nieumarła, drugi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Złodziej mojego serca” to powieść, która skusiła mnie piękną okładką i ciekawym opisem... Niestety okazało się, że niewiele więcej ma mi do zaoferowania.

Rocklin to księżniczka amerykańskiego półświatka – córka człowieka, który trzyma w garści pół kraju. Dziewczyna stoi na czele prestiżowej uczelni dla najbogatszych, jej życie to ciągła walka o kontrolę. Tymczasem wkracza się w nie bezczelny wytatuowany typ z marginesu i... zawraca jej w głowie.

Miałam problem, żeby przybliżyć Wam fabułę w powyższych zdaniach, ponieważ fabuły jest tu niewiele jak na taką cegłę – książka ma 600 stron, a ja nadal nie wiem, o co w niej chodziło. Po co powstała? Całe tło wydarzeń (czy raczej aktów?) jest tak pokręcone i nielogiczne, że naprawdę dużo czasu mi zajęło pojęcie, kto co robi i czemu.

Ta powieść to ciąg niezrozumiałych opisów i wydarzeń gęsto przeplatany gorącymi scenami seksu, gdzie każda kolejna jest ostrzejsza i bardziej wyuzdana, choć już pierwszą zaczynamy z grubej rury ;) Powiem szczerze, że zupełnie to do mnie nie trafiło, było chaotycznie i wulgarnie, od połowy książki to już naprawdę się męczyłam, czytając.
Nie zdołałam nawiązać żadnej więzi z bohaterami, ba, nawet nie miałam na to ochoty. Nie wzbudzili mojej sympatii, nie było w nich nic, z czym mogłabym się utożsamiać.

Z plusów mogę chyba tylko wymienić pięknie wydanie, bo niestety całość była dla mnie zmarnowaniem czasu – kupy czasu, biorąc pod uwagę grubość tego dzieła...

Nie odradzę, bo być może akurat Wam się spodoba, ale jeśli przeczytacie część i poczujecie, że to nie to, nie męczcie się. Dalej nie będzie inaczej ;)

„Złodziej mojego serca” to powieść, która skusiła mnie piękną okładką i ciekawym opisem... Niestety okazało się, że niewiele więcej ma mi do zaoferowania.

Rocklin to księżniczka amerykańskiego półświatka – córka człowieka, który trzyma w garści pół kraju. Dziewczyna stoi na czele prestiżowej uczelni dla najbogatszych, jej życie to ciągła walka o kontrolę. Tymczasem wkracza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię powieści Joanny Szarańskiej, zwykle są ciepłe, otulające, dodające otuchy. „Do zobaczenia za rok” w moim odczuciu nie wpasowuje się w te ramy, jak moglibyśmy się spodziewać.

Podczas wyjazdu z okazji swojego wieczoru panieńskiego Daria wychodzi w góry i daje im się ponieść. Na szlaku spotyka Dawida, a między nimi nawiązuje się niesamowita więź porozumienia. Żartobliwie obiecują sobie, że spotkają się tu za rok – i rzeczywiście tak się dzieje. Czy mając dla siebie jeden dzień w roku, mogą utrzymać przyjaźń?

Książka ma nietypową strukturę – odwiedzamy naszych bohaterów raz w roku, nie śledzimy całego ich życia, ale mamy jedynie wgląd w krótki wycinek roku w okolicach rocznicy ślubu Darii. Muszę przyznać, że to wyjątkowo gorzka historia. Czytając o małżeństwie Darii, o jej relacjach z teściami i o tym, jak bardzo była tłamszona, czułam wręcz fizyczny dyskomfort. Toksyczność tych relacji sprawiała, że naprawdę niełatwo było mi przebrnąć przez niektóre sceny.

Dawid jest w tym wszystkim światełkiem w tunelu – dla Darii i dla czytelnika, choć ta powieść jest przede wszystkim o niej. Trudno to nazwać romansem, prawdę mówiąc, wg mnie relacja Darii i Dawida mogła pozostać przyjacielska i historia nic by na tym nie straciła. Oczywiście nie oznacza to, że wątek romantyczny mi przeszkadza, absolutnie nie, ale nie jest tu konieczny. Daria zdecydowanie zasługuje na happy end.

Plusem powieści są też piękne opisy Tatr i tatrzańskiej przyrody. Przyznam, że słabo znam te okolice, bo w Tatrach byłam tylko raz i na krótko, ale po lekturze mam ochotę wyruszyć na szlak. Myślę, że osoby, które znają opisywane miejsca, docenią to jeszcze bardziej.

To dość gorzka historia, nie otula czytelnika ciepłą kołderką i na pewno nie jest tzw. comfort readem, ale jest poruszająca i warta uwagi.

Bardzo lubię powieści Joanny Szarańskiej, zwykle są ciepłe, otulające, dodające otuchy. „Do zobaczenia za rok” w moim odczuciu nie wpasowuje się w te ramy, jak moglibyśmy się spodziewać.

Podczas wyjazdu z okazji swojego wieczoru panieńskiego Daria wychodzi w góry i daje im się ponieść. Na szlaku spotyka Dawida, a między nimi nawiązuje się niesamowita więź porozumienia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Córki puszczy, siostry ognia” to moje pierwsze spotkanie z autorką, Moniką Godlewską – myślę, że całkiem udane! Powieść intryguje i rozbudza apetyt na więcej.

Anna, Judyta i Rachela to siostry żyjące w zamkniętej purytańskiej społeczności, w osadzie. Anna pragnie na równi z mężczyznami uczestniczyć w łowach, Judyta musi ukrywać swój związek z inną kobietą, a Rachela męczy się w nieszczęśliwym małżeństwie. Gdy osadę atakuje tajemniczy wilk, siostry czują, że tylko one mogą go pokonać.

Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne, zachwycił mnie lekki, barwny i jednocześnie nieco liryczny sposób narracji (choć zwykle na teksty „natchnione”, poetyckie, wzniosłe reaguję alergicznie ;)). Czytało się to bardzo przyjemnie. Całość podzielona jest na dość krótkie rozdziały z perspektywy wszystkich trzech sióstr. Dziewczyny są bardzo różne od siebie, więc ich spojrzenie na całą akcję również było różne, co zostało nieźle przedstawione.

Sama fabuła też okazała się ciekawa, byłam zaintrygowana przez większość książki, ale z jakiegoś powodu pod koniec, czyli gdy rozgrywały się najważniejsze sceny, kulminacyjny moment... jakoś gubiłam wątek. Nie jestem w stanie powiedzieć czemu, bo to też było ciekawe, ale być może zabrakło w sposobie narracji, że to zainteresowanie gdzieś uciekało (a te rozdziały czytałam 2-3 razy, żeby wszystko wyłapać ;p).

Na koniec minus i plus z minusem ;) Minusem jest ogrom postaci o podobnych imionach (w kilku przypadkach imiona się powtarzały u paru postaci) i niecharakterystycznych nazwiskach – po prostu się w tym wszystkim gubiłam. I tu pojawia się plus, bo na końcu jest ściąga z drzewami genealogicznymi poszczególnych rodzin, ale z minusem, bo to mało czytelne – być może dlatego, że te wszystkie rodziny mocno się ze sobą splatają. Niemniej bez tej ściągi ani rusz ;)

Spodobał mi się klimat powieści, to raczej zamknięta historia, ale chętnie przeczytałabym więcej o życiu osady. Jeśli lubicie motyw silnych kobiet w mocno patriarchalnym świecie i wiedźmy (wiem, nie wspomniałam o tym, bo w moim odczuciu fantastyki tu niewiele), to polecam!

„Córki puszczy, siostry ognia” to moje pierwsze spotkanie z autorką, Moniką Godlewską – myślę, że całkiem udane! Powieść intryguje i rozbudza apetyt na więcej.

Anna, Judyta i Rachela to siostry żyjące w zamkniętej purytańskiej społeczności, w osadzie. Anna pragnie na równi z mężczyznami uczestniczyć w łowach, Judyta musi ukrywać swój związek z inną kobietą, a Rachela męczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z powieściami Sarah Adams mam trudną relację – „The Cheat Sheet” podobało mi się bardzo, a „When in Rome” – średnio. Niemniej z chęcią sięgnęłam po kolejny tom cyklu zapoczątkowanego przez tę drugą książkę – i dobrze, bo „Practice Makes Perfect” przypadło mi do gustu 😊

Annie jest najmłodsza z rodzeństwa, wszyscy ją uwielbiają, bo jest urocza, śliczna, wesoła, niewinna... Sęk w tym, że sama Annie nie czuje już, żeby pasowały jej te epitety, ale... gra. Will to ochroniarz, przejezdny, twardziel, który jest w stanie zobaczyć prawdziwe oblicze Annie. Will ma pomóc Annie w trudnej sztuce randkowania.

Historia kręci się wokół kilku z moich ulubionych motywów. Przede wszystkim – małe miasteczko. Mamy tu wszystkie cechy, które lubię w tym motywie, ale też kilka strasznie toksycznych akcji – np. mieszkańcy robiący petycję, żeby główni bohaterowie się nie spotykali. Tak, to dokładnie tak absurdalne, jak brzmi. Jest też motyw udawanego związku, choć w niekonwencjonalnym podejściu, bo Annie i Will tylko „ćwiczą” randki. Nie da się jednak ukryć, że jest między nimi gorąco, ale to raczej slow burn.

Na szczególną uwagę zasługuje Annie i to, jak próbuje się ona wpisać w przypisaną jej przez społeczeństwo rolę, choć robi to swoim kosztem. Bardzo mnie ten wątek poruszył, niewykluczone, że Annie przydałaby się w związku z tym terapia, ale już to, co osiągnęła w walce o siebie na kartach powieści, było godne podziwu. Mam nadzieję, że ta postać pomoże osobom, które również żyją wbite na siłę w formy narzucone przez innych.

Bawiłam się przy tej powieści świetnie, miałam też chwile refleksji i trochę rumieńców. Wszystko, czego mi trzeba ;) Bardzo polecam!

Z powieściami Sarah Adams mam trudną relację – „The Cheat Sheet” podobało mi się bardzo, a „When in Rome” – średnio. Niemniej z chęcią sięgnęłam po kolejny tom cyklu zapoczątkowanego przez tę drugą książkę – i dobrze, bo „Practice Makes Perfect” przypadło mi do gustu 😊

Annie jest najmłodsza z rodzeństwa, wszyscy ją uwielbiają, bo jest urocza, śliczna, wesoła, niewinna......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Szary Płaszcz” to piąty (nie licząc dodatkowych) tom serii „Drużyna do zadań specjalnych” Marcina Mortki. Innymi słowy – serii o Kociołku. To jeden z moich ulubionych cyklów, zdecydowanie nr 1 wśród twórczości Mortki. Utrzymuje poziom pozostałych!

Kociołek i jego ekipa mają wrażenie, że w całym królestwie tylko oni mają odwagę stawić czoła Złu, które zdaje się panoszyć po Dolinie coraz bardziej. Wyruszają do Krzemyku, by zaatakować, zanim Zło znajdzie się bliżej karczmy Kaprawy Gryf, która stanowi dom dla nich wszystkich. Tymczasem w Gryfie Sara będzie musiała stoczyć własne boje.

W tej części pojawia się trochę nowych postaci, powracają też bohaterowie poprzednich tomów. Można czytać ten tom bez świeżej znajomości poprzednich, bo podstawkowe informacje są przemycane i tutaj, więc jeśli czytaliśmy – po naprowadzeniu kojarzymy, co działo się wcześniej.

Miałam wrażenie, że ten tom jest nieco nierówny. Pierwsza połowa momentami mi się dłużyła, w drugiej natomiast były takie sceny, że uch! Nigdy bym nie przypuszczała, że zryczę się na scenie walki – i to nie jakimś romantycznym pojedynki, ale przy epickiej finałowej bitwie. Do ekranizacji muzykę musiałby komponować Hans Zimmer, żeby oddać emocje, które towarzyszą tej walce, byłoby też dużo dramatycznego slow motion i krzyków wygłoszonych równie dramatyczną muzyką. O tak, słyszę to.

Niewątpliwym atutem tej serii jest dla mnie humor. To dzięki niemu poznajemy lepiej postaci – mam wrażenie, że cała ekipa Kociołka to moi kumple, a Sarę rozumiem aż za dobrze. W tym tomie ta oddana sobie rodzinna grupa poszerza się o nowe osoby, i nie mam tu na myśli pewnego okropnego dziada.

Jak zwykle – czekam na ciąg dalszy! Ba, czekam też na wersję audio, bo choć tu przeczytałam w papierze, to chętnie odsłucham raz jeszcze w interpretacji Kosiora, bo to mistrzostwo!

„Szary Płaszcz” to piąty (nie licząc dodatkowych) tom serii „Drużyna do zadań specjalnych” Marcina Mortki. Innymi słowy – serii o Kociołku. To jeden z moich ulubionych cyklów, zdecydowanie nr 1 wśród twórczości Mortki. Utrzymuje poziom pozostałych!

Kociołek i jego ekipa mają wrażenie, że w całym królestwie tylko oni mają odwagę stawić czoła Złu, które zdaje się panoszyć po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznaję bez bicia – kupiłam „Belladonnę” dla pięknego wydania. Cudna okładka, barwione brzegi... A to nie wszystko, bo okazuje się, że zawartość jest jeszcze lepsza ;)

Signa jako niemowlę została sierotą i od tego czasu tuła się od krewnych do krewnych. Wreszcie trafia do majątku Thorn Grove, gdzie mieszkała jej ostatnia krewna, zmarła niedawno ciotka. Okazuje się, że kuzynka Signy choruje na tę samą chorobę. Tu okazuje się przydatna niezwykła moc Signy, widzi ona bowiem duchy i rozmawia z samym Śmiercią...

„Belladonna” to powieść gotycka, mroczna, fascynująca. Określiłabym ją jednak bardziej fantastyką niż romantasy, bo wątek romantyczny zdecydowanie gra tu drugie skrzypce, choć jest oryginalny i dziwnie intrygujący – w końcu ile jeszcze bohaterek ma do czynienia z personifikacją Śmierci, i to w taki w sposób? ;)

Głównym wątkiem jest tajemnica śmierci ciotki i choroby kuzynki. Signa robi wszystko, by uratować dziewczynę, ale dookoła mnożą się inne zagadki, bo w Thorn Grove ogólnie źle się dzieje...

Czytałam całą powieść z niesłabnącym zainteresowaniem, kibicowałam głównej bohaterce i wraz z nią próbowałam połączyć kropki. Nie udało mi się rozwiązać zagadki przed nią, ale zakończenie nie było jakoś wyjątkowo szokujące. Byłam usatysfakcjonowana – nie domyśliłam się, ale też nie było to coś absurdalnego, na co nie dałoby się wpaść.

Jestem zafascynowana mocą, którą ma Signa, i mam nadzieję, że będzie to rozwinięte w kolejnych tomach („Foxglove” już na półce!). Ciekawa jestem, skąd ta moc się wzięła i jakie są jej możliwości.

Możliwe, że ostatnio obniżyłam nieco poprzeczkę, ale to nadal najlepsza książka w ostatnim czasie, na pewno w marcu. Polecam!

Przyznaję bez bicia – kupiłam „Belladonnę” dla pięknego wydania. Cudna okładka, barwione brzegi... A to nie wszystko, bo okazuje się, że zawartość jest jeszcze lepsza ;)

Signa jako niemowlę została sierotą i od tego czasu tuła się od krewnych do krewnych. Wreszcie trafia do majątku Thorn Grove, gdzie mieszkała jej ostatnia krewna, zmarła niedawno ciotka. Okazuje się, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wyrok namiętności” to trzeci i prawdopodobnie ostatni tom cyklu „Seria z aktami” Natalii Sońskiej. Dwa pierwsze bardzo mi się podobały, z trzecim nie było już tak dobrze, ale też mi się podobał ;)

Judyta i Piotr próbują poradzić sobie ze wspólnym problemem – mężczyzną, który prowadzi nielegalne interesy i zagraża im obojgu. Jednocześnie zacieśniają swój związek i oboje uczą się żyć w nowej dla siebie sytuacji.

Obawiam się, że to będzie nieco krótka recenzja. Niewątpliwym plusem jest to, że autorka, z zawodu prawniczka, pisze o tym, co zna – i robi to dobrze. Jeśli lubicie powieści prawnicze – czy to kryminały, czy romanse – ta seria to coś dla Was.

Miałam jednak wrażenie, że niewiele się dzieje, mówiąc wprost: nudziłam się przez pół książki. Pod koniec akcja się zagęściła, wciągnęłam się w końcu, ale to dość późno ;) Zakończenie okazało się satysfakcjonujące, choć może nie wywołało żadnych skrajnych emocji.

Ciekawym aspektem powieści jest relacja Judyty i Piotra. Podoba mi się, jak powoli się rozwija, choć Judyta daje nam (i Piotrowi, a raczej przede wszystkim jemu) tu trochę do wiwatu swoim zachowaniem ;) Były momenty, gdy podziwiałam Piotra za cierpliwość.

Podsumowując – polecam tę serię jako całość, choć uważam, że ten tom jest najsłabszy.

„Wyrok namiętności” to trzeci i prawdopodobnie ostatni tom cyklu „Seria z aktami” Natalii Sońskiej. Dwa pierwsze bardzo mi się podobały, z trzecim nie było już tak dobrze, ale też mi się podobał ;)

Judyta i Piotr próbują poradzić sobie ze wspólnym problemem – mężczyzną, który prowadzi nielegalne interesy i zagraża im obojgu. Jednocześnie zacieśniają swój związek i oboje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Armin” to drugi tom dylogii „Bracia van Lander” zapoczątkowanej rok temu przez „Tamto lato”. Pierwszy tom całkiem mi się podobał, więc z zainteresowaniem sięgnęłam po drugi. Okazał się w mojej opinii nieco słabszy, ale nadal niezły ;)

Natalia jest prawniczką, która ma stresującą sytuację rodzinną – jej ojczym ją szantażuje, a matka jest chora i totalnie zaślepiona przez męża. Natalia trafia do klubu, gdzie może wyładować emocje, a tam poznaje Mister Reda, który działa na jej zmysły... podobnie jak Armin van Lander, którego dotychczas zawsze postrzegała jako nudnego.

Zacznę od pozytywów. To krótka książka, w której dużo się dzieje, nie sposób się nudzić. Można ją spokojnie przeczytać w ciągu jednego dnia czy nawet wieczoru. W pierwszej chwili miałam wrażenie, jakby brakowało mi jakichś informacji o historii postaci, ale okazało się, że to zabieg celowy, a autorka stopniowo nas w to wtajemnicza. Ciekawa byłam, jak potoczą się losy Natalii i Armina, zarówno te wspólne, jak i te związane ze skrywanymi przez nich sekretami. Fabuła nie była może jakoś superoryginalna, ale też nie tego od niej oczekiwałam ;) Uznajmy, że to literatura rozrywkowa – i rozrywki dostarczyła.

Były też negatywy. Kilkukrotnie przewijały się nawiązania do innych książek autorki, takie wręcz lokowania produktu. Za dużo i zbyt nachalne jak na tak krótką powieść. Poza tym coś, co można uznać za ignorancję. Parę razy Natalia mówi o sobie, że ma chyba rozdwojenie jaźni, bo czuje coś do dwóch facetów. No nie, nie na tym polega to zaburzenie...

Mimo wad uznaję książkę za całkiem niezłą, choć raczej nie zapadnie mi na długo w pamięć.

„Armin” to drugi tom dylogii „Bracia van Lander” zapoczątkowanej rok temu przez „Tamto lato”. Pierwszy tom całkiem mi się podobał, więc z zainteresowaniem sięgnęłam po drugi. Okazał się w mojej opinii nieco słabszy, ale nadal niezły ;)

Natalia jest prawniczką, która ma stresującą sytuację rodzinną – jej ojczym ją szantażuje, a matka jest chora i totalnie zaślepiona przez...

więcej Pokaż mimo to